Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
ZEW
*
- Człowiek za burtą!! Człowiek za burtą!! Obudźcie kapitana. Stefan, ruszaj się! Czekasz na zaproszenie?!
Otworzyłem oczy, nasłuchiwałem. Cholera, nigdy się nie wyśpię, najpierw dwa dni sztormu, a teraz jeszcze to. Usiadłem i sięgnąłem po wytarty, zielony kapelusz. Muszę sobie sprawić nowy jak dotrzemy do Stadtfreak – to niezłomne postanowienie towarzyszyło mi już od dwóch lat. Tym razem na pewno...
- Kapitanie Morten, przepraszam, że przeszkadzam, ale.. mamy.. – słowa poprzedziło ciche pukanie.
- Już wiem, Stefanie, idę – otworzyłem drzwi i przerwałem chłopakowi. – Dred swoim krzykiem obudziłby trupa, a ja jeszcze chyba żyję, więc.. Ech.. Nieważne. Już idę.
Ominąłem chłopaka i wyszedłem na pokład. Była noc, cicha, spokojna, niemal bezwietrzna. Dziwna odmiana po dwudniowym piekle, jakie przeszliśmy, rzec można, cudem. Ludzie byli zmęczeni, morale leżało. Podczas burzy straciliśmy dwóch ludzi: Krisa i Montiego. Teraz było nas dwunastu. Znaliśmy się doskonale, pływaliśmy razem od ośmiu lat. Jedynie Stefan był nowy. Łajba, choć niewielka, dotąd radziła sobie nieźle i w ostatnich kilku dniach znowu musiała udowodnić niebu i wodzie, że zasługuje na swoje miano – Victory. Dred wskazał na coś przed nami, mały punkt na czarnej powierzchni oceanu. Podał mi lunetę, minę miał niewyraźną, co samo w sobie było niezwykle osobliwe. Spojrzałem...
- Dred, co to ma być, do jasnej cholery??! Jakiś żart?! Lepiej, żebyś miał dobre wytłumaczenie!
Jakieś osiemdziesiąt metrów przed nami na falach kołysała się beczka.
- W niej ktoś jest. Widziałem kogoś.. coś.. kapitanie.. Niech mnie kule biją, jeśli kłamię! –
Dred miał poważną minę.
- No dobra, wciągnijmy to coś na pokład – na słowo „coś” położyłem szczególny nacisk. – Myślę Dred, że tobie też należy się odpoczynek. Wszystkim by się przydał. Już niedługo, za cztery dni będziemy w Stadtfreak – westchnąłem. – Przy dobrych wiatrach, oczywiście.
- Oczywiście... – powtórzył głucho Dred.
Zbliżyliśmy się wystarczająco, żeby dostrzec gołym okiem beczkę z otworem ziejącym ciemnością. Jak utrzymywała się na wodzie, skoro była dziurawa? Jak przetrwała burzę? Pytania... Zaraz się przekonamy – pomyślałem. Wciągnęliśmy beczkę na pokład, nie bez trudu. Była cholernie ciężka, ale nic nie wskazywało na to, żeby coś żywego mogło się w niej znajdować.
- Odsunąć się! – załoga rozstąpiła się i zajrzałem do środka. Ktoś tam był.
Skulona, naga istota o długich ciemnych włosach i błyszczących oczach. Koloru oczu nie sposób było rozpoznać w świetle księżyca. Wyciągnąłem dłoń w kierunku postaci.
- Nie bój się, nie skrzywdzimy cię, już dobrze – stworzenie drgnęło, wyciągnęło dłoń. Dotyk był lodowaty. - Wyziębienie ciała – pomyślałem. – Koc, Stefanie, szybko!
Był to chyba człowiek. Młody mężczyzna. Odprowadziłem go do kajuty. Ledwo utrzymywał się na nogach, ale nie chciał oprzeć się na moim ramieniu.
- Wypij to – podałem mu butelkę z rumem. – Pomoże.
Spojrzał na mnie dziwnie, pokręcił głową.
- Nie? Jak chcesz... Możesz się przespać. Za cztery dni będziemy w Stadtfreak. Możesz tam zostać, jeśli chcesz. Tyle możemy dla ciebie zrobić – odwróciłem się i chciałem wyjść. – Aha, Stefan przyniesie ci jakieś ubranie... i coś do jedzenia.
- Dziękuję – usłyszałem już w drzwiach.
Odwróciłem się, człowiek leżał na koi z zamkniętymi oczami. Wyszedłem zamykając za sobą drzwi.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] |
komentarz[5] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|