Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest to fragment książki. Chwilowo tyle. Wszystko zależy, jak się spodoba Elixirowiczom.
Kontakt :
- [email protected]
- ghiltlan@:interia.pl
- nr gg - 4322916
Słońce powoli zachodziło. Jego jaskrawo pomarańczowa tarcza wolno chowała się szczytami ogromnych drzew. Ostatnie jego promienie, które zdołały przecisnąć się przez zwartą koronę liści, tworzących swego rodzaju dach nad lasem, odbijały się w płynącej wzdłuż leśnego traktu rzece. Dogasające światło tańczyło także na metalowych elementach zbroi, w jaką odziana była jadącej na czarnym koniu postać, która spała kołysząc się lekko w siodle. Wierzchowiec wiedziony instynktem szedł wzdłuż drogi ku znanemu sobie i swemu panu celowi. Zapadał zmierzch. Gdy słońce już całkowicie ukryło się za linią horyzontu, las otaczający trakt zaczął rozbrzmiewać tysiącem różnych głosów. Wszędzie dookoła usłyszeć można było świerszcze, cykady i roje ptaków. Bzyczały owady. Czasami z tej różnorodności dźwięków dało się też wyłowić pohukiwanie samotnej sowy. Las tętnił życiem.
Nagle zapadła cisza. Wszystko w jednej chwili umilkło. Nie było słychać nic poza miarowym stąpaniem wierzchowca, którego jednak zaniepokoił ten nagły spokój. Zarżał cicho i podrzucił ze zdenerwowaniem łbem.
W odpowiedzi na to z głębi lasu dobiegł prawie niezauważalny szelest. Jednak to wystarczyło, aby obudzić jadącą postać, która rozejrzała się uważnie. Choć długo wpatrywała się w las, jej wzrok nie mógł jednak przeniknąć przez zwartą ścianę drzew, krzaków i pnączy. Niebo z wolna stawało się coraz ciemniejsze. Pojawiały się pierwsze gwiazdy. Znad czubków drzew wynurzał się z wolna księżyc, który nadawał wszystkiemu wokoło niesamowity, blady odcień.
Coś przemknęło prawie bezszelestnie. Pękła gałązka. Zaszeleściły liście. Uciekł ptak. I ta niesamowita, nienaturalna cisza.
Czuł, że jest obserwowany. Nie wiedział, przez co, nie wiedział, skąd. Niepokoiło go to bardziej niż sam fakt, że ktoś lub coś patrzy na niego. Znaczyło to, że obserwator nie chce być zauważony, a to z kolei znaczyło, że dysponuje niemałymi zdolnościami. Ponownie usłyszał szelest. Natychmiast zwrócił się w tamtym kierunku. Wydawało mu się, że kątem oka coś zauważył. Mogło to być jednak złudzenie, gra świateł i cieni. Kolejny szelest. Znów obrócił głowę w tamtym kierunku. Jednakże ponownie złowił ruch jedynie kątem oka.
„Kimkolwiek jest, jest szybki” – przemknęło przez głowę jeźdźca.
Przesunął się nieznacznie w siodle, aby mógł łatwiej sięgnąć po miecz. Koń od razu wyczuł ruch swego pana, także przygotowując się do ewentualnej walki.
Gdzieś w pobliżu rozległ się ptasi krzyk. W odpowiedzi na niego, jeździec położył dłoń na rękojeści miecza. Usłyszał szelest. Coś zbliżało się w ich kierunku. Zacisnął palce, czując chłód stali i szorstkość obicia rękojeści. Głosy kroków były coraz wyraźniejsze. Nadal jednak nie widział nic w lesie. Tak jakby coś, co na niego zmierzało, było niewidzialne.
Zaczął powoli wyciągać miecz. Przyspieszyło. Wyczuł je. Usłyszał niesamowity wrzask.
Zobaczył skrzydła. Wielkie skrzydła wyrastające z pleców na wysokości łopatek. Opierzone ciało, długie ręce, długie palce, zakończone szponami. Spiczaste uszy. Zielone, płonące oczy.
Wrzask ponownie wypełnił noc. Dźwięki zaatakowały czułe uszy, zarówno jeźdźca jak i wierzchowca. Spłoszone ptaki poderwały się do lotu. Wystraszony koń stanął dęba. Jeździec ściągnął wodze, jednak zwierzę spanikowało. Położyło uszy po sobie i puściło się pędem gościńcem wiodącym przez las. Minęło galopem bestię, która jednak nie zaatakowała.
Do jeźdźca w pierwszej chwili nic nie docierało. Nie mógł powstrzymać pędzącego rumaka. Do tego w uszach wciąż słyszał potworne wycie. Odwrócił się jeszcze za siebie, ale droga była już pusta. Chwycił mocno za cugle i pozwolił się nieść zwierzęciu, które pomimo zmęczenia gnało, galopem przemykając przez las. Po pewnym czasie zwierzę zaczęło tracić siły i zwalniać, aby ostatecznie zatrzymać się nad niewielkim strumieniem, który szemrząc, płynął szemrząc wzdłuż drogi.
Jeździec powoli zsiadł z wierzchowca, który nadal był zdenerwowany i podrzucał niespokojnie łbem. Poklepał zwierzę po karku, aby je chociaż trochę uspokoić. Ogier zarżał kilka razy. Po chwili wreszcie uspokoił się. Oparł głowę na ramieniu swego pana i zarżał cicho. W odpowiedzi został klepnięty po raz kolejny. Gdy zwierzę ochłonęło wystarczająco, zaprowadził je nad brzeg rzeki, aby napiło się wody. Kiedy koń pił, on zastanawiał się, co zrobić. Było już późno, a koń potrzebował odpoczynku. Co prawda perspektywa noclegu w pobliżu bestii nie była zbyt kusząca, jednak nie czuł zagrożenia, a nauczył się na swoim instynkcie polegać. Poza tym, gdyby mieli zginąć z łap tej bestii, pewnie byliby już kolacją. Dlatego też dalsza jazda wydała się jeźdźcowi bezcelowa.
Podszedł do konia i zaczął go rozkulbaczać. Odpiął juki i zdjął siodło, przy którym wisiał długi miecz, z całą pewnością wykonany mistrzowsko i to nie przez człowieka. Położył wszystko obok wielkiego kamienia nad brzegiem rzeki. Konia puścił wolno, ponieważ nie obawiał się ani, że ucieknie, ani też, że zostanie skradziony. Po pierwsze ten trakt nie był zbyt popularny, a dodatkowo ten potwór ową popularność jeszcze zmniejszał, poza tym ogier miał gorący temperament i nie pozwalał siadać na swój grzbiet byle komu.
Kiedy jeździec upewnił się, że ze zwierzęciem wszystko w porządku, zabrał się za rozbijanie obozu. Najpierw jednak zdjął długi podróżny płaszcz z szerokim kapturem, który idealnie nadawał się do jazdy, ale nie do chodzenia po obozie. Gdy zdjął płaszcz, na plecy spadły mu długie, jasne włosy, spięte rzemieniem, który także zdjął, pozwalając włosom opaść na ramiona. Płaszcz położył obok siodła. Odpiął też krótki miecz, który zostawił obok przytroczonego do siodła ostrza. Z juków wyjął śpiwór oraz przybory do gotowania, a także hubkę i krzesiwo. Rozejrzał się za odpowiednim miejscem na ognisko, zostawił tam wszystko i udał się do lasu, aby przynieść drewno na opał. Wrócił chwilę później ze sporym naręczem chrustu i suchych gałęzi.
Rozpalenie ogniska nie zajęło mu dużo czasu. Kiedy ogień płonął na dobre, rozłożył stojak, na którym powiesił niewielki kociołek, do którego nalał wody i wrzucił kawałek suszonego mięsa z racji podróżnych. Denerwował go przy tym fakt, że długie włosy bez przerwy spadały mu na twarz i łaskotały. Za każdym razem też odgarniał je za lekko spiczaste uszy. Te jednak ponownie się wymykały. Irytowały go bardzo, ale lubił nosić je rozpuszczone. Spinał je tylko do jazdy. Nie po to zapuszczał je, aby spinać.
Gdy woda z mięsem zagotowała się, dorzucił kilka ziół i suszonych warzyw. Chwilę później potrawa była gotowa. Wyglądała bardzo interesująco. Tak samo też smakowała. Elf jednak miał już tego dosyć. Prawie dwa tygodnie jedzenia czegoś podobnego staje się nudne. Choć z drugiej strony bywało, że normalnego jedzenia nie jadał przez pół roku, a nawet dłużej. W końcu w podróży po niewiadomo jakich bezdrożach, o karczmę nie jest łatwo. Jedyne jakie napotykał wtedy były spalone, albo co najmniej opuszczone. Poza tym, jadał już gorsze rzeczy. Na samą myśl o nich otrzepało elfa.
Zjadł wszystko pocieszając się, że najdalej za trzy dni, o ile oczywiście coś się nie wydarzy, będzie jadł w mieście i nocował w wygodnym łóżku. Wracał do domu. Do rodziny. Do przyjaciół. Przynajmniej taką miał nadzieję. Bał się tego powrotu, ale chciał wrócić. Chciał się zobaczyć z bliskimi, nim wyruszy w dalszą drogę. Do swej ojczyzny, aby odnaleźć swój prawdziwy dom. Ale to jeszcze było daleko. Teraz miał nieco inne zmartwienia, do których doszło jeszcze jedno. Bestia, którą niedawno spotkał.
Od kiedy sięgał pamięcią nigdy nic takiego tu nie było.
- Tu nie było potworów. - powiedział na głos do siebie - Nawet trolli i orków. Co prawda widziałem wiele stworów, ale coś takiego... To widziałem pierwszy raz w życiu. Nawet, gdy byłem za granicą królestwa nie spotkałem się z czymś takim.
Spojrzał na otaczający go las. Uspokoił myśli, rozluźnił się. Chciał przypomnieć sobie całe zajście i obejrzeć je na spokojnie. Zamknął oczy. Chwilę później znów dosiadał konia. Wsłuchiwał się w las. Wypatrywał zagrożenia. Usłyszał odgłosy przedzierania się przez las. Sięgnął po miecz. Wrzask. Ujrzał bestię. Miała przynajmniej sześć łokci wzrostu, a ogromne skrzydła jeszcze bardziej to wrażenie potęgowały. Ciało opierzone. Jednakże nie całe. Na ramionach przechodziło w puch, by na rękach stać się krótkim, szaro – brązowym futrem. Ręce musiały jej sięgać przynajmniej do kolan, gdyby miała je opuszczone wzdłuż ciała. Długie palce, szpony.
Przyjrzał się skrzydłom. Nie były jak wcześniej sądził nagie. Pokryte były krótką sierścią. Spotkał się z czymś takim po raz pierwszy w życiu. Wyrastały na wysokości łopatek i miały około dwunastu łokci rozpiętości. To zaś znaczyło, że może latać.
Spojrzał na twarz. Owłosione policzki. Opierzona głowa. Spiczaste uszy. Wysunięta dolna szczęka. Twarz wąska. Szeroko rozstawione oczy. Oczy... Niesamowite... Zielone... Płonące... Nie... Niemożliwe...
Otworzył oczy. Siedział w pobliżu strumienia. Nieopodal padł się koń. Kilka kroków od niego płonęło ognisko. Zastanawiał się, czy to co ujrzał przed chwilą nie przewidziało mu się, że nie było skutkiem zmęczenia drogą, a także tego, że chwilę wcześniej drzemał w siodle. Nauczył się jednak ufać swym zmysłom. Rzadko go zawodziły. Jednak może teraz...
Nie. Nie mylił się.
Rozmyślając, dorzucił drew do ognia, aby utrzymać płomień całą noc. Zdjął ubranie podróżne i wślizgnął się w śpiwór. Gdy zasypiał, wciąż miał przed oczami bestię.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Fragment książki" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|