Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Po chwili wyszli z wody i opadli na brzeg wykończeni.
- Dawno już nie miałam mężczyzny - powiedziała Cleo.
- A ja dawno nie miałem kobiety - rzekł Kalif - to mamy remis.
Leżeli tak dłuższą chwilę a potem wstali, ubrali się i poszli w stronę szałasu.
Usiedli przy ogniu i zjedli późne śniadanie, popijając zimną już kawą. Śniadanie w większej części składało się z ryb z wczorajszej kolacji.
- Mam do ciebie pytanie, Cleo - powiedział Kalif.
- Pytaj śmiało - odrzekła.
- Jeżeli jesteś czarodziejką, to po jaką cholerę jest ci potrzebny taki gość, jak ja? - zapytał.
- Jestem czarodziejką, to fakt, ale nie na tyle potężną, żeby dać sobie radę w pojedynkę w Wielkiej Puszczy - odpowiedziała czarodziejka. - Grasują tu bandy mutantów. I cholera jedna wie, co jeszcze.
Sama na pewno nie dałabym rady.
- Jestem, szczerze powiedziawszy, świeżo upieczoną czarodziejką – ciągnęła. - Dopiero rok temu zdałam wszystkie egzaminy na akademii w Kapitule.
- Teraz zaczynam rozumieć - odparł.
- Cieszy mnie to - powiedziała.
Po śniadaniu Cleo próbowała połatać trochę swoje spodnie, ale zdenerwowała się przy tej czynności i cisnęła spodniami w krzaki. Kalif podniósł spodnie, nożem pięknie obciął poszarpane nogawki i oddał Cleo. Pomógł jej też połatać koszulę.
Po południu zaczęli zbierać się do dalszej drogi.
Było słonecznie, kiedy wyruszyli w dalszą wędrówkę, kierując się na Wzgórza Łotrów. Mężczyzna z dwiema szablami na plecach i kobieta w nierówno obciętych spodniach raźnie maszerowali przez puszczę.
Do Middel Hill doszli drugiego dnia wieczorem, zmęczeni i głodni, po czterodniowej wędrówce przez gąszcz.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wychodzili z puszczy. Ujrzeli osadę skąpaną w promieniach zachodzącego słońca. Middel Hill stało na terenie wzgórz, które porośnięte były trawą, różnymi krzewami i z rzadka drzewami. Osada oddalona była od puszczy o około pół mili. Ogrodzona była palisadą i wysokim kamiennym murem. Brama osady była duża, zrobiona z drewna i żelaza. Po obu stronach bramy stały wieże strażnicze, na szczycie których czuwali strażnicy.
Zza murów było widać spadziste dachy domów i innych budynków. Z kominów na dachach leciał dym, który gnany wiatrem pędził nad puszczę. Od strony Middel Hill dochodził gwar rozmów, krzyków i wrzasków.
Przed bramą zatrzymał ich strażnik. Wyglądał tak, jak powinien wyglądać strażnik. Miał na sobie ciemnozielony kaftan, kolczugę, hełm i pas z mieczem, a w ręku trzymał długą włócznię. Był wyraźnie podchmielony i przywitał ich najcieplej, jak potrafił.
- Gdzie się pchacie, przybłędy?! - zapytał gniewnie.
- Jesteśmy w podróży - odpowiedział Kalif. - Chcemy coś zjeść i przenocować.
- Przyjdźcie jutro - odparł strażnik lekko chwiejąc się na nogach.
Kalif i Cleo zdębieli.
- Po zachodzie słońca nie wpuszczamy – dodał. - Taki rozkaz.
- Jeszcze słońce nie zaszło, do cholery! - krzyknął Kalif, wyraźnie podenerwowany.
Strażnik chwiejnym krokiem wyszedł ze strażnicy i wychylił się za mur.
- No. faktycznie jeszcze nie zaszło - stwierdził zaskoczony. – Idźcie, ale żeby mi to było ostatni raz.
Kalif już miał powiedzieć, co myśli o naprutych strażnikach, ale ugryzł się w język.
Przeszli przez bramę i weszli do osady. Znaleźli się na głównej ulicy, przy której stały domy, sklepy i karczmy. Domy przeważnie były piętrowe zbudowane z kamienia i drzewa. Wszystkie miały spadziste dachy.
Po ulicach kręciło się dużo ludzi i było gwarno. Zaczepiali ich pijacy i żebracy, prosząc i grożąc. Kalif zaczął rozglądać się za jakąś gospodą. Długo nie musiał szukać.
Kilka kroków od bramy spostrzegł budynek z szyldem. Na szyldzie górował wielki czarny niedźwiedź, wyrzeźbiony na drewnianej tabliczce. Podeszli bliżej. Z gospody dochodził głośne krzyki i wrzaski, słychać też było muzykę i śpiewy.
Weszli do gospody. W środku było tłoczno i gwarno, można było nawet powiedzieć, że cholernie głośno. Sale oświetlały świece rozstawione na stołach i umieszczone w świecznikach na ścianach. Gospoda nie była duża, znajdowało tam pięć dużych podłużnych stołów i lada, za którą stał wysoki łysy barman. Obok baru po prawej stronie były się schody na piętro. Na wprost drzwi, po drugiej stronie gospody stał kominek, w którym palił się ogień.
Na stołku niedaleko baru siedział bard i grał na lutni skoczne kawałki. Obok grajka siedziało kilka kobiet wsłuchanych w wesołą piosenkę. Przy stołach siedzieli różni ludzie.
Grupka kupców jadła, rozmawiając o interesach. Grupa wojowników śpiewała do muzyki barda, a jacyś robotnicy pili na umór. Przy jednym ze stołów zauważyli grupkę mutantów, których rozpoznali bez problemu po rysach twarzy i postawnej budowie ciała. Wyglądali całkiem inaczej niż ci, którzy ich gonili w puszczy. Przede wszystkim byli umyci i jako tako ubrani, nie mieli też tak odstających dolnych szczęk. Nie wyglądali również na agresywnych.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Do Midgaru, cz. I" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|