Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
AVE
Podciągnął rękaw kurtki. Zielony blask, podobny do tego, jakim emanują robaczki świętojańskie, podświetlił tarczę zegarka. Mała wskazówka docierała już do dwunastki. Ubrana w skórzaną rękawiczkę dłoń złapała go za przegub, zakrywając czasomierz. Ręka zwolniła uścisk dopiero, gdy przedzierający się między palcami blask znikł.
- Niech ksiądz tego nie zapala. Chce ksiądz nas wydać? – wyszeptał ochrypły głos.
Ksiądz oparłszy się wygodniej o nagrobek popatrzył w stronę właściciela głosu. W ciemności ledwie widział osiwiałą głowę z głębokimi zakolami. Twarzy w ogóle nie widział, ale wcale nie musiał, dobrze wiedział jaki „poważny” wyraz twarzy mógł mieć teraz Organista. Co do niego... wcale nie miał siły być poważny. Z ledwością tłumił śmiech. Cała sytuacja po prostu go bawiła. Oto on, ksiądz po sześćdziesiątce, duszpasterz niewielkiego miasteczka oraz organista, człowiek w wieku grubo przekraczającym wiek emerytalny... Oto oni, zdawałoby się ludzie poważni, zachowywali się jak para detektywów rodem z jakiegoś serialu produkcji USA. Rozejrzał się jeszcze raz po cmentarzu, omiótł pobieżnie spojrzeniem pobliskie nagrobki, przebadał konstelacje zniczy. Na chwilę zdołał powstrzymać nieokiełznane usta, które same układały się w rogalik. Ale nie trwało to długo. Znów ogarnęła go wesołość, a nawet nie tyle wesołość, co ubawienie całym bezsensownym zajściem.
Siedział sobie najspokojniej w świecie w domu, na zakrystii, przed telewizorem, w swoim ukochanym fotelu pamiętającym jeszcze poprzedniego plebana, na nogach miał swoje ulubione wełniane kapcie, które zrobiła mu na drutach pani Zenobia, w podzięce za coniedzielne odwiedziny z komunią, gdy miała połamane nogi... Siedział sobie spokojnie popijając kawę, gdy nagle zaskoczyło go pukanie do drzwi. Zaskoczył go sam fakt pukania o godzinie dwudziestej trzeciej, bo osoba, która pukała, zaskoczeniem nie była w ogóle. Znał dobrze te energiczne, wręcz natrętne „puk-puk”.
„Że też dałem się namówić na ten wieczorny spacerek” – myślał, próbując postawić naprędce kolejny falochron przeciwko nadciągającej fali śmiechu.
Osobą, która pukała był Pan Arkadiusz, organista. Gdyby nie to stanowcze „puk-puk”, które lepiej niż zamontowany w drzwiach „judasz” przedstawiało gościa, ksiądz Zenobii po otwarciu drzwi prawdopodobnie dostałby zawału. Na schodkach stała postać cała odziana w czerń, łącznie z głową zamaskowaną przez kominiarkę, z której ziały tylko trzy otwory, dwa na oczy i jeden na usta.
- A cóż to? Co to za maskarada? Panie, Arkadiuszu co to za głupie zabawy?
- Pochwalony, proszę księdza – odpowiedział trochę zmieszanym głosem Organista.
- Na wieki wieków... No ? A teraz tłumaczcie, cóż to ma znaczyć? Panie Arkadiuszu, wygląda pan jak jakiś kryminalista, jak jeden z tych co w styczniu okradli naszą „Żabkę”!
- Ano, zimno jest, proszę księdza... – Organista spuścił głowę.
Faktycznie, był pierwszy listopada i mimo, iż śnieg się praktycznie rozpuścił, to nocą było naprawdę zimno.
- Ano zimno... to nie gadajmy tak na progu. – Cofnął się w głąb korytarza ustępując przejścia Organiście.
- Kawy zaparzyć? – zwrócił się do zdejmującego kominiarkę gościa.
- A nie, nie, nie! – Arkadiusz zatrzymał księdza idącego już w stronę kuchni. – Ja chciałem księdza porwać... – zamilknął uświadomiwszy sobie co właśnie powiedział i jak wyglądał. – To znaczy, na spacer wyciągnąć, taka piękna noc...
- No, przecież dopiero co pan mówił, że zimno! – uniósł się ksiądz pół żartem, pół serio. Zachowanie Organisty było co najmniej dziwne. – No mów już, o co chodzi.
- No bo, proszę Księdza... – urwał szukając słów – taka sprawa.... – druga pauza spowodowała że ksiądz zaczął odmawiać „Ojcze nasz” w nadziei że Pan da mu siłę – ...porozmawiać z księdzem muszę.
- No to właśnie rozmawiamy.
- Ale na dworze lepiej. Zimne powietrze płuca orzeźwi! Porywam... zabieram księdza na spacer.
I tak oto przyciśnięty do muru dał się porwać. Wkrótce szli już parkową alejką w stronę cmentarza. Ale szczyt miał miejsce dopiero przy cmentarnej bramie, gdy Organista oznajmił:
- Wchodzimy!
Nie bez oporów, ale w końcu ksiądz Zenobii dał się namówić na tę całą wariacką eskapadę. Zresztą poczuł, że może być zabawnie, a fotel w końcu nie zając, nie ucieknie.
I tak o to siedzieli już prawie pół godziny ukryci za skupiskiem nagrobków, po wcześniejszym spatrolowaniu cmentarza.
Cichutkie „pik-pik” zegarka oznajmiło nadejście północy.
- No cóż, panie Arkadiuszu, miło się siedzi, ale chyba już czas...
- Cichooooooo – przerwał wyciszonym syknięciem Organista. – Idą...
Po przeciwległej stornie cmentarza, od trony lasu faktycznie dobiegały czyjeś głosy. Otaczająca cmentarz siatka zatrzęsła się. Raz...drugi... kolejny i kolejny. Ktoś szpetnie zaklął, upadając ciężko na ziemię.... zawtórowały mu śmiechy.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] |
komentarz[6] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|