Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Droga - zmiany, pewnie nie ostatnie
1
Słońce powoli zachodziło. Jego jaskrawo pomarańczowa tarcza wolno chowała się za wierzchołkami ogromnych drzew. Ostatnie jego promienie, które zdołały przecisnąć się przez palisadę pni i zasłonę listowia, odbijały się w płynącej wzdłuż leśnego traktu rzece. Dogasające światło tańczyło także na metalowych elementach zbroi jadącej na czarnym koniu postaci, która spała kołysząc się lekko w siodle. jeździec z wyglądu mógł być człowiekiem, jednakże głowę skrywał szeroki kaptur, który uniemożliwiał jednoznaczne stwierdzenie tego, choć wymykające się spod okrycia włosy były poważną wskazówką. Także ciało, osłonięte skórzanym pancerzem, z kilkoma metalowymi klamrami i tarczkami w witalnych miejscach, zniekształcała zarówno pochodzenie, jak też płeć.
Wierzchowiec szedł niespiesznie gościńcem od czasu, do czasu rozglądając się ze znudzeniem na boki. Gdy słońce już całkowicie ukryło się za linią horyzontu, las otaczający trakt zaczął rozbrzmiewać tysiącem różnych głosów. Wszędzie dookoła usłyszeć można było świerszcze, cykady i roje ptaków. Czasami dało się też z tej różnorodności dźwięków wyłowić pohukiwanie samotnej sowy. Powietrze roiło się od owadów denerwujących idącego wolno konia, który bez przerwy się od nich opędzał. Las tętnił życiem.
Nagle zapadła cisza. Wszystko w jednej chwili umilkło. Nie było słychać nic poza miarowym stąpaniem wierzchowca, którego zaniepokoił ten nagły spokój. Przystanął i rozejrzał się na boki. Odwrócił głowę w kierunku siedzącej w siodle postaci i parsknął cicho. Nie wywołało to jednak żadnej reakcji ze strony jeźdźca. Koń spojrzał jeszcze raz na swojego pana i zarżał po raz kolejny, jednakże tak głośno, że z kilku rosnących przy gościńcu drzew poderwały się wrony, które zatrzymały się, aby przenocować i z głośnym krakaniem znikły w zapadającej ciemności. Nie wiadomo, co zbudziło jeźdźca, rżenie, czy ptaki. Ważny było to, że podróżnik otworzył oczy. Jakby w odpowiedzi na to, z głębi lasu dobiegł prawie niezauważalny szelest. Jeździec zsunął z głowy kaptur, spod którego wymknęły się długie, jasne włosy, związane rzemieniem na karku. Posłał zdziwione i nieco zaniepokojone spojrzenie swojemu ogierowi, który parsknął dając mu do zrozumienia, że wolałby być gdzie indziej. Kiedy ledwie zauważalny szelest powtórzył się, mężczyzna przeniósł wzrok na otaczający drogę las, nie mógł jednak zobaczyć nic za zwartą ściana drzew, krzaków i pnączy.
Długo wpatrywał się w rozpościerającą się przed nim puszczę. W niczym nie przeszkadzał mu fakt, że niebo z wolna stawało się coraz ciemniejsze. Pojawiały się pierwsze gwiazdy, które w normalnych warunkach przywitałby z uśmiechem. Z nad czubków drzew wynurzał się z wolna księżyc, który nadawał wszystkiemu wokoło niesamowity, blady odcień.
Raptem coś przemknęło prawie bezszelestnie. Pękła gałązka. Zaszeleściły liście. Uciekł ptak. I znowu ta niesamowita, nienaturalna cisza. Nie do wytrzymania. Zarówno ogier, jak i siedzący na nim mężczyzna wyczuwali napięcie unoszące się w powietrzu. Uczucie było niemal namacalne, jakby powietrze zastygło. Jednakże panujący spokój był wprost nie do zniesienia. Nie pozwalał się skoncentrować. Jeździec bez przerwy starał się przebić wzrokiem otaczający mrok, jednak nie był wstanie. A to martwiło go bardziej niż cokolwiek innego. Rozważał wyjęcie miecza, ale nie był do końca pewien z czym się zetknął. Poza tym jeżeli jeszcze żył, mogło to znaczyć, że może nie być zagrożenia, dobycie oręża mogło wszystko zmienić. Był w o tyle niekorzystnej sytuacji, że stał w odsłoniętym miejscu, otoczony lasem, co nie wróżyło wielkich szans przy ewentualnym ataku z zaskoczenia. Z którym należało się liczyć...
Nagle złowił kątem oka jakiś ruch. Natychmiast zwrócił głowę w tamtym kierunku. Jednak nie zauważył co to było. Kolejne poruszenie. Znowu jedynie kątem oka. Przez chwilę. Tak jakby coś doskonale wiedziało, w którą stronę patrzy. Znowu... Bez przerwy obracał się w stronę, z której zauważał poruszenie. Jednakże nie udało mu się dostrzec, kto się przed nim ukrywa. Powoli ta sytuacja zaczęła go irytować i przerażać. Cóż może być tak niesamowicie szybkie? Nie chciał jednak robić nic, dopóki nie będzie miał pewności, z czym ma do czynienia. Wiedział, że jest obserwowany przez kogoś, lub coś. Z dwojga złego wolałby kogoś...
Nagle usłyszał cichy szum. Niemal niezauważalny. Na twarzy poczuł delikatne dotknięcie wiatru. Zawirowały liście. Poruszyły się gałęzie. Raptem coś z ogromną szybkością przeleciało nad jego głową i z głuchym łomotem wylądowało na ziemi kilkanaście kroków od niego. Spojrzał na dziwny, skulony kształt przed sobą. Początkowo nie mógł rozróżnić szczegółów. Jednakże, gdy powoli postać zaczęła się podnosić, jego oczy rozszerzały się z niedowierzania. Potężna sylwetka. Stwór był tak wysoki, że przewyższała go, dwukrotnie. Szerokie ramiona. Długie ręce, sięgające za kolana. Palce uzbrojone w szpony, o których ostrości nie chciał się przekonywać. I skrzydła. Wielkie, opierzone skrzydła, złożone na plecach. Nie widział twarzy. Jedyne co wyzierało z czarnej plamy, jaką stworzenie robiło w ciemnej ścianie lasu, to niesamowite, zielone oczy, które wyglądały jakby płonęły. Potężne ramiona unosiły się przy każdym oddechu, któremu towarzyszył lekki świst.
Starał się nie poruszać, aby nie sprowokować dziwnego stworzenia do ataku. Przez chwilę ponownie rozważał sięgnięcie po broń, był tylko jeden problem. Dzieliło ich kilkanaście kroków. Miecz był przytroczony do lewej strony siodła, ukryty przed wzrokiem stwora. Ale musiałby zrobić to lewą ręką, później przerzucić do prawej, a to wiązało się...
Kiedy zauważył ruch, było już za późno. Miał jednak wystarczająco dużo czasu, aby przyjrzeć się stworzeniu uważniej. Ale co to mogło mieć za znaczenie... Teraz, gdy odległość zmniejsza się szybciej niżby przypuszczał.
Ramiona i kark pokryte krótkimi piórami, które ku klatce piersiowej przechodziły w lekki puch, pozostawiając na brzuchu szarą, nagą skórę. Niesamowicie płynne i szybkie ruchy. Jak przygotował się do skoku, odbił z ziemi... Była w tym wszystkim niezwykła gracja i swego rodzaju piękno. Rozwarte ramiona... i niesamowity krzyk.
Poczuł jak jego wierzchowiec nagle spiął się i stanął dęba, młócąc powietrze kopytami. Wrzask...
Patrzył jak ziemia miga mu przed oczami i znika w ciemności. Czuł wiatr rozwiewający mu włosy. Słyszał łopotanie swojej podróżnej peleryny, tętent końskich kopyt. W twarz łaskotała go długa sierść z grzywy wierzchowca. Chwycił mocno za cugle i pozwolił się nieść zwierzęciu, które pomimo zmęczenia podróżą gnało, galopem przemykając przez las.
Początkowo nie wiedział, co się właściwie stało. Dopiero po chwili zaczęły docierać do niego wrażenia z tego, co wydarzyło się o kilka staj za nim... Wiedział, że gdyby nie rumak, byłoby po nim. Nie chciał o tym myśleć. Jedyne czego teraz pragnął, to znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Ale wiedział, że koń może paść ze zmęczenia. Wyprostował się powoli i płynnie ściągnął wodze. Zwierzę zaczęło zwalniać i po dłuższej chwili zatrzymało się na jednym z łuków gościńca, w pobliżu zakola rzeki.
Jeździec powoli zsiadł z zdenerwowanego konia. Poklepał zwierzę po karku, aby je chociaż trochę uspokoić. Ogier gwałtownie podrzucał łbem i rżał spłoszony. Zaczął się jednak uspokajać pod wpływem kojącego głosu mężczyzny . Oparł głowę na ramieniu swego pana i zarżał cicho. Jeździec powoli zaczął gładzić szyję konia. Czuł drżenie potężnych mięśni pod skórą. Słyszał świst z jakim nabiera i wypuszcza powietrze. Początkowo szybko, z czasem jednak coraz wolniej, uspokajany przez bliskość właściciela.
Gdy zwierzę ochłonęło wystarczająco, zaprowadził je nad brzeg rzeki, aby napiło się wody. Było już późno, a koń potrzebował odpoczynku. Co prawda perspektywa noclegu w pobliżu bestii nie była zbyt kusząca, jednak teraz, gdy ochłoną z pierwszego wrażenia, zdał sobie sprawę, że nie czuł zagrożenia. A już dawno nauczył się na swoim instynkcie polegać. Poza tym gdyby mieli zginąć z łap stworzenia, pewnie leżeliby rozszarpani na gościńcu. Dlatego też dalsza jazda była bezcelowa.
Rozejrzał się po niewielkim skrawku odkrytego terenu. Miejsce wydawało się dobre. Wystarczająco dużo trawy, woda, rzadko rosnące drzewa, bez krzaków. Rzeka tworzyła zakole i po tej stronie brzeg łagodnie opadał na kamienistą plażę. Niedaleko niej, w trawie, leżał wielki, płaski głaz, który z niewiadomych powodów skojarzył się podróżnikowi z ołtarzem ofiarnym. Światło jednego z księżyców padało nasz szarą, popękaną powierzchnię. Brakowało tylko trochę krwi i jakiejś ofiary...
-Chyba trochę za dużo tego było... - powiedział do siebie z lekkim uśmiechem, kręcąc głową.
Podszedł do konia i zaczął go rozkulbaczać. Odpiął juki i zdjął siodło, przy którym wisiał długi miecz. Położył wszystko obok wielkiego kamienia nad brzegiem rzeki. Ogiera puścił wolno, ponieważ nie obawiał się, że ucieknie, ani też, że zostanie skradziony. Po pierwsze ten trakt nie był zbyt popularny, a dodatkowo ten potwór na pewno odstraszał podróżnych. Poza tym jego wierzchowiec miał gorący temperament i bardzo wredny charakter.
Kiedy koń oddalił się, zabrał się za rozbijanie obozu. Najpierw jednak zdjął długą podróżną pelerynę z szerokim kapturem, która idealnie nadawała się do jazdy, ale nie do chodzenia po obozie. Gdy zsunął okrycie z ramion, na plecy spadły mu długie, jasne włosy, związane rzemieniem, który jednak nie utrzymał ich wszystkich podczas szaleńczej jazdy. Zdjął pasek skóry, pozwalając długim falom opaść na ramiona. Płaszcz położył obok siodła. Odpiął krótki miecz, który zostawił obok niemal dwukrotnie dłuższego ostrza, przytroczonego do siodła. Z juków wyjął śpiwór oraz przybory do gotowania, a także hubkę i krzesiwo. Rozejrzał się za odpowiednim miejscem na ognisko, zostawił tam wszystko i udał się do lasu, aby przynieść drewno na opał. Wrócił ze sporym naręczem chrustu i suchych gałęzi.
Rozpalenie ognia nie zajęło mu dużo czasu. Kiedy zeschnięte polana na dobre zajęły się płomieniami, rozłożył stojak i powiesił na nim niewielki kociołek, do którego nalał wcześniej wody i wrzucił kawałek suszonego mięsa z racji podróżnych. Drażniły go przy tym długie włosy bez przerwy opadające i łaskoczące go w twarz. Odgarniał niesforne kosmyki za spiczaste uszy, te jednak ponownie się wymykały. Irytowały go bardzo, ale lubił nosić rozpuszczone. Wiązał je tylko do jazdy. Nie zapuszczał po to aby spinać.
Gdy woda z mięsem zagotowała się, dorzucił kilka ziół i suszonych warzyw. Kiedy całość zgęstniała, stwierdził, że jest gotowe i zdjął kociołek ze stojaka. Potrawa wyglądała bardzo interesująco. Kawałki suszonej racji podróżnej zawieszone w gęstym sosie z resztką owoców, jakie mu zostały. Wszystko o kleistej konsystencji. Ale przynajmniej smakowało lepiej, niż można było sądzić na pierwszy rzut oka. Elf jednak miał już tego dosyć. Od dłuższego czasu ponownie był na podróżnych racjach. Znowu... Po raz kolejny miał ich dość. Choć z drugiej strony bywało, że normalnego jedzenia nie jadał przez pół roku, a nawet dłużej. W końcu w podróży po bezdrożach o karczmę nie jest łatwo. Jedyne jakie wtedy napotykał były spalone, albo opuszczone. Przynajmniej przez cywilizowane istoty. Poza tym, jadał już gorsze rzeczy. Na samo myśl o nich otrzepało elfa.
Te wspomnienia nie przeszkodziły mu jednak w spożyciu kolacji, po której usiadł, opierając się o siodło i wpatrując w płomienie powoli trawiące chrust, jaki dorzucał od ogniska.
-Jakby mało było mi zmartwień... - mruknął do siebie, kręcąc głową.
Od kiedy sięgał pamięcią nie zetknął się z czymś takim w tej okolicy. Tu nie było potworów. Nawet trolli i orków. Co prawda słyszał o kilku stworach, ale zazwyczaj były to wyssane z palca historie wieśniaków. Jednakże to... Z całą pewnością nie było to pijackie urojenie chłopa wracającego z pola. Co prawda podczas podróży wielokrotnie spotykał się z różnymi istotami, ale z taką po raz pierwszy. Chociaż właściwie to nie wiedział, czym się ta różni od innych. Podobna budowa, podobne odgłosy... Było jednak coś dziwnego w zachowaniu. Zazwyczaj potwory starały się spenetrować jego umysł, zabić, rozerwać na strzępy, pożreć, zawładnąć duszą, umysłem, czy czymkolwiek innym. Ten jednak nic nie zrobił. Porządnie nastraszył, ale tylko to... Dlaczego...?
Wiedział jednak, że w tej chwili nie znajdzie odpowiedzi na to pytanie. Tych mógł szukać dopiero w Trondar, do którego dotrze za trzy dni. O ile oczywiście coś nie wydarzy się po drodze. Przeczucia jednak rzadko go myliły, a tym razem mówiły, że będzie w porządku. Ale ten stwór... Zastanawiając się nad tym dorzucił drew do ognia, aby utrzymać płomień całą noc. Zdjął ubranie podróżne i wślizgnął się w śpiwór. Gdy zasypiał, wciąż miał przed oczami bestię.
strony: [1] [2] [3] |
komentarz[7] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|