Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
*
- Zobacz- powiedział Kostek stając w strzemionach i wskazując ręką. Przed nimi, dróżka którą jechali kończyła się dość szerokim i głębokim ostępem.
Ostęp wypełniony był po brzegi zeschłymi gałęziami i kamieniami. Nad nim, na drugą stronę prowadziły dwa szerokie, związane ze sobą powalone pnie drzew robiące tu za most. W „moście" nie było poręczy- zostały wyłamane.
Na ubitej powierzchni pni, leżało ciało rosłego mężczyzny, odzianego w długie szaty, z hełmem na głowie. Mężczyzna leżał nieruchomo na brzuchu, w czymś co musiało być niedawno wielką kałużą krwi. Teraz pozostała tylko czerwona, ciemna plama. Drugie ciało, innego mężczyzny, leżało po drugiej stronie mostu. Ten nie miał głowy, ani sporej części brzucha. Inny, rosły i tyczkowaty leżał plackiem na dole, w ostępie. W sinej i granatowej już dłoni, trzymał cały czas drzewiec włóczni. Konie zarżały doniośle, tańcząc w miejscu, tupiąc kopytami. Kostek uspokoił sekiela i szepnął:
- Tego tu nie było jak jechałem ostatnio.
- Domyślam się.
- Hm?
- To co się tu wydarzyło- powiedział Naytrel- miało miejsce wczorajszego wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwróć uwagę na ciała, jakie są sine i blade.
- To tak jak twoja twarz- pokiwał głową Kostek.- Ale bez obrazy ma się rozumieć.
Rivelv zerknął na niego z ukosa:
- Zamknij się.
Sztyleciarz zaśmiał się pod nosem mrużąc oczy.
- Może to rozbójnicy?- zapytał.- Słyszałem o rozbitej opodal armii. Wiesz chyba, że takie niedobitki chwytają się pierwszego lepszego zajęcia?
- Tak, wiem- Naytrel zszedł z siodła.- Podobnie było też ponad tydzień temu, w kasztelu przy Vilianie. Niedobitki połączyły się w jedną grupę i razem grabili karawany.
- Było ich paru, co? Te! Nayt, gdzie idziesz?
- Zobaczę co się tu stało.
- Nie widzisz? Gościom wypruli flaki, tak trudno to zobaczyć?!
- Cicho.
Kostek wzruszył ramionami, rozejrzał się wokoło.
- Założę się w pierwszej lepszej tawernie Naytrel, że ci tutaj, to ludzie z karawany, którą zaatakowali rozbójnicy.
Rivelv stanął na środku mostu obok leżącego twarzą do ziemi mężczyzny w płaszczu, z wgniecionym hełmem na głowie. Po pniach mostu, na zakrzepłej plamie krwi wędrowały muchy, podobnie też po wełnianym płaszczu mężczyzny. Naytrel sięgnął do pasa, ze skórzanej pochwy wyciągnął tani sztylet, o drewnianej rękojeści. Końcem ostrza odchylił płaszcz okrywający mężczyznę w hełmie.
- Przegrałbyś zakład!- krzyknął do Kostka.
- Co?
- Tego tutaj zżarło jakieś bydlę.
- Jakie bydlę znowu?- sztyleciarz stanął w strzemionach.
- Nie wiem. Ale to co tu widzę nie wygląda mi na robotę najemnych.
- Hm?
- Ten tutaj, co leży przede mną jest połamany w pół.
- W pół?
Naytrel kiwną głową, zawrócił, dosiadł konia.
- Jedźmy stąd- powiedział dźgając konia piętami.
- Nie będę się sprzeciwiał.
Przejechali przez most. Kostek zmarszczył twarz w obrzydzeniu, wykrzywił się. Splunął za siebie.
- Co ich tak załatwiło?- zapytał.
- Żebym to ja wiedział.
- Ohyda! Może wyverna albo jakiś wilkołak?
- Kto wie?- wzruszył ramionami rivelv- Coś jest w tym lesie. Żyje tu jakieś dziwne stworzenie którego nie znam. Całkiem możliwe że przeszło przez góry w poszukiwaniu jadła i zaszyło się gdzieś tutaj. Ale to nas nie interesuje.
- Aha!- wyszczerzył zęby Kostek.- Wiedziałem że jednak coś wiesz!
- Po prostu wydedukowałem.
- Hm?
- Na moście leżały dwa ciała. Jedno leżało pośrodku i było złamane w pół, facet nie miał wątroby. Jego przyjaciel też. Ten stwór wyszedł z lasu nocą, lub też bardzo wczesnym rankiem. Musiał zaskoczyć tych ludzi i znienacka zaatakować. Zauważ, Kostek, że ten w ostępie trzyma kawałek włóczni. Chciał się bronić, ale nie zdążył. Coś wyrzuciło go w dół, niszcząc w drzazgi balustradę.
Milczeli, cały czas jadąc. Trzymali się drogi prowadzącej na Talikard, coraz to bardziej zagłębiając się w las.
- Dziwne.- powiedział w końcu Kostek.
Rivelv nic nie powiedział, popatrzył tylko na sztyleciarza.
- Gdyby to byli jacyś rybacy, zrozumiałbym to. Sprawa wyglądałaby inaczej: dwóch rybaków poszło sobie nad rzeczkę żeby połowić, a tu nagle na moście nad ostępem napada ich wyverna, albo ghul. Ale tych dwóch było uzbrojonych. Co się tu może dziać?
- To co zwykle- uśmiechnął się kpiąco Naytrel.- Pewnie ten potwór porwał jakąś damę dworu z Talikard i teraz każdy szlachcic rusza z mieczem żeby ją uratować. Zawsze jest to samo.
- Pewnie!- wyszczerzył się Kostek.- Żeby jeszcze chodziło o honor. A tu chodzi tylko o sławę, kobietę i dukaty!
- Powiedział, wzór cnót- prychnął Naytrel.
*
Wśród drzew zamajaczyło ognisko. Wokół zatańczyły cienie wysokich świerków. Aksamit nieba, upstrzony setkami małych, bladych punkcików, mlecznym blaskiem rozświetlał blady księżyc w pełni. Wieczór był zimny. Kostek otulił się szczelniej płaszczem, przysunął się bliżej ogniska.
- Paskudnie zimno- zauważył.- Brakuje mi tu jakiejś gospody.
- Zapomniałeś jak to jest nocować pod gołym niebem, co Kostek?
- Całkiem możliwe. Przez ostatnie trzy miesiące siedziałem na dworze baronowej Elblair, robiłem tam za tłumacza.
- Tłumacza?
- No.. Podawałem się za tłumacza i znawcę starych win. A ta baronowa przyjmowała wielu zacnych gości. Wszystkich spoza granicy. Byli to głównie jacyś nadęci kupcy, artyści, wielmoże, szlachta rodowa.
- I co? Tłumaczyłeś?
Kostek uśmiechnął się paskudnie, chowając twarz w cieniu rzucanym przez kaptur.
- Tłumaczyłem tylko dla zachowania pozorów- powiedział.- Gdy tylko wszyscy poszli spać podkradałem się do ich komnat i „pożyczałem" co się da.
- Tak jak myślałem- pokiwał głową rivelv.
- No chyba. Nie wiem co ty tam sobie o mnie myślisz.
- Chcesz trochę tego suszonego mięsa?
- Nie, nie jem niezdrowych potraw.
Rivelv powstrzymał się od komentarza.
Ognisko zaczęło przygasać. Płomień stawał się coraz mniejszy. Naytrel dorzucił gałęzi. Posypały się iskry, zaskwierczało.
Kostek zatrząsł się. Rozchylił płaszcz, wysunął rękę, nasunął sobie kaptur na oczy.
- Dobranoc- powiedział.
- Idziesz już spać?
- Nie. Posiedzę tak sobie aż mi tyłek przyrośnie do ziemi! Co ty Naytrel, jasne że idę spać! U was w Dharmonie nie mówiono „dobranoc" przed snem?
- Nie. U nas nikt nie życzył drugiemu dobrej nocy. Bo po co niby.
- A to niby czemu?
- Bo każdy wiedział, że lepiej być już nie może.
Kostek pokręcił głową, zdjął kaptur.
- Chyba wiem o co ci chodzi, Naytrel.
- Ciekawe.
- Jeśli dobrze myślę, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste piekło, przez które musiałeś przejść i które zrobiło z ciebie to, czym teraz jesteś. Zrobiło z ciebie rivelva. Naytrel zmarszczył brwi.
- Mam rację? Pamiętasz to czego nie powinieneś pamiętać i przeżyłeś to czego nie powinieneś przeżyć.
- Co niby takiego? Na wszystko zasłużyłem. Wszystko jest w naturalnym porządku. Tak być powinno.
- Pieprzenie! Nikt nie zasłużył na przykłucie do blaszanego słupa i wypalanie mu olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chociażby był najgorszym mordercą na świecie, nawet gorszym od ciebie!
- No właśnie...
- Właśnie, Naytrel. Byłeś mordercą, najemnym, miałeś wrogów, złapali cię i zlali na śmierć. Aż dziw że uniknąłeś pala. Leżałeś umierający gdzieś na śmierdzącym wrzosowisku i wtedy zjawili się ci mnisi z Dharmonu. Mam rację?
- Dali mi wybór.
- Ha! To jest wybór: życie czy śmierć? Idiota wybrałby śmierć! Skąd mogłeś wiedzieć co z tobą zrobią?
- Nie mogłem..
- Zrobili z ciebie kapłana magii, jesteś na ich usługach, masz wędrować po krainach i tropić magów, zabijać ich, odbierać im magię. Prawda? Wina leży po ich stronie. Pamiętaj o tym i nie myśl już, spróbuj zapomnieć.
- Prawda jest taka, że to nie mnisi zrobili ze mnie rivelva.
- A kto?
- Chęć życia, Kostek.
- No proszę.. Chciałeś żyć, więc jesteś rivelvem?
- No właśnie.
- O rany, Naytrel...
- Co?
- Chmm.. Nic- uśmiechnął się sztyleciarz.- Ale wiedz, że i ja nie miałem dobrze.
- Jak rodowy szlachcic, żyjący w luksusach, może narzekać na to, że jest mu źle?
- Jak widać może, jestem tego najlepszym przykładem.
- No tak- pokiwał głową rivelv.- Uciekłeś z domu i pokazałeś światu swoje zamiłowanie do hazardu przegrywając cały swój majątek.
- No i popatrz, Naytrel. Dużo o sobie wiemy. A najlepsze jest to, że siedzimy tu i gaworzymy a wokół nas, może nawet za tamtymi krzakami, siedzi jakaś bestia, która czeka tylko aż zasnę, żeby zjeść moją wątróbkę!
Rivelv uśmiechnął się pod nosem.
- No. Pozwolisz że pójdę spać. Chcę szybko zasnąć, a nigdy dobrze nie zasypiam w lesie, na jakiejś polance. Dobrze zasypiam w gospodach. A nie na polankach, psia ich mać! Obudź mnie na moją wartę.
Sztyleciarz zarzucił kaptur na głowę, położył się na ziemi i otulił czarnym płaszczem.
- Dobranoc, Naytrel.
Rivelv patrzył w ogień. Milczał.
*
Obudził go krzyk. Gdy się otrząsnął i przysłuchał, zrozumiał że to nie krzyk. To płacz, płacz dziecka. Głośny szloch dziewczynki.
Zerwał się z ziemi, sięgnął po szable.
Ognisko zgasło. Polankę rozświetlał księżyc.
Księżyc w pełni.
- Co jest w mordę?- obudził się Kostek.- Naytrel? Co to jest?
Rivelv nie odpowiedział. Rozglądał się, nasłuchiwał.
- Co to jest?- zapytał ponownie sztyleciarz.
- Nie wiem- syknął rivelv. Oczy płonęły mu gniewem.
Wrzask i krzyk nie ustawał. Potężny charczący ryk, mknący w mroku wśród krzewów. Księżyc w pełni.
Zatańczyły wierzchołki świerków w ciemnym borze.
Płacz dziewczynki coraz dalej. Dalej.
Cisza.
- Co to ma być- szepnął Kostek.- Co to kurwa ma być??
- Cicho.
Nastała grobowa cisza. Głośno zawył wiatr, rozdarł milczenie. Zagwizdał między świerkami, pomknął borem w dal, za oddalającym się w ciemność płaczem małej dziewczynki.
- Cicho.
- Co jest?
- Cicho Kostek.
- Ja chcę na dwór baronowej.. Obiecuję że nie będę więcej kradł.
- Zamknij się.
- Ale..
- Powiedziałem zamknij się. Nic nie słyszę.
- Ja też nic nie słyszę.
- Cicho.
- Tego tu nie ma.
- Zamilcz..
- Tego tu nie ma, Naytrel.
- Chyba odeszło.
- Odeszło... ... .. Co?
3.
Droga przecinała rozległe pole falujące złotą pszenicą i dwa małe zagajniki, graniczące z ciemnym lasem. Na drodze, przy zagajnikach stała grupka wieśniaków wyglądających jak nieruchome posągi ze sterczącymi w górę widłami i kosami. Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem patrząc przed siebie, na swych „dowódców", zajadle kłócących się ze sobą.
„Dowódców" było dwóch. Jeden- mężczyzna w sile wieku, krępy, gęsto zarośnięty o d stóp do głowy, drugi- podstarzały dziadunio, wspierający się na wysokiej, pokręconej lasce, o wiele od niego wyższej.
- Jesteś idiotą, Henryku!- wrzasnął dziadunio trzęsąc z nerwów pokręconą laską.- Skoro ślady prowadzą tam, w las, to dlaczego mamy iść przez pole na wrzosowiska?
- Bo wiem że potwór chciał nas zmylić- bronił się zwany Henrykiem.- I nie nerwój się tak, dziadu, bo zadyszki dostaniesz..
- Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz ci no pokażę, co myślę o tobie i twoich zadyszkach! -Spokojnie, dziadu. Spokojnie! Na pewno stwór ruszył o tam, na wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku, zaufajcie. Ja wiem, że wy i tak nie pójdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z nóg zniesie..
Staruszek zamachnął się lagą, przeciągnął laską po twarzy Henryka. Mężczyzna runął na plecy kilka kroków dalej. Wieśniacy ohnęli chórem.
- Masz! Ot, co myślę o twoich zadyszkach, kmiotku- powiedział dziadek i zrobił groźną minę. Kostek zobaczył wszystko pierwszy, zatrzymał się na skraju lasu i czekał na Naytrela, którego potrzeba zatrzymała z tyłu. Zarechotał wesoło, widząc jak przygarbiony staruszek okłada kijem o wiele młodszego od siebie w wieśniaka.
- Z czego się śmiejesz?- usłyszał nagle za sobą.
Odwrócił się.
- Zobacz, tam w dole- wskazał ręką.
- Hm?
- Ten dziadu bije jakiegoś wieśniaka.
Naytrel uśmiechnął się kpiąco.
- Chodź, zobaczymy sobie.
Sztyleciarz dźgnął konia piętami, galopem puścił się środkiem drogi. Rivelv wolno ruszył za nim.
Staruszek wyciągnął rękę, pomachał do nadjeżdżającego Kostka. Kilku chłopów pomogło wstać poobijanemu Henrykowi.
Sztyleciarz zatrzymał się przed dziadem, ściągnął wodze, wzbił tumany kurzu.
- Witaj, zacny panie- powiedział staruszek.- Gdzie to zmierzacie?
- Do Talikard, starcze. A za co to bijesz tego chłopa?- zaśmiał się pod nosem.- Czym zasłużył?
- Aa.. Głupie nasienie, mleko pod nosem jeszcze ma a kłuci się ze mną.
- Kłuci się?
- Bo widzicie panie, tragedia się stała. Szukamy dziecka po lasach.
- Zgubiło się?
- Chyba tak. Zniknęło nam wczoraj maleństwo, z podwórza coś je porwało. Wiecie, panie. Tak jak lis kradnie kury.
- No, to co?
- No i coś zabrało nam dziecko z podwórza. Od niedawna się słyszy, że po lesie kręci się jakiś stwór przedziwny. Ni to ogr jest, a nawet i nie ghul. Wędruje paskudztwo leśnymi drogami, a śpi podobno na liściach zgniłych. Nocami wychodzi na pola i nam kartofle wyjada!
Sztyleciarz uniósł brwi z niedowierzaniem.
- Co wy gadacie, dziadu?- zapytał.- Jaki potwór wam kartofle wyjada? Przecież to się kupy nie trzyma..
- Nie słuchajcie go, mości rycerzu- chwiejnym krokiem zbliżył się do nich Henryk, trzymał się za nos.- Ten dziadu głupoty plecie. Toż to bestia jest sprytna, ale nie wyżera nam ziemniaków, bo po co by niby dziewczynkę porywała?
- Zamknij gębę, chłopku roztropku!- uniósł lagę dziad.
Henryk zasłonił się rękoma.
- Spokojnie- powiedział Kostek.- Bez nerwów.
- No- rzekł spokojniej Henryk zerkając na dziada z ukosa.- To jakem mówił, stwór ten porwał nam córkę wójta naszego, wójt wyjechał, do Talikard na targi pojechał, bo on najsławniejszą hodowlę koni ma.
- A, pojechał na targ koni?
- No przecie mówię- przełknął słyszalnie ślinę.- A wczoraj z wieczora, konie niespokojne jakieś były, psy ujadały jak oszalałe, już przypuszczałem, że co złego idzie.
- A ja to czułem w kościach!- wtrącił się staruszek.
Henryk zerknął na niego i powiedział:
- No.. I jakem mówił, dziewczynka mała, córka wójta, którą ojciec zostawił pod naszą opieką, wyszła sobie w nocy na gwiazdy popatrzeć. Jak na nią coś wyskoczyło, to tylko mrugnąć okiem zdążyłem! Paskudztwo jakieś z boru wyszło, przeskoczyło płot jak żaba, dorwało małą i uciekło w las. A ryczało przy tym!! Kto by pomyślał. Powiedziałbym że to smok, albo jaki jaszczur!
- I nie wiecie co to jest?- dopytywał się Kostek.
- Nie.
- No tak- powiedział dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten zwierz normalny nie był.
Sztyleciarz usiadł wygodniej w siodle.
- To znaczy?- zapytał.
- Czuć od niego tym czymś..
- Czym?
- Magią.
- Magią?
- No. Tropiciel powiedział nawet, że ten stwór zostawia ślady magiczne i że nie pomoże nam go znaleźć, bo życie mu jest miłe, a kieszenie jak na razie ma pełne.
- Kieszenie?- Kostek zareagował szerokim uśmiechem.
- Ano kieszenie. A bo co?
- No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie.
- Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie tropiciel, wy podróżnik. Nam jakiś tropiciel jest potrzebny.
- A skąd wiecie kim jestem?
- Widzę po odzieniu. Jesteś panie kupcem.
Kostek zarechotał wesoło:
- Słyszałeś Naytrel?! Jestem kupcem!!
Rivelv, który przez cały ten czas jechał sobie spokojnie w ślad za Kostkiem, dopiero teraz ukazał swoje oblicze. Wolniutko podjechał do rechoczącego sztyleciarza i zatrzymał się przy nim.
- Słyszałeś?- śmiał się sztyleciarz.
- Słyszałem.
Wieśniacy zaszemrali między sobą. Ze strachem zerkali w stronę Naytrela.
- A wy kto?- zapytał w końcu Henryk wysuwając się na przód, wypinając tors.
- Chmm..- pomyślał staruszek mrużąc oczy, gładząc bródkę dłonią.- To jest rivelv- powiedział.
Henryk cofnął się o krok, zmarszczył czoło. Wieśniacy zaszemrali jeszcze głośniej niż poprzednio.
- Rivelv...- szepnął Henryk i popatrzał na staruszka.- Odsuń się dziadu! On promieniuje złą mocą!
Staruszek spojrzał na niego krzywo:
- Co ty gadasz, tępy baranku!? Oto jedyny, który może nam teraz pomóc.
- Rivelv?!
- Ano- pokiwał głową.- Oto jedyny, którego możemy teraz prosić, o pomoc.
Kostek spojrzał na staruszka, potem na Naytrela, znowu na staruszka. Uśmiechnął się paskudnie.
- Tak, tak- powiedział.- Oto jedyny, którego możecie prosić. Ale wiedzcie, że nie pomaga on za darmo.
- Co?
- Ja i mój drogi przyjaciel Naytrel, podróżujemy już od jakiegoś czasu. Jesteśmy głodni i spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie, starcze, gdzie ten stwór uciekł?
Staruszek westchnął głęboko, zmrużył oczy. Szukał czegoś w swej pamięci.. W końcu powiedział:
- To znaczy.. Tropiciel zgubił ślad właśnie tutaj. W tym miejscu. Podobno ślady idą w las, choć ja uważam, że stwór uciekł tam, na wrzosowiska.
Zadudniły kopyta. W chwilę potem na drogę wpadli okuci w stal jeźdźcy, prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomościa, w sporej czapie ze sterczącym z niej fantazyjnie długim piórem.
- Hola!- zawołał szlachcic z piórem zatrzymując konia.- Zacni panowie! Witajcie na ziemiach króla Eryka!
Naytrel zerknął na Kostka, ten kpiąco uśmiechnął się pod nosem- nie lubił szlachciców.
- Zacni mężowie- mówił szlachcic szczerząc zęby- Widzę, że nasi wieśniacy już wam objaśnili o cóż chodzi? Doskonale. Jak wiecie szukamy potwora, który jakoby kryje się w tych lasach. Drań niszczy karawany idące do Talikard, sprawia tym problemy nam i naszemu władcy. Czy wy, zacni mężowie, zechcecie nas wspomóc.
Kostek zerknął na Naytrela z ukosa i mimo tego, że rivelv kręcił głową, sztyleciarz powiedział:
- Jesteśmy tu przejazdem, panie. Spieszymy się.
- Ha!- klepnął się w udo szlachcic.-Jesteście na mojej ziemi, mężowie. Czyżbyście nie wiedzieli że mogę wam kazać płacić za przejazd po niej?
Kostek prychnął:
- Potwór nie płaci.
- Potwór to potwór.. Jak brzmi odpowiedź?
- Powtarzam. Jesteśmy przejazdem, nie planujemy tu zostawać, zaraz stąd odjeżdżamy. Ale jeśli jesteś mądry wiesz zapewne, panie, że nic nie trzyma podróżnika na miejscu tak bardzo jak brzęk monety.
Szlachcic pokręcił głową.
- Tak jak myślałem. Ile chcecie?
Sztyleciarz zmarszczył brwi.
- Należy się spytać- powiedział.- Ilu było łowców i najemnych przed nami? Ilu chciało tego potwora ubić? Ilu się to nie udało?
- Ha!- szlachcic znowu klepną się w udo-Nie jestem taki głupi! Jeśli powiem, że było paru, podbijecie stawkę tłumacząc się, że skoro tamtym się nie udało to i niebezpieczeństwo jest większe!
- Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzieć, drogi panie, oznacza to, że było ich więcej niż mogę sobie wyobrazić, więc suma będzie jeszcze większa.
- Psia wasza mać!
- Skoro tak.. Proponuję sto monet. Nie muszą być najlepszej jakości, byleby złote. Ważne jest, aby je w karczmach przyjmowali.
- Stu nie dam. Siedemdziesiąt.
- Ha!- Kostek klepną się w udo, parodiując szlachcica.- Za siedemdziesiąt nie opłaca nam się nosa z lasu wystawiać!
- Siedemdziesiąt pięć! Ale to koniec!
- Wiecie kim jest ten tutaj? Mój przyjaciel? To rivelv. Wiecie kim jest rivelv? Jeśli wiecie, to od razu podbijcie do osiemdziesięciu, bo za siedemdziesiąt pięć nic nie zrobimy.
- Zgoda!
- Doskonale, zrobiliście dobry interes panie szlachcic.
strony: [1] [2] [3] [4] |
komentarz[12] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Rivelv - demon" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|