Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
DO MIDGARU, CZ. II
Obudziło ich pukanie do drzwi. Za oknem świtało.
- Proszę pani - usłyszeli głos karczmarza - pan Bolard czeka na was na dole.
- Powiedz mu, że już schodzimy - odpowiedziała Cleo.
Szybko się ubrali, pozbierali swoje rzeczy i wyszli z pokoiku. Zeszli schodami na dół i zobaczyli Bolarda, siedzącego i jedzącego śniadanie za stołem. Na stole stały jeszcze dwa nakrycia. Podeszli do niego i usiedli.
- Dzień dobry - powiedziała Cleo.
- Dobry, dobry - odpowiedział kupiec.
Kalif uścisnął dłoń Bolarda.
- Witaj - rzekł.
- Witaj. Siadajcie, zapraszam na śniadanie.
Na śniadanie były jajka na boczku i gorąca kawa zbożowa. Podczas śniadania Bolard wyjaśnił, że będą jechali traktem na południe przez puszczę do wsi Międzyrzecze a potem traktem przy rzece do Midgaru, mijając po drodze osadę Zakole. Z wyliczeń Bolarda wychodzi, że powinni być w Midgarze najpóźniej za dziesięć dni. Po śniadaniu Cleo zapłaciła karczmarzowi za kolację i nocleg i poszli z Bolardem.
Na dworze było szaro i nie najcieplej. Na niebie nie widać było żadnej chmury. Zapowiadała się piękna pogoda.
Kupiec zaprowadził ich w pobliże stajni, gdzie stały trzy kryte wozy i zaprzęgnięte do nich konie. Przy wozach krzątali się kupcy, sprawdzając wozy i zaprzęgi przed wyjazdem. Podeszli bliżej.
- Dzień dobry wszystkim - powiedziała Cleo, a potem Kalif.
- Dobry, dobry - odpowiedzieli w różnej kolejności.
Bolard zaprowadził Cleo i Kalifa do ostatniego wozu i powiedział, że tu mogą sobie spokojnie jechać. Wrzucił ich rzeczy na wóz i dał im ubrania, które im obiecał. Cleo dostała nowe spodnie, tym razem w kolorze czarnym, nowiutką koszulę z dziwnego połyskliwego materiału w kolorze oberżyny, który spodobał jej się jak żaden inny. Na dodatek wypatrzyła na wozie długi ciemnozielony płaszcz z cienkiej skóry, który kupiła od Bolarda za dwadzieścia srebrnych koron. Kupiła też od niego zwyczajną płócienną koszulkę na ramiączkach. Kalif dostał płócienną koszulę i też był zadowolony.
Cleo zaraz też weszła na wóz i przebrała się. Łowca bez ceregieli ściągnął podartą koszulę i cisnął nią w kupę śmieci leżącą opodal i założył nową.
Kupcy w międzyczasie uporali się ze wszystkim i zaczęli się zbierać do drogi.
Wszyscy wsiedli na wozy i powoli ruszyli.
Bolard i Serafin jechali pierwsi, za nimi jechali Marko i Darko a na końcu Gorasul, Rafael, Kalif i Cleo.
Wjechali na główną ulicę, która powoli zaczęła się budzić do życia, a potem prosto do bram osady. Bramę otworzył ten sam strażnik, który wczoraj miał opory przy wpuszczeniu ich do środka. Dzisiaj był potulny jak baranek i giął się w pokłonach jak mało kto. A zapraszając ponownie mało się nie zapluł. Słońce wisiało już nad puszczą i zrobiło się jasno i trochę cieplej.
Po chwili znaleźli się w puszczy na trakcie. Trakt był dość szeroki. Dwa wozy by się tu minęły i jeszcze by zostało miejsce. Nad traktem drzewa rozkładały swoje konary w prowizoryczny baldachim, przez który z wielkim trudem przebijały się pierwsze promienie słońca. Powoli puszcza budziła się ze snu. Ptaki wesoło ćwierkały, wiatr delikatnie szumiał w koronach, a zapach lasu otaczał ich ze wszystkich stron. Jechali całkiem szybko, nie mieli czasu na zachwycanie się widokami.
Słońce grzało coraz mocniej. A godziny wlokły się w nieskończoność, krajobraz nie zmieniał się wcale. Kupcy gadali o cenach, towarach, prowizjach i innych mniej ważnych rzeczach. A Cleo z Kalifem rozkoszowali się bezczynnością.
Po dwóch dniach pięknej słonecznej pogody niebo zaczęło się chmurzyć i pogoda popsuła się na dobre.
Nie czekając na pierwsze krople, Gorasul, Marko i Kalif poszli nazbierać drew na opał, a reszta rozbiła obóz niedaleko traktu wśród drzew. Darko wyprzągł konie, przywiązał je do pobliskich drzew, sypnął owsem do kilku cebrów i postawił koło koni. Serafin i Bolard wzięli się za ustawianie namiotów, trochę pomagała im Cleo.
Po paru chwilach chłopcy ustawili trzy namioty. W tym czasie Kalif z kupcami przynieśli drewno i rozpalili ogień.
Wszyscy usiedli koło ogniska na drewnianych ławach wyciągniętych z wozu, a Darko zabrał się do przygotowywania kolacji.
- Znowu fasola, Darko? - zapytał Marko.
- A masz jakiś lepszy pomysł? - odparł Darko.
Serafin wstał, podszedł do wozu i wyciągnął ze środka łuk i kołczan strzał.
- Ja mam lepszy pomysł – powiedział. - Idę na polowanie.
Jak powiedział, tak zrobił, wszedł w las i po chwili zniknął im z oczu.
Zaczęło się coraz bardziej chmurzyć, na pierwsze krople nie czekali długo. Zaczął padać deszcz.
- Dawaj plandekę, Marko - zawołał Bolard.
Marko poderwał się na równe nogi i podbiegł do wozu, wskoczył do środka, pogrzebał chwilę w kufrach i wyskoczył z wielką plandeką. Kupcy sprawnie rozciągnęli plandekę i przywiązali za pomocą liny do pobliskich drzew.
- Gorasul, przywiązałeś linę? - zapytał Bolard. Gorasul kiwnął głową na znak, że przywiązał.
- To zapieprzaj po szpadle, trzeba to okopać, bo potopimy się jak koty - zawołał Bolard. Kupiec trochę przesadził, ale mimo wszystko musieli się okopać.
Kalif w tym czasie pomagał Darko naciągać linę, a Cleo schowała się pod plandeką.
- No zrobione, plandeka przywiązana - powiedział Darko. - Idę napoić konie.
Rozpadało się na dobre. Skończyli właśnie okopywać zadaszenie. Przez to całe zamieszanie nie zauważyli nawet, kiedy przypaliła się fasola. Ale i tak zjedli, przeklinając deszcz i kucharza.
Nie oczekiwanie z zarośli wyłonił się Serafin. Mokry jak cholera i zadowolony z łowów, za sobą ciągnął niewielkiego jelonka - jak znalazł dla ósemki głodnych podróżników.
- Co wy na to? - zapytał Serafin. - Będzie z niego niezła pieczeń.
- Dawaj tego jelonka - powiedział Darko - zaraz go oskóruję i upieczemy go nad ogniem.
Serafin w tym czasie rozebrał się do gaci a mokre rzeczy powiesił na kilku patykach przy ogniu. Potem poszedł do wozu po pled, którym się opatulił.
- Marko, rób ruszt - dorzucił Darko - ja się zajmę jelonkiem.
- Tylko go nie przypal - powiedziała Cleo.
- Nie bój nic, ślicznotko - odparł - tym razem go przypilnuję, będziecie palce lizać.
- Na pewno nie twoje - powiedział Kalif.
Kupcy ryknęli śmiechem, a Cleo na myśl o lizaniu tłustych i brudnych paluchów Darko zrobiło się niedobrze.
Darko sprawnie obrobił się z jelonkiem i razem z Marko nabili go na grubą gałąź, która jak żadna inna nadawała się do tego celu. Była wygięta w dwóch miejscach, co ułatwiało obracanie dziczyzny.
Powoli zaczęło się ściemniać a deszcz nie ustępował. Jelonek wesoło skwierczał nad ogniem.
- Rafael, skocz no po ten swój wynalazek, ino migiem - powiedział Bilard. - I kubki przynieś.
Rafael podbiegł do pierwszego wozu i wyciągnął niemały antałek, przyniósł go i pobiegł po aluminiowe kubki.
Rozdał wszystkim po kubku i rozlał zawartość antałka dla wszystkich. Wznieśli kubki i wypili.
Kalif zaklął, a łzy pociekły mu po policzkach.
Cleo wypluła większość tego, co miała w ustach, ale i tak łzy napłynęły jej do oczu i spływały po policzkach, a do tego zrobiła się czerwona jak dziewka, której wytknięto brak cnoty.
Kupcy, widać zaprawieni w boju, tylko się skrzywili. Po Bolardzie i Serafinie w ogóle nie było widać nawet tego.
- Co to jest, żywy ogień? - zapytał Kalif, załzawiony jak małe dziecko po trzynastu klapsach.
- To jest, mój kochany, najprzedniejszy trunek pod słońcem - powiedział Rafael - pędzony według receptury mojego (niech mu ziemia lekką będzie) tatunia, a znał się na pędzeniu jak nikt inny.
- Aż cud bierze, że kubki wytrzymują - dodał Kalif. - Trzeba przyznać, że rozgrzewa jak cholera.
- Darko, co z tym cielątkiem? – zapytał Serafin - długo jeszcze, zgłodniałem?
- Dajmy mu jeszcze chwilkę - odparł - a tymczasem, Rafael, nalej jeszcze po jednym.
- Ja dziękuję - powiedziała Cleo. - Na dnie zostało mi jeszcze trochę, doleję sobie wody i może jakoś podołam.
- A ty, Kalif, pij na wdechu - powiedział Rafael - łatwiej wchodzi, a i oczy nie wylezą ci na wierzch.
Rozlał po jeszcze jednym, wznieśli toast za spokojną podróż i bezpieczny trakt i wypili.
Kalif stwierdził, że faktycznie jakby mniej pali.
Zrobiło się zupełnie ciemno. Deszcz padał nadal, ale trochę słabiej.
- Darko, dawaj tego jelonka, bo zaraz ty będziesz pieczony - powiedział Rafael.
Darko odkrajał po kawałku i rozdawał wszystkim po kolei.
strony: [1] [2] [3] [4] |
komentarz[1] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Do Midgaru, cz. II" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|