Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Ostatnia historia.
Była to typowa, mała karczma. Zwała się ona ``Różowym smokiem``. Całe wnętrze było zapełnione dekoracjami. Na ścianach wisiały imitacje smoczych łusek, trofea przedstawiające smocze głowy (niektóre nawet podobne), a kufle były przyozdobione maleńkimi smoczkami. Brakowało jeszcze tylko wieśniaka przebranego za smoka. Wszystkie te atrakcje dla osób, które nawet ogra w swoim życiu nie widziały, nie odstraszały łowców przygód. W końcu karczmarz wynajmował najlepszego barda w okolicy, a jak wiadomo każdy bohater lubi słuchać historii o innych herosach (co nie zawsze wychodzi takiemu na dobre). W dniu, w którym zaczyna się ta opowieść bard wyszedł na scenę, z nikim się nawet nie witając, co było w jego wypadku niespotykane. Od razu usiadł na swoim krzesełku i powiedział:
-Mam dla was nową pieśń. Urzekła mnie, mimo, że nie jest moja. Mam nadzieję, że i wam się spodoba.- i bard zaczął śpiewać, a jego słowa brzmiały tak:
Światłem się mieni
Uśmiechem przewraca
Głosikiem ogłusza
Dotykiem rozpala
Marzeniem jest moim
Najczystszym aniołem
Cudownym motylem
Maleńkim ognikiem
Kocham ją w myślach
Pieszczę jej wargi
Całuję skórę
Głaszcze jej włosy
Ona powtarza jak kocha
Jak płonie z miłości
Jak płacze beze mnie
Jak miłym jej jestem
Ja odpowiadam
Że też kocham
Że w smutku tęsknię
Że przecież już jestem
I budzę się wreszcie
Widzę oczami
Przechodzi obok
Czasem na mnie spojrzy
Ja podejdę
Dłoń ucałuję
Ona mój policzek
Świat znów zawiruje
Aż już odejdzie
Spojrzę za siebie
Obaczę jak biegnie
Jak pada w ramiona
Serce moja kona
Duch ze śmiercią się ściera
Ciało rezygnuje
Umysł szuka wspomnień
Uciekam
By usiąść pod drzewem
I myśleć o niej
Trawę łzami zroszę
Zasnę, zapomnę
Znów będę szczęśliwy
Wiele jeszcze pieśni tego dnia zaśpiewał bard, jednak nie on był największą atrakcją w tym czasie. Wszyscy, bowiem, zebrani czekali na możliwość zarobku. Ostatnio często można było usłyszeć o skarbach, które są gdzieś w okolicy. Nikt jednak nie znał szczegółów. Natomiast pewne było, że właśnie w ``Różowym Smoku`` jest ktoś, znający tę tajemnicę. Była już pora wieczorna, czyli dla zorientowanych, ostatnia szansa, aby wyjść z gospody bez narażania życia. O tej porze zostawali tylko najbardziej niebezpieczni z przybyszów, albo najbardziej bezczelni i pewni siebie. Teraz nie zostało wielu gości. Poza karczmarzem i bardem było tylko siedem osób. Przy stoliku w rogu siedziały dwie pary. Na środku Smoka dwóch mężczyzn opowiadało swoje wielkie przygody (oczywistym jest, że nikt ich nie słuchał). Ostatnim gościem był ktoś rozmawiający z właścicielem knajpy. W pewnej chwili przez prawie całą karczmę przeleciał sztylet. Z pewnością wbiłby się w szyję ciemnowłosej dziewczyny siedzącej w rogu, gdyby nie reakcja mężczyzny siedzącego obok. Niecała sekunda wystarczyła mu, żeby wstać i odbić sztylet kuflem. Mężczyzna stojący przy barze wyraźnie zainteresował się tą sytuacją. Nie tylko on zresztą. Barman natychmiast zaczął tłumaczyć mu kto jest kim, jednak szybko zamilkł. Człowiek, teraz już to było pewne, podszedł do ściany, w którą wbił się sztylet i wyrwał go. Był przeraźliwie spokojny. Obejrzał ostrze i odwrócił się twarzą na środek gospody. Uśmiechnął się, czym zaintrygował mężczyznę przy barze. Zrobił dwa kroki w stronę, z której nadleciał sztylet. Brunetka wstała i złapała go za ramię. Drugi z mężczyzn siedzących przy tym stoliku skłonił głowę w stronę karczmarza i jego towarzysza. Siedząca obok blondynka założyła ręce na piersiach i nachyliła się do partnera. Powiedziała mu coś do ucha, a on się uśmiechnął. Stojący człowiek pocałował dziewczynę i szepnął. Ona trochę zmieszana usiadła. Mężczyzna kontynuował wędrówkę przez salę. Ubrany był bogato. Długi zielony płaszcz ze srebrnymi wykończeniami ciągnął za nim prawie dotykając podłogi. Pod płaszczem, teraz rozpiętym, nosił bordową koszulę i czarne spodnie. Na nogach miał wysokie buty, a na rękach skórzane rękawice. Do srebrnego pasa miał przypięte dwa sztylety i dziwne pudełko. Długie, jasne, brązowe włosy były związane srebrnym sznurkiem. Miał też niewielką brodę, tylko w okolicy ust. Przechodząc obok baru rzucił krótkie spojrzenie na osobników tam stojących. Oczy, które wtedy pokazał nie mogły być zapomniane zbyt szybko. Ciemne, brązowe i opanowane, mimo tego pełne gniewu i nienawiści. Najgorsze, że była to nienawiść nie skierowana teraz wyłącznie w dwóch niedoszłych bohaterów, nierozważnie miotających bronią. On darzył tym uczuciem chyba wszystkich, których nie znał. Ci, którzy go znali widzieli w nich też smutek i nadzieję. Rzadko pokazywał te uczucia, ale na pewno w nim tkwiły. Kiedy zbliżył się do stolika na środku, włożył dłoń w pudełko. Pogmerał tam chwilę, ale ręki nie wyciągał. Pudełko było o wiele większe niż dłoń, zostawało w nim wiele miejsca, a człowiek ten płytko zagłębił dłoń. Mężczyźnie przy barze nie dawało ono spokoju. Spojrzał w stronę towarzyszy tego mężczyzny. Ujrzał zapraszający ruch dłoni skierowany na środek pomieszczenia. Człowiek w zieleni stał już przy stoliku. Po chwili wszyscy usłyszeli spokojny, ale stanowczy głos.
-Do którego z was należy ten... nożyk.- mężczyzna obracał sztylet w dłoni, spoglądając na siedzących. Druga ręka nadal spoczywała w pudełku. Jeden z siedzących odpowiedział.
-Mój. A co? Interesuje cię to?- na koniec wypowiedzi prychnął pogardliwie. W odpowiedzi usłyszał krótkie ``tak``. Następnie wydał z siebie ryk bólu, kiedy sztylet przybił mu dłoń do stołu. Drugi z siedzących szybkim ruchem wstał i wyszarpnął miecz. Zaraz potem siedział już z czterema głębokimi cięciami na twarzy. Zabiło go coś w rodzaju pazurów, albo szponów z żelaza. To właśnie kryło się w pudełku. Ten z przybitą ręką nadal krzyczał, kiedy drzwi do knajpy otwarły się i wszedł człowiek. Kiedy zobaczył co się stało jego znajomym złapał za miecz i rzucił się na mężczyznę przy stoliku. Nim dobiegł poleciał w jego stronę sztylet. Powinien rozpruć mu gardło, ale zamiast tego odbił się.
-Co się.. no jasne.- rozległ się melodyjny głos siedzącego mężczyzny, zdradzający, że jest on elfem. Zaraz za nim dziewczęcy głosik:
- Przepraszam.- po którym pofrunął drugi sztylet w zaskoczonego swoją wytrzymałością nowego gościa. Ten zadziałał jak trzeba, co objawiło się zduszonym westchnięciem celu.
W sali było już dwóch martwych i nikt więcej nie śmiał zbliżyć się do tych, którzy byli odpowiedzialni za zdarzenie. Bard siedział skulony na swoim miejscu, karczmarz schował się za barem, jedynie wysoki mężczyzna obok nie okazywał strachu. Dopiero teraz opuścił kaptur i każdy mógł się zorientować, że jest on orkiem. Szary płaszcz okrywał mu całe ciało, więc nie można było powiedzieć czy ma jakąś broń. Założył ręce na piersiach i z podziwem obserwował co się stanie dalej. Ubrany w zieleń człowiek usiadł na wolnym krześle, obok wrzeszczącego i uderzył go pięścią w twarz.
-Zważ, że mogłem cię zabić.- zaczął mówić, jak tylko nastała cisza- Ale nie miałem w tym celu. Twoi towarzysze są w tym stanie, bo sprzeciwili mi się w najgłupszy ze sposobów. Ty żyjesz, więc zapamiętaj. Nigdy nie rzucaj sztyletem w moich przyjaciół. Nie lubię tego.
Na zakończenie wypowiedzi wyrwał sztylet ze stołu, uwalniając dłoń mężczyzny. Ból zmusił go do krzyku.
-A teraz wynoś się stąd!- zraniony nie czekał na powtórzenie. Stwierdził, że to byłby równie głupi koniec jak ten, który spotkał jego znajomych.
Ork nadal był zdziwiony, kiedy zobaczył, że elf podchodzi do trupa z przebitym gardłem. Podniósł coś z ziemi i wyjął sztylet ze zwłok. Uśmiech pojawił się na jego twarzy kiedy zawrócił. Patrzył na zawstydzoną brunetkę przy stoliku.
-Baras, przyjacielu.- powiedział- Wybacz tę spóźnioną reakcję. Twój kwiatuszek znowu bawił się w iluzje.
Baras uśmiechnął się do dziewczyny, po czym spojrzał na elfa. W jego ręce znajdowała się stokrotka. Kiedy ork to zobaczył wybuchnął śmiechem. Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Jak tylko opanował śmiech rozpoczął swoja przemowę.
-Jak widzę, macie wiele talentów. Czy mógłbym się dowiedzieć kim jesteście?
Baras wyrzucił sztylet wieśniaka i schował szpon do pudełka.
-Czemu nie.- stanął przed nim- Ja jestem Baras. Ten elf to Saldon.- wskazał na stojącego obok przyjaciela. Elf był ubrany na biało. Miał szeroką koszulę ze złotym kołnierzem i mankietami. Szerokie spodnie wepchnięte były w wysokie złotawo-białe buty. Przy pasie wisiał mu, zdobiony motywami róż, rapier. Długie blond włosy spadały na ramiona. Miał zielone, młodzieńcze oczy.
-Przy stoliku siedzi Kalna- Saldon wskazał na dziewczynę z ciemnymi włosami. Kalna była człowiekiem. Młodą szesnasto może siedemnastoletnią dziewczyną. Nosiła błękitno-czerwoną suknię. Na pasku miała sztylecik i małą sakiewkę. Zielone oczy, wieczne radosne, wpatrywały się w Barasa. Obok niej siedziała ubrana w czarną suknię elfka. Miała bardzo jasne włosy. Wpatrywała się swoimi błękitnymi oczami w wodę wylaną na stolik.- i Jalnaia.
Saldon posłał uśmiech dziewczynom przy stoliku. Odwrócony tyłem do rozmówcy zaprosił go do stolika. Ork nie dał się namawiać nawet chwilę, w końcu osoby takie jak Baras i Saldon wzbudzają zainteresowanie. A jeśli, w dodatku, podróżują z kobietami może to oznaczać naprawdę wiele. Poza tym umiejętności jednej z nich bardzo go ciekawiły. Przy stoliku powitały ich zdziwione spojrzenia dziewczyn. Już kiedy szli rozmawiały zaniepokojone. Przynajmniej młodsza z nich. Elfka przyjęła spotkanie z orkiem w dość nieoczekiwany, dla niego, sposób. Po prostu spytała:
-Po co go tu przyprowadziliście? Kim ty jesteś? ?zwróciła się do przybysza.
-Właśnie zastanawiałem się kto mnie spyta o to. Jestem Tarirk.- usiadł na wolnym krześle- Chociaż nie wierzę, abyście o mnie słyszeli.
-I tu masz rację.- Baras zasiadł już koło Kalny, która jak zauważył była nadal zdenerwowana. Saldon siedział obok Jalnaii.- Chętnie jednak posłuchamy co masz do powiedzenia.
Tarirk zrozumiał już z kim ma do czynienia. Wojownik, Fechtmistrz, Iluzjonistka i... no właśnie kim była elfka.
-Oczywiście. Wpierw powiedz mi pani kim jesteś.- spojrzał uprzejmie na kobietę- Potrafię rozpoznać dyscypliny twoich towarzyszy, ale ty jesteś zagadką.
-Jestem... zagadką tak?- na jej twarzy pojawił się mały uśmieszek- Dobrze więc posłuchaj. Jestem zwana sprzymierzeńcem strachu, władczynią cierpienia, mówią że żyję jak...- słowa Jalnaii zostały przerwane przez pocałunek Saldona. Co nie znaczy, że ork nie zrozumiał o czym ona mówi. Nawet mało rozgarnięte dziecko zorientowałoby się o co chodzi po pierwszych słowach.
-A więc Ksenomantka. Cóż, nie jestem jednym z tych, którzy wyzywają was od Horrorów.- Tarirk skłonił głowę- Ale wielu takich jak ty nie spotkałem.
Karczmarz był poważnie zdziwiony obecną sytuacją. Jeden z najbogatszych Dawców Imion w mieście rozmawiał z tymi, którzy zabili jego najlepszych ochroniarzy w dwie może trzy sekundy. Prawda, że tamci trochę pijani już byli, ale taka robota. A teraz sam Tarirk Grzmotoręki1 z nimi rozmawia. Sprawa była dziwna i prawie na pewno nie skończy się dwoma trupami i jednym kaleką.
-Sam tego chciałem.- barman usiadł na stołku- A mogłem otworzyć sklepik albo coś bezpiecznego.
-Skoro wiem co chciałem opowiem wam o wspaniałym interesie. Otóż wydajecie mi się osobami odpowiednimi do tej roboty.- wszyscy zgromadzeni rozumieli, że oznacza to zarobek odpowiedni dla każdego z nich- Otóż ostatnio odnaleziono tutaj kaer. Otwarty kaer. Domyślacie się, że niewiele osób ma odwagę sprawdzić co jest w środku. Tutaj zaczyna się wasze zadanie. Macie tam wejść, sprawdzić czy jest bezpiecznie. Jeżeli nie będzie sprawiacie, żeby było. Zabieracie ile jesteście w stanie i macie pierwszeństwo w rabunku skarbów. Proste, prawda.
Tarirk mocno zdziwił się reakcjami rozmówców. Mężczyźni słuchali jakby było to typowe dla nich zadanie, blondynka nie wyglądała nawet na zainteresowaną. Jedynie Kalna zdradzała, że bierze udział w takiej wyprawie po raz pierwszy. Miotała wzrokiem po wszystkich siedzących wokół. Na koniec zamknęła oczy i przytuliła się do Barasa. Ork się ucieszył. Był pewien, że dziewczyna myśli o bogactwach jakie ją czekają. Uśmiechał się w duchu. Zaraz jednak usłyszał głos elfa:
-Daj nam chwilę. Musimy o tym porozmawiać.
-Proszę, ale pospieszcie się. Orki żyją krócej nawet niż ludzie, a chętnie poznam odpowiedź.
Tarirk wstał i poszedł do gospodarza. Rozbrzmiała pieśń barda, spokojna i cicha uśpiła Kalnę. Jalnaia odeszła od stolika mówiąc, że jest zmęczona i poszła na górne piętro gospody, do pokoju. Saldon zaczął wsłuchiwać się w pieśń o tej samej pannie co pierwsza usłyszana tego dnia:
Blask jej mnie oślepia
Uśmiech w myślach płonie
Głosik słodki mami
To mój anioł śliczny
Ona mnie pokona sercem swoim czystym
Ona moim wrogiem- największą miłością
Ona mym przekleństwem- jedyną nadzieją
Ona moim strachem- marzeniem ulotnym
Dla niej w ogień skakać
Dla niej w wodzie tonąć
Dla niej w ziemi mieszkać
Dla niej latać niebem
Moje serce kocha
A ciało pożąda
Z ust jej pocałunków
Miękkich rąk dotyków
Chcę słuchać jej mowy
W oczy młode patrzeć
Czy mi los pozwoli?
Niech swój czas zakończę
Mając ją w ramionach.
Bard zaczął inną pieśń. Równie cichą i spokojną. Może bał się zbudzić dziewczyny śpiącej na ramieniu Wojownika. A może zauważył, że taki spokój podoba się gościom. Saldon spojrzał na parę i uśmiechnął się. Jego długoletni przyjaciel patrzył zamyślony na Kalnę. Poznali się już jakiś czas temu. Chyba rok. Podróżowali we trójkę: Jalnaia, Baras i Saldon. Baras był wtedy zupełnie innym człowiekiem. Często zabawiał kobiety w karczmach, bawił się z nieznajomymi. Był szczęśliwy. Pewnego dnia trafili do Iopos. Jednego z najpiękniejszych miast w Barsawii. Nie wiedzieli jeszcze, że również najbardziej niebezpiecznego. Mieszkali tam trzy dni, czwartego spotkali dwie dziewczyny. Jedną z nich była siostra Barasa- Tafia. Drugą Kalna. Kalna miała wtedy piętnaście lat, Tafia dwadzieścia, a Baras o pięć lat więcej. Wiedzieli, że miastem rządzą Denairastowie, jak wszyscy. Właśnie nowopoznane towarzyszki, będące wędrownymi iluzjonistkami, miały występ, gdy rozegrała się scena pokazująca okrucieństwo rządzących. Przyjezdny kupiec miał zostać na miejscu stracony. Jedynie Baras zareagował. Reszta myślała, że chodzi o przemyt, brak podatku, albo przestępstwo. Ci natomiast, co znali już miasto nie zwracali uwagi. Dziewczyny stały przerażone i patrzyły na beztroskiego Wojownika. Spytał on za co ma zginąć kupiec. Powód, który podał gwardzista wywołał złość Barasa. Teraz Saldon nazwał to złością, wtedy była to dla niego niepohamowana wściekłość. Otóż kupiec nic nie przemycał, zapłacił nawet podatek. On nie powiedział przy bramie, płacąc podatek trzech słów. Na chwałę Iopos. Coś tak głupiego skazało go na śmierć. Baras chwycił strażnika za ramię i zagroził czymś naprawdę paskudnym. Niewielu stanęłoby na drodze komuś kto wyglądał jak on. Dlatego gwardziści odeszli. Jednak później wrócili. W dziesięciu. Mieli wyrok na Barasa, Saldona i Jalnaię. Wpadli do karczmy, gdzie mieszkali ``przestępcy``. W sali była Tafia, jej brat i elf. Dwóch miało kusze. Jeden z bełtów nie doleciał do celu. Drugi trafił dziewczynę. Dopiero teraz Saldon poznał wściekłość przyjaciela. Mężczyzn z kuszami zabił gołymi rękami nim zdążyli chwycić miecze. Dalsza walka szła już z użyciem broni. Kiedy wszyscy wrogowie zginęli Tafia nie żyła. Uciekli z miasta w czwórkę. Kalna się przyłączyła. Teraz nie odstępuje prawie Barasa. On też się zmienił. Nie rozmawia z nieznajomymi, jest cyniczny i pełen gniewu. Śmierć siostry go odmieniła.
- Wiesz o czym myślę?- Saldon usłyszał głos przyjaciela. Przepełniał go spokojny smutek.
- Domyślam się.- odpowiedź była szczera.
- I co mi radzisz?- człowiek gładził włosy dziewczyny.
- Ona jest młoda.- elf się uśmiechnął i spojrzał na przyjaciółkę.- A ty starszy. Dla nas dziesięć lat to niewiele, ale... ale wy jesteście ludźmi. Chcesz poznać moje zdanie. Oto ono. Kochacie się. To nie ulega wątpliwości. ? spojrzał na schody prowadzące w górę.- Pamiętaj o jej delikatności. Wiem czego oczekujesz...
Baras odwrócił wzrok od dziewczyny. Jego oczy wpatrywały się w elfa. Na twarzy pojawił mu się rozmarzony uśmiech.
-Jesteś pewien? Więc posłuchaj co zrobię, kiedy odbierzemy skarby z kaeru.- Fechmistrz nachylił się do przyjaciela.- Wyjadę stąd. Gdzieś. Nie wiem. W jakieś spokojne miejsce. Bez walk. Bez wrogów. Ją... ją zabiorę ze sobą. Zbuduję dom. I nigdy, już nigdy nie będę Wojownikiem.
Saldon słuchał tego zaskoczony. Jego przyjaciel, najniebezpieczniejszy człowiek, jakiego widział, opowiadał o spokoju. Osoba przepełniona nienawiścią i wściekłością chce żyć bez walki. Elf pomyślał o sobie. Też się zmienił. Sam? Nie. To przez Jalnaię. Przez? Czy może dzięki?
-Więc chyba się zgadzamy.- Saldon kiwnął przyzywająco na orka- To decyzja naszych marzeń, przyjacielu. Najbardziej ryzykowna ze wszystkich.
Odpowiedzią był odgłos pocałunku złożonego na włosach Kalny.
Tarirk miał pewność, że się zgodzą. Nie mogło być inaczej. Długo się zastanawiali, prawda. Ale jednak podjęli decyzję jakiej oczekiwał. Wiedział, że tak będzie już kiedy elfka odeszła od stolika, a ta druga zasnęła. Decyzja należała do mężczyzn. A cechą każdego mężczyzny była chciwość. I pociąg do niebezpieczeństw. Przedstawił im przygodę jednocześnie niebezpieczną i zyskowną. Grzmotoręki miał tendencję do gratulowania sobie umiejętności manipulowania innymi. Tym razem był szczególnie dumny. Ta czwórka była tak spragniona wielkiego bogactwa, że nawet nie próbowali podejrzewać jakie ryzyko wiąże się z tą wyprawą.
- Zgoda.- usłyszał, jak tylko zbliżył się do stolika- Gdzie to jest?
Tarirk pomyślał, że ten długouchy jest prawie tak niecierpliwy jak orki. Stał przed nim z poważną miną. Wpatrywał się prosto w oczy orka. Opierał dłoń o rapier. Wyglądał bardzo dostojnie. Jak elfi wódz przed bitwą. Sprawił nawet, że Tarirk poczuł się nieswojo. Zastanawiał się jak to możliwe, że przy tych podróżnych nie był bogatym orkiem. Tylko orkiem, który ma niezły pomysł.
- To jest mapa. Coś jeszcze?
- Nie.- elf sięgnął po zwój, podany mu przez rozmówcę.- Nawet przyjemny z ciebie wspólnik. Ale czego miałbym się spodziewać po Grzmotorękim.
Ork był wystarczająco zdziwiony, żeby nic nie odpowiedzieć tylko wyjść z karczmy. Całą drogę powrotną zastanawiał się skąd wiedzieli. I nic nie przyszło mu do głowy.
Następnego dnia wyruszyli w drogę. Starożytny kaer położony był jedynie pół dnia drogi od miasta. Idąc na miejsce nie zauważyli niczego co by mogło ich zdziwić, zastanowić czy chociaż zainteresować. Wszystko było spokojne. Żadnych bandytów, niebezpiecznych zwierząt, ani nawet innych łowców przygód. Widać było, że Tarirk naprawdę dba o swoje okolice. Saldon myślał o Jalnaii. Od rozmowy z Barasem nie był w stanie skupić się na niczym innym. Spoglądał na nią i podziwiał urodę. Cieszył się błękitem oczu, który przypominał mu wiele rzeczy. Kiedy była szczęśliwa widział w nich jasne niebo, po którym przepływają obłoki. Wyglądała wtedy niewinnie, a nawet nieporadnie. Jednak obserwując elfkę zdenerwowaną widział stalowy uścisk, przed którym strach ogarniał każdego. Mógł policzyć osoby, które spojrzały na wściekła kobietę i nie uciekły. Tyle, że większość z nich szła z nim teraz. Częściej niż uradowaną widywał ją zamyśloną. Wtedy spoglądał na zamarznięte jeziora. Gruby lód skuwał jej spojrzenie. Fechmistrz uśmiechnął się do siebie i kopnął kamień. Cała grupa obejrzała się na niego. Stanął z wielkim uśmiechem na twarzy i powiedział:
- Kamień.
Po czym wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Jedynie Baras zrozumiał o co chodziło. Więc odpowiedział:
- Woda.
Była to gra, którą poznali w Kratas. Chodziło o podanie rzeczy mogącej pokryć przedmiot wymieniony przez przeciwnika. Pierwszy raz zagrali w to o własne życia. Udało im się zwyciężyć. Człowiek zamyślił się. Dlaczego przyjaciel zadał najprostsze z pytań? Po chwili zrozumiał. Zasady mówiły, że pokrycie nie może być zbyt wielkie. Tak właśnie wygrali. Woda może być dowolnej wielkości. Należy to zaznaczyć.
- Wygrałeś.- powiedział Baras
- Wiem- usłyszał w odpowiedzi.
Panie nie wiedziały o czym mówią. Były przyzwyczajone do dziwnych zachowań ich towarzyszy. Obaj o tym wiedzieli.
Reszta drogi minęła szybko.
Późnym popołudniem dotarli do schronu. Ukazały im się wielkie drzwi. Mogły się w nich zmieścić dwa wozy jadące obok siebie i byłoby jeszcze miejsce dla dwóch osób. Były tak wysokie, że gdyby wszyscy z nich stanęli sobie na ramionach to udałoby się ostatniej osobie dotknąć szczytu. Pokryte były pieczęciami i zabezpieczeniami przed Horrorami. Jalnaia zauważyła, że ktoś je już zdjął. Nad wrotami był nawis skalny, z którego posypało się kilka kamieni kiedy Saldon i Baras otwierali wejście. Pewni, że są bezpieczni weszli do środka. Było tam pięknie. Białe domy pod ziemią, biegnące szerokie ulice, wielki rynek upewniły ich o bogactwie jakie mogą tu znaleźć. Obchodzili budynki i sprawdzali co kryją. Baras już wiedział co zrobi z tym skarbem. Pomyślał o dużym domu. Takim z kamienia. Całym białym, po którym będą biegały dzieci jego i Kalny. W jednym z byłych sklepów znaleźli suknie z wplecionymi esencjami żywiołów. Gdzie indziej kolczugi i broń z orichalku. Saldon wpadł na pomysł, żeby zebrać obóz sprzed budowli. Chciał się urządzić w środku. Nikomu to nie przeszkadzało, Kalna była nawet zachwycona. Więc spakowali się i zabrali za urządzanie jednego z domów. Był on niewielki, ale wspaniale zachowany. Na ścianach wyrzeźbiono zwierzęta w lesie, ryby w morzu i ptaki latające między chmurami. Nawet Jalnaia wzruszyła się. Nie wierzyła, że na tym świecie może być jeszcze coś tak cudownego. Na noc rozpalili ognisko. To było najpiękniejsze co przeżyli do tej pory. Pierwszy raz powiedzieli sobie wszystko co chcieli. Jalnaia przytuliła się do Saldona, co go zaskoczyło. Szybko jednak się pozbierał i po chwili gładził włosy swojej ukochanej. Zauważył to u przyjaciela. Był szczęśliwy. Uśmiechnięty w duchu, całował jej włosy. Pierwszy raz spełnił swe marzenie, o którym wiedział, że jest najważniejsze. Zasnęli tak oboje. Pierwszy raz szczerzy. Pierwszy raz wolni i naprawdę zakochani. Kalna siedziała bokiem na nogach Barasa. Oni nigdy nie mieli problemów z okazywaniem swoich uczuć wobec siebie. On obejmował ramieniem delikatne ciało Kalny. Dziewczyna przyciśnięta do jego piersi słuchała jak śpiewa jej kołysankę. Cichutkie słowa podsycały w niej pragnienie bycia jedyną kobietą w życiu Wojownika. Spokojny śpiew brzmiał w jej myślach:
Kwiatuszku
Biały płatku
Śliczna stokroteczko
Moja kochana
Maleńka dameczko
Moje słodkie serduszko
Zamknij swe oczęta
Śnij o łące
I kolorowych motylkach
Śnij o szczęściu
I marzeniach swoich
Moje słodkie serduszko
Maleńka dameczko
Moja kochana
Śliczna stokroteczko
Biały płatku
Kwiatuszku
Kalna podniosła głowę i spojrzała w oczy kochanego mężczyzny. Pomyślała, że nic nie znaczy jego wiek. Co to jest dziesięć lat dla kochającego serca? Zobaczyła w nim czułego mężczyznę, który nigdy nie pozwalał, żeby coś się jej stało. To prawda, że czasami bywał straszny. Ale nie dla niej. Zawsze łagodnie mówił o tym jak ją kocha. Że zrobi co tylko będzie chciała. Uśmiechał się i pieścił jej ramię. Podjęła decyzję. Chciała być jego. Cała jego. Przechyliła się do przodu przewracając go na ziemię. Zaczęła całować jego twarz.
Ruch dziewczyny był niespodziewany dla Barasa. Kiedy opadł na plecy czuł już jej słodkie wargi rozdające pocałunki całej twarzy. Odpowiedział jej tym samym. Chwilę trwało nim udało mu się zatrzymać usta Kalny. Wspaniały długi pocałunek rozlał krew w całym jego ciele. Mężczyzna czuł na sobie niewielkie piersi ukochanej. Czuł bicie jej serca. Czuł pulsowanie jej młodziutkiego ciała. Rozpoczął rozwiązywanie sukienki. Pocałunek nadal trwał. Maleńkie dłonie dotykały jego szyi. Nogi oplatały jego udo. Nagle zdał sobie sprawę, że ma zamknięte oczy. Pospiesznie je otworzył. Zobaczył zielone oczy, lekko zadarty nosek. Zrozumiał co robi. Chciał tego. Pragnął jej od dawna. Ujrzał na twarzy będącej nad nim odrobinę strachu. Niewinnego strachu przed nieznanym. Spojrzenie tej dziewczyny ukazywało, że wie czego chce. Ale ta niewinność. Nie dawała mu spokoju. Przestraszył się. Bał się o tą niewinność. O dziewczęcy uśmiech. O młodą radość. Pomyślał o domu jaki zbuduje. O dzieciach i o miłości.
- Nie mogę. Proszę cię, zrozum mnie bez wyjaśnień.- odsunął usta od dalszych pocałunków.
- Ale... dlaczego?- zaskoczenie, zmieniło się w rozpacz.- Czy ty mnie kochasz? Czy ty...
Kalna odbiegła. Schowała się w pokoju. Elfy spały przy ognisku. Baras podszedł do drzwi. Usłyszał zza nich ciche łkanie. Miał ochotę wyrwać sobie serce. Był wściekły. Jak mógł do tego dopuścić? Dlaczego nie opanował się od razu? Głupiec. Głupiec. Głupiec. Myśli były porozrzucane.
- Kwiatuszku mój. Kochana. Proszę wyjdź.- błagał ją. Musi jej wytłumaczyć. Opowie o marzeniach. Usłyszał ruch w pokoju.
- Odejdź. Nie chcę cię widzieć.- słyszał łzy w tym głosie. Widział jej zapłakaną twarz w wyobraźni. Chciał coś powiedzieć. Musiał ją pocieszyć.
- Kalna, proszę...- pierwszy raz od paru lat poczuł łzy na twarzy. Czy na tym polega ból? Pytania w jego głowie powstawały nim rozumiał znaczenie poprzednich. Czy zrobił dobrze? Czy da się to naprawić? Czy...- chcę ci coś powiedzieć.
- Nie. Nie. Zostaw mnie i...- wiedział co powie. Łzy zasłoniły mu oczy. Zacisnął pięści. Spuścił głowę. Parę słonych kropel spadło na podłogę. Włosy opadły na twarz.- ...nie wracaj.
Ostatnie słowa brzmiało w głowie. Odbijały się od czaszki. Usiadł opierając się o ścianę. Nie miał siły stać. Wpatrywał się we własne dłonie. Przestał myśleć. Chciał trwać. O niczym nie pamiętać.
-Jestem głupi. Głupi. Głupiiiiiii...- nie mógł już zapanować nad sobą. Ciało i myśli wyrzekły się go. Czuł się jakby przestał mieć nad nimi władzę. Usłyszał wycie w swoich myślach. Wycie wzywające do walki z intruzem. On był intruzem w tym ciele. Odpowiedziały mu inne głosy.- O cholera.
To nie jego ciało krzyczało. Mieszkańcy kaeru jednak żyli. I nie chcieli obcych. Wstał szybko i krzyknął:
-Saldon!
Za chwilę nadbiegła para jego przyjaciół. Byli spakowani. Elf rzucił Barasowi miecz i szpon.
Jalnaia ruchem ręki otwarła drzwi do pokoju Kalny. Ona nic nie powiedziała. Spojrzała z nienawiścią na mężczyznę i szybko odwróciła wzrok.
Uciekali kilka minut. Pościg był coraz bliżej. Do wyjścia zostało jakieś dziesięć metrów. Jednak Baras wiedział, że nawet wyjście z kaeru nic nie da. Mieszkańcy ich dopadną. Saldon był ranny. Przewrócił się i złamał sobie rękę. Wrogów było zresztą zbyt wielu. Biegł i myślał. Przypomniał sobie o skale nad wrotami.
- Ile zajmie wam zasypanie wejścia?- spytał Jalnaię.
- Trzy minuty, może cztery.- elfka w przeciwieństwie do Saldona nie domyśliła się dlaczego Kalna jest wściekła na niego.- Nie zdążymy.
- Mylisz się.- właśnie przebiegli kamienny most.- Jak tylko będziecie na zewnątrz zawalcie tę cholerną dziurę.
Zatrzymali się wszyscy. Kalna podeszła do swojego mężczyzny. Pocałowała go.
- Więc powiedz.- tuliła się do jego piersi.
- Bo cię kocham. Za bardzo cię kocham.- Jego oczy się zaszkliły.- Uciekajcie już. A ty, przyjacielu, opowiedz jej o moim marzeniu.
Dziewczyna objęła go z całej swojej siły. Zaczęła płakać.
- Ja.. nie.. odejdę..- łzy płynęły jej po twarzy. Saldon zacisnął zęby i wycedził przez nie:
- Pozwól spełnić mu jego największe pragnienie.- odciągnął ją. Jalnaia przyglądała się bliska płaczu.
Odeszli. Kalna awanturowała się. Wyrywała, ale elf był dużo silniejszy. Widzieli już biegnących ludzi. Wpadli na most. Baras stał z obnażonym mieczem i szponem na ręce. Przy wyjściu usłyszeli śpiew. Była to ulubiona kołysanka dziewczyny. To było dla niej zbyt dużo. Zemdlała.
Kiedy przyjaciele odeszli miecz zadrżał mu w dłoni. Nigdy już nie zobaczy twarzyczki swojego Kwiatuszka. Pomyślał, że tutaj jest jego koniec. Wszystko wydawało mu się takie ciche. Zaczął śpiewać kołysankę, którą ułożył dla swojej Stokrotki. Ci, którzy mieli go zabić byli już na moście. Stanęli jednak. Przed szereg wyszedł mężczyzna w błękitnym płaszczu. Miał w jednej dłoni sztylet, a w drugiej miecz. Poczekał na koniec piosenki nim się odezwał.
- Będziesz walczył?- spytał bez zainteresowania.
- Tak.- Baras kiwnął głową.
Człowiek w błękicie zszedł z mostu. Odwrócił sztylet w tył, a miecz wysunął do przodu. Wojownik czekał, widział, że przywódca tych ludzi nie jest adeptem. Błękitny pchnął mieczem, Baras zrobił unik i odbił uderzenie sztyletu szponem. Ciął mieczem na nogi, ale przeciwnik podskoczył i uderzył sztyletem na wysokości gardła. Trafił powietrze i musiał uchylić twarz przed lecącą dłonią uzbrojoną w szpon. Udało mu się to, zdążył jeszcze zablokować cięcie miecza wymierzone w dłoń ze sztyletem. Chciał kopnąć Barasa, ale ten odsunął się i zaatakował szponem plecy wroga. Cios był celny, ale zbyt płytki, aby wyrządzić jakąś większą krzywdę błękitnemu. Odwdzięczył się on pchnięciem sztyletu w ramię Barasa. Rozległ się potężny grzmot. Wojownik roześmiał się.
- Więc żegnaj.
Ciął na odlew z góry mieczem. Błękitny sparował ten atak. Nie zauważył natomiast szponu lecącego w jego brzuch. Zawył z bólu, potem zaczął krzyczeć, a zakończył niezrozumiałym bulgotem.
Reszta mieszkańców rzuciła się na intruza. Sześciu padło pod jego ciosami nim ostrze noża zagłębiło się w jego boku. Zaraz jakiś miecz przebił mu pierś. Ktoś ciął jego plecy. Baras padł na kolana. Oddychał głęboko. Podparł się rękami. Wtedy wszyscy się odsunęli. Byli pewni, że go zabili, że nie jest już niebezpieczny. Trwało to chwilę. Zaczął oddychać szybciej. Podniósł głowę. Ścisnął miecz. Szpon złamany leżał obok niego. Krew zasłoniła mu wzrok. Wstawał. Nim skończył posypały się na niego ostrza rąbiąc plecy, barki, ramiona. Padł. Usta wymawiały jeszcze bezgłośnie imię jego ukochanej. Zapadł się w mrok. Nie mógł się ruszyć nie czuł już bólu. Jeszcze chwilę myślał o Białym Płatku. Tylko chwilę.
Kiedy Kalna oprzytomniała byli już w pewnej odległości od kaeru. Przypomniała sobie co się stało. Kołysankę, decyzję mężczyzny, którego kochała. Przypomniała sobie jego ostatnie słowa. ``...opowiedz jej o moim marzeniu``. Popłakała się. Saldon postawił ją na trawie, niósł ją mimo rany. Dziewczyna upadła na kolana. Zaraz położyła się i płakała.
- Nie zrobił tego, bo miał marzenie.- rozległ się głos elfa. Ona nie myślała o czym mówi. Straciła najwartościowszą osobę na świecie. Jalnaia usiadła obok i objęła przyjaciółkę. Mężczyzna kontynuował.- Chciał porzucić dyscyplinę, żeby żyć z tobą w pokoju. Chciał wybudować dla was dom. Chciał, żebyście w nim zamieszkali. Żebyście mieli w nim dzieci. Poświęcił największe marzenie, abyś ty mogła spełniać swoje. Nie powinnaś się wtedy wściekać.
Obie kobiety patrzyły na elfa jak na nieznajomego. Powiedział tak niewiele, a wytłumaczył wszystko. Teraz obie płakały. Saldon zwrócił wzrok w stronę kaeru. Spełnił obietnicę. Zakończyła się ostatnia historia Barasa. Ostatnia historia jego przyjaciela. Ale dlaczego właśnie tak?
cood. |
komentarz[1] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Ostatnia historia." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|