Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wszystko zaczęło się od pewnego spotkania.
Byłem umówiony z takim jednym kolesiem. Szukałem pracy a on ją oferował. Szukał kogoś kto nie będzie zadawał kłopotliwych pytań, ja ich nie miałem zamiaru zadawać. Wszyscy w okolicy wiedzą że ich nie zadaję.
-Mówisz więc, że rozejrzysz się po tym miejscu?- To dla mnie bardzo ważne- mężczyzna otarł czoło chustką. - Tylko się rozejrzysz, niczego nie dotykaj, nie zostawiaj śladów- Przede wszystkim nie daj się złapać....... Ja cię nie znam, rozumiesz?- Przytaknąłem, standardowa procedura mająca na celu uspokojenie klienta. Oczywiście nie miałem zamiaru dać się złapać bo i po cholerę? -Dobrze panie ... jak mogę się do pana zwracać? - Wystarczy że będziesz mnie nazywał Damien- Przytaknąłem. -Żadnych świadków, żadnych śladów...gdzie mam się rozejrzeć i ile to będzie warte? - Wie pan, mam pewne kłopoty i potrzebuje sporo gotówki. Mężczyzna uśmiechnął się dość jak na mój gust nieprzyjemnie, i powiedział- Dostaniesz czego potrzebujesz jeżeli Ja dostanę informacje...- Tak wiem...- przerwałem mojemu pracodawcy- mam ustalić położenie pomieszczeń i rozkład alarmów, to moja praca.... ale dlaczego, jeżeli już tam wejdę nie zwinąć tego czego pan potrzebuje? Mężczyzna zmarszczył brwi z dezaprobatą- Tego czego potrzebuję nie da się wynieść... to trzeba... zresztą dlaczego miałbym dzielić się z tobą moimi zamierzeniami? I tak byś nie zrozumiał... płacę dużo i to powinno ci wystarczyć.- Przytaknąłem po raz kolejny- Tak panie Damien... to mi wystarcza... zatem gdzie mam się udać?
Dom którego szukałem znajdował się na przedmieściach miasta. W bardzo nieprzyjemnej okolicy dodajmy której żaden porządny złodziej nie odwiedza. Po prostu tu nie ma czego kraść. Tym bardziej zdziwiło mnie ostrzeżenie Damiena dotyczące alarmów oraz "być może" uzbrojonych strażników. Dom który miałem spenetrować znajdował się na samym końcu ulicy. Opuszczona rudera porośnięta zaniedbanym bluszczem najwyraźniej nie była tym na co wyglądała. Cóż, pierwszą zasadą złodzieja z klasą jest: nie zadawać pytań tylko wykonać robotę jeżeli jest opłacalna. Postanowiłem więc dłużej nie roztrząsać sprawy tylko zrobić o co mnie poproszono.
Noc jest porą złodziei i innych wyrzutków społeczeństwa, moją porą. Zaparkowałem wóz tuż za rogiem, zostawiając drzwi otwarte. Tutaj po nocach włóczą się tylko pijacy i gwałciciele, a mój samochód nie jest zbyt atrakcyjną zdobyczą...przynajmniej z zewnątrz tak wygląda. Cóż... prawda jest taka, że już niejeden raz ten "złom" uratował mi życie. Tak więc, samochód czekał otwarty na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Powoli i cichutko podszedłem do rudery, oceniając możliwe zabezpieczenia zewnętrzne. Psów nie słyszałem, co było dobrą wiadomością, słyszałem jednak kroki, najprawdopodobniej strażnika co nieco psuło mi humor. Podszedłem do płotu nasłuchując czy ktoś się nie zbliża. Płot był stary i połamany w wielu miejscach, szybko więc oceniłem wysokość i sprawnie wspiąłem się na górę. Dziedziniec posiadłości również nie sprawiał miłego widoku w świetle księżyca, któż by się jednak przejmował wrażeniami estetycznymi mając w perspektywie możliwość zarobienia dwudziestu tysięcy dolarów amerykańskich?
Zejście na dół zajęło mi sekundkę, może dwie. Opadłem na ziemię cicho jak kot, rozglądając się w poszukiwaniu strażnika ale na moje szczęście nigdzie go nie było. Podbiegłem na palcach do werandy i stanąłem przy drzwiach. Cóż, faktycznie drzwi nie pasowały do ogólnego wrażenia, które wywarł na mnie dom, były solidne, wzmacniane stopem stali i ołowiu. Takie drzwi robi się bardziej po to żeby czegoś z nich nie wynieść, na ten przykład pieniędzy. Złodziej potrafi rozpoznać takie rzeczy. Zamek jak się okazało idealnie pasował do mojego wytrycha. Nie był krótko mówiąc zbyt wyszukany co dobrze rokowało na przyszłość. Uśmiechnąłem się pod nosem- partacze, dają dobre drzwi z bardzo kiepskim zamkiem- i powoli wszedłem do środka. Dom z wewnątrz nie był krótko mówiąc ruderą. Wyglądało na to, że ktoś go regularnie sprzątał i dbał o niego. -No pięknie- mruknąłem do siebie oceniając okiem zawodowca drogie perskie dywany, interesujące rzeźby epoki klasycznej mahoniowe schody wiodące na piętro i obrazy. Szczególnie obrazy wzbudziły we mnie szczery zachwyt i poważne zaniepokojenie. To były antyki-same autentyki najwyraźniej skradzione rok temu przez nieznanego sprawcę z muzeum miejskiego, w tym "Słoneczniki". Nie to nie była moja robota, choć ktoś nieźle poradził sobie z zabezpieczeniami muzeum...chętnie poznałbym mojego rywala i może czegoś się od niego nauczył. Jak już mówiłem całe to zadanie coraz bardziej zaczynało mi śmierdzieć. Nikt, powtarzam, nikt nie wiesza antyków w ruderze, ludzie zazwyczaj lubią się nimi chwalić. Ten tutaj, kimkolwiek by nie był wyglądał mi na konesera z całkiem interesującym gustem. Powoli, krok po kroku, bacznie oceniając potencjalne zagrożenia zacząłem robić to o co mnie poproszono. Na szczęście strażników nie napotkałem, prócz tego jednego na zewnątrz choć oczywiście mogło ich być więcej. Parter, cóż, prócz tego o czym mówiłem nie wyróżniał się niczym specjalnym. Rozrysowałem rozkład pomieszczeń (nie było kuchni) i alarmów, których oczywiście zręcznie uniknąłem. Przyszedł czas na odwiedzenie piętra.
Piętro w zasadzie nie różniło się od parteru jeśli chodzi o wystrój, brakowało jedynie okien, na co nie zwróciłem uwagi gdy oglądałem budynek z zewnątrz. Nie było także światła co zbytnio mi nie przeszkadzało biorąc pod uwagę cel mojej wizyty. W ciemnościach widzę całkiem nieźle. Tutaj również widać było, że ktoś bardzo drobiazgowo dobierał rodzaj i rozmieszczenie dzieł. Sam chętnie wziąłbym parę statuetek dla siebie i parę do sprzedania, instrukcje moje jednak były wyraźne a poza tym te cacuszka mogły być nieźle zabezpieczone. Powstrzymałem więc swój entuzjazm postanowiwszy jednak że chętnie wrócę tu kiedyś na własną rękę i zacząłem się rozglądać. Pomieszczenia były symetryczne do tych na dole jednak w głębi korytarza na ścianie zauważyłem, że jeden gobelin z królem Ryszardem Lwie Serce niezbyt dokładnie przylegał do ściany. Idąc w kierunku tego gobelinu, pozwoliłem sobie zajrzeć do kilku pokoi. Wtedy właśnie znalazłem kuchnię.
Zakrztusiłem się i zacząłem gwałtownie wymiotować. To nie była zwyczajna kuchnia. To wyglądało bardziej na miniaturową wersję rzeźni. Na hakach w rzędzie pod jedną ścianą wisieli ludzie. Martwe ciała dyndające i zderzające się ze sobą w groteskowym danse-macabre. Ciała okaleczone w wielu miejscach, nagie i blade. Ktoś upuścił z nich krew jak ze świń. Krew najwyraźniej ściekała do rowka w podłodze, ten zaś kończył się dziurą w podłodze wiodącą na niższy poziom. Ciekawe ile może zauważyć człowiek pod wpływem adrenaliny, która teraz buzowała w moich żyłach oblewając mnie falami czystego przerażenia. Takie rzeczy można obejrzeć po dziesiątej w kinie nocnym, takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. Szybko zamknąłem za sobą drzwi ocierając usta rękawem. -Ten cholerny pajac chyba zapomniał mnie ostrzec że to mieszkanie snobistycznego Kuby Rozpruwacza- wymruczałem do siebie ciągle czując mdłości, strach zwalczając jednak zawodowym wyrachowaniem -to go będzie kosztować nieco więcej niż dwadzieścia tysięcy kurwa mać- szybko rozejrzałem się czy nikogo nie ma w pobliżu ale nadal było cicho -o co tu kurwa chodzi?- pomyślałem idąc w kierunku gobelinu i będąc prawie pewnym że coś za nim znajdę. Faktycznie, nie pomyliłem się. Gobelin ukrywał schody wiodące w dół, jednak nie na parter... nieco niżej. Ciekawe że nie zauważyłem okien do piwnicy gdy oglądałem dom. A może piwnica nie miała okien? -Mam już tego dość- robiłem się coraz bardziej spięty. Wiecie, człowiek chcąc nie chcąc ogląda ten chłam w telewizji, domyślić się więc możecie jakie nasuwały mi się wizje gdy powoli schodziłem coraz niżej. Z natury człowiek jest istotą racjonalną i wszystkie dziwactwa stara się wytłumaczyć zgodnie z kanonem obowiązującej nauki. Nauka wszakże niewiele mówi na temat postępowania w kontakcie z zaszlachtowanymi ludzkimi ciałami pozbawionymi krwi, nieprawdaż? To znaczy, jako włamywacz widywałem trupy, taki mam zawód. Wszystkie te trupy które widziałem były jakieś swojskie, zabite od kuli lub uduszone. To co widziałem w kuchni nie było swojskie, było nienaturalne i obrzydliwe.
Takie właśnie myśli dręczyły mnie gdy schodziłem do piwnicy. Znalazłem się na dole. Strasznie było tam chłodno i bardzo ciemno. Zapaliłem latarkę, którą zawsze nosze na wszelki wypadek i zacząłem oglądać pomieszczenie. Było puste jeśli nie liczyć stołka, łóżka oraz postumentu z jakąś rzeźbą. -Pewnie tu mieszka ten wariat ludożerca- powiedziałem do siebie i zacząłem oglądać rzeźbę na postumencie. Ta w przeciwieństwie do pozostałych była zupełnie inna. Zryta jakimiś kabalistycznymi znakami przedstawiała człowieka z wyciągniętymi kłami i pazurami. -W niezłe gówno wdepnąłem- wymruczałem -sekta czcicieli wampirów czy co?- Cholera muszę się stąd zmywać i to szybko, zanim wróci właściciel tego miejsca- Latarka omiotła światłem posłanie i wtedy zauważyłem że nie jest puste. Schowałem rzeźbę do kieszeni-była niewielka- i podszedłem powoli do łóżka zerkając co rusz za siebie w razie gdyby ktoś chciał mnie zajść od tyłu. Na łóżku leżała kobieta. Wyglądała na dwadzieścia lat, nie więcej. Była piękna krótko mówiąc, rude włosy jasna, alabastrowa skóra. Pochyliłem się i wbrew wszelkiemu rozsądkowi pogładziłem ją po włosach chcąc obudzić. No i udało mi się. Okropny świdrujący wrzask powalił mnie na kolana gdy kobieta przebudziła się. A może wcale nie spała? Przez załzawione oczy ujrzałem że złazi z łóżka-właśnie tak, złazi- i pochyla się nade mną. Dalsze wspomnienia mam bardzo niewyraźne, pamiętam tylko, że uderzyłem kobietę latarką i rzuciłem się w kierunku drzwi. Dalsza ucieczka była pasmem koszmarów. Chichoczące trupy w otwartej na nowo kuchni, strażnik bez twarzy ścigający mnie powolnym trupim krokiem przez podwórze. I rana na nodze, którą zauważyłem gdy wsiadałem do samochodu. Kluczyki, o dziwo, znalazłem od razu, ruszyłem z piskiem opon. Na zakręcie zdawało mi się jakbym uderzył w jakieś ciało ale szybki rzut okiem za siebie upewnił mnie że wszelkie koszmary zostały za mną. Odwróciłem głowę i wtedy zobaczyłem, że przy poboczu stoi ta sama naga kobieta i macha na mnie ręką szeroko się uśmiechając. Przyspieszyłem tylko i zniknąłem za kolejnym zakrętem.
Przez całą drogę do mojego jedynego zaufanego przyjaciela Marka starałem się racjonalnie wytłumaczyć to co się stało. -Pewnie przez przypadek uruchomiłem jakieś urządzenie obronne i nawdychałem się gazu halucynogennego- Do jasnej cholery takie rzeczy nie zdarzają się naprawdę!- Naga kobieta karmiąca się ludzką krwią to pewnie majaczenia zatrutego umysłu- Dom Marka znalazłem bez problemu modląc się o to by był w domu. Zaparkowałem samochód przecznicę dalej i rozglądając się na wszystkie strony podszedłem do jego klatki schodowej. Nerwowy dzwonek na domofon upewnił mnie że ktoś jest w domu gdyż zobaczyłem światło w oknie jego mieszkania. Po chwili rozległ się zaspany głos mojego przyjaciela -Co jest do kurwy nędzy?- To ty Marienne?- Przerwałem mu- Stary to ja, wpuść mnie szybko!- Martin? Zawodowy profesjonalizm szybko zwyciężył nad rozespaniem mojego przyjaciela - Nikt cię nie śledził?- Nie, nie wydaje mi się...- Właź tylko szybko!- Otwarłem drzwi i wsiadłem do windy śmierdzącej moczem pijaka. Mark mieszkał na ósmym piętrze starego bloku, zajmował się ratowaniem takich szumowin jak ja przed bezlitosnym sądem. Polecił mi go inny włamywacz kiedy i mnie dopadli. Najwyraźniej miał jakieś układy z sędzią bo wyszedłem po trzech miesiącach odsiadki w więzieniu o złagodzonym rygorze podczas gdy każdy inny sąd usadził by mnie na dwa lata. Zapłaciłem też niemało to fakt. Drzwi do mieszkania Marka były otwarte. Wszedłem i zamknąłem je na klucz i trzy zasuwy. -Chodź do kuchni- usłyszałem. Mark przyrządzał sobie właśnie kawę z koniakiem, podsunął mi stołek- Co tym razem? - Słuchaj, przepraszam że cię nachodzę ale musze się gdzieś przekimać do rana...- Coś nie wypaliło? - zapytał Mark, znał mnie bardzo dobrze. Muszę wam powiedzieć, że kumpel mój poza działalnością prawną zajmował się także "dystrybucją" dzieł sztuki co w połączeniu z moją wprawą do ich usuwania sprzed nosów właścicieli tworzyło z nas niezłą parę. Oczywiście, pracowali dla niego i inni ale polubił właśnie mnie, nie tylko za najwyższe "obroty" ale głównie za podobne zainteresowania. Kilka razy porozmawialiśmy o muzyce, życiu i gównianej polityce. No i zaczęliśmy spotykać się także na gruncie prywatnym. Załatwiłem mu parę statuetek do prywatnej kolekcji a on dawał mi "plecy" w sądzie. Krótko mówiąc pełna symbioza. -Znasz może Damiena Darkstone'a?- zapytałem. Pokręcił przecząco głową - to on nadał mi tą robotę ale widzisz...stało się tam coś dziwnego i musiałem wiać a wolałbym nie iść do siebie zanim nie sfinalizuję umowy- Co się tam stało?- Nie wiem...pewnie uruchomiłem zabezpieczenia i zatrułem się gazem...widziałem różne rzeczy - Rzeczy? Jakie?- Opowiedziałem Markowi co widziałem. Popatrzył na mnie dziwnie -pokaż tą statuetkę, którą wyniosłeś. Podałem mu ją jednocześnie oglądając ranę na nodze- masz może coś na zranienia? - Tak... idź do łazienki tam jest apteczka...zaraz, zaraz...gdzieś już ją widziałem - mruknął najwyraźniej zaintrygowany. Wziąłem sobie apteczkę do kuchni i spojrzałem na ranę. W zasadzie nie krwawiła ale noga cała zdrętwiała i była sina. -No i co? -odwróciłem głowę -znalazłeś coś? -Tak chyba coś mam. Wygląda na to że pasuje. ...Widzisz, ta statuetka zgodnie z tą książką ma co najmniej pięć tysięcy lat... więc chyba to nie oryginał, znalazłeś raczej doskonale wykonany falsyfikat...Przedstawia ojca wampirów Kaina.- Co to za książka?- przerwałem mu w pół słowa -skąd ją masz? -Nie mogę ci powiedzieć ale też jest bardzo stara...opisuje zjawiska paranormalne oraz kategoryzuje różne mity i legendy.- Ciekawe....- mruknąłem polewając ranę wodą utlenioną- jest tam coś więcej na ten temat?
-Niewiele...- mruknął Mark zerkając na książkę- podobno oryginał służył do jakiejś ceremonii ale nic więcej nie znalazłem...jak twoja noga?- Kiepsko... sinieje... będę musiał skontaktować się z moim lekarzem... ale na razie mogę chodzić- Dobra... słuchaj, kupię od ciebie tę statuetkę za przyzwoitą cenę, co ty na to?- Zerknąłem na figurkę i nagle zdecydowałem się - Wiesz, dziękuję ale chyba zostawię ją sobie na pamiątkę... do prywatnej kolekcji- Mark zerknął na figurkę i oddał mi ją - Jak uważasz. Jakby co to wiesz komu możesz ją odsprzedać- Potaknąłem przysysając się do butelki piwa. -Dzięki że chcesz mnie przenocować- mruknąłem - wiesz... to może być dla ciebie niebezpieczne- przerwał mi- Wiem... ale prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie... ale, ale czy twój Damien nie powiedział ci żebyś nic stamtąd nie wynosił? - Owszem... ale on o tym się nie dowie- wskazałem na figurkę - i nikt raczej nie wspomni mu o tym, prawda? - No tak...chyba że właściciel...- Co masz na myśli? - Wiesz...- Mark popatrzył mi prosto w oczy - Coś mi tu śmierdzi... czemu Damien nie ostrzegł cię że ten dom nie jest zwykłą posiadłością tylko zręcznie zamaskowaną skarbnicą sztuki? I czemu nie powiedział ci, że w środku mogą cię spotkać różne...nieprzyjemności? - Cóż- odrzekłem - może po prostu nie wiedział? - Rób jak chcesz...ale poza noclegiem nie będę mógł ci pomóc- odrzekł Mark...idę spać - tobie też radzę. Położyłem się w pokoju Marienne, obecnej dziewczyny Marka, która jak zwykle balowała gdzieś do późna i zgasiłem światło.
Obudziło mnie stukotanie do okna. Nadal była noc. Spojrzałem na zegarek... trzecia. Oświeciłem lampkę nocną i spojrzałem na okno. Była tam. Ta sama. Uśmiechała się do mnie i pukała do okna. Zrobiłem dwie rzeczy: posikałem się i sięgnąłem po zdobiony krucyfiks stojący na szafce nocnej, mój prezent na trzydzieste urodziny Marka. Na widok krzyża kobieta skrzywiła się, jej twarz zniknęła. Powoli pokuśtykałem do okna ostrożnie wyglądając przez szybę na zewnątrz. Nigdzie jej nie było. Wiatr hulał tylko między drzewami, zaczynało padać. Nagle poczułem potworny ból w zranionej nodze. Zacisnąłem zęby nie chcąc krzykiem obudzić mojego przyjaciela. Spojrzałem w dół... wyglądała fatalnie... cała sina. Ledwo mogłem nią ruszać. Usłyszałem też szept w swojej głowie -Ghirth vare ne sala ness.- Coś siedziało w mojej głowie! Szeptało do niej w obscenicznej mowie zamierzchłych czasów. Chwyciłem się ramy łóżka i zacząłem krzyczeć. Mark przybiegł natychmiast chwycił moje ręce i spojrzał mi w oczy - Tego się obawiałem- szepnął - gwałtowna przemiana jak opisano w Księdze- OOOOOO czyyyym tyyyyyy móóóówisz? - wywrzeszczałem - daj mi coś przeciwbólowego, szybko!!!- przez łzy zobaczyłem że przyniósł z kuchni apteczkę i podał mi jakiś środek. Połknąłem go szybko nie zważając na pulsujący ból. Mark znowu wyszedł...tym razem przyniósł strzykawkę i statuetkę, którą zostawiłem w kieszeni kurtki. -Co chcesz zrobić?!- wykrzyczałem mu do ucha - Uspokój się, przecież nie chcę cię zabić...to uśmierzy ból...zaufaj mi- Odsłonił moje ramię i wstrzyknął mi jakiś środek - to znieczulenie...morfina...Marienne to bierze...- Opadłem na poduszki powalony mocą narkotyku ale ból trochę ustąpił. -Dziękuję... już lepiej...co mi jest? - miałem łzy w oczach - widziałem tą kobietę za oknem..- Co??? - przerwał mi Mark - kogo widziałeś? -Tą kobietę o której ci opowiadałem- była za oknem...jakieś majaczenia...- Nie, to mi nie wygląda na majaczenia - powiedział - a jednak to prawda! - wykrzyknął jakby nie zwracając na mnie uwagi - zaraz przyniosę Księgę- Wrócił po chwili i wcisnął mi statuetkę do ręki ... ból głowy minął prawie natychmiast i dziś już wiem że było to zasługą statuetki a nie morfiny.- Tutaj pisze, że osoba zraniona przez wampira zamieni się w tak zwanego Sługę, twór ślepo posłuszny swojemu Stwórcy - według niej są dwa wyjścia z sytuacji... albo amputować zakażoną część ciała ...albo... dostąpić Przemiany...- przerwałem przytomniejąc trochę - o czym ty mówisz? Naprawdę wierzysz że to była wampirzyca? Przecież to jakieś mity, kłamstwa- zacząłem histeryzować. -W takim razie jak wytłumaczysz to co się stało, to co widziałeś?- Nie wiem! Muszę porozmawiać z Damienem! On wszystko wyjaśni... proszę przyprowadź go do mnie, sam nie dotrę do niego...dam ci adres- Dobrze...ale dopiero rano...śpij, ja będę czuwał a rano się z nim skontaktuję-
Obudziłem się rano...noga nadal dokuczała ale przynajmniej już nic nie szeptało w mojej głowie. Koło mnie siedzieli Mark i Damien. Zauważyłem też dwóch goryli przy drzwiach. Mark miał niezbyt wesoły wyraz twarzy. Poczułem, że statuetkę mam nadal przy sobie... powoli przesunąłem ją głębiej pod kołdrę...-Witaj Martin jak się czujesz?- To był Damien - zrobiłeś o co cię prosiłem? - Tak - odparłem - mam wszystkie informacje, notes schowałem w kurtce - Doskonale się spisałeś ... ale, ale ... widzę że nie wszystko poszło jak trzeba, co? - jego uśmiech bardzo mnie zaniepokoił. - A jak myślisz? - wybuchnąłem - Widzisz co się stało z moją nogą, nie wspominając o... -Dokończ proszę- powiedział Damien uśmiechając się wesoło - co chciałeś mi powiedzieć? - mówisz o tej pięknej pani która tak usilnie cię szuka? - Tak - zaśmiał się widząc moją konsternację - wiem o niej doskonale... i o jej hmmm pochodzeniu - widzisz... posłużyłeś nam, całkiem nieświadomie, za króliczka doświadczalnego. W zasadzie miało ci się nie udać. Widząc, że milczę, kontynuował- Prawda jest taka, że ja i moi pracodawcy szukaliśmy tej.......kobiety od kilkunastu lat......zręcznie się ukrywała. Widzisz....ja i wielu innych ludzi, których może już kiedyś spotkałeś w swoim krótkim życiu należymy do pewnej organizacji ... zajmujemy się szukaniem takich istot jakie już miałeś okazję spotkać w tamtym domu. Pewnie już się domyślasz, sądząc ze stanu twojej nogi, kogo poszukujemy... -Przerwałem mu, śmiejąc się - Pewnie wampirów - Tak... masz rację ale trudno byłoby się nie domyślić, prawda? Przerwałem zaskoczony- Wy naprawdę wierzycie w te bzdury? Przecież to jakieś mity i bajki dla dzieci! -Widzisz- kontynuował Damien- u podstaw każdej bajki czy mitu leży ziarno prawdy a my tej prawdy poszukujemy ... właśnie niedawno udało się nam potwierdzić istnienie tych istot a dzięki tobie wiemy dokładnie czego możemy się spodziewać wchodząc do legowiska jednej z nich. Przysłużyłeś się nam nawet lepiej niż przypuszczałeś.- Kiwnął ręką na swoich ochroniarzy- A teraz czeka was zapłata.
Mark. Teraz odwiedzam jego grób w chłodne kwietniowe noce nie zazdroszcząc mu stanu w jakim się znajduje. Czasami wolałbym być martwy jak on, odwiedzany jedynie przez kilku znajomych w święto zmarłych. Pamiętacie naszą ostatnią rozmowę? Na pewno pamiętacie... Skończyła się dość niecodziennie...dwaj ochroniarze weszli do pokoju. Jeden wyciągnął pistolet i zastrzelił niczego się nie spodziewającego Marka. Mnie ogłuszono ale zanim padłem nieprzytomny na łóżko usłyszałem jeszcze zimny głos Damiena- Najedzony wampir jest dużo mniej niebezpieczny niż głodny...zanieście go związanego i przed zachodem słońca zostawcie obok posesji...nie może uciec. Do wieczora musiałem być pod wpływem środków usypiających gdyż nic nie pamiętam. Obudziłem się na trawniku przed wejściem. Jestem...byłem zdolnym złodziejem ale więzy krępujące mnie były zaciśnięte niezwykle mocno a ja byłem bardzo osłabiony. Ogarnął mnie irracjonalny strach, strach o własne życie.
Żeby nie przedłużać- plan Damiena nie powiódł się. Teraz nawet mnie to bawi. Wydawało mu się, że Zoe, wampirzyca, kiedy już się naje będzie łatwym celem dla bandy jego łowców, jego myśliwych. Nie wiedział tylko o dwóch rzeczach, popełnił dwa błędy. Po pierwsze, Zoe wcale nie chciała się mną pożywić a po drugie...
Po drugie zakochany wampir będzie bronił swego kochanka jak lwica broni młode. Zdziwieni? I dobrze... Zoe przekazała mi Dar i w czasie gdy cierpiałem męki ponownych narodzin ona systematycznie wyrzynała posługaczy Damiena. Przyznać muszę, że ich krew była wybornym akcentem na początek długiej, niekończącej się nocy. Co do samego Damiena, nie było go podczas polowania. Przypuszczam że zaszył się w twierdzy tych zniewieściałych paladynów. Niech sobie żyje...w zasadzie jestem mu winien podziękowania za to że pomógł mi odnaleźć wieczną miłość i wieczny spokój. Kiedyś mu podziękuję ale póki co uczę się bycia Łowcą. Uczę się też każdej Nocy miłości do mej Matki i Oblubienicy.
To będzie wyjątkowo długa Noc...
...a statuetka Praojca zdobi teraz wejście do naszego gniazdka...
Serpentos. |
komentarz[0] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Wszystko zaczęło się od pewnego spotkania." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|