Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Dla Vanesy by odkryła i nie bała się siebie.
Samotny pośród mgieł.
Noc była piękna, na niebie delikatnie srebrzyły się gwiazdy. Nic nie zakłócało spokoju spoglądającemu na nie porucznikowi Wawks'owi. Leżał tu już od dobrej godziny wspominając poprzednia misję. Cierpiał i nikt teraz nie potrafił mu pomóc.
Lecieli właśnie na U. S. S Saratogę gdy natknęli się na oddział Pijaw. Walczyli zaciekle lecz przeciwnik miał przewagę liczebną. Zanim pokonali wroga stracili generatory. Ich prom zaczął dryfować w przestrzeni pozbawiony energii. Tlenu było coraz mniej, temperatura cały czas się obniżała. Musieli podjąć ciężką decyzję. On musiał ją podjąć. Wieźli 146 nienarodzonych Tanków. Sztucznie hodowanych ludzi. Takich jak on. Przypadek lub zrządzenie losu zadecydowało, że wśród nich była jego siostra. O ile siostrą można nazwać osobę pochodzącą z tej samej partii klonów. Była jego jedyną rodziną w całym cholernym wszechświecie. A on ją zabił. Ją i 145 innych podobnych do niego. Tanków, odrzutków, genetycznych popaprańców. Mięso armatnie do walki z wrogiem. Tak myśleli o nich wszyscy. Każdy potajemnie naśmiewał się z In Vitro. Wszyscy dokuczali im jak tylko mogli. Wszędzie znajdowali się jacyś palanci, którym przeszkadzali...
Rozmyślał spoglądając w niebo.
Teraz był już porucznikiem, starszym rangą. Przynajmniej żółtodzioby dawały mu spokój. Zastanawiał się jak daleko może zajść. Starał się nie myśleć o ostatniej misji. Próbował zająć umysł czymkolwiek innym byleby tylko wymazać z pamięci te koszmarne wspomnienia. To jednakże nie było takie łatwe. Zastanawiał się nad sensem istnienia. Nad tym co mógłby jeszcze w życiu osiągnąć. Czy sam w pojedynkę mógłby zmienić sposób podejścia do Tanków. Nie pojmował dlaczego ludzie muszą ciągle z kimś walczyć.
Teraz toczyli wojnę z Pijawami i androidami. Mało tego im było. Musieli jeszcze szukać zaczepki z Tankami. Rozmyślał by ukoić swój umysł. By wzbudzić gniew gdyż on najlepiej radził sobie ze smutkiem. Po jego policzkach spływały łzy. Rozpaczał po zmarłych, którzy nie wrócą. Po tych których zabił, zamordował - własnoręcznie. Jeszcze nie narodzonych lecz już w pełni ukształtowanych. Zastanawiał się nad śmiercią. Wiedział, że tylko ona da mu ukojenie. Tylko ona sprawi, że poczuje się lepiej. Że nie poczuje już nic więcej. Nie mógł żyć dłużej na tym świecie. Nie potrafił. Jego ciałem wstrząsały dreszcze. Na samo wspomnienie ciał jego rodaków umieszczonych w inkubatorach robiło mu się niedobrze. Spoglądał na nich. Widział ich nagie ciała zanurzone w odżywczej cieczy. Widział jak umierają. Własnoręcznie nacisnął przycisk odłączający maszynę do podtrzymywania ich przy życiu. Odeszli. Już nigdy nie powrócą. Śmierć roztoczyła nad nimi swoje ramiona. Zastanawiał się czy i jego przyjęła by równie łatwo.
Wyjął z plecaka pistolet. Stary dobry rewolwer - podarunek od admirała za dobrze wykonaną misję. Nie był załadowany. Wiedział, że wystarczy umieścić go lufą w ustach i pociągnąć za spust. Patrzył na jego chromowaną powierzchnię. Wyciągnął z kieszeni nabój. Odbezpieczył magazynek i załadował go. Przekręcił bębnem.
Jego życie nie było nic warte. Wojsko mogło wyhodować dziesięciu podobnych do niego. Nikt nie przejmie się stratą jednego spośród milionów. Co z tego, że był porucznikiem. Co z tego jeśli jego życie wyglądało tak ponuro. Był sam na świecie i nikt go nie potrzebował. Był mordercą swojej rasy. Zabijał Pijawy, androidy i Tanków. Nie zabił jeszcze tylko żadnego człowieka. Choć oni zabili wielu podobnych do niego. Mógł wziąć ten pistolet pójść do bazy i strzelać na oślep. Na pewno zabiłby kilku. Ale co by mu to dało. Sąd, proces, więzienie. Może bolesny zastrzyk po którym umiera się godzinami. I tak nic by nie zmienił. Mógłby tylko pogorszyć sprawę. Ludzie zaczęli by myśleć, że Tankowie są niezrównoważeni. Że odbija im i zaczynają mordować. Wtedy piekło pogorszyło by się tylko.
Pieścił lufę rewolweru. Spoglądał w niebo. Po jego policzkach ciekły łzy rozpaczy. Nic nie dawało otuchy. Nic nie pozwalało zapomnieć. Przłożył pistolet do skroni.
Zastanawiał się jak to jest nie żyć. Jak to jest gdy już nic nie czujesz. Może tam po drugiej stronie jest lepiej. Nie był wierzący. Nie miał na to czasu. Był wojownikiem. Samotnym jeźdźcem, wyszkolonym do walki. Rozmyślania na temat Boga były bezcelowe. Przecież jego wyuczono jak zabijać. Skutecznie. Nigdy nie miał matki, ojca. Teraz nawet siostrę musiał zabić. Wszystko po to by ratować przyjaciół. Właśnie przyjaciół. Ludzi. Gdzież oni teraz są. Pojechali na przepustki. Bawią się gdzieś w kasynach przepijając żołd. Żaden z nich nie wspomni nawet Tanków, którzy odeszli na tym promie. 146 straciło życie za kilkoro ludzi. Tak mało było warte ich istnienie. Nie zdążyli nawet zaczerpnąć powietrza. Nie mogli nawet zobaczyć słońca. Wszyscy byli teraz martwi. Jeśli mieli dusze to te błądziły teraz gdzieś w kosmosie. On żył z tym ciężarem. Ocalił przyjaciół zabijając rodzinę i część swego gatunku. Był zdrajcą któremu należała się śmierć.
Nie potrafił jednak pociągnąć za spust. Coś go przed tym powstrzymywało. Może był tchórzem. Może nie potrafił zabić sam siebie mimo iż zgładził już tyle istnień. Może, może, może.... Całe życie jest zagadką. Nikt nie nauczył go jak przez nie przejść. Nikt nie pokazał co jest dobre, a co nie. Wszyscy uczyli jak walczyć, zabijać. W tym był dobry. Potrafił zabijać, ranić, torturować. Był elitarnym pilotem myśliwców. Mało kto potrafił dorównać jego umiejętnościom. Co jednak z tego skoro nie był akceptowany przez ludzi. Wciąż samotny, zawsze zagubiony uważany przez wszystkich za dziwoląga. Nie było mu łatwo. Nikt go nie niańczył. Trwała wojna, a na wojnie liczy się tylko walka i umiejętności. Nikt nie dba o samopoczucie. Żołnierz musi martwić się o takie rzeczy samemu. Cóż ma jednak zrobić kiedy nie ma się do kogo zwrócić. Fakt miał przyjaciół lecz byli ludźmi. Mówili, że wiedzą jak on się czuje. A przecież tak naprawdę nigdy nie byli samotni. Zawsze mieli kogoś do pomocy. Człowiek człowiekowi zawsze pomoże. O Tankach nikt jednak nie myśli. Co z tego, że był dobry. To nie dostarczało mu ani szczęścia, ani zrozumienia czy przyjaciół. Nie miał nawet dziewczyny. Był całkiem odizolowany od swego środowiska. Życie toczyło się wkoło niego. On jednak był zawieszony gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Nie było dla niego nadziei. Musiał odejść by uspokoić swoje sumienie.
Podniósł pistolet i znów przyłożył lufę do skroni. Jeszcze raz spojrzał na gwiazdy, pomyślał o przeszłości, śmierci jaką zadał. Bólu jakiego zaznał. Pomyślał o samotności. Cyngiel drgnął. Cofał się nieznacznie i powoli. Nie miał ojca, nie miał matki. Zabił siostrę. Ciche skrzypienie metalicznych części sugerowało, że mechanizm działa bez zarzutu. Jego śmierć niczego nie zmieni. Nikt nad nim nie zapłacze. Nikt nie będzie tęsknił. Nie ma do czego wracać. Zginąć to najlepsza i jedyna droga.
- Hawks przestań! - usłyszał głos z za pleców.
Poznał, że była to Vansen.
- Hawks! Słyszysz!
Zastanawiał się co ona tu robi
- Hawks! Proszę. Nie rób tego.
Cóż on mógł ją interesować. Był nikim.
- Odejdź jak nie chcesz się pochlapać.
- Hawks, dlaczego? Dlaczego chcesz to zrobić?
- Pytasz dlaczego? Już nie pamiętasz? Zabiłem siostrę, innych tanków, jestem nikim - mordercą - odpowiedział drżącym głosem.
- Nikim? Cooper co ty gadasz? Jesteś marines! Jesteś moim przyjacielem.
- Marines, przyjaciel to puste słowa. Walka i kłamstwo oto czym są!
- O co ci chodzi? Wawks.
- O to, że moje życie jest puste. Nie mam tu nic - powiedział uderzając się ręką w pierś po stronie serca - pustka.
- Nie prawda Hawks. Każdy ma serce, każdy potrafi kochać i każdy kogoś kocha.
- Miłość co ja mogę wiedzieć o miłości. Nigdy nikogo nie kochałem.
- Mylisz się. Jakbyś nikogo nie kochał. Jakbyś nie kochał nas, mnie to nie podjął byś tamtej decyzji.
- Zrobiłem to gdyż tego wymagała sytuacja. Żywy żołnierz ważniejszy jest od nienarodzonego.
- Gówno prawda Wawks. Mylisz się. Każde życie jest cenne. Musiałeś podjąć decyzję.
- Tak musiałem ich wszystkich zabić.
- Pomyśl rozsądnie Cooper. Jakbyś ich nie odłączył wszyscy byśmy zginęli. Nawet oni. Nie przeżyli by bez tlenu i w niskiej temperaturze.
- I co z tego, mieliby przynajmniej okazję spróbować! Mogliby zaczerpnąć tchu! Zobaczyć słońce!
- A potem umierać w cierpieniu. Hawks zastanów się. Opuść broń. Proszę.
- Co cię tak nagle zacząłem obchodzić? Moje życie zawsze było gówno warte.
- Jesteś moim przyjacielem Hawks.
- Jestem Tankiem. Pieprzonym In Vitro
- Nie! Jesteś człowiekiem Cop. Jesteś taki jak my. Miałeś tylko inny start.
- Gówno prawda!
- Spójrz mi w oczy.
- Po co?
- Spójrz. Co widzisz? Czy widziałeś w nich kiedykolwiek uśmiech. Czy kiedyś śmiałam się z ciebie?
Po dłuższej chwili zastanowienia odpowiedział.
- Nie.
- A wiesz dlaczego? Powiem ci. Dlatego, że więcej nas łączy niż dzieli. Ja też nie miałam rodziców. Wychowywali mnie tylko przez kilka lat. Później przyszli silikanci i zamordowali ich. Nie mogłam nic zrobić. Byłam tak mała. Bezbronna. Jak ty.
- Jak ja?
- Tak ty też cierpisz z powodu straty bliskich. Jesteś sam jak i ja wtedy byłam. Hawks jesteśmy podobni, nie widzisz?
- Może i tak, ale to niczego nie zmienia. I tak jestem nikim.
- Nieprawda. Jesteś wielki, odważny i silny. Mało jest takich ludzi jak ty.
- Prawda oni są ode mnie lepsi.
- Gówno prawda Hawks. Wiesz czemu ci zawsze dokuczają. Boją się ciebie. Tak boją się wszystkich In Vitro. Uważają was za lepszych od siebie. Myślą, że możecie ich kiedyś wyprzeć, zniszczyć. Dlatego nie pozwolili wam się rozmnażać. Taka jest prawda.
- Ja nie chce nikogo niszczyć! Chce żyć w spokoju!
- Ja o tym wiem, ale niemogędecydowaćzawszystkich.Jesteśmoim przyjacielem i za to cię cenie.
- Przyjacielem? A co to słowo dla ciebie znaczy?
- Kimś bliskim. Rodziną, której tak naprawdę nigdy nie miałam. W wojsku jest ciężko i tylko dzięki tobie i Nathanowi jakoś udaje mi się wytrzymać. Jesteś moim przyjacielem. Ufam ci i oddała bym życie by ciebie ratować. Zupełnie jak ty poświeciłeś życia tamtych Tanków. Pogudź się z tym. Nie zamęczaj się myślami. Jest już za późno byś mógł to zmienić.
- Ale ja nie chce spoglądać rankiem we własne odbicie w lustrze i widzieć oczy mordercy. Ciągle widzę ich ciała unoszące się w inkubatorach. A później ciemność. Pustka bez życia. To boli.
- Wiem o tym. Mi też nie było łatwo. Straciłam oboje rodziców. Byłam małą dziewczynką i nikt się o mnie nie troszczył. Myślisz, że było łatwo. Kiedy słyszałam od innych dzieci jak opowiadają o swoich rodzicach płakałam. Jeszcze teraz płaczę. Tego nie można pokonać od razu. Potrzeba czasu.
- Czasu? Po co mi czas skoro ja nawet nie wiem czy chce żyć?
- Chcesz Hawks. Jeśli byś chciał umrzeć już dawno byś nie żył. Dałbyś się trafić Pijawom i było by po wszystkim. Należysz do naszej eskadry. Razem tworzymy rodzinę. Ufamy sobie na wzajem i jesteśmy najlepsi. Rozumiemy się. Dlatego proszę cię - schowaj broń.
- Bezemnie będzie wam łatwiej. Tank w eskadrze przynosi pecha.
- Bzdury gadasz Hawks. Nie przynosisz żadnego pecha. Wręcz przeciwnie. gdyby nie ty już dawno nikt z naszej eskadry nie chodziłby po tej ziemi. Masz napij się i spróbuj zapomnieć.
- Upić się? To takie proste, ale nie przynosi ukojenia.
- Może nie na zawsze, ale na jakiś czas zapomnisz. Jutro musimy wracać do służby. To nasz ostatni wieczór.
- Dlaczego więc jesteś tu, a nie bawisz się gdzieś w kantynie.
- Nie lubię tłoku, a poza tym chciałambyćtrochęsama.Odpocząćod ludzi.
- Więc teraz ci przeszkadzam?
- Nie! Nie oto chodzi. Nie chce po prostu spędzać kolejnego wieczora w jakiejś zatęchłej spelunie pośród napalonych żołnierzyków. Chciałam od nich odpocząć. Nie przeszkadzasz mi. Będę szczęśliwa jeśli pozwolisz mi posiedzieć tu z tobą.
- Gadasz tak tylko po to by mieć mnie na oku.
- Nie! Tak jest na prawdę. Skoro się tu spotkaliśmy i przeszkodziłam ci w zastrzeleniu się moglibyśmy posiedzieć trochę i poznać się bliżej.
- Bliżej? Co masz na myśli?
- No na przykład opowiedz mi o tym co lubisz jeść.
- Ja?
I siedzieli tak jeszcze parę godzin. Ona pomogła zapomnieć mu o problemach. O udręce i ciężarze, który dźwiga. Oddali się wymianie zdań, pogrążeni w rozmowie doczekali świtu. Wspólnymi siłami szukali sposobu na walkę z życiem. Na wyjście z krainy mgieł prosto w objęcia ciepłego światła poranka. Zaprzyjaźnili się choć pochodzili z tak odległych światów. Różnili się lecz byli podobni. Ich życia spletły swe drogi by dalej podążyć w podobnym kierunku. Przeżyli tą noc i kilka następnych. Później był już tylko strach i obawa przed obcymi....
Khazis. |
komentarz[0] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Samotny pośród mgieł." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|