Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
[wersja niepoprawiona nie do druku]
Czas Topora.
Przedmowa
Opowiadanie to liczy sobie rok, a więc nie jest zbytnio świeże. Poza tym jest niedokończone. Miałem pewne wątpliwości co do opublikowania go, ale ze względu na brak czasu i weny twórczej (czyt:'lenistwo ) odważyłem się na ten ryzykowny krok. Jest też inny powód. Swego czasu opowiadanie to wydawało mi się całkiem niezłe, a to ze względu na sam pomysł. Postanowiłem więc poddać je waszej ocenie. Kontynuować je, jako obiecujący początek, czy dać sobie spokój bo to kicha? Był bym wdzięczny za mail'e. (adres redakcji)
Prolog
Wojna trwała bardzo długo. Ludzie zapomnieli co to znaczy pokój, w całym Pirionie nie było ani jednego człowieka, który pamiętał by świat bez wojny, świat bez krwi, przemocy i bezustannej niepewności jutra. I kiedy wreszcie wojna dobiegła końca, a Scyllowie zostali wygnani z powrotem do swych mrocznych wymiarów, gdy dziewięć wrót zamknęło się, a sześć pieczęci na każdym z nich zostało odnowione, kiedy wreszcie zapanował pokój i upragnione zwycięstwo, nie było nikogo kto potrafił by to docenić. Ludzie zapomnieli o co naprawdę walczyli, nie umieli już żyć bez walki i strachu. Tak upragniony cel z czasem stał się pustym słowem, pyłem, niczym. Strach zagnieździł się w sercach ludzi tak głęboko jak tylko duże drzewo może wrosnąć w grunt. Świat opustoszał, nie było komu odbudowywać miast. Nikt nie pamiętał nawet po co istniały. Ludzie stracili sens życia, nie było już wroga, a oni znali tylko walkę. Z czasem więc odłamy dawnej Armii zaczęły tworzyć wielkie bandy i zajmować terytoria bogate w surowce. Ludzie garnęli do tych band gdyż samotny w nowych czasach nie miał szans na przeżycie. Grupy te nie znały roli, a niewielu pozostało rzemieślników. Bandy nazywane z czasem Sforami, wędrowały z miejsca na miejsce szukając nowych terenów łowów.
Stopniowo Sfory stawały się coraz liczniejsze, a renegaci wygnani z jednej tworzyli nową. I tak ci, którzy ramie w ramie walczyli o wolność i pokuj na ziemi zaczęli mordować się wzajem, walcząc o dominację, terytorium czy choćby dla samej nienawiści i chęci mordu.
Nastały złe czasy. Brat zabijał brata, a ziemia spłynęła niewinną krwią. Nastał czas bratobójczej wojny. Czas Pożogi po Czasie Topora. Apokalipsa dopełniała się.......
1. Magowie
- Budzi się...... Światło. Zamazany obraz.
- Zawołajcie Armena.
Dźwięki, hałas, jakieś szepty, głosy. Zamazane kontury. Wyraźniejszy obraz. Ciemne zadymione, pomieszczenie. Jakieś kadzidła, albo zioła. Słabe światło opadające z wysoko zawieszonej pochodni, zapach stęchłej krwi i nowego opatrunku...Czyjeś kroki na korytarzu, za framugą bez drzwi. Ciemna sylwetka w drzwiach, za nią inne. Znowu szepty. Znowu głosy mówiące dziwną odmiana Westis. To chyba Yademi albo inny lud graniczny. Może Ekelii.
- Zostawcie nas.
- Lepiej ci? - Mężczyzna. Chyba stary. - Nazywają mnie Armen i jestem tu Riau
Przypominał sobie mgliście, że ludy północy nazywają tak wodzów swych Sfor. A wiec jednak Yademi.
- Znaleźliśmy cię opodal Gryfiej Grani. - Nic. Żadnych wspomnień. Pusta nazwa.
- Wyglądasz jak Orianin, ale te ubranie....hmmm. Tak, to nie moja sprawa. Nie musisz nam mówić, to bez znaczenia. Jak cię nazywają ? - To dziwne, znał tylko jeden lud na tyle neutralny, by nie interesowało ich jego pochodzenie.....ale to raczej nie..........
Mężczyzna wyszedł z framugi drzwi i podszedł do jego łóżka. I właśnie w tedy na ułamek sekundy światło padło na jego twarz oświetlając misterny rysunek na lewej stronie czoła i skroni...... Kormmianie.
Z wyrazem przerażenia na twarzy cofnął się pod ścianę i zaczął odruchowo szukać jakiejś broni.
Znał z opowieści Kormmian i ich zdolności. Jedyni czarodzieje pozostali na ziemi po Pogromie Piru dwieście lat temu. Wielka bitwa między magami, a Der'traxa, potężnymi demonami władającymi ogniem, wodą ,ziemią i powietrzem. Od tamtej pory magia znikła z powierzchni ziemi, wraz z wszystkimi Der'traxa i większością czarodziei. Ci tutaj byli potomkami tych, którzy przeżyli i udało im się zbiec by uniknąć kolejnego piekła jakie rozpętali ludzie i hordy Di'goho.
Ludzie zapomnieli co to magia. Wstawili ją pomiędzy mity i bajki dla dzieci, a przypuszczalnie tylko ona mogła by podźwignąć świat z upadku. Kormmianie znali zaledwie namiastkę wiedzy swych przodków, lecz ich potęga i moc przyczyniły się do powstania nie jednej legendy czy opowieści u ludziach północy.
Zawsze sądził, że opowieści o mocy magów to bajdy opowiadane dla zabicia czasu, ale gdy zobaczył tego człowieka odeszła mu ochota na sprawdzanie ich prawdomówności. Słyszał też wiele barwnych i nieciekawych opisów dotyczących tego co Kormmianie robią ze schwytanymi ludźmi i wszystkie one ożyły nagle w jego umyśle.
Widząc jego nerwową reakcję mężczyzna zwany Armenem zdziwił się, a następnie wyraźnie zatroskał. To zachowanie spowodowała przypływ niepewności i zakłopotania w jego umyśle.
- Czy aby całkiem przyszedłeś już do siebie?.....
Skrzywił się nieco. Mag najwyraźniej spostrzegł to i zmieszał się lekko.
- Przepraszam, nie miałem zamiaru cię urazić. - Ton jego głosu nie zapowiadał najwyraźniej niedalekich tortur, lecz jak słyszał magowie to podstępna i przewrotna rasa - Otrzymałeś bardzo ciężką ranę w głowę i dlatego ja... to znaczy my martwiliśmy się czy nie uszkodzono nazbyt Organu Myślącego.
Ta nazwa nic mu nie mówiła, ale widział już gdzieś jak ranni w głowę ludzie doznawali pomieszania zmysłów. Odprężył się nieco i zastanowił.
Korommianin zauważył to i spróbował ponownie.
- Pytałem o pańskie imię - 'Pańskie' ta forma nie była mu obca choć w tych czasach nie wielu tak tytułowano.
- Nie...nie pamiętam. - zająknął się zmieszany i zdziwiony tym faktem.
- To normalne. Po takim uderzeniu...... Proszę wybaczyć, ale Żubr by nie przeżył. Chwilowa amnezja jest nawet, że tak powiem,.... hmm, hmm na miejscu.
'Chwilowa' pomyślał. 'Oby tak było'. Nie miał ochoty do końca życia tułać się bez imienia. A przede wszystkim chciał wiedzieć komu zawdzięcza ten los i stosownie się odwdzięczyć. Odsunął tą myśl na bok. Przynajmniej do czasu aż wyzdrowieje. Nieznośny bul u nasady czaszki i skroniach brutalnie sprowadził go na ziemię i przygiął głowę do łóżka. Widząc to mag pospiesznie wydobył z fałd swojego dziwnego stroju fiolkę, odkorkował ją i podał. Płyn pachniał nieznośnie i był strasznie oleisty, ale był gotów na wszystko by pozbyć się tego paraliżującego bólu. Wypił cały, do dna. Po chwili ból zaczął ustępować, a po jeszcze kilku minutach zniknął.
- Niestety uszkodzony został, któryś z nerwów. Nasza wiedza w tym zakresie jest znacznie ograniczona, gdyż nasi mistrzowie nie zdołali przekazać nam wiedzy żadnej prócz najniezbędniejszej - Mag Armen spuścił nieco głowę - obawiam się, że ból będący skutkiem ubocznym rany może nigdy nie zniknąć..... - Urwał by znaczenie tych słów w pełni dotarło do jego rozmówcy.
- Czy to znaczy, że.....
- Środek który przed chwilą zażyłeś eliminuje wszelki ból...nawet taki.. Działa około trzech dni poczym organizm wydala go. - Urwał by po chwili ciągnąć dalej.
- Jego składniki są łatwo dostępne, a produkcja dość prosta. Jeśli postanowisz odejść z chęcią cię nauczymy, pod jednym warunkiem. Nikomu ani słowem o tym co tu widziałeś i zobaczysz.
Skinął powoli głową. Za tą cudowną odtrutkę gotów był milczeć do końca życia, na samo wspomnienie bólu...A poza tym był im coś winien i kto wie czy nie powinien zapłacić większej ceny za pomoc. Nagle uświadomił sobie, że właściwie to mogą zażądać więcej i całkiem możliwe, że uczynią to. Nie pamiętał zbyt dobrze tego co było wcześniej, ale bezinteresowność była obca na tym świecie.
- Jest też inna sprawa. - Przemówił powoli mag - Chodzi o skutki uboczne. Nie będziecie czuć bólu, to prawda, ale nie tylko tego. Ta właściwość specyfiku niesie za sobą wielkie niebezpieczeństwo. Chyba mnie rozumiecie
Skinął znowu głową.
- No i jeszcze kwestia tęczówek. Otóż specyfik ten w zetknięciu z dużą ilością adrenaliny powoduje zmianę ich koloru. - umilkł na chwilę - Ciężko stwierdzić na jaki konkretnie kolor. Co człowiek to inna reakcja. Mogą wystąpić również inne efekty uboczne, lecz w zasadzie nieznaczne i niegroźne.
- Jak już mówiłem amnezja może trochę potrwać. Jak mam się do pana zwracać przez ten czas.
Myślał przez chwilę.
- Gabriel.....tak to ładne imię. Niech będzie Gabriel.
Mężczyzna wstał.
- Teraz śpijcie mości Gabrielu. To wam dobrze zrobi. Dobrej nocy życzę.
Wyszedł. Przez chwilę słychać było jego kroki na kamiennej posadzce. Wreszcie gdy umilkły ułożył się wygodnie i rozluźnił mięśnie. Miał wiele do przemyślenia. Jak tu się znalazł? Co było przedtem? Co ma teraz zrobić? No i ta zaskakująca uprzejmość ze strony magów. Tak. Odłożył na bok kawałek kości z której zrobiony był pełen zagięć i szpiców ornament łoża i pogrążył się w błogim śnie. Śnił o tym co było i o tym co będzie. O sobie z jaskrawo pomarańczowymi oczyma i z ognistym mieczem w ręku. Lecz nim nastał nowy dzień sen ulotnił się i nie pozostało po nim żadne wspomnienie.
***
Ocknął się ze spojrzeniem utkwionym w powale. Nie czuł bólu. Nie czuł nic poza głodem.
'Przynajmniej to' pomyślał. Leżał tak przez chwilę i rozmyślał. Starał się przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniego życia. Rana odniesiona w nieznanych okolicznościach jeszcze o niczym nie świadczyła, ale miał wrażenie, że zajmował się wojaczką. Był dość szczupły i żylasty, za to nieźle umięśniony i poznaczony paroma bliznami. Więc wojownik. To mało, ale już coś. W jego głowie pojawiały się i znikały kolejne szczępy wizji i zdarzeń. Jakieś obrazy, dźwięki. Namioty, pole zasłane trupami, kruki kołujące w zadymionym powietrzu. Jakiś krzyk, śmiech, ciemny namiot, niewyraźna mapa, dźwięk tłuczonego szkła. Światło, dużo światła, piasek, skwar, zmęczeni ludzie, sępy na niebie, kolumna pieszych, nagle wrzask popłoch, bieg, szamotanina, ciemne sylwetki na koniach, walka, błysk, ciemność......
Nagle zdał sobie sprawę, że ktoś jest w pokoju. Rozejrzał się. Przy drzwiach stała dziewczyna, nie raczej kobieta. Ciemne jak noc długie włosy spływające potokami na ramiona, jasna karnacja skóry i niebieskie oczy. Jego wzrok napotkał jej spojrzenie. Dziewczyna zmieszała się i uśmiechnęła. W ręku trzymała srebrną tacę z jedzeniem i dzbanem jakiegoś napoju. Podeszła powoli do stolika przy jego łóżku. Jaj ciemno zielona suknia szeleściła ocierając się o nogi wykłute jakby z marmuru. Materiał był bardzo delikatny i opinał się na ciele w wielu miejscach, choć w istocie nie odsłaniał zbyt wiele. Jej sylwetka była wprost doskonała. Patrząc na nią zapomniał się bez reszty.
- Nazywam się Armantiis - Odezwała się przerywając niezręczne milczenie.
Nagle zrobiło mu się bardzo głupio.
- Wybacz. - Nie mógł wymyślić nic więcej - Jestem Gabriel.
Czuł się dziwnie w jej obecność. Chciał uciec i zostać jednocześnie. Targało nim nieznane uczucie. Żadna kobieta nie wywarła na nim do tej pory takiego wrażenia. Czuł dziwny przypływ sił i chęci do życia. Znał wiele kobiet i większość z nich posiadł. Ale to było coś innego. To nie miłość wzbierała w jego sercu. Nie wiedział co to za uczucie, a jednak go doznawał.
Dziewczyna skończyła nalewać srebrzysty płyn do pucharu i podała mu go. Kiedy to czyniła ich dłonie spotkały się na moment. Zadrżał. Nie mógł tego powstrzymać. A ona mimo woli cofnęła szybko rękę upuszczając przy tym kielich z cennego kryształu. Szkło zadźwięczało na posadzce z czarnego kamienia.
- Ja...Przepraszam - powiedziała i pospiesznie pozbierała okruch szkła. Jeden z nich zadrasnął ją w rękę. Poleciała stróżka krwi. Chciał przytrzymać i opatrzyć jej rękę, ale ona cofnęła się pospiesznie.
- Nie - Powiedziała cicho. Wyglądała jak spłoszona łania. Widok ten hipnotyzował go ale nie na tyle by mógł tak łatwo ustąpić.
- Pozwól pani. Znam się na tym. - Starał się mówić jak człowiek spokojny i opanowany. Ale ona odsunęła się jeszcze dalej.
- Nie trzeba...O już - Podniosła dłoń w geście małego dziecka które coś zepsuło i pokazywało, że nic takiego się nie stało. Na ręku dziewczyny nie pozostał nawet ślad. Gabriel rozchylił wargi i zastygł w zdziwieniu. Dziewczyna odwróciła się i wybiegła zanim zdążył coś powiedzieć.
***
Błysk. Zgrzyt przeszywający najdrobniejszą cząstkę jego jestestwa. Ciemna komnata. Wybite witraże. Wysokie ściany napierające na każdego śmiertelnika, który odważył by się na wejście do tej mistycznej świątyni mroku. Posadzka ze starych wytartych płyt pamiętających jeszcze czasy przed Przepowiednią. A pośród tego oni.
On, niedawno dumny i wyniosły teraz pokonany i poniżony. Poraniony i przyparty do muru. Sparaliżowany strachem. Zwycięstwo, gloria i chwała. Przepadły. Znikły w jednej krótkiej chwili. A teraz tuż nad nim stała śmierć. Czarna sylwetka. Zmora z koszmaru szaleńca. Stworzenie nie należące do tego świata ani czasu. Stworzenie bez swojego świata i właściwego sobie czasu. Ziszczenie apokalipsy.
Za oknem powoli wzmagały się ludzkie krzyki. Nie. To już nie był krzyk zwycięstwa. Ten przerażający przeszywający dźwięk mógł towarzyszyć tylko jednej rzeczy z tego świata. Nagle wszystko ucichło. Mroczna postać nad nim uniosła powoli miecz. Znieruchomiał w oczekiwaniu na ostatni cios. Nie mógł..... nie chciał już walczyć. Usłyszał cichy, szepczący głos dobiegający z pod czarnego kaptura. Jedno słowo. Nic poza tym, było tylko to....... tylko to i pustka, nicość. To było jego imię.
***
Obudził się tuż przed świtem. Wąskie okno przysłaniała częściowo purpurowa kotara. Wstał powoli podszedł i odsłonił ją. Potrzebował światła. Za oknem w dole rozpościerał się gęsty las. Daleko na wschodzie widniał łańcuch Ściany Niebios. Stary jak świat i niczym nie wzruszony od setek lat, jak kły wystrzeliwały i wrzynały się w czerwone już od świtu niebo ostre szczyty. Czerwone słońce powoli wschodziło na zasłany fioletem i purpurą nieboskłon.
Widok nie poprawił mu nastroju. Było coś wrogiego i nienaturalnego w tym obrazie. I choć urodził się pod tym słońcem i pod tym niebem, wydawały mu się one obce i złowrogie. Dziwne że doznawał tego teraz. A może już wcześniej czuł to samo. Kamienie były chłodne i obce, szaty dziwnie niewygodne i krępujące ruchy. Brakowało mu jego broni. Wiedział, że miał miecz. Pamiętał go choć niezbyt wyraźnie. Pragnął dzierżyć teraz jego twardą rękojeść. Odwrócił twarz od czerwonego światła i cieni zalegających las. Wtopił się w mrok komnaty i w ciemności usiadł na łóżku.
Pomyślał o wczorajszym dniu. O dziwnej dziewczynie. O cieple i pięknie jakie uosabiała. Zrobiło mu się lżej na sercu. Jakby ściągnięto zeń brzemię stuleci. Siedział tak i medytował aż do śniadania.
Po posiłku zjedzonym wraz z Armenem postanowił przejść się trochę i wypytać maga o kilka istotnych szczegółów. Dowiedział się, że w istocie miał przy sobie broń. Miecz dobrej roboty i krótki sztylet charakterystyczny dla wojska Armi. Czarodziej już od dawna nie widział takiej broni. Niewiele jej pozostało od czasów rozpadu Wojsk Sprzymierzonych Królestw, ja dawniej nazywani Armię. Gabriel poczuł ukłucie w sercu gdy mag wspomniał to wydarzenie. Miał wrażenie, że był tam, dwieście lat temu po zamknięciu Wrót. Że dzielił wraz z innymi radość i euforię z długo oczekiwanego zwycięstwa które jeszcze wczoraj wydawało się nierealne. Był tam i czuł smutek i wściekłość, był bezradny wobec ciężaru wojennych lat spoczywających na barkach całej ludzkości. Widział jak zwycięzcy kłócą się ze sobą jak rozpada się to o co walczyli to w co wierzyli i to co było ich jedyną nadzieją. Bolało go to, wiedział, że zaprzepaścili swoją szansę, zniszczyli swój świat. Nie najeźdźcy, nie hordy lecz właśnie oni. Ludzie. Gorycz napełniała jego serce. Nie. To było dawno w innym życiu w innym świecie. Liczy się tylko teraz.
Szli dalej przez ogród rozmawiając i wymieniając informacje.
***
Armantiis okazała się córką Armena i jedną z niewielu posiadających moc kobiet. Choć nie umiała jej do końca kontrolować to jak mówił mag bez wątpienia miała zadatki na mistrzynię we władaniu sztuką. Dowiedział się też pokrótce na czym polegała tajemnica środku podanego mu dwa dni temu. W brew jego oczekiwaniom nie był to narkotyk, lecz mikstura działająca w dość niejasny sposób bezpośrednio na jego nerwy. Sposób wytworzenia był w istocie bardzo prosty. Składniki stanowiły rośliny ogólnie dostępne i równie ogólnie uważane za trujące i nieprzydatne. Sekretem wywaru był proszek z rzadko występującego grzyba. Obiecano mu, że z chęcią zaopatrzą go w sporą ilość tego specyfiku.
Męczyło go wspomnienie snu. Miał przed oczyma tę czarną postać mówiącą do niego. Wypowiadającą jego imię. Nie mógł sobie przypomnieć jak brzmiało. Był tak blisko, podchodził pod same drzwi, ale nie mógł ich otworzyć. Coś pochłonęło jego imię, jego duszę. Uciekło wraz z nim i zatrzasnęło za sobą drzwi. Drzwi w jego umyśle...
- Co ci jest synu.
Nic nie odpowiedział. Prawie go nie słyszał.
- Usiądź, odpocznij. Jesteś jeszcze wyczerpany odniesioną raną. - Armen mówił cicho i z wyraźną troską w głosie. Gabriel polubił tego starca choć nie był nawet pewien czy rzeczywiście był starcem. Słyszał już kiedyś, że ciężko określić z wyglądu ile czarodziej ma lat. Armen był tego doskonałym przykładem. Nie był podobny ani do starca ani do młodzieńca, a właściwie to łączył w sobie cechy obu.
Gdy pod wieczór wrócił do swego pokoju czuł się znacznie lepiej. Świeże powietrze dobrze na niego wpływało. Nie miał problemów z zaśnięciem. A jego snu nie zakłócił ani jeden koszmar.
***
Minęły dwa tygodnie. Dużo sypiał i jadł jak najwięcej mógł. Specyfik, jak go nazywał, spożywał wraz z winem lub wodą. Stopniowo zapomniał o bólu i przyzwyczaił się do dziwnego stanu swych zmysłów. Ćwiczył też wiele z mieczem i na sucho. Biegał sporo po ogrodzie. Miał zadziwiająco dobry metabolizm i szybko wracał do pełni sił.
- Jutro wyruszam - Siedzący przed nim mag nie okazywał wzruszenia. -Chciałem podziękować wam za pomoc okazaną mi w potrzebie - Jego głos nabrał oficjalnego brzmienia. - Jestem waszym dłużnikiem do śmierci i poza grób.
Starzec oparł się o pień drzewa i podniósł do góry twarz. Był zamyślony. Jakby rozważał coś w swoim sercu.
- Jeśli jest coś co mógł bym dla was zrobić.....
Mag opuścił na niego swoje ciemne oczy i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nie jesteś nam nic winien - Mówił cicho i spokojnie niczym powiew nocnego wiatru. - Lecz chciałbym cię o coś prosić.
Oczy Gabriela zalśniły.
- Od dawna planowałem wybrać się w pewno miejsce. Otóż, widzisz, dość dawno temu odszedł od nas nasz brat by żyć w dziczy, samotnie i w ciszy. Komunikowaliśmy się z nim co jakiś czas. Wymienialiśmy informacje efekty badań i rozmawialiśmy całymi godzinami o wszystkim co dotyczyło naszej pracy. Lecz od pewnego czasu nie mamy od niego żadnej wiadomości. Martwię się o niego. Mam powody przypuszczać że stało się mu coś złego. Dlatego chciałem cię prosić byś towarzyszył mi w tej podróży. - Słońce powoli chyliło się ku zachodowi - To trzy dni drogi w kierunku, w którym zmierzasz z tego miejsca.
- Skąd wiesz dokąd zamierzam ruszyć.
- To przecież jasne - Starzec uśmiechną się - Od kiedy tylko mogłeś chodzić tylko trenujesz i jesz. Śpisz jak niedźwiedź. Nie wiem gdzie ci się spieszy, ale spieszy ci się piekielnie. Najkrótsza droga do cywilizacji biegnie przez przełęcz Kartazu. Jest niebezpieczna od czasów otwarcia wrót i pozostanie taka jeszcze długo, ale tamtędy będzie najszybciej do Mirtu i Wyroczni Wichrów w której znaleźć możesz odpowiedzi na swoje pytania.
Gabriel skłonił się w hołdzie dla przenikliwości i wiedzy starca. Niewielu znało Wyrocznię, a i on nie pamiętał skąd o niej wie. Po prostu obudził się pewnego dnia z przeświadczeniem że musi się tam udać.
- Będę szczęśliwy mogąc choć tak ci się odwdzięczyć. Co do reszty twych ziomków obiecuję że nie zapomnę tego co dla mnie zrobiliście i będę się odwdzięczał przy każdej okazji. Macie przyjaciela i oddanego sługę w mej osobie.
- Chodźmy przyjacielu. Czas na kolację.
***
Słońce stało w zenicie. Opadłe liście cicho szeleściły pod końskimi kopytami. Dwaj jeźdźcy na gniadych wałachach posuwali się powoli przez jesienny las. Północny wiatr kołysał delikatnie co cieńszymi konarami. Długie czerwone włosy jednego z mężczyzn falowały na nim niczym ciało elfiego tancerz w rytm jakieś mistycznej melodii. Czarne obcisłe ubranie doskonale ukazywało smukłe ciało z twardymi jak postronki mięśniami. Srebrna głownia miecza wystawała znad jego prawego ramienia. Jeździeckie czarne buty lśniły wypolerowane na słońcu. Nabijany ćwiekami pas na którym wisiał miecz przecinał jego umięśniony tors. Mężczyzna obok na niższym nieco koniu, otulony czarnym płaszczem, pewnie dzierżył wodze swymi szczupłymi i żylastymi rękoma. Gdzieś w oddali zerwało się do lotu stado wron czyniąc przy tym, spory hałas. Silniejszy powiew załopotał płaszczem czarodzieja, który wzdrygnąwszy się nieznacznie, począł mruczeć coś o zadziwiająco wczesnej tego roku zimie.
Jechali w otoczeniu ciszy, a wiatr szeptał opowieści o dawnych czasach. Starych wojnach i wielkich magach. Słońce chyliło się ku zachodowi gdy na horyzoncie ponad drzewami ukazał się ich oczom czubek postrzępionej wieży. Teren stawał się podmokły i coraz częściej między drzewami migotały światła dobite na tafli wody. Szara ruina wieży, będącej niegdyś graniczną strażnicą między dwoma dawno zapomnianymi królestwami, jedyna pamiątka i pozostałość dawnej potęgi jaką stanowili władcy tych ziem, stara, opuszczona, tak jak jej historia, która może kiedyś, przerodziła się w legendę by następnie zniknąć. Rosła stopniowo w miarę jak się zbliżali. Gdy dotarli na małą polanę, otaczającą ścisłym kręgiem wieże, nastał zmrok.
Gabriel wyskoczył płynnym ruchem z siodła i wylądował miękko na ziemi. Dookoła panowała cisza. Powoli, by nie zdradzić się żadnym niepotrzebnym dźwiękiem wysunął miecz z pochwy i ruszył w kierunku ruin. Szczyt wieży był częściowo zawalony i w murze, na wysokości dziesięciu metrów ziała wielka szczelina. Zardzewiałe, stalowe drzwi były nieco uchylone. Gabriel pchnął je lekko. Zawiasy zaskrzypiały cicho i wejście stanęło otworem. Wewnątrz panował wilgotny zaduch a powietrze przesycała woń pleśni. Fragmenty drewna będąca kiedyś meblami walały się po całej podłodze. Widoczne jeszcze były ślady walki która rozegrała się tu przed wiekami. Kości zazgrzytały pod jego butami. Ominął pajęczynę wiszącą przy wejściu i ostrożnie postąpił jeszcze kilka kroków. Drewniane schody pięły się łukiem do góry na jednej ze ścian. Kawałek łańcucha kołysał się pod sufitem.
Cichy syk. To wszystko co udało mu się usłyszeć. Padł na ziemię. Jego mięśnie zaczęły działać. Poczuł pieczenie w oczach. Przeturlał się w bok na brzuch, wybił rękoma z nadludzką wprost siłą i zręcznością ,wykonał obrót w powietrzu i ciął zanim dotknął ziemi. Ostrze miecza przeszyło z gwizdem powietrze chybiając najwyraźniej celu. Piruet w lewo. Kucnął. Coś przeczesało jego włosy i kątem oka zobaczył cień mknący na przeciwległą ścianę. Wyskoczył w powietrze. Jego włosy zatańczyły gdy wirował w koło. Miecz zalśnił w blasku zachodzącego słońca. Uchwycił się łańcucha, podciągnął nogi do góry, zawisł na ułamek sekundy głową w dół i ciął, przecinając tor lotu cienia. Oplótł nogami łańcuch i mając wolne obie ręce zaczął obracać się powoli wypatrując niebezpieczeństwa. Jego włosy spływały w dół i kołysały się rytmicznie. Szelest zdradził z której strony nadleci stwór. Gabriel wykonał salto, miękko wylądował na ziemi i uderzył mieczem. Stwór po raz kolejny zmienił kierunek lotu i niespodziewanie trafił na wyciągniętą do góry w kopnięciu nogę wojownika. Stracił równowagę i za koziołkował w powietrzu. Błysk i jego ciało poleciało w dwie różne strony. Dwa fragmenty ścierwa uderzyły o ścianę z dwóch stron drzwi.
Armen stanął zdyszany w drzwiach.
- Słyszałem jakieś hałasy.... - głos zamarł mu w piersiach, tak iż ostatnie słowo wypowiedział szeptem. Oczom jego malował się niezwykły obraz.
Gabriel z rozwianymi włosami opadającymi na czerwoną twarz stał wyprostowany i z pochyloną głową na środku pomieszczenia, pierś unosiła się w szybkim rytmie łapiąc powietrze . Oczy jego lśniły pomarańczowym blaskiem, wyglądały niemal jak dwa płomienie. W prawej ręce trzymał opuszczony miecz. Czarodziej spojrzał na ciało martwego Loraxa i wyszeptał w wieczorną ciszę kilka niezrozumiałych słów.
Oczy wojownika powoli traciły swój blask, aż w końcu nabrały normalnego koloru. Krew odbiegła mu z twarzy, a oddech zwolnił. Przetarł czoło lewą ręką i z nie udawanym zdziwieniem popatrzył po swym ciele. Ani jednego zadraśnięcia czy choćby obtarcia. Zaledwie trochę kurzu na rękawach i nogawkach. Podszedł powoli do zwłok potwora i przyklęknął. Lorax. Nocny myśliwy. Pochłaniacz dusz. Padł po półminutowej walce. Ręce zatrzęsły mu się.
- Jak?... - Nie mógł znaleźć słów. Coś w jego wnętrzu protestowało przeciwko takiemu biegu wydarzeń. To nie był zwykły potwór.
Spojrzał na swoje dłonie i zaklął. Były dwa wyjaśnienia tego co się tu stało. Pierwsze, nie znał swej wartości jako wojownika. Ale czy nie zauważył by tego podczas ćwiczeń w siedzibie magów. Drugie, to ten eliksir w połączeniu z jego adrenaliną tak działa. Ingerencję boską można było raczej wykluczyć. Podniósł oczy na Armena i zaklął jeszcze raz.
- Co wyście ze mną zrobili?
***
Po długiej chwili milczenia, podczas której jedynym słyszalnym dźwiękiem był oddech czarodzieja, Gabriel wstał i otrzepał z brudu spodnie. Oczy Armena wędrował od niego do ciała martwej poczwary i z powrotem.
- Tego nie przewidzieliśmy - Głos drżał mu z podniecenia - Widocznie przypadkiem odkryliśmy coś z zapomnianej wiedzy.
- Ale w takim razie... ty nie możesz być zwykłym człowiekiem - Spojrzał w twarz Gabriela poczym spuścił oczy na ziemię - W twoim organizmie musiały zajść jakieś zmiany. Może wcześniej byłeś wystawiony, na działania jakiś potężnych sił magicznych, albo to wina innego specyfiku który spożyłeś wcześniej.
Wojownik uśmiechnął się gorzko.
- Nie mam pojęcia. Może kiedyś... - Na czoło wybiegło kilka drobnych zmarszczek. Spoglądał gdzieś w bok - Nie, nie przypominam sobie niczego.
W brew prognozą magów, pamięć wciąż nie wracała i zaczynał się już bać, że może nigdy nie odzyskać utraconych wspomnień.
Oczy jego zwróciły się ku schodom prowadzącym do góry.
- Porozmawiamy o tym później. Tu może jeszcze coś być - Odetchnął -Przeszukaj to rumowisko, a ja sprawdzę u góry.
To rzekłszy, wstąpił ostrożnie na schody. Stare stopnie trzeszczały pod nim złowrogo. Powoli zbliżał się ku powale. Jeden ze stopni pękł i spadł na duł. Chwytając równowagę złapał za wypłowiałe resztki wiszącego na ścianie gobelinu. Zerwał go, lecz mimo wszystko udało mu się nie spaść. Przeklął szpetnie.
- Może jednak miałeś szczęście - Mag stał na dole uśmiechając się szeroko. Stopniowo uśmiech przerodził się w maskę strachu. Oczy jego wpatrywał się w coś za plecami Gabriela. Wojownik obrócił się i zobaczył głęboką niszę w ścianie, w miejscu gdzie przed chwilą wisiał gobelin. W niszy stał wielki słój, a w słoju...
W gęstym żółtawym płynie unosiło się ludzkie ciało. Na doskonale zachowanej skórze widoczne były ślady zadanych mu przed śmiercią tortur. Odruch wymiotny szarpnął jego ciałem. Widywał już zapewne ludzkie trupy, ale ten człowiek musiał przejść piekło. Na całym ciele nie było ani skrawka miejsca w którym oprawca nie zostawił by swojego podpisu. Otwarta czaszka i pocięte narządy płciowe mężczyzny świadczyły o wyjątkowym bestialstwie. Człowiek ten baz wątpienia żył jeszcze gdy wkładano go do słoja, świadczyły o tym bąble powietrza unoszące się pod pokrywą słoja i szeroko rozwarte usta.
Kiedy Gabriel skończył już zwracać, przetarł rękawem łzawiące oczy i popatrzył w stronę Armena.
- Harha... - Mag stał na pozór niewzruszony. Tylko drżenie rąk zdradzało emocję które w nim wzbierały.
Gabriel przysiągłby, że przez chwile sylwetka maga poczęła się rozmywać.
- Ktoś za to odpowie - To nie był głos tego mężczyzny którego on znał. Ten głos wibrował wprost tłumioną emocją i niewypowiedzianą mocą. Gabriel poczuł dreszcz wędrujący po jego plecach, od nerek, aż po tył głowy.
- Znajdę go, przysięgam - Powiedział wojownik. Kiedy to mówił oczy Armena zwróciły się w jego stronę. Nie wiedział co się z nim dzieje. To stało się tak niespodziewanie i szybko. Coś rozdarło jego jaźń, przeszyło najdrobniejszą cząstkę jego duszy. Wirował w przestrzeni pośród światła i ciemności, wszechobecny ból przepełniał całe jego ciało. Zupełnie jak po przebudzeniu w siedzibie magów. Nie wiedział jak długo to trwało ale dla niego były to całe godziny.
Wrażenie ustało, a on zatoczył się do tyłu opierając o ścianę obok słoja.
- Przepraszam - Wyszeptał na powrót już swoim głosem mag.
***
W wieży nie znaleźli już nic więcej. Na drugim piętrze znajdowała się zniszczona doszczętnie sypialnia jeszcze z czasów, gdy wieża strzegła przejścia między dwoma królestwami. Na dole odkryli tajemne drzwi, prowadzące do laboratorium i mieszkania Harhy. Panował tu względny porządek, ale brakowało wielu przedmiotów tak typowych dla badań prowadzonych przez wtajemniczonych. Znikły wszelkie zapiski i notatki, na półkach brakował też wielu słojów i ksiąg. Po dokładnym zbadaniu okolicy wieży, Gabriel nie natrafił na żadne ślady. Poza stworem, którego ubił wcześniej najwyraźniej nic tu nie mieszkało. Jedno było pewne, to nie to coś wsadziło maga do słoja.
O zmierzchu pochowali ciało. Armen długo stał nad mogiłą, a potem do późna w nocy przeglądał przy słabym świetle ogniska rzeczy, które znaleźli w pracowni.
Nastał nowy dzień. Gabriel obudził się o świcie i spostrzegł, że Armena nie ma. Wyszedł na zewnątrz i znalazł go stojącego tworzą do miejsca z którego obaj przybyli. Stał tak nieruchomo w świetle wstającego słońca niczym posąg postawiony tu ku uczczeniu jakiegoś mitycznego zdarzenia. Wpatrywał się niewidzącymi oczyma w dal. Usta jego zdawał się poruszać w niemej konwersacji. Wiatr poruszył jego szatą. Czas stanął w miejscu. Wreszcie poruszył się i odezwał wciąż patrząc na północ.
- Wyruszam do domu. To co tu zaszło wymaga wyjaśnienia. Niebezpieczeństwo może grozić nam wszystkim. Obawiam się, że to co zdarzyło się tysiąc lat temu może się powtórzyć. Muszę porozmawiać z radą. - Podszedł powoli w jego stronę - Dziękuję ci przyjacielu. Wyświadczyłeś mi wielką przysługę podróżując tu ze mną. Kto wie co by się stało gdyby cię tu nie było i nie usiekł byś tego stwora.
- Ja... Znajdę tego kto to zrobił.
- Niech i tak będzie, ale uważaj na siebie. Ten kto pokonał jednego z nas nie był nowicjuszem.. Możesz wziąć mojego konia nie będzie mi potrzebny.
Chciał zaprotestować, ale w momencie w którym otwierał usta by coś powiedzieć, przed magiem zajaśniała zielonawa plama światła.
- Do zobaczenia przyjacielu - Krok do przodu i Armen zniknął w rozbłysku jasności.
Nagle coś przebił się do świadomości wojownika. 'Powiedział tysiąc lat, pięćset lat wojen, dwieście chaosu, a gdzie pozostałych trzysta?
Gabriel został sam. Ciemna, wysoka sylwetka o płonących włosach. Mały nieznaczny punkcik stojący obok starej wieży, wśród nieprzebytej puszczy.
Z północy zadął zimny wicher.
'Nadchodzi zima' - pomyślał.
2. Podróż
Jechał wiele dni. Spał rzadko i krótko. Jadł tylko to co wpadało mu w ręce. Czasem jakaś sarna, którą udało mu się zaskoczyć na polanie, czasem mały królik. Śpieszył się i nie dawał długo wypoczywać wierzchowcowi. A śladem jego kroczyła zima.
***
Padał zimny deszcz. Błoto mlaskało pod końskimi kopytami. Las otaczał go ścianami z drzew i cieni. Zimny dreszcz co chwila przeszywał trzęsącego się jeźdźca. Jego zlepione potem i wodą włosy zdawały się spływać razem z kroplami na jego plecy. Koń grzązł i potykał się co kilka kroków. Sytuację pogarszały jeszcze wystające tu i ówdzie korzenie wielkich dębów. Ze szczelin w pniach i jam w ziemi przyglądały mu się bacznie czujne oczy.
Wałach zarżał przeciągle i wytrzeszczywszy wielkie czarne oczy zaczął rozglądać się panicznie po okolicy.
'Zły znak' - Myśl ta ukuła Gabriela niczym ostrze sztyletu.
Deszcz powoli ustawał, ale na niebie dalej nie było widać żadnych gwiazd. Koń z jeźdźcem dotarli do brzegu dużej polany. Gdzieś daleko z przodu dostrzec było można szerokie zagłębienie, które było zapewne niewielkim zbiornikiem wodnym.
Gabriel otrząsnął się ze złych przeczuć i spiąwszy konia ruszył powoli przez otwarty teren. Miał dość tej całej podróży i marzył o ciepłym posiłku i łóżku. Nie miał zamiaru ani o krok przedłużać tej wyprawy. Okrążanie tej polany mogło trochę zająć, a z pewnością nic by na tym nie zyskał. Zaczął usprawiedliwiać się w ten sposób przed samym sobą i właśnie to go zaalarmowało. Nigdy nie musiał sobie niczego tłumaczyć. Jeśli coś postanowił to tak było i na pewno nie marnował czasu na bezowocne roztrząsanie kwestii. Wałach po raz kolejny zarżał przeciągle i stanął jak wryty. Gabriel szybkim, płynnym ruchem wydobył miecz i rozejrzał się dookoła. W oddali wiatr poruszył kępą trzcin. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak daleko zdążył ujechać nim otrząsnął się z transu. Wszechwładna cisza niczym czarna kapota okrywała całą polanę. Koń stojąc po kolana w wodzie nerwowo przestąpił z nogi na nogę.
***
Gdzieś z daleka dobiegło do niego rytmiczne pulsowanie. Odgłos ten, natarczywy i stopniowo wzmagający się natychmiast pobudził jago mózg do pracy. Powoli, ostrożnie sięgnął umysłem przez moczary i ścianę lasu, aż do dwóch istot poruszających się w jego stronę. Jego długim śliskim ciałem wstrząsnął dreszcz rozkoszy. 'Taaaak, człoooowiek. Jaaak dawnoo teeemu widziaaał jedneeego z nichhh?'. Poruszył się powoli 'Taak, pamiętaaał jeszczeee ichhh smaaak' . Czekał. Czekał aż znajdzie się dostatecznie blisko. Wreszcie. Staneli na brzegu polany. Teraz. Delikatna, subtelna sugestia. 'Choććć, choooć do mnieee, niiie bój śśśsię'. Nic, żadnej najmniejszej reakcji. To nie był nawet opór jak w przypadku tych innych dwunożnych. Ten tutaj nawet nie zwrócił uwagi na rozkaz. Coś dziwnego poruszyło się na dnie jego umysłu. Coś czego od dawna już nie czuł i zapomniał jak to nazywać. Krążył wkoło i niczym wilk, szukał szczerby na mentalnym pancerzu tej istoty. 'Jesssst!' Zmrużył swe zielone ślepi pod wpływem cudownego dreszczu, jaki przebiegł jego jestestwo na widok tego umysłu. Ale. Coś tam było, głęboko, poza jego zasięgiem w krainie snu, przykryte płaszczem zapomnienia, coś tam tkwiło. Istniało i swym istnieniem przyprawiało go o niepokój.
Podniecony tym odkryciem zaczął przyzywać swą ofiarę. 'Taaak, najpieeeerw ccię zjeeem, a poteeem zgłęęębię twąą duszęę.Taaak!'
Jeździec ruszył powoli do przodu. Opierał się. Ale to nic. Niech sam sobie radzi ze swoimi oporami.
Poruszył przednią częścią cielska i rozdął nozdrza. Popłynął w mrok. Powoli i stopniowo zbliżył się do powierzchni. Wynurzył swe błyszczące ślepia i ujrzał go. Stał tam na tym czworonożnym zwierzęciu, głowa jego płonęła, a w ręku trzymał srebrną błyskawicę. Tak, pamiętał je, to te inne dwunożne istoty użyły ich przeciwko niemu. Kiedy to było?
Powoli i ostrożnie, jak wszystko co robił, popłynął w jego kierunku.
***
Coś za chlupało z prawej. Obrócił głowę w tamtym kierunku i wtedy pojawiło się w jego umyśle. Coś co było jego cząstką, dawno zapomnianą i pogrążoną w mroku. Jakiś fragment pamięci. 'W lewo. W lewo!!!' Lecz on nie tracił czasu na obrót głowy. Całą swą masą przechylił się na prawo i zjechał po śliskim siodle do wody. Zanurkował w płytkiej jej warstwie i wynurzywszy się po szyję, omiótł wzrokiem bagno. Jego konie znikły...
Szok nie trwał długo. Cokolwiek to było, było duże. Szarpnięcie. Miecz wypadł mu z dłoni. Otworzył łzawiące oczy. Nie mógł zaczerpnąć oddechu. Oczom jego ukazała się wielka paszcza. Stwór był pół wężem, pół rybą. Ponad zielonymi ślepiami wyrastały dwa pióropusze, biegnące po grzbiecie i znikające gdzieś za jego plecami. Długi, cienki język koloru krwi i czarne zęby ziały zapachem śmierci. Paszcza rozchyliła się szeroko, a uścisk zaczął miażdżyć mu kości. Wtedy dopiero poczuł ból. Prawie zapomniał jakie to uczucie. Wzrósł w nim szybko i eksplodował. Strach wykluł się z jego serca. Pieczenie w oczach. Ból. Co za ból.
Odrzucił głowę do tyłu i dał upust wzbierającej w nim energii. Powietrze zafalowało.
Daleko, daleko na północy stado jeleni podniosło głowy znad ziemi i nastawiło uszy w niemym przerażeniu.
Wraz z krzykiem w przestrzeń wyrwała się najmroczniejsza część jego samego. Przerażony i przygnieciony tym co zobaczył, urwał nagle i opadł bezwładnie. Dopiero kiedy zaczęło brakować mu powietrza podniósł się gwałtownie i klęczał dysząc.
Wreszcie coś poruszyło się przed nim. Podniósł wzrok i spojrzał na istotę przed sobą. 'To TYY!!!' Słowa te syczały w jego głowie niczym wrząca woda. Teraz widział go wyraźniej. Skrzydlaty wąż z krótkimi trój palczastymi łapami i dwoma grzebieniami biegnącymi od oczu, aż do powierzchni wody by następnie wynurzyć się wraz z ogonem, na końcu którego znajdowała się narośl lub płetwa w kształcie grotu strzały. Stwór wyginał się do przodu i w tył, tworząc przy tym jakby nie dokończoną ósemkę.
Stali tak wpatrzeni w siebie. Człowiek i wąż. Oczy ich badał się nawzajem. Ciała sprężone do granic wytrzymałości, niczym dwie napięte liny. Dwa umysły, niczym dwie otchłanie, czarne i nieprzeniknione.
'Dziwny jest sposób w jaki przybywasz' - Syk przeradzał się stopniowo w coś bardziej zbliżonego do ludzkiej tonacji.
'On mnie zna.' - Dreszcz przeszyły jego dłonie.
'Czego szukasz w mym lesie Dowódco?'
- Czym.. kim jesteś?
'Nie znasz mnie. Ale ja cię znam. Ja i wielu innych. Oni nie zapomnieli. Czekają...' - Głos powoli wycofał się w cień.
- Kim jesteś?... - Głos mu drżał i załamywał się.
'Mnenmnothon. To moje prawdziwe imię. Wy nazywacie mnie jakoś inaczej... Ci przed wami mówili Draklah.'
- Smok... - Ostre tony rysowały i cięły powietrze. Głośny śmiech, a w każdym razie coś co jego umysł tak zinterpretował, odbijał się echem w jego głowie.
'Dziękuję Dowódco. Ale nie. Nie smok. Raczej wąż. Tak to słowo pasuje. WĄŻ.'
- Kim byli ci przed nami?
'Zadajesz dużo pytań jak na kogoś kto tyle widział' - Mnenmnothon nie przestawał się uśmiechać, mentalnie i w rzeczywistości. Nagle coś wypłynęło na wierzch jego gadziej świadomości.
'Zaraz. Coś jest nie tak... TY!!! Oszszszukałeśśś mnie!!!' - Furia wzbierała w powietrzu dookoła. Oczy gada zaświeciły złowieszczo.
'Kłamca!!!' - Stwór wygiął się do tyłu i runął na Gabriela niczym zielona błyskawica.
'Miecz' - Pomyślał Gabriel. Zginął podczas pierwszej szamotaniny. Uskoczył, potknął się i padł plecami w wodę. Czarny cień przemknął nad nim. Odbił się nogami, przepłynął kilka metrów i wychylił głowę ponad powierzchnię. Pusto. Fala wody uderzyło go z prawej i popchnęła nieco. Podskok, obrót w powietrzu. Kątem oka dostrzegł przepływającą pod nim bestię. Płynnie wylądował, objął tułów gada i zacisnął z całej siły dłonie na jego podbrzuszu. Nie docenił jego siły i nie wziął pod uwagi jak śliski jest stwór. Poszybował daleko w powietrzu i z głośnym chlupnięciem uderzył o taflę jeziorka.
Opadał coraz niżej i niżej. Włosy falowały w rytmicznym tańcu. Dotarł prawie do samego dna. Otworzył oczy i zamrugał. Daleko przed nim w gąszczu roślin i plątaninie długich wodorostów świeciło żółte światło. Skoncentrował wszystkie siły, które jeszcze nie opuściły jego ciała i popłynął. Zbliżał się szybko i mimo zmęczenia odbierającego mu niemal władzę w członkach, zmobilizował się do jeszcze większego wysiłku. Światło było coraz bliżej. Fala wody uderzyła w jego plecy. Zgiął gwałtownie tułów i czując nieznośne pieczenie w mięśniach zanurkował niżej. Długi cień po raz kolejny przemknął tuż nad nim.
Dotarł do sterty głazów i ukrył się za nimi. Powietrze powoli zaczynało rozsadzać mu klatkę piersiową. Rozejrzał się szybko. Tam. Wysoko nad nim. Patrolował powierzchnie w nadziei iż wypłynął. To była jego szansa. Odbił się i popłynął w kierunku światła. Ostatkiem sił przepłynął nad kępą roślin i zobaczył go. Leżał na dnie. Na czystym szarym skrawku ziemi między kamieniami i wodorostami. Cały ze złota, przecudnie inkrustowany, jakimś czerwonym metalem. Piękny naszyjnik promieniujący żółtą poświatą.
Przeczucie kazało mu się obejrzeć. Drogo zapłacił za tą chwilę zachwytu. Wąż był coraz bliżej. Ruszył najprędzej jak potrafił. W oczach mu ciemniało. Nie czół własnego ciała. Był tylko ten blask przed nim i mroczny kształt za nim. Czuł dziwną pokusę by zawrócić, by wyjść wężowi na spotkanie. Przemógł się jednak i popłynął. Jeszcze tylko trochę, jeszcze chwila. Tak, miał go. Obrócił się. Stwór był już o krok. Sięgnął umysłem do wewnątrz przedmiotu. Zagłębił się w jego świetle. Splótł nici swej duszy z jego mocą. Skulił się w sobie i rozbłysnął. Otworzył oczy. Blask eksplodował niczym mała gwiazda. Wodę dookoła wypełniły cienie. Pysk potwora znieruchomiał metr od jego ciała. Dusza Gabriela cofnęła się, by po chwili eksplodować większą jeszcze jasnością. Cienie ginęły od niej niczym zjawy od dotyku jutrzenki. Wąż za koziołkował w wodzie i opadł na dno. Blask ustał. Medalion przestał świecić. Gabriel opadł powoli na kolana.
Gad drgnął. Widząc to zmęczony i duszący się wojownik dokonał ostatecznego desperackiego wysiłku. Podpłynął bliżej. Złapał bestię za kark i głowę, po czym gwałtownie pociągnął. Poczuł dwa trzaski. Prawie jednoczesne. Odpływając w mrok zdał sobie sprawę, że jego ręka drętwieje. Błogie zimno ogarnęło jego ciało, a w umyśle zaległy ciemności.
Konor. |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Czas Topora." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|