Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
[wersja niepoprawiona nie do druku]
Drogi Mormonie.
Drogi Mormonie. Życzeniem twoim było bym zbadał dokładnie korzenie mitu Erembara Łowcy. Uczyniłem o co prosiłeś i wiec iż praca ma mimo mizernych efektów wymagała sporych nakładów, zarówno czasu jak i pieniędzy. I choć zrobiłem to całkowicie bezinteresownie śmiem jednak twierdzić, że winien mi jesteś wyjaśnienia. Znasz mnie i wiesz, że nie lubię prowadzić badań w oderwaniu od całości. Wdzięczny zatem będę jeśli wyjawisz mi na cóż potrzebne ci te informację, lub chociaż nad czym pracujesz.
Twój przyjaciel Aktro
Podróż mą rozpocząłem od wizyty u Kryksa. Znasz go jak mniemam, lub słyszałeś o nim. Udałem się do tego znamienitego mędrca z zapytaniem gdzież powinienem skierować swe krok na początku. Od czego zacząć i o co pytać. Jak wiesz zapewne, żaden człowiek nie może być mistrzem w każdym gatunku wiedzy, Kryksa wyróżnia to, że wie trochę o wszystkim miast wiele o jednym. Trzeba ci także wiedzieć, że mąż ten szlachetny i świątobliwy zmienił się znacznie od czasu gdy odwiedzał go któryś z nas. Niestety, zniedołężniał i popadł na umyśle. Wiele czasu zajęło mi wydobycie z niego potrzebnych mi informacji. Spytasz czemuż nie użyłem Sondy. Otóż z dwóch powodów. Nie godzi się według mego mniemania zaglądać w umysł tak znamienitej osoby, zwłaszcza bez pozwolenia. Poza tym nie mówiłeś, że sprawa ta jest pilna więc wybrałem okrężną bardziej delikatną, ścieżkę psychologii. Jest i drugi powód, a jest on w rzeczy samej zaskakujący dla mnie samego. Otóż na samą myśl o tym ogarniało mnie dziwne przeczucie. Jakby coś mi groziło. Wiem, że to śmieszne, robiłem to przecież setki razy z silniejszymi istotami od niego, ale lata doświadczeń nauczyły mnie ufać swej magicznej intuicji. Z jego bełkotu wywnioskowałem iż najlepszym początkiem mych poszukiwań będą Wzgórza Liron i tam też się udałem.
Z południa wiał zimny jesienny wiatr, niosąc ze sobą lekką mżawkę. Słońce niewidoczne zza chmur zachodziło stopniowo i mrok ogarniał pofałdowaną wzgórzami powierzchnię ziemi. Gdzieniegdzie w słabym już świetle wycinały się mroczne cienie posępnych, gołych drzew. Pustkowie to na pozór wielkiego cmentarzyska z pagórkami zamiast kurhanów i posępnymi drzewami miast pomników przyprawiało o dreszcz.
Droga wiła się między łagodnymi wzniesieniami niczym srebrny wąż między kamieniami. Ściemniało się coraz szybciej i niebawem miał zapaść zmrok. Szczelnie otulony płaszczem jeździec popędził leniwie kroczącego wierzchowca. Koń ten czystej krwi Garou o blado szarej maści sam w sobie stanowił niemałą pokusę dla każdego bandyty. Podkowy dzwoniły o bruk w rytmicznych odstępach, a mięśnie ogiera tańczyły powoli pod lśniącą sierścią. Zmrok nastał już prawie i coraz to więcej szczegółów zaczęło znikać w cieniach.
Droga zaczęła wznosić się w górę, zbocza wzniesień stawały się coraz stromsze i oczom wędrowca poczęły ukazywać się coraz to nowe skały i głazy wystające z ziemi niczym kolosy strzegące przejścia. Kształty ich fantazyjne i zarazem złowieszcze przypominały sylwetki jakowyś stworzeń w kamień przemienionych czy posągów setki lat temu wykutych, zniszczonych przez czas i pogodę. Chmury rozrzedziły się nieco, ukazując łunę zachodzącego słońca niczym światło bijące od jakiegoś nieziemskiego pożaru. Czas jeszcze jakiś minął nim mrok całkiem ziemią zawładną, a gdy zielony księżyc wzeszedł na nieboskłon ziemię ogarnęła cisza niezakłócona żadnym dźwiękiem prócz miarowego stukania końskich kopyt o wytarty bruk. Wzgórza z czasem przerodziły się w pionową prawię ścianę skał, gdzieniegdzie tylko poprzetykaną skrawkiem zielonego stoku obrośniętego drzewami.
Jeździec wjechał między dwie skały sterczące po obu stronach drogi, niczym pozostałość jakiejś prastarej bramy. Widok ten zaiste musiał być imponującym, stwierdził w myślach podróżny i zadumał się jakaż to cywilizacja mogła wznieść coś podobnego.
Nagle na środku drogi jak z podziemi wyrosła rosła sylwetka odziana w strój skórzany i z obnażonym ostrzem topora bojowego w ręku. Podróżny, pogrążony w swych naukowych rozważaniach ledwo co na czas się zorientował i konia wstrzymać zdołał.
- Cóż na Wulkana wyprawiasz. Czyś do szczętu rozum stracił. Przeciem mógł cię stratować. - Wybuchnął zaskoczony człek.
- Aleś nie stratował.
Odpowiedź taka zdziwiła go niezmiernie gdyż nie brakowało jej tupetu, a i głupotą nie trąciła. Zmarszczył więc swe krzaczaste brwi w cieniu kaptura ukryte i przemyślawszy sytuację spytał.
- Ktoś jest, że drogę bezbronnemu wędrowcy w noc zastępujesz i czego szukasz na niej.
Człek zniecierpliwiony widocznie machnął leniwie swym toporem z lewa na prawo, stanął jakby od niechcenia po czym znienacka wyskoczył jak sprężyna w kierunku jeźdźca.
Był on już przy strzemieniu jego i zamach okrutny brał na lewy bok odsłonięty, gdy spod płaszcza wędrowca niczym wąż wystrzeliła ręka blada z pierścieniem czerwonym. W ułamku sekundy pierścień ów zajaśniał blaskiem pomarańczowym i w twarz zbója niczym grom w skałę runęła czerwona strzała. Zatoczył się on do tyłu, topór na ziemie opuściwszy i za skronie się złapawszy padł na kolana z głową przygiętą do ziemi.
Wtem z przodu i z tyłu zza zarośli pobliskich i skał dał się słyszeć okrzyk bojowy wściekłością przesycony. Lecz nim pierwszy z towarzyszy zbója wpadł na drogę podróżny ów wydobył z zakamarków pasa swego rękojeść z jelcem przecudnej roboty i zaklęcie skandując, przesunął dwoma palcami jakby po ostrza powierzchni po czym istotnie z jelca wystrzelił płomień niebieski kształtując się na pozór ostrza.
Gdy pierwszy z bandy wpadł na drogę i stanął ofiary swej oczyma szukając, spostrzegł jeno konia na środku drogi stojącego. Wtem trzask za plecami posłyszał, odwracać się począł mniemając iż kompana ujrzy, poczym padł z szyją rozciętą i zdziwieniem wielkim w szeroko otwartych oczach.
Naraz na drogę reszta bandy wpadła i ujrzawszy jak kompan ich na ziemię pada z szyją jakby żelazem rozgrzanym rozciętą, zdumieli się mocno zwłaszcza, że sprawcy nigdzie nie było. I gdy tuż przed nimi w powietrzu zalśniło ostrze niebieskie i ścięło jednego z nich niczym kosa kłos zboża ścina, padł na nich strach blady i w głowach ich myśli zaczęły się rodzić czy na jakiegoś demona się nie porwali. Ostrze wzniosło się znów i opadać poczęło by dzieła swego dokończyć, gdy przerażenie górę nad nimi wzięło i uciekać poczęli. Jeden tylko pozostał z mieczem obnażonym i uśmiechem szelmowskim na twarzy.
Skoczył on w przód przepiękny, zwód wykonując, poczym wylądowawszy na jednej nodze w kucki prawie, piruet wykonał w lewo i ciął powietrze tuż za mieczom, poczym odsunął się powoli miecz w gardzie trzymając.
Powoli na ziemię krew poczęła kapać, a wokół miejsca z którego wypływała zaczęło materializować się ciało ludzkie. Po chwili stał już przed nim pochylony wędrowiec z lewą ręką do rany przyciśniętą, a prawą świetliste ostrze dzierżący.
- Jak.....? - Wyszeptał głosem drżącym.
- Szukałem cię Aktro. - Postawa wojownika choć luźna z pozoru promieniowała ukrytą czujnością i respektem wobec przeciwnika więc z głowy wędrowca szybko wyparowały myśli o nagłym ataku.
- Skąd znasz me imię człowieku rzeczy widzący niewidzialne. - Głos wędrowca zyskał znowu na sile, a i sylwetka jego wyprostowała się na powrót.
Wojownik skręcił swe ciało do piruetu w prawo, po czym wystartował wprzód mierząc w głowę, poczym znów kierunek w locie zmieniwszy, przeturlał się pod ostrzem wędrowca i zostawił na ręce jego krwawą pręgę.
Niebieskie ostrze opadło na ziemię i zaraz znikło pozostawiając jedynie ozdobną rękojeść wraz z jelcem. Oczy jeźdźca rozszerzyły się wyraźnie z zaskoczenia i z bólu. Zmrużył je zaraz, gdyż pamięć jego przebogata wskazała mu odpowiedź na pytanie.
- Sofaks! - Rzekł posępnie - Co za kreatura odważyła się na przysłanie tu jednego z was.
- Nie twoja rzecz magu przeklęty, jak imię memu panu.
Złość wyraźna przemówiła przez niego w odwecie na słowa w jego pana godzące.
- Nie ważne to zresztą - Wycedził mag - Nie chcę znać imienia istoty wami się wysługującej.
Wściekłość zionęła spod kaptura Sofaksa, a była to fala furii, która człeka z nóg by zmiotła.
- Zginiesz jak rzekł mój książę, a serce twe zaniosę mu na dowód, żeś czynił to w agonii.
Po czym wpadłszy w szał szatę swą zrzucił, a oczom maga ukazało się blade ciało, łuskami gdzieniegdzie pokryte i łeb gargulcowy miast głowy.
Stwór sprężył mięśnie do skoku, lecz na ten moment czekał tylko wędrowiec. Ręce do góry wzniósłszy i kaptur na plecy odrzuciwszy, ryknął głośno trzy sylaby i palce rozsunął. I z nieba światłość spadła niczym błyskawica , a oświetliwszy krąg spory w którym mag i stwór się znaleźli eksplodowała milionem barw.
Sofaks w locie rażony padł na ziemię rękoma szponiastymi oczy zasłaniając i przeturlał się parę metrów. Mag wyrwawszy spod kapoty różdżkę pokrzywioną, wycelował w ciało na ziemi zwinięte i nim to turlać się przestało z końca jej promień ognisty popłynął, a dotknąwszy stwora, ogniem zaczął trawić ciało jego. Sofaks wił się w cierpieniu chwile jeszcze poczym zwęglone resztki zesztywniały całkiem.
Wędrowiec pot z czoła otarłszy, kulejąc poważnie podszedł do skały wielkiej, która miejsce dawnej bramy Zachodu znaczyła i spocząwszy pod nią jeszcze raz pobojowisko wzrokiem ogarnął.
Konor. |
komentarz[0] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Drogi Mormonie." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|