Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Morze Rhûn
Najdalej wysuniętym obszarem znanym elfom były Żelazne Wzgórza. Stanowiły one wraz z Samotną Górą i Górami Szarymi naturalną granicę oddzielającą prawe dzieci Eru od nieznanych sił przebudzonych przez Morgotha na północy. Granicę tę przedłużała ku południu wielka rzeka, mająca swój początek u wszystkich trzech północnych strażników, a zwieńczona Morzem Rhun u wschodnich stoków Gór Białych. Elfowie twierdzą, iż morze zawdzięcza swój nieregularny kształt pierwszej wojnie między Valarami a Morgothem, która to zniszczyła uformowane już brzegi. Wschodnie jego wybrzeże było łagodne, a plaże ciągnęły się jeszcze na przestrzeni wielu staj od brzegu. Ku północy plaża ustępowała miejsca gęstym lasom, które to otaczały Zatokę Północy i sięgały prawie do wielkiej rzeki, o brzegach równie wysokich jak pnie najwyższych drzew tego lasu. Od zachodu biegła wysoka linia brzegowa rozpoczęta przez ujście rzeki, a kończąca się dopiero daleko na południu. Pas wysokiej linii brzegowej umożliwiał łatwą obronę oraz uniemożliwiał prawie całkowicie przybijanie okrętów, zarówno mieszkańcom wybrzeża, jak i potencjalnym najeźdźcom. Jedynym więc kierunkiem, z którego mogło nadejść zagrożenie, było południe tylko częściowo chronione niskimi stokami Gór Białych. Mimo wielkiej niegdyś świetności, miejsce to miało zostać pominięte podczas ostatniej wojny o pierścień, gdyż okres jego chwały był już wtedy jedynie wspomnieniem.
Historia mieszkańców Morza Rhun sięga przebudzenia młodszych dzieci Eru oraz pierwszego ich spotkania z Elfami. Wtedy to jedno z ludzkich plemion, z wdzięczności za wiedzę przekazaną im przez Noldorów, obiecało do końca świata strzec zachodniej granicy znanych ziem przed nieznanym, które tam czekało. Nikt wówczas nie mógł wiedzieć, jaką przysługę oddadzą oni wszystkim istotom zamieszkującym Śródziemie. W początkach swego zadania lud ten zajmował się jedynie rybołówstwem. Jednak jako plemię wojownicze prowadzili też ekspansję w kierunku nieznanych dotąd terenów.
Prawie równocześnie z nimi pojawili się tam również krasnoludowie. Byli nieliczni ze względu na niewielkie ilości minerałów w Górach Białych. Żelazo i w szczątkowych ilościach srebro nie było w stanie przyciągnąć zbyt wielu spośród nich. Dodatkowym faktem przemawiającym na niekorzyść tego górniczego plemienia, było nieznane mogące w każdej chwili nadciągnąć z dzikich pól wschodu. Krasnoludy te jednak zdawały się być pionierami nie tylko w tej dziedzinie, gdyż również jako pierwsze zawarły przymierze z ludźmi. Sojusz ten przynosił duże korzyści obu stronom oraz został okupiony śmiercią wielu spośród nich, idących ramię w ramię do nierównego boju przeciwko siłom ciemności. I może właśnie dzięki temu nigdy nie został zerwany. Od momentu przybycia tam krasnoludów, ludzie zaczęli coraz dalej wypuszczać się na wschód. Zasileni bronią i wojownikami swych nowych sprzymierzeńców powiększyli znacznie swe terytorium. Mimo sukcesów Rhunowie, bo tak zwane były owe nadmorskie ludy, z coraz większym strachem spoglądali w przyszłość. Gdy składali przysięgę elfom, jeden z Noldorów przepowiedział im, iż pierwsza próba czeka na nich, gdy jednemu z ich władców nie urodzi się następca. Taki czas nadszedł właśnie wtedy, gdy zdawało się, że ich rozwoju już nic nie zakłóci.
Było to za panowania 8 władcy Esentira. Pierwsze podejrzenia zaczęły się, gdy król w wieku 70 lat nie miał jeszcze następcy. Ludzie jednak nie zwrócili na to szczególnej uwagi, gdyż dzięki przysiędze złożonej elfom otrzymali częściową długowieczność i często dożywali nawet 150 lat, tak więc król miał jeszcze czas na spłodzenie potomka. Lata jednak mijały, a król nadal nie miał syna. Gdy wreszcie 108 letni król uczynił królową brzemienną, wszyscy poddani odetchnęli z ulgą. A sam władca wyruszył w kierunku wschodnich granic. Krasnoludowie mawiali, że szczęście obudziło w nim młodzieńczą wojowniczość i dzikość pierwszych z ludzi. Zebrał on tam wokół siebie ponad tysięczną armię, co w czasach pokoju stanowiło prawie całą potęgę, jaką Rhunowie mogli dysponować. Ruszył szukać walki, lecz jednak nie na wschód. Zawsze marzył o ataku na potęgę Morgotha. I właśnie wtedy czuł, że marzenie to może spełnić. Armia, złożona głównie ze wschodnich strażników oraz gwardii królewskiej, powróciła do stolicy na uroczyste przyjęcie dla przyszłych bohaterów. Wróg uderzył szybko, od północnej strony morza. Osłabione patrole nie wykryły w porę wojsk nieprzyjaciela. Wróg minął Północny Las, a potem udał się w górę wielkiej rzeki. Stamtąd na prowizorycznych łodziach dopłynął poprzez jej ujście do zachodnich brzegów Morza Rhun. Nie spotkał się tam z żadnym oporem, gdyż tu teren na czas uroczystości zamkowych opustoszał zupełnie. Przed rzezią uratowali ludzi krasnoludowie. Oni nigdy nie zapomnieli o niebezpieczeństwie, a obserwacje ze szczytów Gór Białych były prowadzone jeszcze nawet w IV Erze. Minął cały dzień, nim wróg zostawił za plecami pierwsze szczyty gór, a pierwsi brodaci gońcy wybiegli ku stolicy. Wśród gór odezwało się bicie krasnoludzkich dzwonów, które zwielokrotnione echem, prowadziło sprzymierzeńców ludzi w dół, ku nadchodzącemu niebezpieczeństwu. Dopiero wtedy do pałacu dotarła wiadomość o zastępach dziwnych stworzeń zbliżających się do stolicy i niszczących opuszczone wsie. Po niecałej godzinie król stał na czele swej armii na obrzeżach miasta. Nie czekał na raporty szpiegów ani krasnoludzkich gońców. Nie wiedział nawet, przeciw komu rusza, wiedział tylko, że musi wesprzeć sojuszników, a przed nim ponad 15 staj krętej drogi. O świcie następnego dnia ludzie dotarli na miejsce. To co tam zastali, przerosło ich wyobrażenia. Krasnoludowie byli przyparci do najbardziej stromych stoków gór przez armię wielkich istot zwanych przez elfów trolami. Ludziom nie zgadzał się tylko jeden fakt, który jak widać był jeszcze bardziej przerażający dla krasnoludzkich dowódców. Według wszystkich podań trole ulegały peryfikacji przy pierwszych promieniach słonecznych. Te, które tam widzieli, walczyły zaciekle przy świetle słonecznym. Wojska królewskie mimo braku środków i odpowiedniego przygotowania ruszyły do ataku. Choć armia troli była równie liczebna co ludzka, walka była wyrównana. Gruba skóra troli odbijała wiele uderzeń ludzkich mieczy i oszczepów. Jednak wśród ich broni było wiele ostrzy wykonanych przez krasnoludzkich płatnerzy, a nieliczni mieli jeszcze doskonalszą broń, dar elfów dla pierwszych Rhunów przekazywany z pokolenia na pokolenie. Miecze te błyszczały jeszcze jaśniejszym światłem niż najpiękniejsze nawet hełmy krasnoludów. Ich blask jaśniał z daleka i widać było, że ich posiadacze parli do przodu, siejąc zamęt wśród wroga. Jednak broń tę mieli tylko nieliczni, znacznie częściej dostrzec można było kilku ludzi nie mogących dać rady samotnemu trolowi. Widząc to, król zwrócił swą gwardię w sam środek bitwy. W tym samym momencie, z gór spadła armia krasnoludów, która dopiero dotarła do zachodnich stoków. Trole zwarły pierścień zamykając w środku króla, jednak dzięki temu same dały się okrążyć. Losy bitwy były już przesądzone. Otoczony nieprzyjaciel nie miał nawet możliwości ucieczki. Mimo zwycięstwa na twarzach ludzi nie gościła radość. Nie przeżył nikt spośród otoczonego przez trole oddziału. Bitwa ta przeszła do historii jako Pierwsza Wojna Wschodu. Po kilku miesiącach wyjaśniły się do końca słowa przepowiedni. Okazało się bowiem, że królowa urodziła córkę. Smutku Rhunów nie zmniejszało nawet to, że królewska córka była już w wieku kilkunastu lat jedną z najpiękniejszych w Śródziemiu kobiet, której urodę doceniano nawet wśród wysokich elfów. Tron objął wtedy młodszy brat Esentira.
Kolejne wieki mijały w spokoju. Zniszczone wsie zostały odbudowane, a stare porty odnowiono. Z zachodu przybyli nad Może Rhun Numenorejczycy, ludzie niemal dorównujący elfom. Wznieśli tam dwie potężne fortece, mające stanowić pierwszą linię obrony na wypadek ataku ze wschodu. Pierwsza z nich, Twierdza Północy, wznosiła się ponad wysokimi brzegami wielkiej rzeki, po zachodniej stronie ujścia do Morza Rhun. Jej mur ciągnął się przez ponad staję wzdłuż rzeki, podnosząc jej i tak już wysokie brzegi, zakręcał potem gwałtownie i wracał łagodnym łukiem, zamykając tym samym w środku główną wieżę. Stojący na jej szczycie elf mógł zauważyć mały oddział wychodzący zza Północnego Lasu. Pozostałe wieże były znacznie mniejsze jednak równie pięknie wykonane. Całość w świetle księżyca zlewała się w piękny i jednolity srebrzysty kształt, podczas każdej letniej północy. I według niektórych to właśnie temu a nie położeniu względem morza forteca ta zawdzięczała swoją nazwę. Twierdza Północy ta szybko została otoczona wieloma wioskami, które po pewnym czasie tworzyły całkiem pokaźne miasteczko. Na potrzeby Numenorejczyków wzniesiono tam też port równie wspaniały co twierdzę. Otoczono go wysokim murem, połączonym jedynie z główną konstrukcją, co miało umożliwiać zaopatrywanie całej okolicy w żywność, nawet podczas oblężenia. Drugą z fortec był Bastion Południa. Równie piękny lecz jeszcze bardziej olbrzymi. Mury jego zaczynały się od Głównej wieży. Wzniesionej na granicy oddzielającej dwa żywioły, wodę i ziemię, tak że jedna jej połowa była wiecznie zanurzona w głębinach Morza Rhun a druga górowała nad wiecznie porosłym trawą i kwiatami lądem. Widok z niej był równie rozległy co z wieży na północy. Z tym tylko że tu widok był ograniczony tylko horyzontem, gdyż dalej na wschód ciągnęły się tylko pozbawione lasów i wzniesień pola. Dalej Fortyfikacje biegły od najbardziej wychylonej na południowy-zachód zatoki aż do najwyższych stoków Gór Białych, tam przechodziły w jednolitą ścianę skalną z wyrytymi w niej chodnikami ciągnącymi się ponad dwie staje ku północy. Były one równocześnie wejściem do podziemnego jeszcze większego królestwa krasnoludów. W pewnym momencie z chaotycznych mas skalnych wzbijał się ku morzu kolejny, tym razem nieco niższy od południowego mur. Jedyną przerwą w linii obronnej był długi na 1000 stóp wycinek plaży na której wzniesiono jeden z najwspanialszych portów Śródziemia. Każdego dnia gdy słońce odbijało się od pozłacanych dachów wież i zwieńczeń murów, Bastion Południa tworzył piękny złocisty kształt, górujący nad błękitem morza a jednak blednący przy ogromie Gór. Obie fortece szybko stały się głównymi skupiskami ludzi w państwie. Stolica powoli pustoszała, aż w końcu nawet władca Rhunów przeniósł się za zgodą Numenorejczyków do Bastionu Południa. Piękno obu miast przyciągało nawet elfy. Najstarsi spośród Noldorów widzieli w owych miastach wygasłe piękno dwóch drzew Valinoru. Właśnie dlatego wielu spośród nich osiadło tam na stałe. Jednak w twórcach tego nieomal elfiego miasta obudziła się ludzka dusza, która prowadziła ich dalej, ku nieznanemu. Ludzka chęć poznawania i zdobywania. Prawie wszyscy spośród mieszkających tam Numenorejczyków wyruszyli pewnego dnia na wschód. Wyruszyli wśród kwiatów, drogą rozświetlaną przez promienie słońca i złocisty blask Bastionu Południa, by już nigdy nie wrócić.
Czekano wiele lat i wieków. Wiele się w tym czasie wydarzyło i wiele zmieniło, ale wielcy budowniczy nie powrócili. Dopiero wtedy zdano sobie sprawę z tego, jakie zagrożenie musi się kryć za wschodzie. Z siłą mogącą spowodować zniknięcie tak wielu, tak potężnych ludzi liczyli się nawet elfowie. Pewnego lata do Bastionu Południa przybyli dziwni podróżnicy przypominający elfów. Nie byli tak dostojni, ani tak piękni jak wysokie elfy jednak w ich oczach było widać mądrość. Mawiali, że przyprowadzają ze sobą potężne istoty, mające pomóc im ochronie wschodnich granic. Niedługo potem widziano nocami dziwne kształty, przypominające drzewa. Poruszały się one z początku na wschód, a potem zakręcały na północ w kierunku Północnego Lasu. Przybysze nazywali te stworzenia pasterzami drzew. Lecz pozostali elfowie zwali je żonami entów. Od tej pory Północny las zaczął się znacznie rozrastać, a w jego pobliżu często widywano przybyłe tam istoty. Rhunowie po krótkim czasie przyzwyczaili się do nowych sąsiadów, a nawet dzięki ich obecności nabrali pewności siebie. Z murów Twierdzy Północy wyprowadzono most nad wielką rzeką, dzięki któremu przeciwległe tereny pokryły się polami uprawnymi, sięgającym nieomal obrzeży lasu. Coraz częściej mówiono o spotkaniach z tajemniczymi pasterzami drzew oraz o pomocy jakiej te stworzenia udzielały mieszkańcom. Czasami dzieci które zgubiły się w Północnym Lesie znajdowano kilka staj dalej lecz całe i zdrowe, opowiadające jedynie o drzewach z którymi rozmawiały. Innym razem mówiono o ciałach martwych troli znajdowanych w okolicach tegoż lasu. Ale nigdy nikt nie usłyszał żeby jakiegoś Rhuna spotkała krzywda z ręki żon entów. Jedyną ceną jaką ludzie musieli zapłacić za tę pomoc było zaprzestanie polowań w Północnym Lesie, gdyż elfowie ostrzegali ludzi, że enty szanują wszelkie życie i zabraniają jego odbierania w celu innym niż obrona. W przyszłości wszyscy mieszkańcy Śródziemia mieli się przekonać, że pomoc jaką mieli otrzymać od entów była warta tak śmiesznego poświęcenia. Tymczasem na południu ludzie znów zaczęli się wypuszczać coraz dalej w kierunku wschodu. Coraz częściej też grupy śmiałków ginęły bez wieści. Sytuacji nie polepszały wieści o szykującej się wojnie na zachodzie. O pojawieniu się tam Nazguli oraz rosnącej potędze sługi Morgotha, Saurona. Po raz pierwszy oczy Rhunów zaczęły zwracać się z obawą ku zachodzącemu, nie ku wschodzącemu słońcu, na docierające wciąż wiadomości o rosnącej potędze Saurona. Lecz spokojnie żyjące ludy zawsze myślały o wojnie jako czymś odległym. Jedyna bitwa jaka rozegrała się na tych terenach nie była pamiętana, nawet przez najstarszych mieszkańców tych ziem. Może właśnie dzięki temu, waleczność jego mieszkańców nie została nigdy w pełni doceniona przez Saurona. Jedyną nadzieję na przetrwanie, w mających nadejść czasach, Rhunowie widzieli w niedawnym przybyciu do Śródziemia potężnych istot, zwanych Istari. Gdy jednak zwątpienie zaczęło wkradać się w ich serca, do Twierdzy Północy przybył starzec, który po rozmowie z elfami i wysłannikiem władcy Rhunów zamieszkał w głównej wieży tego miasta. Ludzie mawiali, że choć starzec nikomu nie podał swego imienia, to niektóre ludy Śródziemia zwały go Radagastem. Wraz z jego przybyciem w mieszkańcach znów pojawiła się dawna wiara w swą potęgę. Ludzie wraz z krasnoludami i elfami wnieśli na środku Morza Rhun wieżę, wspaniałą i potężną. Ze spokojnego tu zawsze lustra wody wzbijały się ku niebu cztery zwinięte w spiralę potężne filary, które na wysokości 100 stóp przechodziły w idealnie jednolity rdzeń wieży równie wysokiej co dolna część budowli. Szczyt wieży pokryty był srebrzystą łuską z mithrilu, darem od krasnoludzkich władców z zachodu. Jej biała konstrukcja jaśniała nad błękitem wód, a swym pięknem przewyższała nawet dwie fortece wzniesione nad brzegami przez Numenorejczyków. Jedynym stałym mieszkańcem wieży został Radagast, który do tego czasu nie raz udowodnił swą przynależność do Istarih. Towarzyszyć mu tam mieli elfowie, którzy przybyli nad Może Rhun wraz z pasterzami drzew. Początkową nazwę wieży jaką była Wieża Strażnika, zmieniono. Miała ona od tej pory aż do skończenia świata nazywać się Minas Thiniel – wieżą końca. Nastał tam wtedy ponownie okres spokoju, a strach oddalił się z serc Rhunów na najbliższe wieki. Przez lata, coraz bliższe Morzu Rhun kraje zapominały powoli o zagrożeniu na wschodzie i strażnikach mających je powstrzymać w godzinie próby. Wiele krajów na zachodzie nie wiedziało nawet o istnieniu morza i jego mieszkańców, przez co pod koniec III Ery świata obszar tez zniknął z większości map, a pozostał jedynie w nielicznych z ich bajek i pieśni. Lecz Rhunowie mieszkali tam nadal i tym razem byli przygotowani, gdyż czuwali nad nimi Valarowie oraz starożytna przepowiednia, mówiąca o demonicznym posłańcu, który pojawi się przed nadejściem ostatniej próby. Wielu jednak władców przeminęło i wiele odległych bitew stoczono za nim nadszedł czas niosący zapowiadaną od tysiącleci próbę.
Był wtedy początek 3019 roku III Ery świata. Radagast wezwał do Minas Thiniel władców wszystkich ras mieszkających nad brzegami Morza Rhun. Królem ludzi był wtedy Esentor II, syn Esanora III, władca mężny i od dawna przygotowywany przez mędrca do zadania, jakie miało go niebawem czekać. Zjawił się on jako pierwszy, dopiero kilka godzin po nim wkroczyli równocześnie przywódca krasnoludów i elfów. Mędrzec wprowadził całą trójkę na szczyt wieży i pokazał im otaczający ją krajobraz. Szczyt Wieży Końca był magiczny. Widok z niego rozciągał się na dziesiątki staj. Stali tak po środku morza i parzyli. Widzieli Północny Las, który mimo zimy nadal był zielony, między konarami drzew przebijały się nawet wieczne kolorowe ogrody założone tam przez pasterzy drzew. Podziwiali również piękno obu twierdz tak dumnie wznoszących się ponad stromymi brzegami morza. Spoglądali również na południe, ku ponurym granicom Mordoru. Dym wydobywający się z Góry Przeznaczenia, tak samo jak widok gromadzących się u podnóży Gór Popielatych legionów orków, nie mógł oznaczać niczego dobrego. Jednak nie tam zatrzymali wzrok. Wszyscy czterej wiedzieli, że ostatnia próba ma nadejść od strony wschodu, bezkresnych równin i niezbadanych krain, z terenu, który od wieków znano tylko jako dzikie i tajemnicze pola. Trzej władcy patrzyli tam i milczeli, milczeli zanurzeni w myślach i lękach wiecznie łączących ich osiadłe tu rody. Radgast niezauważony odwrócił się w stronę Mordoru, w kierunku zawieszonego nad nim punktu zbliżającego się ku Morza Rhun. Miejsca skażonego jak dotąd tylko jedną bitwą, i to nie bitwą o władzę czy bogactwa, ale bitwą o przysięgę złożoną niegdyś wszystkim elfom oraz wszystkim dobrym istotom Śródziemia. Gdyby ktoś ich wtedy widział, pomyślałby, że to cztery posągi wzniesione tu by, wiecznie wypatrywać zbliżającego się niebezpieczeństwa. Władcy odwrócili się dopiero gdy, usłyszeli przeraźliwy krzyk zbliżającego się ku nim upiora. Był już blisko gdy usłyszeli w swych głowach głos, władczy i potężny lecz jakby zduszony przez cierpienie. W głosie tym nie było słów, były tylko myśli i obrazy. Poprzez zamknięte powieki zobaczyli zniszczone fortece, spalone miasta i wreszcie samych siebie walczących i ginących w beznadziejnej walce. Przez chwilę widzieli błysk, światła ciepłego i dobrego. Nie błysk niszczącego ognia, ale światła kojącego i rozgrzewającego. Potem usłyszeli słowa Mędrca, jednego z Istarih, wysłanników Valarów. Była w nich mądrość i prawda, lecz również strach i cierpienie powoli ustępujące przed niekończącą się jasnością. Usłyszeli głos Radagasta, powiedział tylko jedno: „są w drodze”. Gdy wracali do swoich siedzib, myśleli tylko o jednym, o tym, co widzieli, gdy otworzyli oczy. Ujrzeli wtedy już tylko niknący w oddali, mroczny kształt, zmierzający ku nieznanemu, ku wschodowi słońca, który już niedługo oprócz światła miał przynieść to co nieznane, a przez to tym bardziej straszne - przeznaczenie.
Powiększenie patroli na wschodzie nic nie dało. Atak zaczął się niespodziewanie. Tego samego dnia 30 lutego 3019 roku III Ery świata, gdy enty zebrały się na wiecu w Fangornie ich żony uciekały z płonącego Północnego Lasu. Nit nie wiedział, skąd wziął się ogień i czemu wiatr tak szybko rozniósł go po całym lesie. Rhunowie widzieli tylko, że do Twierdzy Północy przybyła ponad setka pasterzy drzew, a ponad drugie tyle udało się najróżniejszych kierunkach Ardy, by szukać schronienia i pomocy. Dawni niegdyś tak potężni obrońcy teraz sami potrzebowali pomocy. Ludzie jednak chętnie przyjęli żony entów do swego miasta. Niektórzy przez wzgląd na wdzięczność, jaką darzyli te stworzenia, niektórzy natomiast po prostu wiedzieli, jak dużej pomocy mogły im teraz udzielić tak potężne stworzenia. Dopiero gdy słońce częściowo skryło się za Górami Białymi, Rhunowie zobaczyli ze szczytów wież, skąd nadciągał wróg. Dziesiątki podziemnych tuneli otworzyły się, by wypuścić na powierzchnię tysiące orków i troli. Tunele były zarówno na północy, jak i na południu. W obu przypadkach odległe zaledwie o dwie staje drogi od miast. Mieszkańcy wiedzieli, że prace nad tunelami musiały trwać dziesiątki lat, nie mogli jednak pojąć, jak udało się wrogom podejść tak blisko, będąc zupełnie niezauważonymi. Dopiero gdy zdawało im się, że ostatni z orków wyszli na powierzchnię zobaczyli prawdziwych sprawców tego ataku. Na powierzchnię wypełzły dziwaczne stworzenia przypominające trole, jednak znacznie większe; ich dolne kończyny były na tyle małe, że ledwo unosiły swe potężne cielska. Gęste i długie futro przykrywało całkowicie całą powierzchnię ciała kryjąc prawie zupełnie głowę. Łapy ich były jednak olbrzymie, zakończone szerokimi pazurami. Gdy tylko któryś oparł górną kończynę o ziemię, było pewne, że podnosząc łapę wyrwie dość pokaźnych rozmiarów krater. Teraz ludzie byli już pewni, kto kopał tunele, tym bardziej, że tunel, który umożliwiałby przejście takiej bestii, mógłby pomieścić dwa trole stojące koło siebie. Krasnoludy dotarły ze swych podziemnych grot właśnie wtedy, gdy wroga armia stanęła pod murami Bastionu Południa. Na początku szli orkowie, dalej za nimi trole, tajemnicze stwory zamykały pochód ciągnąc za sobą wielkie głazy. Grad strzał posypał się w nadchodzące wojska, jednak to tylko przyspieszyło marsz wroga. Rhunowie wiedzieli, że impet uderzenia nie może przebić murów w żadnym miejscu, gdyż to oznaczałoby wdarcie się przeciwnika do miasta, a przez to prawdziwą rzeź, mury były jedyną przewagą, jaką teraz posiadali obrońcy. Gdy orkowie odstąpili na chwilę spod murów, w serca ludzi i krasnoludów wstąpiła nowa nadzieja, jednak nie na długo. Chwilę potem na obrońców posypały się głazy miotane przez te same stwory, które sprawiły Rhunom tę straszną niespodziankę.
Twierdza Północy była nieznacznie mniejsza od swego południowego „brata”, nadrabiała to jednak lepszym położeniem. Tutaj wróg musiał najpierw przedostać się przez obstawiony łucznikami most. Mimo różnic między fortecami wroga armia zaatakowała tak samo - przodem poszły oddziały orków, które po pierwszym ostrzale wycofały się umożliwiając atak swej artylerii. Tu jednak przyszły z pomocą enty, które nie mniej celnie odrzucały spadające wszędzie głazy. Radość północnych obrońców również nie trwała długo, gdyż w momencie chwilowego triumfu obrońców przez most przedostały się dwa oddziały troli niosące potężne pnie ściętych w Północnym Lesie drzew. Brama, mimo że mocna, zaczęła powoli ustępować pod kolejnymi ciosami drewnianych bali. Nim pasterze drzew dotarli do bramy, ta ustąpiła i trole wpadły do wewnętrznej części fortecy. Radość wrogiej armii została szybko ostudzona widokiem kilkudziesięciu entów docierających do bramy. Pasterze drzew wbiegli na most, gdzie przez kilka chwil odpierali kolejne ataki orków i troli. Mimo jednak olbrzymiej siły tych stworzeń zaczęły one powoli ustępować torującym sobie toporami drogę orkom i trolom. To, co działo się dalej, przerosło najśmielsze oczekiwania sług zła. Ponad połowa obrońców wbiegła na most, by dać entom możliwość odwrotu. Gdy krasnoludowie w połączeniu z ludźmi i nielicznymi elfami przejęli impet wroga, pasterze drzew wycofali się kilkadziesiąt stóp i wbili swe potężne dłonie w most i zaczęli wyrywać z niego pojedyncze kamienie. Po niecałej minucie, gdy wojska Rhunów zrównały się z żonami entów, niewielka armia konnych wyłoniła się w bramie. Był to król Esentor II wraz z przyboczną, elitarną strażą. Mieli na sobie ciężkie zbroje płytowe oraz wspaniałe srebrno-złote hełmy. Hełmy te miały jak niegdyś drzewa Valinoru pokazać wyższość jasności nad mrokiem i jak niegdyś owe dwa symbole miały rozświetlić innym drogę, drogę do zwycięstwa odkupioną krwią poległych bohaterów. Gdy mijali oni swych sprzymierzeńców, rozpoznano wśród jeźdźców również dwóch innych władców jadących po bokach ludzkiego króla. Dwudziestu konnych uderzyło w środek armii wroga. Trole ustąpiły i cofnęły się, tratując coraz mniej licznych orków. Jednak druzgocąca przewaga wciąż była po stronie ciemności. Na mierzącym prawe 800 stóp moście mieściło się zaledwie trzech z każdej czwórki przeciwników. Ostatni minęli bramę wojownicy krasnoludzcy pozostawiając na moście tylko królewską jazdę i 10 pasterzy drzew. Najdłużej walczył przywódca krasnoludów, stawiał opór siłom wroga nawet, gdy opierał się o ciało swojego martwego rumaka. Zginął od młota jednego z troli, ale i wtedy, gdy olbrzymi kamienny młot leciał w jego kierunku, nie widać po nim była strachu ani cierpienia. Padł bez słowa u stóp martwego króla. Wroga armia wykrzykiwała coś w rodzaju pieśni, gdy rozrywała jego ciało na strzępy. Dopiero, gdy usłyszeli trzask filarów mostu przypomnieli sobie o dzielnych entach. Ale było już dla nich za późno.
Wojska Bastionu Południa nie posiadali żadnego wysokiego rangą dowódcy. Obrońcy mieli z góry wyznaczone rozkazy na każdą ewentualność. Jednak teraz nie było czasu na myślenie. Trole wykorzystując zamieszanie na murach uderzyły we wrota swymi prymitywnymi taranami. Jednak południowa twierdza była konstruowana do odpierania większych sił wroga, a jej główne wejście było zrobione z uszlachetnianej stali. Przy tak potężnej twierdzy jak Bastion Południa Numenorejczycy nie mogli sobie pozwolić na drewniane wrota. Po kilku chwilach trole leżały obok bali poprzebijane strzałami. Wróg przystąpił do kolejnej fazy ataku. Gdy bestiom skończyły się głazy, przystąpiły one do frontalnego szturmu. Ich potężne cielska poruszały, się nawet gdy ciało miały dosłownie naszpikowane strzałami. Gdy tylko dotarły do fortecy, nawet staje dalej dało się słyszeć donośne dudnienie ich twardych jak stal pazurów o kamienny mur. Wielu obrońców spadło wtedy ze swoich stanowisk, a równie wielu poczęło uciekać w panice. Nagle wielki huk przeszedł wzdłuż linii obronnych. Po zewnętrznej ich stronie pojawiło się bardzo silne światło, które jednak zamiast przestraszyć jeszcze bardziej obrońców, zawróciło ich ku murom. Gdy z powrotem zajęli swe stanowiska, zobaczyli wielką ścianę ognia biegnącą wzdłuż muru. A wewnątrz płomieni dostrzegli zwijające się wśród bólu, lecz nadal kopiące w kamiennej ścianie, bestie. Gdy na chwilę ogień osłabł orkowie wraz z trolami ruszyli do boju. Kiedy jednak dobiegli do gasnących już płomieni, w oddali dał się słyszeć ponowny huk. Tym jednak razem dochodził on z Wieży Końca. Jaśniała ona nad horyzontem rozświetlając całe pole bitwy. Rhunowie mogli teraz dokładnie zobaczyć, że cały czas mają szansę odeprzeć atak. Przed murami znów pojawiły się języki ognia, trawiąc stojących w ich środku orków. Jednak teraz ogień zgasł dużo szybciej. A rozwścieczony wróg ruszył do kolejnego natarcia. Luk w murach było zdecydowanie za dużo. Bestie niszczyły kamienną ścianę, nawet gdy płonęły, tak że zanim padły, wiele z nich zdążyło już wydrążyć pokaźne szczeliny w murach. Trole jako pierwsze wykorzystały dziury w fortyfikacjach i prawie dwie setki tych stworzeń dostały się do środka twierdzy. Nie rzuciły się one jednak na obrońców, lecz płonącymi przedmiotami poczęły miotać w budynki. Nim obrońcy zdążyli cokolwiek zrobić, miasto płonęło. Teraz byli szczęśliwi, że posłuchali rady mędrca, mówiącej żeby ukryć nie walczących w podziemnych pałacach krasnoludów. Trole jednak nie dały za wygraną i gdy rozpoczęły już dzieło zniszczenia miasta, ruszyły ku zbliżającym się do nich Rhunom. Kolejny grzmot przetoczył się echem wśród gór. Minas Thiniel jaśniała światłem dorównującym jasnością słonecznemu. Trole w panice próbowały się ukryć, lecz było dla nich za późno. Peryfikacja postępowała znacznie wolniej niż przy naturalnym świetle słonecznym, ale gdy się już zaczęła, nie dało się jej powstrzymać. Orkowie, którzy właśnie przedostali się przez mury, byli zdezorientowani. Blask oślepiał je tak, że atakowane nie były w stanie się bronić. Rhunowie śmiało ruszyli z kontruderzeniem. Wyparli orków przez te same otwory, którymi dostały się do środka. W miarę jednak posuwania się obrońców do przodu, blask wieży gasł, a orkowie odzyskiwali dawną waleczność. Mimo dwukrotnej przewagi liczebnej orkowie nadal wycofywali się ku morzu. Wtedy właśnie wszyscy usłyszeli uderzenie wielokrotnie silniejsze niż wszystkie poprzednie. Wieża Końca buchnęła po raz ostatni płomieniami i pękła w połowie. Główny rdzeń wieży wpadł do wody niszcząc tak dotąd spokojne lustro wody. Jakby na sygnał orkowie raz jeszcze przystąpili do natarcia.
Twierdza Północy była obroniona. Most zabrał ze sobą setki przeciwników kosztem 10 żon entów i królewskiej Konnicy. Jednak radość nie pojawiła się jeszcze w sercach Rhunów. Mimo żalu postanowiono wybrać chociaż tymczasowego dowódcę, który zadecyduje, co mają teraz zrobić. Właśnie wtedy zobaczyli wybuchającą po raz ostatni Minas Thiniel. Nagle przypomnieli sobie o Bastionie Południa, w nim przecież cały czas mogła trwać walka. Natychmiast uformowano oddział złożony z najzdrowszych wojowników, którzy mieli natychmiast ruszyć na południe. Ochotnicy wsiedli na najszybsze łodzie i ruszyli ku południu, gdzie mieli nadzieję zastać jeszcze żywych obrońców. Wtedy też, po raz ostatni widzieli żony entów, które zdziesiątkowane podczas bitwy, odchodziły tam skąd przyszły, ku zachodowi, gdyż tu, przy zgliszczach Północnego Lasu nie było już dla nich miejsca.
Obrońcy wycofali się za mury. Mimo że w mroku nie mogli stawić czoła przeważającym liczebnie orkom, to starali się chociaż wycofać przy jak najmniejszych stratach. Za murami panowała niezwykła jasność. Miasto odbijało blask trawiącego je ognia na tyle, że orkowie zaprzestali ataku. Niestety, obrońcy byli zbyt słabi, by po raz kolejny podjąć próbę kontruderzenia. Wycofali się dalej ku wnękom prowadzącym do krasnoludzkich pałacy. Tam też zostali do rana. Nikt z nich jednak nie zmrużył oczu. Czuwali, by nie dać się zaskoczyć we śnie. Jeszcze tylko jeden wysiłek mówili do siebie, przypominając sobie ostatnie słowa króla, które mówił przed wyjazdem do Twierdzy Północy: „Dostaliśmy tą ziemię bez walki, bez walki na niej żyliśmy, jednak czas próby nadszedł i to on ma zadecydować czy jesteśmy tych darów godni. Stawcie więc czoła ciemności, a gdy ją pokonacie, udowodnicie, że jesteście warci życia bez wojen i strachu. Wtedy ta wojna będzie ostatnią stoczoną na tej ziemi”. Gdy otworzono tajne wrota prowadzące wprost na mury obronne, oczom obrońców ukazał się cudowny widok. Do portu przybijały statki z Portu Północnego. Wszyscy obrońcy rzucili się do ataku na otaczających port orków. Wróg był tak zdezorientowany, że dał się przyprzeć do murów obronnych z jednej strony przez nowoprzybyłą armię, a z drugiej przez ocalałych obrońców Bastionu Południa. Rhunowie zwyciężyli. Pierwsze promienie słoneczne padły na wolną już fortecę. Jednak cała pozostała jedynie jej główna wieża. Po powrocie do Twierdzy Północy również czekał na zwycięzców przerażający widok. Pod ich nieobecność do miasta dostało się kilkunastu orków i kilka troli, które zanim zostały pokonane przez pozostałych w mieście rannych, zdołały jeszcze podłożyć ogień pod budynki.
Tak więc wojska zmierzające na pomoc Sauronowi zostały pokonane przez kraj, w którym niegdyś wznosiły się miasta dorównujące pięknością miastom Valinoru. Kraj będący przykładem doskonałego i trwałego sojuszu między wszystkimi prawymi rasami zamieszkującymi Ardę. I w końcu kraj, który nigdy nie walczył i który nie był zaznaczony na żadnej mapie rysowanej przez ludzi. Nikt jednak nie wie, że tej nocy nad miastami przelatywały potężne ogniste smoki, które podążały za armią ciemności, by dołączyć do niej podczas decydującego starcia. Jednak gdy zobaczyły broniących się mężnie przed przeważającymi siłami wroga Rhunów, zawróciły, nie chcąc się przyczyniać do zniszczenia ludu, tak poświęcającego się dla dobra wszystkich istot Ardy nie zniewolonych jeszcze przez Saurona, któremu i one nie chciały nigdy podlegać, tak jak i niegdyś swemu stwórcy Morghotowi.
Autor: Dragon_Warrior
Korekta: pola portalem & Driden Wornegon |
komentarz[15] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Morze Rhun" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|