Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Pierwsza praca
szukanie pracy, przerzucanie zgniłych jaj i samobójcza misja
Po wyzdrowieniu ork zaczął się zastanawiać czy nie skorzystać z propozycji Scykra. W końcu nie można oceniać całej warstwy społecznej po jednej przedstawicielce, a poza tym nie mógł już wytrzymać tego nieróbstwa.
Gildia ochroniarzy była częścią gildii wojowników i znajdowała się w tym samym budynku. Wydawało się, że jej członkowie stanowią dosyć szanowaną grupą społeczną, ich budynek sąsiadowała z ratuszem, był nawet od niego większy. Dzielił się na parę oddziałów: ochroniarzy, najemników, łuczników i kuszników, szermierzy, rycerzy, kawalerzystów, a nawet berserków. Dziedziniec gildii przepełniał szczęk oręża i krzyki instruktora. Łup czuł się jak ryba w wodzie. Co prawda nie był on za bardzo podobny do swoich pobratymców, ale jedną cechę miał z nimi wspólną, uwielbiał walkę. Mogła mu ona umożliwić stanie się w tym mieście kimś. Z resztą już było lepiej. Na jego puszysty frak gapiło się tylko dziesięciu z czterdziestu obecnych.
Wnętrze urządzono spartańsko, ale z dużą dozą dobrego gustu. Za dębowym biurkiem pokrytym fioletowym aksamitem siedział dobrze zbudowany mężczyzna z miną chłopca, który właśnie zorientował się, że przydałoby mu się na tym stanowisku zdobyć umiejętność pisania. Kiedy podniósł oczy znad dokumentów i spojrzał na petenta przez jego głowę przeleciały trzy równorzędne myśli. Być miłym, zabić, uciekać. Zdecydowanie się na jedną opcję zajęło mu dobrą minutę.
-Czego pan chce?
-Zapisać się na ochroniarza.
-Pańska godność?
-Łup.
-Łup…?
-Po prostu Łup.
-Aha.
Kiedy Ork zobaczył jak obsługujący go mężczyzna pisze zaproponował, że sam to wypełni. W końcu rzadko, kto potrafił zrobić w jego imieniu trzy błędy. Po zakończeniu składania wniosku przyszła kolej na test z wiedzy ogólnej.
-Szefie jest kandydat. -Do mistrza gidii ochroniarzy wbiegł goniec.
-Dobrze, ale po co mnie informujesz?
-Bo to wyjątkowy kandydat.
-Pokaż jego wniosek.
Po przejrzeniu dokumentów mistrz spojrzał na gońca.
-No faktycznie zdał test z wiedzy ogólnej celująco i co z tego?
-Proszę spojrzeć na rasę.
Mistrz zbladł, co jest nie lada wyczynem u kogoś, kogo murzyni nazywaliby czarnym.
-Może nie przejdzie testu walki? -Spytał z powątpiewającą miną.
-Pan tu rządzi.
Hyremes Komit, instruktor walki w gildii ochroniarzy miał dzisiaj dobry dzień. Właśnie dostał swoją zbroję z naprawy i okazało się, ze wyszła go ona o połowę taniej niż przypuszczał. Poza tym miał okazję pobić, to znaczy oblać, dwóch niziołków startujących do pracy w gildii. Ostatnio wielu nie-ludzi próbowało się dostać do tej pracy. A teraz jeszcze miał przed sobą kolejnego nie-ludzia. Wyszedł pewien swego. A, że był to człowiek równie tępy, co pewien swego nawet widok o głowę od siebie wyższego przeciwnika nie zmącił jego dobrego humoru. Stanął pewnie na arenie spojrzał po sędziach i zanim podniósł miecz zobaczył z bliska młot przeciwnika, z bardzo bliska.
-Szefie, kandydat zdał.
-No trudno, podrzuć go w takim układzie najemnikom, u nas i tak nie znalazłby pracy.
-Zakwalifikował się pan panie Łup z dobrymi wynikami. Niestety u nas nie ma już miejsc, ale w gildii najemników podobno jeszcze coś się znajdzie. Proszę się tam udać jutro, wtedy przekażemy wszystkie dokumenty.
Łupa odprowadziły krzyki dobiegającej z części budynku należącej do najemników. Nie słyszał on dokładnie wszystkiego, ale wyglądało na to, ze ktoś znów podrzucił im „zgniłe kukułcze jajo”.
W takim układzie postanowił darować sobie wizytę następnego dnia. Z tego też powodu sporym zaskoczeniem był list, który dostał niespełna dwa tygodnie później. Zawierał on wszystkie wymagane od oficjalnych pism pieczęcie i napisany był miłym dla oka, kaligraficznym pismem.
„Drogi panie Łup
Z przyjemnością zawiadamiamy, że znaleźliśmy dla pana zlecenie odpowiadające pańskim predyspozycjom. Chodzi o przeniknięcie do zamku Garganu i wykradzenia stamtąd dokumentów znajdujących się z złotej szkatule. Proszę przybyć w miarę możliwości bezzwłocznie. Zameldować się pan powinien w jaskini znajdującej się pół kilometra na wschód od celu. Do listu dołączona jest mapa i mała zaliczka.
Mistrz Gildii najemników
Sir Garad Ornam
PS: Na miejscu powinien czekać jeszcze jeden najemnik. Jeżeli się nie zjawił proszę by poczekał pan nie więcej niż dwa dni. Akcja musi odbyć się 14.VI”
Rzeczywiście z listem dołączono mapę o miernej dokładności i parę sztuk złota. Łup miał mieszane uczucia, ale wiedział, że wrodzona ciekawość nie pozwoliłaby mu na zignorowanie wiadomości. Dlatego też następnego dnia wybrał się w podróż do zamku Garganu.
Czarny kontur twierdzy rysował się na ciemniejącym, wieczornym niebie. Właśnie mijał pierwszy dzień, który Łup czekał na swojego wspólnika. Miał się właśnie udać się na spoczynek, gdy ktoś prawie bezszelestnie wszedł do jaskini. Po wzroście i posturze można było przypuszczać, ze to elf. W ostatnich promieniach słońca dało się też zauważyć, że przybysz odziany jest w dobrej jakości czarny płaszcz podróżny z kapturem i na pierwszy rzut oka uzbrojony jest tylko w okutą lagę. Rasy nie można było być ciągle pewnym gdyż twarz ukryta było pod kapturem
-Witaj wspólniku. -Powiedziała postać śpiewnie, z silnym elfickim akcentem.
-Czy dzisiejszego zajścia słońca pójdziemy zemleć wroga?
-Chyba zmłócić.
-Tak mój wspólny jeszcze podtyka. Pozwolisz Panie, że spytam, jakiej jesteś rasy? Głos trochę krasnoludki, a dobiega z wyżyn.
-Jestem orkiem.
-Quel paserb. (Nie możliwe.)
-Aiftru tio paserb. (Wszystko jest możliwe.)
-Znasz elficki?
-Nikłe podstawy. Nie spotkałeś nigdy orka?
-Słyszałem o nich.
-I jak pasuję do zasłyszanego opisu?
-Do psychicznego nie, co do fizjologicznego nie wiem.
-Jak to?
-Nie widzę cię. -Mówiąc to elf zdjął kaptur. Jego oczodoły były puste. Widać, że wypalono mu oczy we wczesnej młodości.
-Chyba, że tak.
-Ruszamy dziś?
-Wolałbym się do tej akcji dobrze wyspać i przeprowadzić rekonesans. Poza tym w liście napisano wyraźnie by akcja przeprowadzona została jutro… A tak właściwie nie dziwi cię, że do ważnego zadania, polegającej na szpiegostwie, wysłali ślepca i orka, które jak wieść niesie skradają się nie ciszej od krasnoludzkiej szarży?
-Jest to trochę niezwykłe.
-Nawet bardzo. Chyba jednak dziś przeprowadzimy tą akcję.
-A list?
-Pal czort list.
-Sam przyuważyłeś, że instrukcje były wyraźne.
-Aż za wyraźne. Najpewniej żadnej szkatułki nie ma. Mają zamiar szturmować ten zamek, a my mamy iść na zasadzie samobójczej dywersji.
-To, po co mamy się jeszcze w to zapakować?
-Bo jak się pójdziemy to nas wywalą. Tak czy siak pozbędą się nas, tej satysfakcji im nie dam. Jesteś ze mną?
-Chyba nie mam wyboru.
Dwa cienie dobiegły do murów. Jak dotąd szło dobrze. Pierwszym problemem okazało się dostanie do środka. Pomogła w tym jednak długa lina z hakiem wzięta przez elfa i porządny rzut orka. Na murach nie było wielu strażników. Wystarczyło ogłuszyć jednego i zrzucić go poderżniętym gardłem żeby iść dalej. Jak się okazało elf radził sobie doskonale. Z wrodzonym wyczuciem kierunku i wyostrzonym słuchem radził sobie nawet lepiej od ludzi, zwłaszcza w ciemności, która zapadła. Z broni pod płaszczem ukryty miał jeszcze długi elficki sztylet i procę.
Wejście do wewnętrznych komnat okazało się trochę trudniejsze. Drzwi były dobrze strzeżone. W przeciwieństwie jednak do okiennic. Elf wspiął się na pierwsze piętro i tam już spokojnie otworzył sztyletem zamknięte na haczyk okiennice. Znaleźli się w korytarzu obiegającej dwupiętrową sale, w której odbywało się jakieś zebranie. Po całym korytarzu rozstawiono kuszników. Mieli oni jednak pilnować zgromadzonych, nie korytarza. Łup wpadł na pewien pomysł, potrzebował jednak do niego trochę więcej liny niż to, czym dysponowali. Właściwie linę można było zastąpić przykładowo gobelinami, których było pełno.
Nadszedł czas na główną część zebrania. Przewodniczący wszedł na mównicę. Ogarnął wzrokiem przychylnych mu szlachciców i wojskowych. Zaczął przemowę. Tak długo już czekał na tą chwilę, tyle razy wyobrażał sobie jak będzie przemawiać. Jak oni zareagują na jego słowa. W swoich rozmyślaniach uwzględnił chyba wszystkie możliwości gotowane przez los. Zaczął:
-Bracia, to my staniemy się ogniem, który spopieli stary świat, a na…
-Przepraszamy, tu ochotnicza straż pożarna prosimy odrzucić posiadaną broń i pozostawić swoje ręce na widoku. Za współpracę z góry dziękujemy.
Przewodniczący spojrzał w górę, na balkon naprzeciw niego. Stał tam ork w zbroi paskowej z załadowaną lekką kuszą zarzuconą na ramię. Czemu jego kusznicy nie strzelają? Musiał zostać zdradzony. Kusze nadal wycelowane były w gości.
To wystarczyło przewodniczącemu do załamania. Jak przez mgłę widział, że wszyscy wykonują polecenia orka. Ktoś zaczął mu wiązać ręce częścią jego bezcennego, pociętego w pasy gobelinu. Ktoś inny, znów na rozkaz orka zawołał straż. Jednak jego najemnicy nie walczyli tylko też rzucili broń. Jak mogli?! Powinni walczyć za sprawę, zginąć za sprawę. Ostatnim, co zapamiętał było to, że się rozpłakał. 20 Lat przygotowań poszło w błoto.
-No, to by było na tyle. -Powiedział Łup ryglując drzwi do Sali. –Czysta robota. Szkoda tylko, że nie było żadnej szkatułki. Moglibyśmy chociaż dostarczyć wszystko.
-I tak poszło zaskakująco dobrze. –Odpowiedział elf.
Ork poczuł jakąś dziwną przyjemną woń. Pochodziła ona z korytarza. Poszedł tam. Woń wydobywała się z rzeczy leżącej na podłodze. Była to wygięta drewniana rurka rozszerzająca się na jednym końcu, w której jeszcze coś się tliło.
-Co robisz? –Spytał elf.
-Zalazłem coś, nie wiesz, co to? -Spytał podając dziwną rzecz towarzyszowi.
-To fajka. –Odpowiedział elf nie biorąc nawet rzeczy do ręki. –Nabita dobrym zielem. Palił to jeden z kuszników, którego ogłuszyłem.
-Co się z tym robi?
-Bierzesz do ust węższy koniec i wdychasz dym.
Łup postąpił według instrukcji. Najpierw się zakrztusił, ale potem poszło z górki.
Następnego dnia późnym wieczorem ork usiadł z elfem na stopniu do zamkowych wrót. Kopcił właśnie ziele, które znalazł w jednym z kufrów w barakach.
-Wiesz, że się nawet się sobie nie przedstawiliśmy panie elfie?
-Faktycznie, nazywam się Yowirn Diforion.
-Łup
-Miło cię poznać Łup.
Podali sobie ręce. Akurat w tym momencie na horyzoncie pojawił się jadący w ich stronę oddział kawalerii. Za nim rysował się kontur tarana. Dowódca kawalerzystów pospieszył konia i szybciej od przybocznych pokonał dzielący go od zamku dystans. Stanął nad najemnikami w swojej błyszczącej zbroi płytowej i hełmie stylizowanym na łeb behemota, zwierzęcia znajdującego się w godle Mangorii.
-W imieniu miłościwie nam panującego króla Ortiana z dynastii Galaringów powiadam wam. Odstąpcie, a będziecie żyć.
Łup zaciągnął się aromatycznym dymem z fajki i odpowiedział.
-Jeśli chodzi wam o jakieś tajne bractwo, czy innych rewolucjonistów to są związani w Sali konferencyjnej. Jeśli nie, to pomyliliście zamki.
Dowódca stanął jak wryty. Łup natomiast wstał i zwrócił się do Yowirna.
-Wracajmy po wypłatę, dalej to już nie nasza działka.
Najemnicy odeszli zostawiając dalej osłupiałego wojaka stojącego w strzemionach.
W nastepnym rozdziale:
Kalejdoskop
Przyjęcie, dom w którym nie panuje śmierć i ucieczka
Autor: Driden Wornegon
Korekta: Poza portalem |
komentarz[12] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Ork w mieście (5) Pierwsza praca" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|