..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

[wersja nie poprawiona, nie do druku]

MYTH: 'Posłaniec'.



- Prolog -


Mętne światło pochodni oświetlało niewielkie pomieszczenie. Wieki temu wykuto je w litej skale pośród plątaniny podziemnych korytarzy i tuneli jakie rozciągają się setkami tysięcy mil w głębi gór znajdujących się na Powierzchni. Większość z nich powstała naturalnie - były to koryta dawno już wyschniętych rzek i potoków, natomiast nieliczne inne pobudowała ludzka ręka.

W pomieszczeniu panował półmrok. Niski, garbaty człowiek trzymający pochodnię rozglądnął się nerwowo, zamruczał coś pod nosem i przyłożył ogień do kominka. Gałązki rihty, znajdujące się w palenisku roztoczyły po pomieszczeniu mocny, kojący zapach mięty. Garbus przysiadł na ławie obok ognia i czekał.

Niespełna kwadrans minął, gdy z drzemki wyrwał go odgłos licznych chichotów połączonych z cichym człapaniem bosych stóp. Wkrótce u wejścia pojawiła się grupka niskich sylwetek w nocnych, dziecięcych koszulach. Kiedy dzieci ujrzały ziewającego garbusa o lwiej grzywie rudych jak rdza włosów i takich samych, zmróżonych oczach, ucichły i podeszły. Jeden z chłopców, z wyglądu najstarszy wyszedł ze świecą krok do przodu kłaniając się nisko.

- Witaj, czcigodny - garbus głęboko westchnął i wygodniej rozsiadł się na ławie opierając wielkie dłonie na kolanach. Niezbyt lubiał, gdy przypisywano mu jakieś tytuły. Dzieci usiadły przed nim półkolem.
- Witajcie Wybrańcy - skinął głową. Jego głos był chrapliwy i powolny. Mam nadzieję, że nikt was nie widział - starzec podniósł brew i pytająco spojrzał po uśmiechniętych twarzach dzieci.
- Nie mistrzu, nikt nas nie widział - chłopiec dumnie wypiął pierś i uśmiechnął się szeroko - Strażnik zasnął, kiedy Sara szepnęła mu Słowo Snu.
- To dobrze. To bardzo dobrze.

Garbus niespiesznie wstał i dorzucił większych drew do ognia. Języki płomieni musnęły jego spodni. Stał tak, wpatrując się długą chwilę w ogień. Nagle przemówił dziwnym, monotonnym głosem.

- Posłuchajcie więc mych słów, Wybrańcy. Pradawna księga, zwana Księgą Trzech mówi, że trzej wielcy Bracia-Stwórcy od wielu wieków uciekali poprzez światy w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia. Przed czym? Niewiadomo, jednakże musiało to być coś niewyobrażalnie potężnego, gdyż mimo, iż moc Braci była ogromna to jednak w końcu uciekali...

Trzej Bracia nosili imiona - Dumah, Rahab i Meliash. Zapamiętajcie je. To oni stworzyli nasz lud, naszą kulturę i kształtowali nasze życie. Jednakże niestety, oni polegli - tu garbus zrobił dłuższą pauzę - Albowiem żaden z trzech braci nie wiedział co czyni wzywając te istoty do naszego świata. Nie wiedzieli, że zła nie można zwalczyć złem...

Nie wiedzieli...

Nazwaliśmy te istoty Cieniami, gdyż od tamtego pamiętnego dnia one się cieniami stały istotnie... naszymi cieniami...

Fala chaosu spadła na nas wtedy niczym błyskawica. Śmierć i zniszczenie rozprzestrzeniły się wszędzie tam, gdzie choćby tliło się życie. To wtedy upadły trzy wielkie twierdze - Nozgoth, Empyr i Cyperion, to wtedy polegli trzej Bracia-Stwórcy. To ten okres zapisany jest w historii jako Pogrom. Pamiętam słowa jednego z Wielkich:

'Jam jest ostatni z Wielkich Braci, jestem władcą Nozgoth i chciałbym wam powiedzieć jedno słowo - przepraszam... - dzieci nie widziały tego, ale w oku garbusa pojawiła się wielkia łza - Mocą daną mi przez ojca mego ześlę do was tych, którzy będą naznaczeni piętnem daru mego - to oni poprowadzą was do Ki'Rin, Ziemi Obiecanej...'

- I -


Wpierw ujrzałem bardzo jasne światło i potem coś, jakby wir... Właściwie wyglądało to niczym czarna dziura z punkcikiem oślepiającego światła wewnątrz. Obok siebie zobaczyłem błękitne, wirujące sylwetki nieco bezkształtne, ale przypominające ludzkie. Pędziły, spadając w tym samym kierunku co ja.

Pierwszym uczuciem jakie poczułem był strach; zaraz potem w moim umyśle pojawiła się świadomość tego czym jestem i po co jestem. Dalej napłynął nieuporządkowany ciąg informacji o tym wszystkim, co czeka mnie po tamtej stronie. Zrozumiałem, jaka jest moja rola i kim są Ci, którzy podążają obok mnie, aby wypełnić przeznaczenie.

Spojrzałem na swe ręce. Były błękitne i przeźroczyste tak, że mogłem zobaczyć jasne linie wiru po drugiej stronie. Tak samo wyglądała reszta mojego... nie, nie nazwał bym tego ciałem. Trwało to tylko ułamek sekundy lecz czułem jakby były to całe lata. Chwilę potem wir rozmył się, nastąpił oślepiający błysk i wszystko przesłoniła ciemność...

Trzykrotnie zacisnąłem i otworzyłem powieki, czekając aż obraz przestanie wirować mi przed oczami. Nie udało mi się. Moim ciałem wstrząsał jakiś nienaturalny, spazmatyczny dreszcz. Spróbowałem go opanować napinając wszystkie mięśnie. Sukces. Byłem rozpalony i zlany potem; Czułem się jak porażony prądem. W dodatku coś straszliwie lodowatego pulsowało mi na klatce piersiowej. Myślałem, że zaraz eksploduję. Otworzyłem ponownie oczy.

Nade mną jeszcze przez chwilę wirowała czarna dziura po czym zamknęła się z głuchym trzaskiem. Zakaszlałem i po raz pierwszy wciągnąłem powietrze w płuca. To było jak ponowne narodziny jednak wiedziałem, że to nie po raz pierwszy zostaliśmy wezwani.

Na mojej szyi wisiał, zawieszony na srebrnym łańcuszku czarny, niemal granatowy Klejonot w kształcie grotu od strzały. Pulsował rytmicznie w rytmie uderzeń mojego serca.

Zobaczyłem nad sobą dwie osoby. Pierwsza - dziewczyna o długich, kasztanowych włosach i wielkich oczach ziejących zielenią. Trzymała ubranie i miecz. Mówiła coś, czego nie mogłem zrozumieć do tej drugiej - był to niewysoki starzec z krótką siwą brodą i nieco kwaśną miną. Musiał być kimś ważnym sądząc po aksamitnym ubraniu zdobionym licznymi wzorkami szytymi złotą i srebrną nicią. W kościstej dłoni ściskał prostą, drewnianą laskę. Przypomniałem sobie język w jakim mógłbym się porozumieć. Tak, thari był odpowiedni dla tego miejsca. Chrząknąłem znaczoąco.

- Witajcie - dziewczyna przerwała w pół zdania i cofnęła się krok w tył. Starzec przyklęknął pospiesznie na kolano i opuścił głowę.
- Witaj panie - w jego głosie czułem wyraźny strach i szacunek. Podniosłem się i niemal od razu upadłem. Ni stąd, ni zowąd przed oczami przeleciały mi białe plamy. Miałem początkowe trudności z utrzymaniem równowagi.
- Panie? - starzec spoglądnął na mnie pytająco. Chyba chciał wezwać jakąś pomoc.
- Nic mi nie jest - zapewniłem - Wstań - posłusznie wykonał moje polecenie - Kim jesteś?
- Mam na imię Stilgar i jestem naczelnym kapłanem oraz doradcą księcia Alexandra panie, do usług. To jest moja córka, Selena - dziewczyna podeszła i także przyklękła podając mi ubranie i broń. Byłem lekko poirytowany. Wziąłem ubranie - białe spodnie, białą koszula i takąż kamizelkę wraz z bogato zdobioną tuniką. Były tam też czarne buty i pas oraz miecz - wyjąłem go z czarnej, inkrustowanej srebrem pochwy. Dziwna, błękitna stal błysnęła ukazując wąziutkie ostrze okryte lekką, mleczną poświatą. Był doskonale wyważony i w dodatku zadziwiająco lekki. Zamachnąłem się nim na próbę i stanąłem en garde. Starzec jęknął. Uśmiechnąłem się.
- Spokojnie Stilgar. Wstań Seleno - westchnąłem i zacząłem się ubierać. Dostrzegłem, że dziewczyna miała cały czas spuszczony wzrok. Stilgar podparty o swą laskę spoglądał na mnie starczym wzrokiem.
- Co z pozostałymi? - zapytałem, gdy zapiąłem ostatni guzik.
- Są w innych salach, panie i także dochodzą do sił - skinął głową.
- Czy wiesz kim jestem? - starzec ponownie pokiwał głową i powiedział dziwnym, monotonym głosem, jakby cytując starą prawdę.
- Jesteś Generałem, jednym z sześciu tych, których zesłał Meliash, wielki Brat-Stwórca, władca nieskończonej foretecy Nozgoth. Jesteś Armagon - Mistrz Przetrwania i przybyłeś aby nas poprowadzić. Zważyłem w myślach jego słowa. Za każdym razem, gdy je słyszałem brzmiały tak samo tyle tylko, że wypowiadały je inne usta. Ten sam głos, pełen szacunku i strachu przed tym co nieznane. Sęk w tym, że Stilgar mówił jakby dokładnie wiedział o co chodzi.
- Dobrze więc. Chodźmy. Chcę trochę odpocząć i potem zobaczyć się z pozostałymi Generałami. Zapowiedz nas także Księciu - przytaknął i wskazał ręką drogę. Podążyłem tam - w ciemność - słysząc za sobą ich kroki. Przede mną błysnęła biała linia... jedna, druga, trzecia i zauważyłem zarys drzwi. Pchnąłem i znalazłem się po drugiej stronie. Zmróżyłem mocno oczy i przysłoniłem je jeszcze ręką. Kamienny korytarz był dobrze oświetlony gęsto rozwieszonymi świetlikami, a mój wzrok nie przyzwyczaił się jeszcze do tego. Kiedy to nastąpiło ruszyłem za Stilgarem i jego córką.

Minęliśmy parę czarnych drzwi, przeszliśmy kilkoma długimi korytarzami, a także wspięliśmy się po licznych schodach idących serpentyną jednak nigdzie nie zauważyłem okien. W dodatku było dosyć chłodno z czego wnioskowałem iż albo tutejsi mieszkańcy bardzo boją się słońca albo jesteśmy gdzieś bardzo, bardzo głęboko pod ziemią...

*


Komnatę, albo raczej apartament jaki otrzymałem godny był króla i tak jak przypuszczałem nie było tu widoku na taras... Był za to spory barek z którego nie omieszkałem skorzystać. Stilgar powiedział, że gdybym czegoś potrzebował to pod drzwiami stoi sługa, a że byłem skrajnie wyczerpany więc zawołałem go. On okazał się być Seleną, z czego się ucieszyłem. Poprosiłem o jakiś ciepły posiłek i zaczekałem siadając na wielkich poduchach leżących tu i ówdzie. Zmarszczyłem czoło - sytuacja tutaj nie wyglądała mi na zbyt ciekawą zważywszy na niezbyt dogodne położenie całej tutejszej ludności. Jeszcze bardziej nieciekawie przedstawiał się fakt, iż wezwano wszystkich sześciu Generałów - najwidoczniej problem był bardzo poważny. Ująłem w dłoń czarny klejnot wiszący mi u szyi. Był niezwykle chłodny w dotyku. Wolałem nie próbować kontaktu, gdyż byłem zbyt osłabiony, jednakże ktoś mnie uprzedził.

Poczułem znajome drganie czarnej powierzchni więc uniosłem klejnot przed oczy i wpatrzyłem się w jego krystaliczną powierzchnię. Z pozoru był czarny, niemal granatowy jednak teraz coś widocznie pojawiło się w jego wnętrzu. Nagle obraz jakby powiększył się, stał się pełnowymiarowy i przesłonił wszystko inne. Ujrzałem Kaina - Mistrza Walki.

Miał długie, białe włosy splątane w warkocze i przymróżone sokole oczy szkarłatne niczym morze krwi. Haczykowaty nos był przecięty szramą biegnącą od dolnej powieki aż do początku żuchwy. Pamiątka po walce z Czarnymi Kirfiarzami w Gerhancie. Tak, to był ten sam Kain.

- Armagonie
- Witaj Kain. O co chodzi?
- Widzisz już gdzie jesteśmy? - zakręcił zręcznie pełny piruet.
- Tak i szczerze mówiąc nie jestem tym zbytnio zachwycony.
- Ja też, bynajmniej, ale zauważyłeś dziwne zachowanie tutejszych?
- Tak i to także niezbyt mi przypada do gustu. W dodatku mogą z tego wyniknąc jakieś problemy.
- Mhm. Może z księciem będzie inaczej.
- Może. Co z resztą?
- Nie wiem. Rozmawiałęm po drodze tylko z Jandarem i teraz z tobą, ale są chyba w takim samym stanie co my. Myślę jednak, że jak coś zjem i wypiję co nieco to poczuję się tak jak dawniej.
- Racja. Jeszcze dziś, mam nadzieję, zobaczymy się z księciem. Jak się orientuję to jest teraz ranek. Odpoczniemy do popołudnia i wieczorem zobaczymy na czym stoimy. Coś jeszcze?
- Nie. Do zobaczenia.
- Ello'sar'ru - pożegnałem się. Uśmiechnął się. Ja także. Przesłoniłem dłonią klejnot i kontakt został zerwany.

Dopiero teraz spostrzegłem Selenę stojącą plecami do drzwi z wytrzeszczonymi oczami, a także leżącą na podłodze tacę i mój niedoszły posiłek. No tak - widok człowieka ( nie w pełnym tego słowa znaczeniu ) wpatrującego się w bezruchu w klejnot i rozmawiającego z nim może przyprawić o lekki strach, ale ona wyglądała na spanikowaną. Podeszłem, wziąłem od niej tacę i położyłem na stole. Potem pomogłem jej usiąść i trochę ochłonąć. - Seleno - dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że ona wcale nie patrzyła na mnie. Jej wzrok skupiony był na jakimś punkcie za moimi plecami. Moja dłoń odruchowo powędrowała do miecza. Wstałem obracając się. Kiedy to ujrzałem także byłem nieco... zdziwiony. Na łóżku leżało serce !?! - czarne, wielkości pięści i sprawiało niezbyt przyjemny widok szczególnie, że nadal drgało. Podeszłem i ostrożnie zawinąłem je w prześcieradło odkładając zawiniątko na bok. Przysiadłem i przytuliłem do siebie Selenę. Cała drżała. O co, u diabła chodzi? - zastanwiałem się w myślach. Cokolwiek to miało oznaczać nie wróżyło niczego dobrego. Biorąc pod uwagę krótki czas mojego tutaj pobytu to był zapewne początek, a ja nie lubiałem niespodzianek. Dziewczyna łkała i szepnęła coś.

- Ja... ja widziałam... to serce - poczułem, że zbiera jej się na wymioty bo już otwierała usta. Odchyliłem delikatnie jej głowę w bok i pozwoliłem zwymiotować wprost na aksamitne poduchy walające się po podłodze.
- Już dobrze. Spokojnie - uspokajałem ją. Wciąż drżała w moich rękach.
- Widziałam to serce we śnie, panie - powiedziała niespodziewanie. Zaczęła łkać - Ono, ono oznacza śmierć... to tamci je tu zostawili. Wiem to, widziałam ich - postanowiłem zapamiętać to 'oni' na później. Niedługo potem usłyszałem tupot butów i w pomieszczeniu stanął Stilgar na czele czwórki strażników.

Dziewczyna nagle, jak spłoszone zwierzę wyrwała mi się i odskoczyła w tył, lądując plecami przy przeciwległej ścianie za moimi plecami.

- Seleno ! - głos Stilgara nie brzmiał przyjemnie - Przepraszam panie, ale nie... - jego ostatnie słowa przerwał jej głośny krzyk, ale ja już wtedy wiedziałem o co chodzi. Jeden ze strażników niespodziewanie wyskoczył w przód trzymając obnarzony miecz podobny do tego mojego lecz zanim zdążył wyprowadzić cios złapałem go brutalnie za nadgarstek i wykręciłem rękę kopiąc wysoko, w okolicę nerek. Coś pęknęło i bezwładne ciało zwaliło się na ziemię. Drugi był nieco ostrożniejszy i stanął en garde zachodząc mnie od lewej. Wtedy ujrzałem jego oczy - wyrażały zupełną pustkę i były zimne jak lód. Nie miałem czasu na zabawy więc złapałem jedną z zasłon łoża i cisnąłem nią w niego popychając go na trzeciego, który był chyba ostatnim. Przewrócili się obaj. W dodatku ostatni ze strażników doszedł już do siebie bo ciął zamaszyście mieczem niemal rozpoławiając obywdu na pół. Potem stało się coś jeszcze - trupy, okryły się czarną poświatą co przyprawiło mnie o dreszcz bo poczułem magiczną esencję i to aż nazbyt potężną aby można ją było zignorować. Czarna smuga wyglądająca jak obłok kopcącego dymu wypłynęła z bezwładnie leżących ciał zatrzymując się w zwartej formie pomiędzy mną, a stojącym za tym czymś Stilgarem i strażnikiem zastygłym w pozie nienaturalnego strachu. W kłębowisku dymu zauważyłem, niech mnie diabli, wyraźny zarys czegoś co mógłbym nazwać tylko parą ślepi i bezdenną paszczą białych kłów.
- DARE'SARAG'ER'MOGERTE !!! - istota przemówiła głosem ciężkim jak ołowniane łańcuchy. Przełknąłem ślinę widząc jak stwór znika w wirze podobnym nieco do tego jakim ja tu przybyłem, śmiejąc się demonicznie. Ale to nie to było powodem mojego nagłego ataku strachu gdyż, o zgrozo, wiedziałem co oznaczają jego słowa - Niestety generale, ale zostało was już tylko czterech...

**


Okazało się, że dwaj Generałowie przepadli bez śladu i wolę nawet nie myśleć co to może oznaczać. Pozostali poradzili sobie jakoś, tylko Alai odniósł paskudne cięcie w bok. Próbowaliśmy także, oczywiście, porozumieć się poprzez Klejnoty, ale widzieliśmy tylko ciemność i pustkę.

Złożyliśmy im symboliczny hołd żegnając ich starą pieśnią:
'Płyńcieżołnierze, płyńcie.
Do domu, do matek, ojców, rodzin i tych,
którzyna was czekają z wieczną strawą...
Miecze odłóżcie, już czas.
Wojna się skończyła,dlawas.
Płyńciedodomów, płyńcie.
Płyńcie do krainy, która domem waszym jest...'

Są takie chwile, kiedy wspominam Har'Akir. To była jedna z nich. Pamiętam jak kiedyś staliśmy tam, na pewnym wzgórzu niedalego pałacu. Było nas dziewięciu. Tak - było, gdyż trzech z nas poległo już dawno oddając swe życie, aby ocalić Empyr i Cyperion. Teraz odeszli kolejni dwaj... Ciekawe, kiedy nadejdzie moja kolej? Może jutro już się nie obudzę? Zastanawiam się czasem, czy coś następuje po śmierci? Jeśli tak, to co? Może istnieje jakiś stan wyższej egzystencji, kiedy umysł zostaje wyzwolony z podłego więzienia, jakie stanowi ciało. Tak, jak w Har'Akir. Tam nie istniało pojęcie materi. Istniał nieograniczony niczym bezmiar przestrzeni. Nirwana. I była jeszcze Energia. To ona kształtowała i kontrolowała pustkę. A my kontrolowaliśmy ją...

Nie mieliśmy nigdy rodziców ani rodzeństwam nie byliśmy nawet ludźmi; nasz świat był diametralnie inny od pozostałych. Tam istnieliśmy jako wspólnota. Kiedyś wezwali nas Trzej Bracia-Stwórcy i uczynili z nas Generałów, każdego obdarzając swoim Darem. Dali nam cielesną powłokę i powierzali różnego rodzaju zadania, a że byli tym kim byli...

Nie pamiętam już nawet, jak dawno to było. Ile czasu już minęło? Dwieście, pięćset? Może nawet tysiąc...

Niektórzy uważali nas za demony, inni za dżiny jednak nie byliśmy ani jednym, ani drugim. Cóż, wszechświat pełen jest dziwów...

Wtedy nadszedł kres naszego świata... Nadszedł chaos i obrucił wszystko w zło. Wtedy wielu z nas podążyło jego ścieżkami, zbaczając z naszej. Wtedy staliśmy się tym kim jesteśmy. Wtedy wypowiedzieliśmy jyhad... Poprzysiągłem, że zniszczę wszystkich tych, którzy zniszczyli wtedy naszą cywilizację.

Nagła fala gniewu rozlała się ciepłem po moim ciele. Znieruchomiałem niczym posąg. Kolejno pszeszły mnie dreszcze, a potem gniew ustąpił smutkowi.

Byli naszymi przyjaciółmi i to tak bliskimi, że byliśmy niemal jak bracia według ludzkich zwyczajów. To sprawiało mi ból, okropny ból, który ciężko było przegonić. Ból po utracie kogoś niezwykle bliskiego. Pozostała dla mnie już tylko ich trójka. Zresztą oni czuli pewnie to samo...

'I odeszli żołnierze. Gdzie?
W drogę daleką, ku ideałom.
Ku tym, którzy czekają po tamtej stronie
Ku tym, którzy podadzą im wieczną strawę
Odeszli do krainy snu wiecznego'

Co jak co, ale to wszystko przestało mi się już teraz naprawdę podobać. Byliśmy tu niespełna kilka ( słownie ) godzin, a już poległo dwóch Generałów, którzy w pojedynkę mogli pokonać dwudziestkę, nawet trzydziestkę wojowników !. Te ataki jednak były nie do przewidzenia. Odbyły się zbyt szybko i były zbyt sprawnie przeprowadzone - pomyślałem. A to może oznaczać tylko jedno... W dodatku te istoty, Cienie - jak się dowiedziałem od Stilgara - były celem w jakim zostaliśmy wezwani, ale to już wiedzieliśmy. Niezbyt ciekawie przedstawiał się także fakt, że niedoceniliśmy wroga, a to oznacza, niestety, punkt dla nich już na samym początku... Popełniliśmy jeden z podstawowych błędów dając uśpić swoją czujność, lecz zdarzały się i gorsze rzeczy. Raz, pamiętam, kiedy walczyliśmy wraz z Kainem w biwie pod Jetro, daliśmy uśpić swą czujność dwukrotnie i za każdym razem pozostawł po tym wał trupów, a coś mi się niestety zdawało, że tutaj może być jeszcze gorzej. Postanowiłem jednak odłożyć te rozmyślania na później.

Zaproponowałem, żebyśmy teraz coś zjedli i razem z innymi Generałami udaliśmy się do pierwszej lepszej sali.

Niezbyt chętnie spożyliśmy bardzo obfity posiłek i udaliśmy się na spoczynek. Przezornie także trzymaliśmy wartę, jednak to był chyba mój pechowy dzień. Byłem dobry w spaniu, to wiedziałem, ale jakoś niezbyt mi to dzisiaj wychodziło. Kręciłem się z boku na bok, wierciłem się i za nic nie byłem w stanie zasnąć. Nawet większa ilość dobrego wina nie zmieniła sytuacji. To także zaczynało mi się nie podobać, i to bardzo przez duże B. W ostateczności zrezygnowany pozostałem przy leżeniu na plecach z zamkniętymi oczami. Starałem się oczyścić umysł i zebrać myśli. Nici z tego. Coś niedobrego się ze mną działo, tak czułem. No, ale cóż. W chwili obecnej nic nie mogłem na to poradzić.

Przeleżałem tak kilka naprawdę długich godzin i potem pobudziłem wszystkich. Wspólnie postanowiliśmy udać się do Księcia.

Sługa prowadził nas wąskimi, wysokimi korytarzami. Weszliśmy na spiralne schody, którymi szliśmy przez dobry kwadrans. Tu wszystko było szersze. Ściany zdobiły różnego rodzaju bronie, zbroje i tarcze wykonane jeszcze ze starych, znanych mi materiałów. Na końcu długiego korytarza widniały czarne, drewniane drzwi ozdobione rysunkiem kruka.

Sala audiencyjna wyglądała imponująco - to musiałem przyznać. Była wąska tak, że w szerz stanęło by tam może dwudziestu mężczyzn jednak sklepienie niknęło wysoko w cieniu wielkich, płonących proporców. Na podwyższeniu otoczony tabunem zbrojnych z Stilgarem na czele siedział książe i jego widok także wzbudził pewne refleksje. Z pozoru wyglądał normalnie - miał koło trzydziestki, długie, frędzlowate włosy koloru czarnego i niezwykle, niemal w całości błękitne oczy. Ubrany był w bogatą, czerwoną szatę zdobioną koroną klejnotów. U pasa wisiał piękny miecz. Z pod poły płachty jednak wystawał kikut prawej ręki obciętej nieco powyżej łokcia. Miał smutną minę.

- Witajcie Generałowie - dygnął lekko - Jestem książe Alexander z rodu Corrinów - szliśmy paradą i każdy z nas klęknął na jedno kolano przytykając pięść do piersi - Wstańcie proszę, nie musicie składać mi hołdów - uczyniliśmy według jego woli - Jest mi strasznie przykro... - tu zawiesił na chwilę głos - Z powodu zniknięcia dwójki z Was...

Przęłknąłem ślinę. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę - widziałem w nich ból. Ten człowiek, mimo iż kaleki i niewyglądający na sprawnego miał w sobie coś - to była wrodzona charyzma; on się po prostu urodził by być księciem...

- Dziękuję w imieniu nas wszystkich - odezwałem się - Jednak to nie jest teraz czas na rostrząsanie tej sprawy. Chcielibyśmy porozmawiać o cieniach panie i o dowiedzieć się wszystkiego o sytuacji jaka tutaj panuje. Najszybciej jak to możliwe.
- Oczywiście - zmarszczył nieco czoło - Usiądźcie proszę - siadliśmy na znajomych poduchach przed Księciem i zostaliśmy poczęstowani na jego rozkaz winem. Doskonałe. Przyglądał się nam, kiedy piliśmy i westchnął.
- Nie będę się zbytnio rozwodził na temat naszej przeszłości. Powiem tylko, że niestety zostało nas tu niespełna dwanaście tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci, a jest to cała populacja ludzka tego świata - w tym momencie omal nie udławiłem się winem. Ale nie przerywałem mu - Na początku było nas około dwudziestu milionów dopóki nie pojawili się oni. Tak, Cienie. Przekazy historyczne mówią, że zaatakowały one Trzech Braci-Stwórców już w innych światach. Niewiemy dlaczego. Kiedy nadeszli mieli pomóc w rozwiązaniu jakiegoś problemu w innym świecie jednakże... okazali się być czymś niewyobrażalnie złym i straszliwie niebezpiecznym.

Pamiętałem ten okres. Pamiętałem jak Bracia-Stwórcy mówili o tym. Oni uciekali. Uciekali przed cieniami, a one wcale nie zostały wezwane. One chciały zniszczyć Trzech. Nie wiem jednak dlaczego. Książe kontynuował.

- Zagnali nas tu, pod powierzchnię ziemi, jak zwierzęta zagradzając nam drogę powrotną. Są zdolni, jak się przekonaliście do kontrolowania ciała swej ofiary doskonale ją naśladując we wszystkim. Ale to nie wszystko. Posiadają także liczne inne, niezwykłe zdolności magiczne... Jeszcze do nie dawna nie imała ich się nasza stal dopuki nie wydobyliśmy trzech stopów tych niezwykłych, kolorowych metali - tu kiwnął głową w stronę mojego miecza - Dzięki nim możemy się bronić czymś innym oprucz magii naszych nielicznych Wtajemniczonych, z którymi będziecie mieli okazję porozmawiać już niebawem. Naze obecne życie nie wygląda zbyt imponująco. Ten zbytek luksusu na jaki możemy sobie jeszcze pozwolić - wskazał na swoje ubranie i na kolorowe arrasy wiszące na ścianach - Nędzne jedzenie; korzenie rosnących tu w tych mrocznych podziemiach traw oraz mętna woda z nielicznych źródeł, które już wysychają... - jego twarz spochmurniała jeszcze bardziej - W dodatku nie atakują frontalnie. Nie. Oni tylko zakradają się do tego nędznego pałacyku w ciałach naszych ludzi i męczą nas straszliwymi torturami ukazując nam we snach straszliwe rzezie dokonywane na dzieciach, nie pozwalają zasypiać po kilka dni, powodują zniknięcia drobnych rzeczy, ukazują inne, niezwykłe i straszne dziwy jak to serce, które ty widziałeś. Wielu z naszych po prostu oszalało i popełniło samobójstwo niekiedy zabijając całe swoje rodziny... W dodatku moja smierć się już zbliża. Wielokrotnie widziałem to już we snach i wiem, że już niedługo pozwolone mi będzie stąpać po tej ziemi. Jestem przedostatnim z rodu Corrinów. Ostatnia jest moja córka - wskazał ręką za siebie i dopiero teraz zauważyłem wystającą główkę małej dziewczynki zza tronu - Zbliż się, proszę, Esau Carin - dziewczynka po chwili nieśmiało podeszła stając obok ojca. Miała jego oczy - widziałem w nich to samo co w oczach Księcia. Miała niezwykłą urodę choć nie wyglądała na wiele ponad dwanaście lat - Dlatego wezwałem Was, Generałowie - kontynuował Alexander - W was moja nadzieja - w jego oku ujrzałem łzę - to wy przeprowadzicie mój plan, o którym będę z wami musiał podyskutować na osobności. Później. Chciałbym teraz jednak o coś prosić. Złóżcie przysięgę, że będziecie aż do śmierci chronić ród Corrinów - wiedziałem, że chodzi mu o jego córkę. Coś ścisnęło mnie w gardle. Wstałem, podeszłem do niego i uklękłem oddając hołd. Po chwili podniosłem głowę i przyłożyłem dłoń do serce wpatrując się prosto w oczy Księcia. Rzekłem powoli.
- Aż do smierci - nastąpiła krótka, błoga cisza. Dopiero po chili usłyszałem słowa pozostałej trójki - Aż do śmierci.

- II -


W mojej głowie pojawił się natłok pytań, stwierdzeń, postanowień i sprzeczności. Wszystko to wyglądało znacznie gorzej niż pierwotnie myślałem. Jeszcze nigdy nie powierzono nam takiego zadania, praktycznie rzecz biorąc, bez okłamywania samego siebie, z góry skazanego na niepowodzenie. Ale może wszystko było wynikiem zmęczenia bo mimo iż byłem w stanie nie spać wiele nocy, to jednak dopiero co przybyliśmy, więc byliśmy wyczerpani. Te Cienie są blisko. Teraz, gdy dowiedziałem się, że to ich sprawką była moja bezsenność wiedziałem, że są naprawdę blisko. A całkiem możliwe, że my przybyliśmy zbyt poźno. Kto wie czy nawet sługa stojący u nas pod drzwiami nie jest jednym z nich. Rozmyślania przerwało mi pukanie do drzwi. Podeszłem i odsunęłem wielką sztabę. To była Selena. Wpuściłem ją i zamknąłem drzwi tak jak były. Była piękna - o bogowie - była diabelnie piękna, a ja dopiero teraz to sobie uświadomiłem. Pomyślałem jak dawno nie byłem z kobietą. Zeszło by już ze sto lat... Zaproponowałem jej drinka i nie odmówiła.

- Ja... - zaczęła - Ja chciałam prze...
- Nie rób tego. Nie masz za co - przerwałem jej. Zapewne przysłał ją tutaj Stilgar. Zarumieniła się.
- Opowiedz mi o swoich snach, dobrze? - postanowiłem odgonić myśli o niej jak o atrakcyjnej dziewczynie, a zająć się tym, co w tym momencie zajmowało najwyższy priorytet. Na chwilę otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale potem zamknęła je. Dopiero po chwili przemówiła.
- Wiesz już, że my tutaj, miewamy sny - zawiesiła wzrok w pustce - Ja także miewam sny. Tylko, że te moje są trochę inne. Ja widzę przyszłość... To dar, odziedziczony po matce. Właściwie bardzo rzadko się objawia. Tylko czasami. Moja matka widziała częściej.
- Rozumiem. A czy śniło ci się coś ostatnio?
- Nie. Tylko to serce i... tamci strażnicy. Ale... widziałam jeszcze coś - jej rumieńce były teraz niczym dwa wielkie, dojrzałe jabłka. Popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami i ja chyba, tak mi się wydawało uprzedziłem przyszłość - Przyciągłem ją delikatnie do siebie i nasze wargi spotkały się. Pocałowaliśmy się soczyście i położyliśmy razem...

Niewiem jak długo to trwało. Przyznam jednak, że potem już wręcz zwalałem się z nóg. Po prostu byłem padnięty. Wtedy usłyszałem jej miękki głos.

- Nie chodziło mi o to. Nie to widziałam - zaciekawiłem się jej słowami. Przez chwilę nawet się uśmiechnąłem. I w tymsamym momencie poczułem przeszywający, straszliwy ból. Najpierw w boku, a potem u szyi. Czułem, że mdleję; zdążyłem tylko pomyśleć, że przynajmniej udało mi się zasnąć...

*


Niewiem jak długo byłem nieprzytomny, ale w końcu powróciła mi świadomość. Obraz wirował mi przed oczami, migotał i wykręcał się jakby ktoś z pojęcia perspektywy zrobił sobie żart. Kilkakrotnie jeszcze mdlałem zanim wreszcie udało mi się jakoś pozostać przy żywych. Czułem lekkie pieczenie w boku i w lewej części szyi. Fakt, który sobie właśnie uświadomiłem przyprawił mnie o niezbyt przyjazne odczucia. Selena ! - pomyślałem, a właściwie krzyknąłem w myślach.

Poczułem czyjąś zimną dłoń na czole i usłyszałem słowa, tyle, że brzmiały jakby były nienaturalnie wydłużone. Widocznie byłem odurzony. Ktoś delikatnie rozchylił moje usta i poczułem chłodną ciecz spływającą mi do krtani. Przełknąłem i ból ustał całkowicie. Potem zasnąłem ponownie.

Następne przebudzenie wyglądało o niebo lepiej. Widziałem już normalnie, nie bolało mnie, o dziwo, nic prucz mięśni i w dodatku byłem całkiem rześki.

W pomieszczeniu w którym się znajdowałem paliła się tylko świeca. Była to typowa klitka. Na stoliku leżał kubek i coś w nim jeszcze pływało. Sięgnąłem po niego i wypiłem. Dopiero teraz zauważyłem poruszenie w cieniu.

- Kto to? - zapytałem. Cień drgnął raz jeszcze i po chwili wszedł w zasięg widzenia. Był to niski starzec, miał może sto piędziesiąt centymetrów. Gęsta grzywa siwych, w niektórych miejscach białych włosów spływała mu na ramiona łącząc się z długą brodą sięgającą mu do pasa. Nosił niebieski strój bez żadnych ozdób. Rozłożysty kapelusz sterczał mu na głowie. Drobne oczka spoglądały na mnie z uśmiechniętej twarzy.
- Jak się czujemy, młodzieńcze? - zagadnął po chwili. Przemyślałem to i udzieliłem odpowiedzi.
- Szczerze? Nawet dobrze
- Cieszy mnie to. Ach. Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Jestem Tzar, a ty jeśli się nie mylę jesteś jednym ze sławnych Generałów... - To imię, słyszałem je już kiedyś... Tak, przypominam sobie. Słyszałem kiedyś o Tzarze Wtajemniczonym, który walczył o boku Trzech Braci, ale to było przeszło ponad tysiąc lat temu !?!.
- Tak. Zwą mnie Armagon. Czy ty... czy ty jesteś tym sławnym Tzarem o którym krąży tyle legend? Tzar Wtajemniczony, ostatni z Magów? - zmarszczył czoło i kiwnął przecząco głową.
- Nie, to nie ja, jednak słyszałem o nim. Zginął jakieś dwieście lat temu w bitwie z Cieniami. Poświęcił się aby ci ludzie, którzy są tutaj mogli wtedy uciec. Niech Wielcy Bracia mają go w swej opiece - westchnąłem i zastanowiłem się.
- Co z Seleną? - na to pytanie starzec posmutniał.
- Żyje, jednak jej stan jest, rzekłbym, krytyczny. W ostatniej chwili udało mi się rzucić zaklęcie ochronne i nie wiem, czy przeżyje szok spowodowany przejęciem jej ciała i umysłu przez Cień. Niewielu udało się to przeżyć - tu na chwilę przerwał i wskazał na mnie palcem - Ty także miałeś szczęście. Jeszcze chwila, a byłbyś pogryziony i pocięty na sieczkę. Uratował cię Kain, który wtedy akurat wybierał się do ciebie. Przyniósł twoje zwłoki do mnie.

Kain - przerzuciłem to imię w myślach i jakby na zawołanie usłyszałem pukanie u drzwi. To był on. Skinął głową Tzarowi.

- Jak się czujesz? - jak zwykle był uśmiechnięty.
- Dzięki. Całkiem, całkiem.
- Spałeś tyle, że myśleliśmy, iż już się nie obudzisz
- Tyle? To znaczy ile? - myślałem, że nie straciłem aż tak poczucia czasu i że minęło jakieś osiem-dziesięć godzin. Jego słowa jednak zachwiały lekko moje zdanie.
- Spałeś przeszło trzy doby majacząc przez sen co wedle tutejszej rachuby oznacza około dziewiędziesiąt godzin - odpowiedział. Zdziwiłem się nieco. Widocznie mój wcześniejszy stan nie był zbyt wesoły. W dodaku czas tutaj płynął inaczej.
- Poczyniliśmy już pewne wstępne przygotowania i zebraliśmy trochę infromacji. Kiedy wrócisz do zdrowia wszystkiego się dowiesz. Teraz najlepiej prześpij się jeszczę trochę. Mamy z mistrzem Tzarem parę spraw do omówienia. Chwilę potem już ich nie było.

**


Kiedy się przebudziłem otrzymałem wiadomość abym udał się na naradę. Stoczyłem więc się z łoża i przywdziałem nowe ubranie leżące starannie zwinięte na stole. Przypasałem miecz i wyszedłem.

Minąłem kilku strażników. Zasalutowali. Odsalutowałem i minąłem ich wchodząc na jeden z tych ciągów kręconych schodów wijących się serpentyną między piętrami. U góry znalazłem się w rozległym halu, gdzie poprzywieszane były portrety rodu Corrinów. Mijałem je spoglądając na każdy z kolei. Było ich tam przeszło tuzin i w każdym dostrzec było można wyraźne podobieństwa (głównie rozpoznać można było te nietypowe, niemal w całości błękitne oczy). Mój wzrok zatrzymał się najpierw na Księciu Alexandrze, a potem na Esau Carin. Wpierw myślałem, że to jest ona bo wyglądała niemal identycznie. Ale to była jej matka. Tak głosił podpis. Praktycznie poza wiekiem nie było widać żadnej różnicy. Ta sama twarz, jej rysy, oczy. Niezwykłe.

Wyszedłem z halu, przeszedłem jednym z ogrodów, kolejne schody i byłem na miejscu.

Czekali tam już wszyscy - Książe z Tzarem u boku oraz Generałowie. Było także grono oficerów, którzy mieli nam bezpośrednio podlegać. Przywitałem się skinięciem głowy. Alexander wskazał ocalałą ręką abyśmy się zbliżyli. Przemówił potem spoglądając po nas swymi niezwykłymi oczami.

- Każdy z was poprowadzi grupę ludzi, w każdej około trzech tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci. Wyruszycie każdy w innym kierunku i postaracie się znaleźć Ki'Rin, to nasza ostatnia nadzieja. Kiedy któremuś z was się to uda da on znak pozostałym i oni, jeśli zdołają dostaną się tam także. Spojrzyjcie na mapę - zerknąłem tam. Była to plątanina korytarzy przecinających się wzdłóż i wszerz oraz pod każdym kątem. Niektóre były oznaczone jako koryta wodne, inne jako bezdenne przepaście, a jeszcze inne z kolei jako ślepe zaułki. Był tam też podział terytorialny ze względu na występujące tam różne okazy fauny, czyli tereny, które raczej należy omijać.
- Armagonie, ty popłyniesz na pokładzie Kruka, jednego z trzech okrętów jakie będziemy mieli tym wodnym korytarzem oraz szeregiem połączonych ze sobą jaskiń. Jest to długa droga jednak jest to teren względnie bezpieczny. Zabezpieczać was będzie kilka tuzinów małych łodzi, które płynąc przed wami będą badali dno. Kain, wyruszysz tym korytarzem prowadzącym w górę, będziesz mijał po drodze obrzeża niebezpiecznych przejść grożących zawaleniem. Jandarze. Twoja droga wiedzie na początku równolegle do drogi Kaina, a potem skręca znacznie w bok. Te same zastrzeżenia. Alai. Poprowadzisz swoją grupę w dół, łukowatym przejściem wiodącym na zachód. Wpierw jednak będziecie musieli przeszkolić naszych żołnierzy. Wyruszycie za dwa miesiące, już teraz trwają przygotowania. Kruk zostanie skonczony za jakiś tydzień, natomiast wytopienie broni potrwa ponad miesiąc. Przez ten czas będziecie musieli przygotować nasz lud do tej wyprawy. Do każdego z was dołączy także ktoś jeszcze. Ty Armagonie weźmiesz na pokład moją córkę, Esau - tu przerwał na chwilę, a ja przypomniałem sobie przysięgę. 'Aż do śmierci' - Z Kainem wyruszy Tzar. Ja pojadę z Jandarem, a do Alaia dojdzie Stilgar. Nie możemy zwlekać i zaczniecie szkolenie już dzisiaj.

Zastanawiałem się ilu z obecnych na naradzie oficerów jest pod władzą Cieni. Może nawet sam Książe, Tzar albo któryś z Generałów? Ciekaw też byłem co się dzieje z Seleną... Po naszym ostatnim spotkaniu miałem trochę mieszane uczucia jednak rozumiałem, że ona nie miała na to wpływu. Zastanawiałem się tylko, czy kiedy byliśmy razem to była ona, czy Cień? Znałem, niestety prawdę. Te straszliwe istoty zdolne były naśladować swą ofiarę w stu procentach. Nigdy jeszcze, choć podróżowałem poprzez wiele światów nie spotkałem takich kreatur. W chwili obecnej czułem do nich nienawiść i miałem głębokie postanowienie zniszczyć je i doprowadzić wyprawę do końca. To był mój cel.

Teraz znajdowałem się na rozległej sali ćwiczeń, gdzie dziesiątka ludzi stała przede mną w szeregu. Postanowiłem, że najpierw wyszkolę tę dziesiątkę, potem każdy z nich wyszkoli następną itd. Na końcu zrobimy mały test w terenie i zobaczymy jak to wszystko będzie wyglądać. Niemal równocześnie Kain szkolił ich w walce, Jandar w sztuce obronnej, a Alai pod względem taktyki. Tak, każdy z nas posiadał Dar otrzymany przez Braci-Stwórców i w tej jednej dziedzinie nie było od nasz lepszych. To dlatego zostaliśmy tu wezwani. Wątpię, czy był gdzieś ktoś, kto umiał walczyć jakomkolwiek bronią lepiej od Kaina lub czy ktoś znał się lepiej na obronie niż Jandar. Albo na taktyce i strategi od Alaia. Ja za to byłem w stanie przetrwać w każdych warunkach. Byliśmy mistrzami, każdy innej sztuki. Wszystko to przypominało mi trochę dawne czasy, gdyż nieraz już robiliśmy takie rzeczy. Wtedy jednak skala zagrożenia była inna - tu natomiast skalą zagrożenia była śmierć. Cały ten świat - Myth, jak się dowiedziałem ( w thari znaczyło to tyle co utracony ) dawniej był kwitnący i pachnący jak wiele innych, które widziałem. Jednakże kiedy nadeszły cienie wszystko legło w gruzach. Odgoniłem od siebie te myśli i skupiłem się na ludziach. Życie w tych warunkach nadało ich ciałom formę. Byli silni, wytrzymali i pojętni. Gdyby nie te cechy już dawno by nie żyli. Dlatego szkolenie szło gładko. Łatwo wchłaniali wiedzę, którą im przekazywałem i po niecałym tygodniu rozpoczęli oni szkolenie następnych zastępów. Ja tymczasem szkoliłem następne dziesiątki, aby wszystko szło szybciej.

***


Minęły jakieś dwa tygodnie nim ją ponownie ujrzałem. Przyszła do mnie pewnego wieczoru ( co prawda wieczór panował tu cały czas, ale licząc wedle jakiejś normalnej rachuby ) kiedy kładłem się spać. Miała siną twarz i mocno podkrążone oczy. Wyglądała na wyczerpaną. Mimowolnie ucieszyłem się.

- Witaj Seleno - przywitałem ją.
- Witaj, Generale - jej głos był spokojny. Ciągle miała wzrok zawieszony w pustce. Trzymała się za boki i lekko dygotała - Próbowałam cię zabić.

Nie chciałem zaczynać tej rozmowy, ale chyba nie było innego wyjścia.

- To nie byłaś ty - zaprzeczyłem i poczułem, że jej słowa sprawiły mi ból.
- Nie rozumiesz. On pozwolił mi patrzeć. Widziałam jak zagłębiam ostrze w twoim boku, jak gryzę cię w szyję. Jak ranię cię. Widziałam jak upadasz bez życia na ziemię. Już wtedy myślałam, ze cię zabiłam. On pozwolił mi patrzeć - zauważyłem, że ma w oczach łzy. Wargi jej zadygotały - Wtedy znikąd zjawił się Tzar i straciłam przytomność - zastanowiłem się nad jej słowami. Te cienie... były potworami. Skazać szłowieka na takie tortury umysłu... A Tzar - mówił, że to Kain mnie uratował...
- Kain, widziałaś go wtedy? Był tam?
- Nie - pokręciła przecząco głową. Dlaczego Tzar kłamał? - pomyślałem.
- Usiądź - rzekłem, podeszłem do kubła z lodem i nalałem jej kieliszek wina tam się znajdująego. Usiadłem koło niej i podałem jej trunek.
- Opowiedz mi o tym śnie - postanowiłem ciągnąć to do końca. Popatrzyła mi w oczy, zawachała się na chwilę, ale przemówiła.
- Widziałam cię. Byłeś ubrany na biało tak jak wtedy, kiedy tu przybyłeś. Trzymałeś kogoś na rękach. Była tam przepaść w którą ty spoglądałeś. Potem wizja się rozwiała i ujrzałem ciebie na pokładzie jakiegoś wielkiego okrętu, płynąłeś wodnym tunelem, na którego końcu było światło.

Zamyśliłem się. Miała dar jasnowidzenia, choć szczątkowy to jednak. Jej wizja nie musiała być prawdziwa, ale mogła. Po chwili stwierdziłem, że chyba lepiej by było żeby była.

- Kocham cię - rzekłem, a ona pokiwała przecząco głową.
- Nie. Wcale nie - zaprzeczyła. Roześmiałem się - Powiedzmy, że mnie lubisz, nawet bardzo. A jeszcze bardziej mi współczujesz - przestało mi być do śmiechu. Miała chyba rację...
- Pragnę cię
- Wiem - rzuciła mi się w ramiona.

I czas dla mnie przestał istnieć. Napajałem się tymi chwilami ile tylko mogłem choć niestety wiedziałem, że Wszysto jednak co miało swój początek musi mieć i koniec...

****


Następnego dnia byłem w pełni sił. Odczuwałem nawet głęboką radość tak, że z zapałem zabrałem się do ćwiczenia mojego legionu, mojej armi. Wszystko szło jak z płatka, a ja wciąż wspominałem poprzednią noc. Umówiliśmy się, że potem znów się zobaczymy i nie mogłem się wręcz doczekać.

Moi ludzie ćwiczyli ze mną już przeszło miesiąc i uczynili duże postępy. To samo powiedzieli mi pozostali Generałowie, więc z satysfakcją mógłbym rzec, że idzie nam całkiem dobrze. Monotonnie więc powtarzałem z nimi wszystko co sam umiałem. Czas mi się dłużył jak zawsze, gdy się na coś czeka. Postanowiłem wszystko nieco przyspieszyć i sprawdzić umiejętności moich żołnierzy w polu. Jeden z oficerów zaproponował, abyśmy udali się na polowanie. Nie wnosiłem sprzeciwów. Wręcz przeciwnie. Z chęcią chciałem obejrzeć tutejsze okazy zwierząt.

Mijaliśmy z początku korytarze pałacowe. Potem wyszliśmy na ciąg korytarzy wiodących ciągle w dół. Wiły się i skręcały niczym wąż. Zaczęły się poszerzać i przechodzić w długie jaskinie. Tu i tam kapała woda. Podziemny krajobraz był piękny. Rzeźba skał nadawała jej uroku, a bezdenne przepaście przyprawiały o zawrót głowy. Kroczyliśmy tam wspólnie idąc dwoma kolumnami. Nie wiem czemu, ale odniosłem wrażenie, że ktoś lub coś nas obserwuje. Lata praktyki wyczuliły mnie na takie przypadki i byłem tego całkowicie pewien.

Spojrzałem w rzędy stalagmitów, ale nic nie zobaczyłem. Uczucie jednak rosło w miarę jak brnęliśmy dalej. Wkrótce lodowata woda sięgnęła nam kostek. Usłyszałem plusk wody i za zakrętem minęliśmy dziurę w ścianie z której tryskała woda. Obok leżała sterta wiader. Przeszliśmy dalej, a droga zmieniła swój bieg trochę pod górkę. Tu ściany były przykryte płaszczem dziwnego bluszczu. Był zielony, ale widoczne były pobłyskujące, żółte plamki na ich powierzchni. Czułem nieco słodkawy zapach, coś jakby mięta. Tak, mięta. Wskazałem na nie ręką, a jadący obok mnie oficer podjechał do mnie i kiwnął głową w kierunku bluszczu.

- To rihta. Można z niej robić liny, można herbatę. Nadaje się także, po wysuszeniu i utarciu do nabijania fajki.

Ciekawe - pomyślałem. Ci ludzie nie znali tego smaku jako mięty. Nie znali chyba nawet tego określenia.

Mijaliśmy jeszcze niewielkie ilości innych okazów tutejszej flory, a oficer, Hagis jak się orientowałem z ochotą odpowiadał na moje pytania. Widziałem niebieskie kwiaty o wielkich liściach, niezykle trujące. Spoglądałem na drobne, białe kwiatki nieco tylko podobne do róż, ale o zupełnie innym zapachu. Mijałem z rzadka rosnącą, prawdziwą trawę, a na myśl przychodziły mi dawne stare czasy, kiedy polowaliśmy w śnieżnym lesie w pewnym świecie, który kiedyś odnalazłem w pewnym miejscu. Zaśmiałem się bo zabrzmiało to nieco jak jedna z tych historyjek 'Za siedmioma górami, za siedmioma rzekami...'. Potem powróciły wspomnienia.

Istniało niegdyś miejsce, nazwane przeze mnie Yol. Była to wiecznie śnieżna kraina, którą sobie upodobałem i w której spędzałem wolne chwile. To był mój świat. I żyłem tam przez pewien okres czasu. To były miłe wspomnienia. Ciekawe czy pamiętali by mnie? - stary latarnik, Zelur z którym grywałem w szachy, albo stajenny niemowa, Ran. Tak, to były piękne czasy. Ten świat już dawno został zniszczony... może kiedyś o tym opowiem.

Droga wyraźnie pięła się w górę, coraz stromiej. W pewnym momecie musieliśmy zejść z koni i pójść pieszo. Tak zrobiliśmy i wkrótce stanęliśmy u góry, na rozległej skalnej półce z której rozciągał się niezwykły pejzarz.

Jaskinia była gigantyczna i przyprawiała o zawrót głowy. Przytłaczała nas swym rozmiarem tak, że aż musiałem sobie usiąść. Od lewej ściany, aż do prawej (a tylko one były widoczne, bo jaskinia się rozszerzała) i daleko w głąb rosły wielkie, czarne drzewa, takie z jakich w pałacu buduje się drzwi, stoły, krzesła i wszystko inne. Na ich brązowawych gałęziach pokrytych dziwnymi, żółtymi liśćmi widniało mrowie malutkich, świecących punkcików, które rozświetlały wnętrze tej jaskini. Wokół tego niezykłego lasu rosła trawa. Zielona, żółta, czasem także o innych kolorach, a na niej różne kwiaty, w tym także te, które mijaliśmy po drodze. Z lewej strony, widniał inny wodopój, który swym strumieniem utworzył niewielkie jeziorko. Odbijał mętne światełka drzew.

Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś takiego. To było niezwykłe i wątpię aby me słowa mogły oddać głębię tego widoku.

- To Mal'ilin - rzekł Hagis zza moich pleców - Las Tajemnic.

Wstałem i ruszyliśmy z naszej półki drobnymi schodkami wiodącymi tuż przy ścianie, w dół. Były długie i nieco śliskie; wolałem nawet nie myśleć co by się stało gdybym spadł.

Kiedy moje stopy dotknęły niezwykłego trawnika przez chwilę miałem uczucie jakby ziemia pod moimi stopami falowała. Był to jednak wiatr poruszający tym morzem kolorów we wszystkie strony.

- Wiatr? - rzuciłem do Hagisa. Pokiwał głową i wskazał na wąskie szczeliny w ścianach.
- To normalne. Te długie szpary tworzą zawirowania powietrza, coś jak przeciąg... Tak, wiem o co ci chodzi, panie. Ale nie... - jego ostatnie słowa zagłuszył ryk czy może pomruk jakiegoś zwierzęcia. Spoglądnąłem w tamtą stronę, a grupa łuczników ustawiła się rzędem za moimi plecami. Stworzenie miało jakieś półtorej metra wysokości i przypominało mi nieco psa. Zamiast skóry miało wielkie, pancerne łuski pokryte rzadkim włosiem.

Miał krótkie nogi i parę wielkich, bladych ślepi widniejących na dużej głowie ozdobionej koroną poskręcanych rogów. Otwarta paszcza ukazywała rzędy kłów wielkości kciuka. Stworzenie ponownie wydało z siebie ten odgłos nieco unosząc głos. Dla mnie brzmiało to jak rzężenie byka i ryk lwa połączone w jedno i dodatkowo podgłośnione.

- Gook - szepnął Hagis dając znak łucznikom aby dobyli broni - Jego pancerzu nie przebije żadna strzała. Kiedyś wykozystywaliśmy je jako zwierzęta juczne.

Grupa żołnierzy powoli zaczęła okrążać dziwne stworzenie. Z jego oczu, mimo iż pustych można było odczytać coś co nazwałbym inteligencją. Stał tam jednak i żuł trawę od czasu do czasu pomrukując coś tylko. W pewnej chwili jego wielkie nozdrza poruszyły się i usłyszałem jak głęboko wciąga powietrze. Potem zabeczał i pognał wprost na mnie. Najpierw zaskoczeni byli ludzie, potem ja sam. Wyciągnąłem swój miecz i stanąłem epee garde wskazując czubkiem ostrza pędzącą bestię. Żołnierze rzucili się z dwóch stron tnąc swymi mieczami. Niektóre z nich ugrzęzły w pancerzu zwierzęcia, inne złamały się przy uderzeniu, a stwór parł nieprzerwanie naprzód, ku mnie. Hagis przeklnął i stanął ze mną ramię w ramię łapiąc miecz oburącz. Zza moich pleców posypał się grad strzał jednak albo odbijały się albo grzęzły. Jeszcze dziesięć metrów... pięć, co jest? Nagle stwór zachamował ryjąc kopytami ziemię. Stał jakieś trzy metry przede mną. Zabeczał i uniósł wysoko głowę. Wyglądał jak jeż. Potem opuścił głowę i poczułem jak lepka maź trafia mnie prosto w czoło. Padłem na ziemię i zacząłem tarzać się ze śmiechu. Opluł mnie...

*****


Po paru godzinach wróciliśmy. Czas ćwiczeń na dzisiaj minął, więc niemal pobiegłem na spotkanie z Seleną. Po drodze prawie wpadłem na Tzara.

- Gdzie cię tak nogi niosą, Generale? - roześmiał się starzec - Pali się czy co?
- Nie, przepraszam. Śpieszę się na spotkanie.
- Acha. Rozumiem, rozumiem. Idź więc. No idź - widziałem wyraźnie, że miał mi coś jeszcze do powiedzenia, ale udałem się do Seleny. Zwolniłem jednak nieco. Przeszedłem przez to, co tutaj było ogrodem, z cienia w blask skośnych promieni wielkich świetlków. Wszedłem na szerokie, kręcone schody. Wartownik stanął na baczność kiedy wkraczałem do pałacu. Dotarłem do tylnych schodów, wspiąłem się na piętro, potem drugie. Z lewej strony, ze swojego pokoju, wyłoniła się Selena.
- Armagonie - wyciągnęła do mnie ręce. Ująłem ją za dłonie i pocałowałem. Byłem nieco zdyszany więc rozpiąłem tunikę.
- Chodźmy coś zjeść - zaproponowałem - Nie jadłem nic od rana. Udaliśmy się prosto do ogrodu i stamtąd wyciągnęliśmy z ziemi trochę tutejszej roślinności. Oddzieliliśmy korzeń od reszty. Jak się od niej dowiedziałem, w liściach znajdowały się soki zabijające w przeciągu kilku minut. Tylko korzeń był jadalny. I pożywny - jak stwierdziłem zjadając ich zaledwie kilka. Mój apetyt był na tyle wielki, że jeszcze przed chwilą, w normalnych warunkach zjadłbym przynajmniej trzy, wielkie kury. Tutaj nie znali jednak tak ich zwierząt. Teraz już nie...

Wszystko tutaj, każda potrawa, czy trunek opierał się tylko na różnego rodzaju kombinacjach korzeni tych roślin. Mięso było na wagę... nie, nie złota - ono było tu bezwartościowe, ale na wagę, pow...

- Armagonie - przerwała mi rozmyślania. Przestałem obgryzać korzen i spojrzałem na nią pytająco - Niedługo się rozstaniemy - posmutniała. Znowy wbiła wzrok gdzieś w niewidoczny punkt - Wyruszam w grupie Kaina - zastanowiłem się, jakim problemem była by prośba o przeniesienie jej do mojej grupy. Chyba żadnym. Zdałem sobie też sprawę z tego iż mogło to być rozpraszające, a jeszcze gorsze było to, że właśnie sobie to uświadomiłem. Zostałem obarczony zbyt wielką odpowiedzialnością, aby narażać tylu niewinnych w tak głupi sposób. Zmarszczyłem czoło i wyrzuciłem obgryziony korzeń.
- Tak, już niedługo - oznajmiłem i zapadła błoga cisza. Przez długi czas nikt z nas się nie odzywał. Potem zaczęliśmy niemal równocześnie.
- Ja...
- Czy...
- Mów pierwsza.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham.
- Znowu miałam sen - jej twarz zasygła w pozie głębokiego oczekiwania. Utkwiła swoje wielkie, cudne oczy we mnie.
- Widziałam dziecko - na jej policzkach ponownie zakwitły jabłonie.
- Ono było nasze, Armagonie, nasze.

Czekała z nadzieją w głosie na moją reakcję. I przyznam, że sam się zdziwiłem.

- Cieszę się
- Naprawdę?
- Mhm - i złapałem ją w objęcia. Upadliśmy na drogocenne korzenie, ale to nic. Liczyliśmy się tylko my...

- III -


Nadeszli nocą i wszyscy wiedzieli co to oznacza. Wszędzie panował chaos. Ludzie biegali i krzyczeli. Chwilę potem byli już martwi.

Wybiegłem na korytarz i ruszyłem pędem w stronę komnat królewskich. Raz, czy dwa zostałem zaatakowany przez ludzi opanowanych przez cienie. Pierwszy zginął przedziurawiony na wylot, a drugi z rozciętą czaszką.

Czarna smuga została wchłonięta przez wir.

Droga tam była usłana trupami. Widocznie nasi przedzierali się tędy.

Coś mi się zdawało, że cały nasz plan wziął w łeb. W obecnej sytuacji wszystko widziałem na czarno i nie dostrzegałem z tej sytuacji żadnego wyjścia.

Przebiegłem pod łukowatym sklepieniem jednej z sal audiencyjnych, przeskoczyłem parę trupów i po drodze spotkałem paru żołnierzy stosujących właśnie przekazaną im przeze mnie wiedzę. Zebrałem ich; po drodze spotkaliśmy ich jeszcze kilku tak, że gdy stanęliśmy u tych właściwych drzwi było nas na oko dwudziestu. Kopnąłem je z całych sił. Razem z zawiasami wpadły do środka i zaraz za nimi wskoczyliśmy my. Byli tam wszyscy. Stali na podwyższeniu ściskając w pierścieniu młodą córkę Księcia, Esau oraz Tzara. Byli poranieni tu i tam. Kain wywijał swoim mieczem za każdym razem kreśląc szkarłatną wstęgę śmierci wszędzie tam gdzie jego ostrze napotkało opór. Nie gorszy, a nawet lepszy wydawał się być jednoręki Alexander, walczący długim ostrzem kładąc trupem każdego kto choćby ns chwilę weszedł w jego jego zasięg. Pod ich stopami leżał wał trupów. Najwięcej ich było koło Kaina i Księcia. Nieco z boku zauważyłem także osmolone sadzą resztki ludzkich zwłok. Hordy naszych opanowanych przez cienie nacierały trzema innymi wejściami rozwalonymi na ościerz. Ruszyliśmy na odsiecz starając się przedrzeć do środka. Szłem na czele, a ci, którzy wchodzili mi w drogę ginęli u mych stóp. Nie wiem ilu tego dnia pozbawiłem życia; przestałem liczyć po dwudziestym. Tymczasem jednym z wejść nadeszła kolejna odsiecz, na czele której stał Hagis. Wiedziałem, że nie utrzymamy się tu długo, więc przyspieszyłem rzucając rozkaz aby ci, którzy szli za mną ustawili się szeregiem. Widocznie usłyszeli bo po chwili zobaczyłem ich obok siebie. Było ich siedmiu i za każdym krokiem ginął jeden z nich. To nie była walka, to była rzeź. Widocznie cienie ten akurat moment wybrały na atak uznając, że nie mogą dopuścić aby nasza wyprawa doszła do skutku.

W tym momencie ujrzałem Stilgara. Stał przy jednym z wejść rzucając rozkazy do opanowanych przez cienie. Wiedziałem. W nagłym napływie nienawiści wyrwałem z rąk mojego wroga miecz i cisnąłem nim jak błyskawicą w jego stronę. Niestety, ale w ostatniej chwili trafiłem tego, który właśnie przed nim stanął. Zakląłem i ruszyłem dalej.

Kiedy wreszcie dotarliśmy do środka u mojego boku stała trójka ludzi. Krwawiłem z wielu miejsc, lecej lub ciężej, ale uznałem, że puki stoję na nogach puty nic mi nie jest.

- Jest ich za dużo ! - krzyknął Kain - Musimy się stąd wydostać ! Nagle włosy mi się zjeżyły. Magia zogniskowała się w powietrzu tuż za moimi plecami. Przez chwilę była niemal namacalna dopuki nie zmaterlizowała się i nie zebrała swego straszliwego żniwa. Zza moich pleców trysnął czerwony strumień ognia orając wrogów i rozrzucając ich na boki. Ludzie palili się, biegali i rzucali na wszystkie strony. Raz, dwa, trzy teraz. Ruszyłem niemal w tym samym momencie co Kain, Jandar i Alai. Za nami ruszyli pozostali. Mozolnie przedzieraliśmy się co sił w kierunku przejścia. Droga tylko na początku była łatwa. Przede mną szedł Kain i wiedziałem, że tą stroną nikt nie przejdzie. Za mną podążał Alai, potem Jandar, Tzar, Esau i Książe zamykający pochód. Z jego strony także nikt nie miał prawa przejść. W zgiełku bitwy pomyślałem o Selenie, a moje serce zapłakało za nią. Co mogło się z nią stać??? - nie miałem zielonego pojęcia.

Byliśmy już w połowie drogi, kiedy ziemia zaczęła trzęść nam się pod nogami. Trzęsienie ziemi czy co? Z góry posypał się grad kamieni raniąc zarówno nas jak i naszych wrogów. Wtedy zauważyłem, że się wycofują. Wpierw zawalili jedno przejście, potem drugie. Gdy byliśmy w trzech czwartych drogi pod gruzami legło trzecie. Zakląłem. Nie zdążą bo byliśmy już tuż tuż, chyba że... stało się to w tym samym momencie w którym o tym pomyślałem. Zawalili przejście nie szczędząc swoich. Cel uświęca środki - pomyślałem. Walka z tymi po tej stronie nie trwała długo.

- Co teraz? - rzuciłem. Widziałem Tzara leżącego nieprzytomnie. Sam też czułem jakbym miał upaść.
- Chwilowo mamy spokój - oznajmił Jandar - Cokolwiek planują nie mam ochoty na to czekać. Jeśli liczą, że umrzemy tutaj z głodu to się mylą. Chodźcie, spróbujemy odgarnąć te kamienie.

Z racji tego iż nie byliśmy do końca ludźmi obdarzeni jesteśmy nadludzką siłą i kamienie ważące po kilkadziesiąt, nawet kilkaset kilogramów nie stanowiły dla nas zbytnich trudności. Przejście było jednak zawalone na zbyt długmi odcinku.

- Nie przejdziemy w ten sposób - powiedział Kain - Nie mamy czasu. Czas gra na ich korzyść - niestety, do diabła, ale miał cholerną rację. Nadzieja tkwiła w Tzarze, który dochodził właśnie do siebie. Pierwsze jego słowo brzmiało.
- Wina...

Potem przetarł rękawem usta i wstał rozglądając się dookoła. Pokiwał nieprzyjemnie głową.

- Nie dobrze. Nie dobrze - myślałem, że chodzi mu o naszą beznadziejną sytuację, ale on ściągnął kapelusz i szepnął krótką modlitwę.
- ... i niech Trzej Wielcy Bracia mają ich w swojem opiece - skończył, a potem rzekł - Chodźcie, zabieramy się stąd.

Wpierw nie zrozumiałem jego intencji. Po chwili powietrze wokół nas zagwizdało i zaczął dąć wiatr unoszący drobne rzeczy w górę, nad nasze głowy. Pojawił się wir, a ja po raz kolejny wyczułem zogniskowaną Moc. Staliśmy tam, niczym w oku cyklonu, a on przybierał coraz bardziej na sile. Niedługo potem musiałem zamknąć oczy i jedyne co słyszałem oprucz szumu tej wichury to szept słów zaklęcia wypowiadane przez Tzara. Głuchy trzask przyprawił mnie o buczenie w uszach.

Staliśmy w zupełnie innym miejscu - na korytarzu wiodącym wprost do portu, wprost w objęcia śmierci. Stali tam. Równymi szeregami, czekając. Na ich czele stał Stilgar. Ich wzrok był zimny i pusty. Przemówił Tzar.

- Odejdźcie - nawet nie zareagowali - Odejdźcie albo... Przerwał mu głos dochodzący echem jakby z każdej strony. Ten sam głos, ciężki niczym ołowiane kule.
- NĘDZNI ŚMIERTELNICY. MYTH MUSI ZOSTAĆ ZNISZCZONY. ZGINIECIE BO TAKA JEST MOJA WOLA. ZGINIECIE.

Jego ostanie słowo zlało się z głosem Tzara.

- Nie - powiedział na głos. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Z pod jego nóg tryskały czerwone iskry wirując wokół niego. W ręku trzymał niewielką kulę. Była czerwona i pulsowała nienaturalnym blaskiem. Wyglądała jak gwiazda. Usłyszałem cichy szept Tzara. Kula rozbłysła unosząc w powietrze swoją poświatę. Tzar uniósł ją oburącz nad głowę, a zza moich pleców wiatr zerwał się z siłą cyklonu. Czerwone błyskawice trysnęły z kuli uderzając w ziemię obok tzara. W powietrzu poczułem niewyobrażalną moc, którą pamiętałem jeszcze za czasów służby u Trzech. To była moc Wezwania, jakie dawały te kule Materi. Ziemia przed nami pękła ukazując wnętrze ziemi ziejące parą. Magma przelewała się tam, a szczelina powiększała się. Nagle poczułem jak się unoszę i odlatuję z niebywałą prędkością w tył. Usłyszałem ryk dochodzący z wyrwy w ziemi. Chwilę potem zauważyłem ogromną łapę pokrytą wielkimi szponami, która chwyciła krawędź urwiska. Potem zauważyłem drugą i z przepaści wyłonił się demoniczny łeb pokryty ogromną koroną rogów. Istota wylewitowała w powietrze i ryknęła. Ogromne zwały mięśni wielkich jak beczki były czerwone, jak cała skóra, a wielkie żyły przecinały ją na całej długości. Wokoło zaczęły wirować płomienie. Dla mnie czas jakby się zatrzymał. Włosy zjeżyły mi się jak jeżowi, przeszły mnie lodowate dreszcze i oślepiający błysk poraził me oczy. Usłyszałem krzyk, który wwiercał mi się w mózg powodując straszliwy ból, niemal rozsadzający czaszkę, Złapałem się za głowę, upadłem i nieprzenikniona zasłona ciemności ponownie okryła mnie swym płaszczem...

- IV -


Przebudzeniu towarzyszył straszliwy ból głowy. Czułem pod sobą lekkie kołysanie i słyszałem szum wody. Nieznacznie uchyliłem powieki. Stała tam ! Niemal rzuciłem się jej w ramiona, ale upadłem bez czucia przy pierwszej próbie. To ciągłe padanie nieprzytomnym chyba wchodziło mi w nawyk.

- Leż Armagonie, odpoczywaj - powiedziała z troską.
- Co... co się stało? - wychrypiałem z ledwością. Paliło mnie w gardle.
- Tzar nas uratował. Wszyscy oni padli martwi. Tak naprawdę, wiesz? Nie było żadnych smug ani wirów. Potem Tzar kazał pozostałym Generałom ruszać. Wedle pierwotnego planu, jak mówił. I ruszyli. Nam kazano wziąść ciebie na pokład i także ruszać. Och, jak się cieszę, że nic ci nie jest.

Sięgnąłem dłonią w jej kierunku, uchwyciła ją. Poczułem znajome ciepło.

- A co z nim? - zapytałem. Spuściła głowę.
- Umarł. Poświęcił siebie abyśmy my mogli uciec. Westchnąłem.
- I kazał ci coś przekazać - podała mi do ręki małe zawiniątko. Odpakowałem je i zobaczyłem popalony skrawek pergaminu. Widniało tam tylko kilka słów.

'...Aż do śmierci - i dopisane - Pamiętaj - poniniżej widniał także podpis - Tzar, ostatni z Magów '

Zgniotłem świstek w ręku i wyrzuciłem go.

Tak, to był on. Ten sam co przed tysiącem lat. Wielki Tzar o którym legendy szły poprzez wiele światów. Wielki Tzar, ostatni z Magów. Ten, który walczył u boku Trzech Wielkich Braci. Przypomniały mi się jego słowa, kiedy czuwał nade mną gdy byłem poraniony. Zapytałem wtedy czy to on jest 'tym' Tzarem. Odpowiedział chyba - 'Nie, nie znam go, ale słyszałem o nim. Zginął jakieś dwieście lat temu w bitwie z Cieniami. Poświęcił się aby ci ludzie, którzy są tutaj mogli wtedy uciec. Niech Wielcy Bracia mają go w swojej opiece'. Tak, niech mają go w swej opiece - powiedziałem szeptem. A więc on także potrafił widzieć przyszłość i zobaczył tę jedyną drogę...

- Co powiedziałeś? - zapytała.
- Nic... Co z Esau?
- Śpi teraz. Kiedy Tzar zrobił to... to co zrobił to padła bez czucia i jeszcze się nie obudziła. Majaczy przez sen i ma bardzo wysoką gorączkę.
- A skąd ty się tu wzięłaś? - zarumieniła się.
- Kiedy to się zaczęło wiedziałam, że to ty będziesz płynął Krukiem i skryłam się tu.
- A skąd?
- On mi powiedział.

Swoją drogą cieszyłem się, że ona tu jest, ale głęboko zastanawiały mnie jej słowa. A one z kolei nieuchronnie kierowały me myśli ku niemu. Dlaczego kłamał wtedy? Dlaczego chciał aby ona znalazła się ze mną na pokładzie Kruka? Dlaczego zginął? Był kimś wielkim, to mu trzeba było przyznać. Jednak jego intencje nie do końca pozostawały jasne. A to mnie skłaniało do głębokich refleksji. Ciekawiło mnie także co się stało z cieniami? Jaką to przepotężną Moc skierował on przeciwko nim, że zgładził ich tak wielu? Wierzyłem głęboko, że to byli wszyscy jednak wiedziałem, iż były to złudne nadzieje.

- Powiedz coś... - rzekła.
- A niby co?
- Niewiem. Cokolwiek.
- Ładną dziś mamy pogodę - roześmiała się. Ja także, po chwili, kiedy uświadomiłem sobie co za głupstwo palnąłem. Przyciągnąłem ją w swoją stronę. Usiadła na mnie łapiąc mnie za dłonie.
- Kocham cię - rzekła.
- Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo...

**


Dawniej widywałem wiele okrętów. Mniejszych, większych; o jednym żaglu czy o trzech. Jednak Kruk był okrętem, mało by rzec niezwykłym.

Po prostu nie było drugiego takiego.

Był to ogromny okręt o raczej szerokim kształcie, trójmasztowy. Żagle były nieproporcjonalnie niższe, za to szersze; teraz zwinięte. Dziób był prawie na równi ze śródokręciem; to samo rufa, jednak ona była nieco wyżej. Miał trzy rzędy wioseł, tak że wiosłować mogło ponad pięćset osób. Wokoło obwodu, poniżej relingu biegły grube obicia wykonane z wigotnych warstw czarnego drewna, co miało choć nieznacznie chronić od przykrych skutków zderzeń. Statek był czarny, nie pomalowany. Po prostu tutejsze uschnięte drewno takie było. Przód zdobił wyrzeźbiony wizerunek kruka z rozpostartymi skrzydłami. Gotów do lotu - pomyslałem. Z trzech tysięcy, które miały z nami płynąć pozostał niecały jeden. Według raportu mojego mianowanego zastępcy ( a był nim jeden z tych, z którymi walczyłem u boku ) mieliśmy na pokładzie około pięciu setek mężczyzn, dwóch i pół kobiet, a reszta to dzieci. Zapasy starczą nam na trzy miesiące. Całkiem nieźle.

Płynęliśmy już trzeci dzień i wszystko szło bez żadnych przeszkód. Szkoliłem swoich ludzi wciąż i wciąż, mianowałem oficerów mających kontrolować sytuację. Studiowałem z nimi mapy. Słowem - jakoś to szło. Trzy tuziny łodek płynących w sporej odległości przed nami doskonale się spisywało badając dno i rozświetlając drogę wielkimi latarniami.

Po tygodniu takiego rejsu poczułem znajome drganie u szyi. Spojrzałem w głębie klejnotu. Kiedy obraz stał się pełnowymiarowy ujrzałem Jandara. Był ubrany w czarne spodnie i błękitną koszulę przepiętą na krzyż dwoma pasami. Czarna płachta powiewała lekko na wietrze. Za jego plecami zauważyłem ludzi krzątających się tu i tam.

- Jak tam? - rzekł po chwili.
- Dobrze. Co u ciebie?
- Nieźle. Idąc tymi przeklętymi tunelami natknęliśmy się na stada zwierząt zwanych gookami. Po małych trudnościach z nimi związanych udało nam się wykorzystać te bydlaki jako zwierzęta juczne. Wystarczyła mała zachęta w postaci tych parszywych korzeni.
- Ciekawe. U nas jak na razie głucho. Nie widzieliśmy nikogo, ani niczego. Woda także jest spokojna. Co tam tak u was wieje?
- Też chciałbym wiedzieć. Wiatr wieje tutaj, ale ludzie mówią, że to nic nadzwyczajnego. Zrobiło się też trochę cieplej, więc zaczynam mieć nadzieję, a ty?
- U nas dalej wszystko idzie własnym torem. Nic się nie zmienia. Co z resztą?
- W porządku. Umówiliśmy się, że będziemy się kontaktować co tydzień lub jeśli zajdzie taka potrzeba wcześniej.
- Rozumiem. Jak tam Książe?
- Prosił, abym zapytał się o Esau, co z nią?
- Wraca do zdrowia. Minęła jej gorączka i ocknęła się. Jednak dużo śpi. Kiwnął głową.
- Przekażę. Dzięki.
- Żegnaj.

Kontakt urwał się. Byłem rad, że nastąpił. Widocznie cienie nieco osłabły jeśli u wszystkich panuje spokój. Oby.

Wyszedłem na pokład zaczerpąć świeżego powietrza i udałem się na dziób. Stał tam oparty o reling pilot.

- Jak tam, Hagis? - zagadnąłem.
- Całkiem dobrze, kapitanie

Przetarłem twarz ręką i stanąłem obok niego.

- Jak myślisz, uda nam się? - powiedziałem po chwili.
- Niewiem kapitanie - zmarszczył czoło - Wszystko spoczywa teraz w rękach Wielkich.

Niewiem czemu, ale poczułem do tego człowieka sympatię. Był jednym z tych, którzy przedarli się wtedy, podczas bitwy w pałacu. To z nim także udałem się na polowanie. Może dlatego... A może dlatego, że był jednym z tych nielicznych, którzy nie odnosili się do mnie jak do boga. Nie chodzi o to, że nie lubiłem tego. Po prostu chyba polubiłem być bardziej człowiekiem niż istotą z Har'Akir...

- Tak, chyba masz rację.

Ciszę przerywał tylko odgłos wzburzonej wody.

- Kapitanie...
- O co chodzi? - spojrzałem w kierunku, który wskazał mi ręką. Tuż przed nami, pod wzburzoną taflą ciemnej wody płynęła ławica błękitno-złotych ryb. Prowadźcie - pomyślałem - do lepszego jutra.


Corwin.
komentarz[1] |

Komentarze do "MYTH: 'Posłaniec'."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.139822 sek. pg: