Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Twilight
Szedł już spokojnie. Mimo niepewności jaka w nim nadal pozostawała, był szczęśliwy. Nie śpieszył się, o nie. Każdy kolejny krok był wręcz wolniejszy, spokojniejszy. Wiedział tak mało, lecz w końcu kto może nazwać się mędrcem. Był w końcu wolny, prawdziwie wolny. Nie przywiązany do praw czy zwyczajów. Przynajmniej na razie, w końcu wszystko ma jakiś porządek rzeczy. Nawet tu. Lecz w końcu tak wybrał, tą drogę ten los.
Podniósł powoli spuszczoną dotąd głowę. Nie mógł już dalej ślepo patrzeć w leżący przed nią mały kamień. Kogo w końcu oszukiwał. Zrobił to przecież, dla głębi jej oczu, dla niej. Były żywe jak zawsze. Lśniące w każdym świetle a mimo to ciemne, można by powiedzieć, że brązowe. Lecz tego koloru nie mógł nazwać, zresztą, czy wszystko musi mieć swoją nazwę, klasyfikację. To były oczy, jej oczy i to wystarczało mu, od samego początku. Lecz w oczach tych zawsze widział to co było. Przynajmniej częściowo. Choć może widział to tylko, gdy chciał to pamiętać, wspominać. Tak było i teraz.
Stanął blisko, może o mały krok przed nią. Nie patrzyła na niego, ale czuł że wie o jego obecności. Jej wzrok padał ponad czubki drzew, prosto ku niebu, chmurom. Widział już wcześniej ten obłok, tylko on mógł ją tak pochłonąć. Gdy spróbował tylko przywrócić sobie jego zarys dostrzegł go w jej oczach. Biała chmura podróżująca po niebie, jak symbol tego świata. Jednorożec biały i delikatny jak najczystszy jedwab. Widział go tak wyraźnie jak odbicie słońca w jej wzroku. Wszystko to było ponad nim, wystarczyło się tylko odwrócić. Lecz on wolał widzieć to tu, odbite od niej a przez to jeszcze piękniejsze. Lecz nie po to w nie patrzył, przynajmniej teraz. Wiedział o tym dobrze, lecz czekał. Chciał tam powrócić po raz ostatni tylko na chwilę i tylko spojrzeniem.
Biały kształt przesuwał się do przodu. Jednorożec powoli pochylał głowę kierując się ku słońcu. Obłok był coraz wyraźniejszy, coraz bardziej realny. Tylko róg, tylko słońce zbliżające się do siebie, błysk. Potem szarość i czerń. Jakże dobrze mu znane. Kolejne latarnie rozświetlały mrok. Nadal jednak były w dole, tak jak ulice. On jednak zniżał się, nie miał wyboru. Tylko obraz, żadnej kontroli czy doznań. Lecz mimo to nadzwyczaj prawdziwy. Tak jak i zbliżający się człowiek, tam w dole. Idący poprzez szare ulice ku miejscu które dobrze znał. Czy może znali, gdyż nie byli już tą samą osobą, choć kto wie.
***
Mijał kolejne domy idąc jak co dzień w poszukiwaniu choć odrobiny piękna w swym szarym życiu. Mijał też ludzi, ale kim oni byli. Jedynie sąsiadami, znajomymi, lecz wszyscy byli tacy sami, obojętni. Niektórzy wręcz śmieszyli go swoją, domniemaną innością. Właśnie mijał dwóch z nich. Śmiali się głucho siedząc na mokrej ławce. Nie wiedzieli, że padał deszcz, nie czuli tego. Liczyli się tylko oni ich inność. Mogli by wszystko, lecz czym było dla nich owo wszystko. Rzuceniem się na pierwszego z brzegu przychodnia, a może zniszczeniem do końca i tak pogiętej już przez nich, dzień wcześniej śmietniczki. Nie obchodziło go już to tak jak dawniej. Po prostu mijał ich tak jak wielu innych. Takich ludzi było zbyt dużo by mógł coś zmienić, mógł tylko iść. Nie liczył czasu ani mijanych latarni, które zresztą przeszły już dawno w drzewa po prostu szedł przed siebie. Pogrążony w niesprecyzowanych myślach czy odczuciach. Nie zwracał uwagi na nic. Do czasu...
Pojawił się wraz z pierwszymi kroplami deszczu. Niewyraźny jasny kształt, wśród odległych drzew. Nie był pewny, co widzi. Nie wiedział nawet, czy cokolwiek tam jest, czy to tylko zmęczenie, życiem, obowiązkami, wszystkim co go otaczało. Lecz nie tym. To było inne, mógł rzec magiczne. I takie stało się w istocie. Podchodził powoli, jak zawsze, nigdy się nie spieszył, prawie. Tym razem tylko rutyna powstrzymywała go od biegu. Nie chciał rozwiać i tak nieostrego obrazu przed swymi oczami. Mglista sylwetka zawróciła, systematycznie ryjąc się za pierwszymi z drzew. Rozmywała się i bladła z każdym jego krokiem, lecz była tam. Wszedł za nią w las. Nie wiedział ile i gdzie idzie. Po prostu szedł, ku nieznanemu. Przewodnik jednak zniknął, stopił się z największym z drzew.
***
Stary dąb wiele pamiętał. Obie wojny, były dla niego dopiero niedawnym wspomnieniem. Pojawił się tu pewnie wraz z pierwszymi mieszkańcami. Rósł razem z miastem, obserwując starannie to co go otaczało. Był świadkiem powstania tego państwa, był też i świadkiem jego upadków. Pamiętał Rycerzy na koniach, ich legendy i mity, wojny i wierzenia. Pamiętał wszystko to co lud tych stron, a nawet więcej, dużo więcej. Jego korzenie sięgały równie głęboko, do podziemnych strumieni niosących wodę od setek lat, tak jak i tego co znikło już dawno pod pustkowiami Ziemi. Tego co przeminęło już, w tym świecie, lecz pozostawiło część siebie i tu, na powierzchni. Poznało więc i te dwie istoty, jedną pradawną i jedną zagubioną. Podzieloną w swym losie. Zwłaszcza ta druga była mu bliska. Symbol upadku i odrodzenia lecz nie tu. Tak miało być, niedługo, lecz nie teraz.
Przyjrzał mu się raz jeszcze. Ludzkiej twarzy, bladej w porównaniu do innych. Smutnej i zagubionej w swej drodze. Lecz to sprowadziło go przecież tutaj. Na granice dwóch światów. Nie mógł się jednak o tym dowiedzieć. Nie miał skąd, nie było tu nikogo innego, uczonego w zmienności sfer. Mógł pomóc mu jedynie czas, a jego nie miał tak dużo.
***
Zapamiętał to miejsce. Od tamtego dnia odwiedzał je każdego wieczoru. Czekając, wypatrując. Nie wiedział czego szuka, wiedział natomiast, że pochłania go to bez reszty, odrywa od pracy, obowiązków. Faktem było jednak to, że spędzał tam każdą wolną chwilę. Upłynęły tak dwa może trzy tygodnie. Praca dawało o sobie znać coraz bardziej, a ciekawość nie malała. Nie była ona już nawet tak silna jak wtedy, teraz było to już coś innego. Uczucie bliskości, kogoś, czegoś. Wiatr wiał tu dla niego inaczej niż gdzie indziej, ziemia była przyjemniejsza w dotyku a drzewa, one, były mu dziwnie bliskie. Dziwili się mu wszyscy, rodzina, znajomi, współpracownicy. On jednak nie robił z tym nic, przyjął to jak przymus, z którym się nie walczy. Choć była to dla niego przyjemność, ukrywał to, nie chciał stać się jeszcze większym dziwakiem. To przeszkodziło by mu w pracy, życiu.
Jednak nie mógł tak żyć w nieskończoność. Niektórym jego hobby zaczęło przeszkadzać jednak co mogli zmienić. W przeddzień oficjalnej nagany w pracy był wśród drzew, dłużej niż zwykle.
Mimo późnej godziny nie czuł zmęczenia. Nie mógł więc powiedzieć czy to co widział były snem tylko po części, czy w całości. Faktem było jednak to, że na początku widział ponownie ów pamiętny kształt. Tym jednak razem wyraźniej, przejrzyściej. Był to jednorożec, biały jak śnieg, który pamiętał z dziecinnych lat. Pojawił się znikąd po prostu był tu. Przez chwile pomyślał, że mógł stać tu od zawsze, jednak wcześniej niezauważony, ukryty. Był tam jednak, przez chwilę tylko przez chwilę. Potem była ciemność i zieleń. Morza traw, pełne życia i blasku. Wszystko to prawie nieskazitelne, jak biel owego jednorożca. Właściwie teraz już jednorożców gdyż widział tu ich już więcej. Dostrzegł też jeszcze coś, lecz na krótką chwilę, zbyt krótką jak cały sen.
Nagana nie zmartwiła go nawet, żył dotychczas rutyną teraz jednak i snem. Wspominał go przy każdej okazji pracując, jedząc, czy wreszcie leżąc, oparty o pień wielkiego dębu. Teraz czas płynął już dużo wolniej. Zupełnie jak małemu dziecku, które wciąż się uczy. Lecz sen powrócił, szybciej niż oczekiwał, miał przecież tak niewiele czasu.
Znowu widział polanę. Tym razem jednak pustą. Prawie. Niedaleko przed sobą zobaczył postać. Niezwykłą skrzydlatą postać. Postać ludzką, kobiecą, nadzwyczajną. Patrzącą wprost na niego, swymi niezwykłymi oczami. Tylko je zapamiętał dobrze, z całego snu. Wydawało mu się, że był tam dłużej, lecz nie mógł sobie przypomnieć nic ponad to. Tylko jej spojrzenie, tajemnicze lecz i niesamowicie piękne. Od tego wieczora bał się już tylko jednego. Nie powrócić, lub co gorsza zapomnieć, wszystkiego, jej spojrzenia. Nawet to, że wszystko jest jednym wielkim złożonym snem, z którego kiedyś się przebudzi wypełniało go obawą. Lecz nie obudził się, przynajmniej nie teraz.
***
Wszystko się jednak kiedyś kończy, a każda droga wiedzie do rozwidlenia. Tak było i tym razem. Rozdarcie narastało w nim z każdym dniem, godziną, chwilą. Nie mógł pracować, nie mógł też spokojnie leżeć wśród drzew. Czekał na cokolwiek, przełom, zwolnienie czy nawet śmierć. Czekał też na jej spojrzenie.
Było równie piękne. Lecz jakby bardziej wymowne. Widział w nim wiele, tęsknotę, nadzieję lecz również i wiele rzeczy których nie rozpoznawał. Może była w nim prośba, może jednak co innego. Wszystko co zobaczył było tez i po części jego odbiciem. Odwróconym obrazem czegoś w głębi siebie czegoś co próbowało się wyrwać. Usiłowało tez coś mu przekazać, nie wiedział jednak co. Szukał jednak tego w jej spojrzeniu, szukał w nim teraz swego odbicia. Nie zobaczył jednak nic poza tym co wcześniej, tęsknotą, nadzieją. Poczuł jednak że te uczucia nie są tylko odbiciem należą też i do niej. Do tajemniczej skrzydlatej postaci, która zaraz przeminie razem z sennym marzeniem.
Gdy się obudził wiedział tylko, że ma mało czasu. Nie wiedział na co, pamiętał tylko tyle, że musi się śpieszyć. Szukał wyjaśnień, czegokolwiek co mogło mu pomóc. Gdzie jednak mógł szukać odpowiedzi. Ten świat oddzielał się od niego. Przestał go akceptować jeszcze zanim przyszedł tu po raz pierwszy. Był sam i w sobie musiał szukać odpowiedzi. Wiedział o tym, dziwnym trafem wiedział.
***
Od tej pory zostawał tam na noc. Praca nie była już najważniejsza, przynajmniej nie teraz. Śpieszył się, nie wiedział jednak jak ma to robić. Jedyne rzecz jaka przyszła mu do głowy, zaowocowała długim urlopem, wolnymi dniami zbieranymi starannie przez cały rok. Teraz gdyby zasnął tu, nie musiał by się bać, że wstając w środku nocy będzie miał już zbyt mało czasu na obowiązki. Miał przed sobą miesiąc czasu, wolności. Nadal jednak nie wiedział co zrobić, siedział tylko i rozmyślał. Lecz z każdym dniem pragnął też powrotu do normalności, znajomych, prac, rutyny. Były prostsze i jakże pochwalane przez innych. Nie mógł już zdecydować się na to którą z dróg wybrać, marzeń czy rutyny. W końcu jednak tylko jedna wydawała mu się nieść przyszłość.
Coś jednak zmieniło szybko jego zdanie. Jedną z drzemek przerwał mu głośny warkot silnika. Nie bardzo kojarzył go z konkretnym pojazdem , ten był głośniejszy, wręcz złowrogi. Podniósł się i ruszył swym krokiem w kierunku owego urządzenia. Nie mylił się, dźwięk ten był złowrogi w istocie. Dwa ciężkie spychacze krążyły wokół małej blaszanej budki, pełnej ubranych w jeden niebieski kolor ludzi. Dopiero dłuższa chwila namysłu zaczęła mu nasuwać ich cel. W raz z myślami przyszło tez wspomnienie mijanej przez niego już od jakiegoś czasu tabliczki. Nie czytał jej nigdy, była nie istotna zawsze gdy szedł tutaj miał inne cele. Lecz teraz wiedział co oznaczała. Oznaczała budowę, nie ważne czego. Istotne było tylko to, że tutaj, na miejscu tych drzew. A tego ranka rozpoczynano przygotowywanie terenu. Cały dzień przyglądał się kolejnym padającym drzewom. Nie mógł nic zrobić, wszelkie próby przeszkodzenia zakończyły by się interwencją policji. W końcu wszystko to, było nieuchronne.
Pozostał tu do wieczora. Nie wrócił do domu nawet na chwilę. Głód nie był mu ostatnio niczym obcym, jedynie stałym punktem dnia. Był jego jedynym towarzyszem podczas zachodu słońca, ostatniego wśród tych drzew. Wraz z nadejściem nocy nie zasnął. Nie tym razem, teraz chciał się pożegnać, po prostu być tu. Lecz to co zobaczył mogło być tylko snem. Choć w końcu wszystko ostatnio bywało tak prawdziwe.
***
Stary dąb czuwał jak zawsze, ponad tym co go otaczało. Przyglądał się uważnie człowiekowi tak jak i spychaczom zastygłym zaledwie o kilkanaście metrów od niego. Czuł to wszystko, chłód bijący od blaszanych maszyn, rozdarcie w postaci, stojącej przed nim. Nie człowiekowi, teraz był on kimś więcej. Wyczuwał jeszcze coś, dobrze sobie znanego. Bliskość tych stworzeń był mu kiedyś tak bliska, potem zanikła by powrócić razem z człowiekiem. Powrócić jako znak końca, choć może i jakiegoś początku. Lecz tego dąb nie wiedział, nie mógł wiedzieć.
***
Śnieżnobiały jednorożec zbliżał się do niego. Szedł tak, jak on zwykł to robić, wolno i spokojnie. Nie zatrzymywał się i nie bał. Zatrzymał się dopiero przed nim. Był o krok, naprawdę czuł jego bliskość, mistyczność. Wyciągnął róg ku jego dłoni. Ręka samoczynnie wysunęła się w jego stronę. Czuł chłód lecz było w nim coś niezwykłego, cudownego. Tak jak w jej spojrzeniu. Dopiero teraz przypomniał sobie jakie było naprawdę, to co nosił w pamięci nie mogło tego oddać, do teraz. Wiele uczuć przelewało się teraz przez niego. Czuł strach, cierpienie, szczęście, rozpacz, spokój i wolność. To wszystko był w nim, zamknięte przed światem. Rozsadzało go, tak jak i jego dwa przeciwstawne pragnienia. By odejść oraz by wrócić. Lecz żadna z nich nie mogła zdecydować, wybrało jej spojrzenie, pamięć o nim. Świetlisty blask przy którym chciał pozostać, który chciał go przy sobie.
Mały przebłysk strachu i spokój. Dłoń przesunęła się w przód dotykając zwieńczenia rogu. Chwil potem lała się już bladoczerwona krew. Płynęła stróżką w dół, ku oczom stworzenia, znikając tam bezpowrotnie. Płynęła coraz szybciej, nie przestając i nie zwalniając nawet na chwilę. Przekłuta ręka zdawała się jaśnieć coraz bardziej, by po chwili dorównać swą bielą jednorożcowi. Twarz miał spokojną, coraz bledszą. Oczy natomiast wciąż otwarte jednak oddalone od tego miejsca, patrzyły na nią, jej spojrzenie. W końcu upadł, nie krwawiąc już prawie. Upadł wpatrzony w mały skrawek nieba skryty za gałęziami dębu. Widział ptaki, małe, z początku szare lecz szybko ustąpiły one miejsca błękitnym krążącym ponad prześwitem gałęzi. Śpiew ich komponował się z szelestem liści. Jakże dziwiła go czystość tego dźwięku, jego wyniosłość ponad wszechobecną ciszą. Ciszą miejsca w którym jeszcze nie był. Gdy tylko opuścił wzrok zobaczył ją, jej oczy. Oczy w które wpatrywał się już zawsze.
***
Tak było i wtedy. Patrzył w nie również za każdym razem, gdy chciał wrócić do tamtych dni. Lecz ten raz był ostatnim z powrotów. Nie oderwał więc od nich wzroku, chcąc przejrzeć przez granice światów. Patrzył więc dalej w tamto niebo odbite w jej oczach. Niebo które zastąpiła ciemność. Potem był szpital, lekarze i krew. Miał jej mało, lecz przeżył by móc powrócić do codzienności, rutyny. Nie zapłacił za to wiele, jedynie uwolnił duszę, którą już wielu odrzucało by podołać codzienności. On jednak nie skazał jej na nicość, nie wiedział jednak tego, nie mógł wiedzieć. Dusza była mu zbyt odległym pojęciem, był przecież zwykłym człowiekiem.
Ze szpitala wyszedł już na drugi dzień. Gdy tylko opuścił zatłoczony szpitalny budynek, jego wzrok skierował się ku kominom. Ruszył natychmiast w ich kierunku, lecz tym razem szybko. Zrezygnował z pozostałych mu trzech dni urlopu i zaczął pracę zaledwie po godzinnym pobycie w domu, który zresztą wykorzystał jedynie na posiłek i prysznic. Odtąd nigdy już nic, nie zakłóciło mu pracy. Nie przeszkadzali mu już leżący na ulicach ludzie, czy deszcz, nie zauważał tego. Jedyne co widział oprócz pracy, to olbrzymi dąb wznoszący się w środku nowego centrum handlowego, jego reklamę. Widział też jak schnie on z dnia na dzień, stając się w końcu posępnym szkieletem, wiszącym martwo ponad stropami sklepów. Lecz nic poza tym, żadnych snów czy piękna i tak już miało pozostać. On jednak był szczęśliwy żył i pracował, co więcej mogło go obchodzić.
Postać oddalała się powoli, szła ulicą pełną latarni, właśnie zaczynających rozświetlać mrok. Szła przez zatłoczone chodniki pełne ludzi. Mijała tak kolejne budynki, na których co chwila pozostawiała swój cień mijając przejeżdżające obok samochody. Szła prosto, ciągle prosto brudnymi chodnikami pozbawionymi uczuć. By zniknąć wreszcie w jednych z drzwi. Zniknąć już na zawsze z jej oczu.
***
Patrzył w nie nadal, lecz tym razem szukał już tylko piękna. Nigdy już nie chciał wracać do tych ulic. Miał tu wszystko o czym marzył, miał też ją. Czekała tu na niego od zawsze, to był ich świat. Już nie odległy sen lecz jawa. Oderwał od niej wzrok tylko na chwilę. Wciągnął powietrze i zamknął oczy. Czuł wiatr i zapach kwiatów. Poczekał chwilę na kolejny powiew i rozpostarł skrzydła. Był wolny. Wznieśli się razem w górę szybując w rytm kolejnych podmuchów wiatru. Lecieli przed siebie, pozostawiając polanę za sobą. Ich wzrok zatrzymał się jeszcze na chwilę, ma małym drzewku pośród traw. Dębowi któremu przyglądali się nie tylko oni, lecz i dużo starsza od nich istota. Śnieżnobiały jednorożec, wysunięty przed jedno z jakże licznych stad.
Od Autora:
„Twilight” chciałbym zadedykować pewnej Marcie, która jak dotąd okazała mi naprawdę wiele zrozumienia. Miała też swój dość duży wkład w jego ostateczny wygląd. I właśnie za wszystko to chciałem jej tu podziękować. Dodam jeszcze tylko, że całość powstała praktycznie w niecały tydzień, nie wliczając w to oczywiście kilku pomysłów, które przyszły mi do głowy trochę wcześniej. Z rzeczy godnych wspomnienia można wymienić jeszcze pierwotną wersję tytułu jaką było „Forgotten World”
Autor: Dragon_Warrior
Korekta: Driden Wornegon |
komentarz[9] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|