..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Innocence



Podmuch ciepłego powietrza niósł za sobą nienaturalną woń. Nie byłaby ona może wyczuwalna przez kogoś kto mieszkał w miastach wiele lat, ale tu nie było miast ... nie było nawet ludzi. Zapach był przyjemny, słodki, jednak nie pasował do otoczenia. Cienka czarna strużka ciągnęła się pośród traw, zakręcając przed każdym liściem jakby nie chcąc go skazić swoją odmiennością. Każda kolejna kropla płynęła wzdłuż jej biegu zatrzymując się w małym dołku zaledwie metr od wyrwanego przewodu, z którego spadła kilka sekund wcześniej. W głębienie również zdawało się nie pasować do reszty, nie było zbyt głębokie, jednak pozbawione tego co pokrywało całą łąkę, roślinności. Ciemny otwór otoczony zwiniętą od ogromnej temperatury, czarną już trawą, był właśnie zwieńczeniem tego szerokiego zaledwie na dwa centymetry strumyka. Czerń tego zjawiska kontrastowała z otaczającymi go, srebrzystymi od rosy liśćmi. Wokół panowała cisza, niezwykła, jakby magiczna. Nie zakłócona niczym, szelestem liści, świergotem ptaków, czy tak niedawnym jeszcze, odgłosem końskich kopyt płynącym przez trawę.
Skraj łąki, czy może raczej wielkiej polany, zdawał się również milczeć. Jedynie jedna końska sylwetka widoczna była pośród drzew. Jakby zastygła w wieloletnim śnie, lecz mimo to odwrócona wprost ku temu co obce. Ku niemu. Tak różna i odległa od tego co już widział, lecz równocześnie tak podobna i bliska temu, o czym kiedyś marzył. O czym marzył jeszcze zanim skończył szkołę. O tym, co żyło w nim jeszcze tak wiele lat po znalezieniu pracy i rozpoczęciu szkolenia. I wreszcie to, co narodziło się w nim, gdy pierwszy raz zagłębił się w światy tak bliskie jego sercu i pragnieniom, pozbawione ludzi i ich przywar, a pełne piękna i mitycznych stworzeń. Nie przypominał już sobie nawet czy to dzięki książkom, telewizji czy może grom przeniósł się tam po raz pierwszy. Pamiętał jedynie, że to tam widział piękno, którego brakowało mu zawsze wśród betonowych osiedli pełnych ludzi i wszystkich ich wad. Pełną jednostek chcących za wszelką cenę przetrwać bez względu na koszty. Tak różnych od tego co miał teraz przed sobą.
Stworzenie nadal się nie poruszało, z daleka zdawało się nawet, że również jego oczy nie drgnęły ani razu, odkąd wyłoniły się z lasu. Poczuł wtedy dziwny dreszcz, zupełnie jakby coś usłyszał. Był to jedynie krótki szept, ale nie odległy, wręcz przeciwnie, ciepły i bliski. Jakby jakaś część jego świadomości próbowała się z nim porozumieć. Jednak bezskutecznie. Jakże bardzo mylił się, gdy kiedyś myślał, że świat tak doskonały, jak ten, mógłby być dla niego domem. Nie był w stanie nic zrozumieć, był przecież tylko człowiekiem. Teraz już był pewien swojego wyboru, zresztą i tak nie było już odwrotu. Tak musiało być, nie pasował tu, choć chciałby. Odwrócił się szybko, chciał odejść bez żalu. Wiedział, że nic nie traci, to wszystko i tak nie mogło być jego. Był człowiekiem, tylko człowiekiem.
Lecz gdy spojrzał na drzwi lądownika wspomnienia same zaczęły powracać. Nigdy nie myślał, że taki sukces może tak boleć. Zawsze myślał, że każde odkrycie to radość i chwała. Mylił się, jak bardzo się mylił.

***
Rozwój technologii kosmicznych umożliwił tak dalekie podróże już kilkanaście lat wcześniej. Jednak sporo czasu upłynęło, zanim znaleziono sponsorów i odpowiednich wykonawców. Tak wielki wszechświat stwarzał wiele możliwości, lecz wymagał też wielu decyzji. Nie można było wysłać wypraw załogowych wszędzie. Nie można było też wysłać wystarczająco wielu sąd badawczych. Problemem byli również astronauci, znalezienie ochotnika to przecież nie wszystko. Jednak i ten problem rozwiązano i to w nadzwyczaj ekonomiczny sposób.
Listę chętnych zamieniono na konkurs opracowań wybranej planety znajdującej się w zasięgu załogowych lądowników. Spośród tysięcy opracowań wybrano kilkanaście, a laureaci mieli już rok później ruszać wykreśloną przez siebie trasą. Jednym z największych plusów tego rozwiązania było przeniesienie odpowiedzialności z koncernów na pilotów, i nikt już nie mówił o samobójczych misjach, lecz o geniuszach-bohaterach. On był jednym z nich, wybrana przez niego planeta miała być bogata w złoża metali, a nawet tlen, tak przynajmniej twierdził.
Popierany szczegółowymi obliczeniami bez problemu znalazł sponsorów i miejsce w pierwszej dziesiątce wystrzelonych, jednoosobowych sąd badawczych. Nie było nic oprócz rozgłosu. Samotni bohaterowie wyruszali na własne ryzyko, kierowani tylko własnymi wyliczeniami i domysłami.
Tak wyruszał i on, bez łez i pożegnań, bez bliskich, których nie miał. Były z nim jedynie marzenia wspierane nadzieją na powodzenie misji. Wiele było również planów na przyszłość na odmianę życia po powrocie. Od zawsze chciał być kimś, nie władcą czy bogaczem, jedynie kimś pamiętanym i szanowanym przez wiele kolejnych pokoleń. Chciał być po prostu bohaterem, który osiądzie w jakimś ustronnym miejscu i doczeka reszty swych dni. I to pragnienie przywiodło go tam, do zamkniętej metalowej „puszki” mającej być jego domem, a może nawet grobem.
Wszystko poszło jednak bez problemów, nawet samotność nie przeszkadzała mu zbytnio. Nigdy nie przepadał za towarzystwem, ani tym bardziej hałasem tłumnych osiedli. Miał co wspominać i o czym marzyć i to mu wystarczało. Wspominał swoje dzieciństwo i młodzieńcze dążenia do osiągnięcia czegoś, lecz w imię dobra i swych ideałów. I spędził tak wiele dni, dni które widział jedynie na małej tarczy zegarka, zabranego ze sobą jako symbol miejsca, z którego wyruszył. Rozpoczęcia sekwencji lądowania, nawet nie zauważył, gdyż komputer pokładowy wsparty jego notatkami korygował na bieżąco trasę lotu. O lądowaniu poinformował go dopiero widok zbliżającej się planety, w układzie identycznym w jakim zapamiętał go z własnych szkiców i monitora komputera osobistego, pozostawionego gdzieś tam, na Ziemi. Uwagę jego zwróciło dopiero przyciąganie przynoszące mu tak dawno nie doświadczone zmęczenie. Prawdę mówiąc odczuł je dopiero, gdy budząc się spostrzegł na wskaźnikach informacje o pomyślnym lądowaniu.
Budził się jednak ze snu wspanialszego niż miał kiedykolwiek. Gdy zebrał myśli przypomniał sobie niektóre obrazy. Widok z samotnej, przezroczystej części sądy. Małego okienka zamontowanego mimo licznych sprzeciwów członków koncernu. Będącego jednak jedyną rzeczą o jaką poprosił. Obraz, który pamiętał pochodził właśnie z tego malutkiego świetlika. Na orbicie wiedział, że miał rację co do zawartości tlenu w atmosferze. Jednak nie była to jedyna rzecz, która zachwyciła go w tym co widział pogrążony w marzeniach sennych 4000 kilometrów od powierzchni. A widział więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać... błękit wód i zieleń lądów. To co stało się potem było również jak sen, nierealny wręcz w swej doskonałości i piękności.

***
Planeta była na tyle duża, że do lądowania potrzebny był mały silnik rakietowy. Gdy otwierał drzwi lądownika miał jednak nadzieję, że przez te kilka minut podłoże odpowiednio wystygło już po lądowaniu. Nadzieja ta zajęła go na tyle, że nie podszedł do świetlika żeby spojrzeć na to, co czeka na niego po wyjściu. Nie zwrócił nawet uwagi na wskaźniki, nie zrobił nic poza starannym przygotowaniem kombinezonu i ustawieniem się tam, gdzie nie było go od tak dawna. W ciasnym wyjściu.
Tym większe było jego zdziwienie, gdy w jego oczy uderzyły niezliczone barwy, tak odmienne od szarości pomieszczeń sondy i to barwy żywe. Poruszane czymś co mogło być tylko delikatnym powiewem wiatru. Ruch był wszędzie na ziemi i ponad nią. To co z początku wydawało mu się zieloną plamą przybrało już kształt morza traw, pokrytego licznymi falami rozbijającymi się o wycinek ziemi wypalonej przez silnik lądownika. Lecz jego wzrok nie spoczął na tym co najbliższe. Powędrował dalej ku ścianie drzew dumnie wznoszących się ponad beztroską trawą. Drzew równie wysokich co pięknych w swej różnorodności. Unosił swój wzrok coraz wyżej ku konarom sięgającym błękitnego nieba, gdy przez jego ciało przebiegł dreszcz, na tyle silny, że zmusił go do oparcia się o blaszaną ścianę sondy. Nie poczuł jednak jej zimna, nie widział jej odmienności, skupił swe myśli na jednym punkcie, zawieszonym ponad pierwszymi z drzew. Na wprost niewyobrażalnym wdzięku z jakim poruszało się tam małe skrzydlate stworzenie. Pięknie, wywołanym nie tylko gracją czy ciemnobłękitną barwą błoniastych skrzydeł, co samym istnieniem.
Przeszyły go kolejne dreszcze, jednak nawet ich nie poczuł, wpatrzony w niebo dziękował przeznaczeniu za ten dzień. Za całe życie, które doprowadziło go w to miejsce. Wiele myśli przepłynęło przez jego umysł nim stworzenie znikło w koronach drzew. Wiele również upłynęło czasu. Uderzeń serca, przez które szary lądownik przestał już górować nad okolicą, a stał się jedynie małym jej elementem, który nie wzbudzał już strachu. Strachu, który ogarnął chwile wcześniej. całe życie w okolicy i ukrył je w gęstwinach traw. Przybysz nie był już tym co spadając wypełniło okolicę przerażeniem. Nie było również strzelających wszędzie płomieni, które oprócz trawy spaliły wszystko to, co znalazło się pod nimi. Był tylko szarą plamą. Nieznaną i nieodgadnioną, a przez to ciekawą.
Nawet nie zauważył kiedy został otoczony przez dziesiątki mniejszych lub większych stworzeń, nadchodzących ku niemu spośród traw, a nawet odległych gęstwin leśnych. Z zamyślenia wyrwały go dopiero drobne wstrząsy. Nim jednak spuścił wzrok chciał tylko jednego, aby wszystko to co do tej pory widział nie okazało się snem. Obawa ta dotarła do niego wraz z kolejnym dreszczem, znacznie silniejszym od poprzednich. Nie wiedział nawet kiedy zamknął oczy, wiedział tylko to, że boi się je otworzyć, obudzić w miejscu, w którym budził się zawsze, od tak dawna. Czekał więc, nie wiedział ile, nie chciał wiedzieć.
Myśl nadeszła nagle, była jak płomień ogarniający całe ciało. Powoli ogarniała wszystkie inne pomysły, które z początku przychodziły mu do głowy. Walczyła, z początku tylko z jego dłońmi, jednak potem z całą wolą jaka mu jeszcze została. Poddał się jej, nie mógł walczyć, nie chciał. Cichy dźwięk przeszył jego umysł. Zaczepy hełmu ustąpiły bez najmniejszych problemów. Równie posłuszne co jego wola. W tym samym momencie poczuł kolejny lekki wstrząs, tym razem niósł on ze sobą dźwięk, jakby lekkiego uderzenia, wymierzonego w liście traw. Jednak nie tylko to wypełniło jego myśli. Do coraz liczniejszych dźwięków przyłączył się delikatny zapach, tak dawno już zapomniany i zatracony na Ziemi. Czuł słodką woń kwiatów przebijającą przez wszechobecny swąd własnego potu, na który przestał już zwracać uwagę.
Jednak tym razem nie pomyślał nic, nie zdążył. Głośny dźwięk przeszył ze świstem powietrze. Dźwięk, którego nie mógł pomylić z niczym innym, po tym jak w dzieciństwie całe miesiące spędzał u wuja, ponad wszystko miłującego konie. A niewątpliwie to co słyszał przypominało mu ich rżenie, jednak wśród panującej ciszy, jakby bardziej czyste. W jednej chwili ciekawość przemogła strach i powieki posłusznie podniosły się ukazując mu dwie końskie sylwetki. Wiatr delikatnie rozwiewał mu włosy, gdy stał tam wpatrzony w to, co ciągle zdawało mu się snem. Gdy tylko kolejny dreszcz oderwał mu oczy od ich białych sylwetek,zobaczył, że jest obserwowany przez dziesiątki przeróżnych stworzeń. Widział ich wiele, jednak żadnego nie był w stanie nazwać, czy choćby móc powiedzieć, że są podobne do czegoś co pamięta.
Nagle poczuł kolejne dawno zapomniane już uczucie, przypomniał sobie jego nazwę dopiero, gdy kichnął. Nie był pewien czy to ono było przyczyną ucieczki większości stworzeń, czy może wystraszył je hełm, który wypadł mu z ręki. Jednak nie tym były zajęte jego myśli. Gdy inne stworzenia uciekały dwa konie uniosły tylko głowy. Z pozoru ruch był nieznaczny, jednak wystarczył, by na obu głowach mógł zobaczyć srebrzystobiały, lśniący w promieniach słońca róg. Na jego twarzy zarysował się uśmiech. Jego dziecinne marzenie by choć raz zobaczyć jednorożca spełniło się, tu w najmniej oczekiwanej chwili i miejscu.

***
Nic jednak nie jest wieczne. Żadna chwila czy dzień, a czas płynie ciągle do przodu przyspieszając nieubłaganie, gdy tylko może. Skracając te nieliczne, naprawdę piękne fragmenty życia.
Tak było i teraz. Za swymi plecami usłyszał dźwięk, jednak tym razem już znany, mechaniczny. To mała klapa lądownika uniosła się nieznacznie wypuszczając mały pojazd badawczy, który miał na celu uzupełnić zebrane przez niego informacje. On był tu tylko częścią, reklamą, jedynie małym dodatkiem, mającym zastąpić dziennikarza - poszukiwaczem sensacji, której przecież nie mógł znaleźć. Tak przynajmniej sądził. Lecz tych informacji nie przekazałby sam , nie przekazałby ich nawet pierwszy. Każda sonda miała na tyle pokaźną liczbę wszelkiego rodzaju czujników, że pierwsze informacje o przełomowym odkryciu już pewnie przygotowywane były do przesyłu.
Wtedy ponownie w jego umyśle pojawiła się myśl, tak samo straszna jak prawdziwa. Myśl o ludziach, którzy odbiorą te informacje, jak również i o tych którzy wyruszą na podbój tego świata jeszcze przed jego powrotem. O człowieku i jego odwiecznej żądzy dominacji nad wszystkim co żyje i daje korzyści. Wreszcie o Ziemi i jej losie. Losie, który w końcu podzieli każda planeta opętana przez plagę, do której sam należy. On jednak był inny, chciał taki być, odkąd tylko pamiętał. Tak wiele próbował zmienić, będąc praktycznie nikim tam, gdzieś daleko u początku swych dni. Wiele razy próbował poświęcał wiele dla idei nie mających prawa bytu, a będących jedynie mrzonkami. Tu było inaczej. A przynajmniej mogło tak być.
Wszystko co robił potem było mechaniczne, jakby zaprogramowane. Wyprzedzał każde urządzenie, każdy czujnik. Robił wszystko co mógł, a nawet więcej. Wiele wysiłku go to kosztowało i wiele godzin. Nie miał nawet czasu cieszyć się utopią, do której przybył. Gdy zniszczył już ostatnią kamerę i wstrzymał przesył danych, wziął się za fałszowanie odczytów. Jednak i z tym miał wiele pracy. Każdy wers musiał zawierać sensowne, lecz bezwartościowe dane, które nie ściągną tu człowieka, nawet gdy wszystkie inne planety będą już bezużyteczne i pozbawione minerałów.
Jednak wciąż nie miał pewności. Wprowadził wiele fałszywych i sztucznie wywołanych komunikatów, które odpędziłyby nawet najbardziej opornych. Nawet dokonane własnoręcznie uszkodzenia powłoki i czujników przypisał licznym deszczom meteorytów. Po wielu godzinach ciężkiej pracy dane opuściły planetę niosąc ze sobą nadzieję, lecz nie przeznaczoną dla tych, którzy mieli je odebrać. I to było wszystko co mógł zrobić, on jednak chciał uczynić coś więcej. Program lądownika przewidywał start równo 10 godzin po lądowaniu. Jemu została już najwyżej jedna. Pozostałości atmosfery w pojeździe, ślady piasku na skafandrze i urządzeniach. Tego nie mógł ukryć ani usunąć. On sam nie mógł też wrócić, nie po tym co widział. Nigdy nie potrafił kłamać, lecz o ile kiedyś odbijało się to tylko na jego otoczeniu, teraz było zagrożeniem dla miliardów niewinnych istnień. Lądownika nie dało się zniszczyć zdalnie, nie dało się go też błędnie zaprogramować, jednak i z tym sobie poradził, wyrywając przewód paliwowy jednego z silników manewrowych statku. A gdy skończył, usiadł wyczerpany, by raz jeszcze przyjrzeć się temu o co walczył. Temu co pokochał już wiele lat temu, lecz odnalazł dopiero dziś. W tym samym dniu, w którym zrozumiał, że człowiek nie ma tu prawa bytu. Żaden, nawet on.

***
Tak oto znalazł się z powrotem w drzwiach, które tak przecież niedawno, dawały mu nadzieję na miejsce w historii. Mylił się, jak bardzo się mylił. Ale przecież skąd mógł wiedzieć, że gdy dotrze do celu będzie walczył nie o sławę, ale o znalezienie się na jednej z niezliczonych białych plam, którymi usłane są losy ludzkości. Stał zostawiając za sobą tak wiele marzeń i pytań. Jedna tylko rzecz nie dawała mu spokoju. Jeden mały szczegół, szept tkwiący nadal w jego pamięci. Magiczny i nieodgadniony w swej głębi. Chciał go zrozumieć, choć tyle jeszcze dostać od losu. Ten mały dar, za drogę którą wybierał.
I wtedy dostał więcej niż oczekiwał, choć i droga miała się przez to stać jeszcze trudniejsza. Delikatny powiew przyniósł ze sobą słodką woń przebijającą przez wszystkie jego zmysły. Przerodziła się ona w myśli, dźwięki, a nawet obrazy. Lecz zbyt szybkie by mógł je zrozumieć. Jedyne co mógł zrobić, to odwrócić się w kierunku skąd nadeszło nieznane. Wiedział gdzie spojrzeć. Odruchowo jego wzrok zatrzymał się na właściwym miejscu. Obok Jednorożca dostrzegł kształt. Niewyraźny jakby wyłaniający się spośród mgły.
Przez krótka chwilę widział kobietę, delikatną i smukłą niczym stworzenie, obok którego stała. Jednak inną, nie skażoną tym co ludzkie, piękniejszą od wszystkiego co znał i o czym marzył. Mgła odkryła jednak coś jeszcze. Niewyraźny zarys przekształcał się z wolna w skrzydła równie delikatne jak ona sama. Stała się dzięki nim jeszcze cudowniejszą, jakby boginią tego małego świata pełnego mistycyzmu i piękna, zatraconego przez człowieka, w miejscu, z którego pochodził.
Usłyszał wtedy kolejny szept, jeszcze dłuższy i głębszy niż ten, który pamiętał. Było w nim to, co zostało mu z dziecięcych marzeń i to właśnie starał się teraz wydobyć. Nie liczył na nic więcej, na żadną pomoc czy radę. Tylko na siebie. Nim jednak odszedł ukłonił się jej. Nie wiedząc komu innemu mógłby dziękować za piękno tego świata, które wciąż oglądał.
Gdy tylko dotarł do swojego stanowiska, drzwi trzasnęły zagłuszając rosnący powoli dźwięk silnika. On jednak myślał cały czas, nie zwracając uwagi na kolejne fazy startu. Nie patrzył też na monitor, na którym drobne litery wyświetlały przybliżony czas podróży. Widział tylko to co chciał i to czego szukał. Wspomnień i najczystszych marzeń ze swojej młodości. Przypominał sobie to wszystko, nawet gdy jeden z silników wyłączył się, kierując lądownik z powrotem w atmosferę planety. A komputer pokładowy zaczął wysyłać zaprogramowane wcześniej sygnały o kolejnym deszczu meteorytów, tym razem gęstszym niż wszystkie poprzednie. On nadal próbował znów marzyć jak dziecko, które tak dawno już wyrosło z niewinności.
Lecz mimo tych wszystkich lat, udało mu się, stał się dzieckiem jeszcze raz tu, na statku. Tak odległy od miejsca, w którym był nim kiedyś. Stał się znów tym marzycielem i idealistą, który walczył kiedyś za dobro, honor i miłość pogrążony w mitycznych światach. Stał się nim i wreszcie zrozumiał ten szept mimo, że nie zawierał głosek, jedynie uczucia. On jednak przypisał mu słowo. Słowo tak rzadkie w jego świecie, a jednak ludzkie –Dziękuję – wypowiedział, w tej samej chwili, w której kadłub statku pękał w atmosferze. Chciał zabrać to słowo ze sobą, lecz nie tylko w artykułowanej formie. Udało mu się to. W końcu nie był zwykłym człowiekiem.

Od Autora:
Opowiadanie to było początkowo pisane do antologii tematycznej „Samobójcy i samobójstwa” jednak póki co jest zwykłym opowiadaniem.
Fabuła opowiadania zależna była od bardzo wielu przypadkowych zdarzeń jednak całość nie powstała by gdyby nie temat wymyślony przez Krzysztofa Czupryńskiego. Pomniejszy wkład w ostateczny wygląd mają również: Anna Malinowska, której należy podziękować za optymistyczne zakończenie i ten oto komentarz na końcu oraz Katarzyna Paluch, która uderzyła w moje chore ambicje przekreślając temat.
Wszystkim im dziękuję.

Autor: Dragon Warrior
Korekta: Driden Wornegon
komentarz[11] |

Komentarze do "Innocence"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.168792 sek. pg: