..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Kariera Zabójcy



Na imię mam Randal, moja przeszłość świadczy jedynie o tym, jakie złe życie prowadziłem. Aby wtajemniczyć was w moją historię, postanowiłem wam ją opowiedzieć.

Mieszkałem w miejscowości Leicese. Moi rodzice byli bardzo bogaci, więc pieniędzy starczało mi na wszystko. Ja sam byłem bardzo skąpym człowiekiem. Nigdy nie dawałem żadnych pieniędzy ludziom, którzy żebrali na ulicach. Pewnego pięknego dnia postanowiłem pójść do pobliskiej Karczmy. Zrobiłem tak. Usiadłem przy stoliku w rogu. Siedziałem sam blisko godzinę popijając dobre, tutejsze piwo. W pewnej chwili podszedł do mnie zakapturzony człowiek. Zaproponował mi grę w karty, stawką były wielkie pieniądze. Oczywiście zgodziłem się, gdyż wiedziałem, że moich rodziców stać na wszystko. Zagrałem z nim i o dziwo, zwyciężyłem. Wygrałem dosyć sporą sumkę. Dopiero po tej partii w karty zrozumiałem, jak ciekawym hobby jest hazard. Zauważyłem, że jestem w tym nawet dobry, grywałem coraz częściej. Czasami z przyjaciółmi, a niekiedy z wędrowcami bądź wojownikami. Przez całe dnie nie robiłem nic oprócz grania w karty lub obstawiania zakładów. Nie mogłem się od tego powstrzymać, tak mnie to wciągnęło.

W sumie grałem tak już wiele miesięcy, do tej pory nie było mi równych. Wygrywałem każdy zakład, a bardzo dużo ludzi było mi winnych pieniądze. Któregoś dnia z kolei (bodajże minął już rok od czasu jak zacząłem grać w karty) do karczmy wszedł pewien wojownik. Usiadł przy tym stoliku co ja. Rozmowa bardzo szybko się rozwijała, aż w końcu przedstawił mi się jako Marthal. Rozmawialiśmy blisko pół godziny i on sam zaproponował mi zagranie jednej partii. Stawką była przysługa, którą przegrany będzie musiał wykonać o obojętnie jakiej porze. Ale na szczęście miała być tylko jedna. Graliśmy ostro i uczciwie. Szanse były wyrównane, lecz mimo wszystko to ja właśnie przegrałem. Musiałem wykonać dla niego przysługę. Zgodziłem się, a on od razu powiedział mi, co mam zrobić. Moim zadaniem było zabicie jakiegoś człowieka, który mieszkał dość blisko mnie. Ponoć zaszedł on Marthalowi za skórę, a on sam nie mógł go zabić, ponieważ splamiłby sobie honor jako wojownik.

Człowiek, który miał stać się moją ofiarą, nazywał się Aleardyn. Chciałem mieć to zadanie jak najszybciej za sobą. Dlatego postanowiłem go zabić już tamtego wieczoru. Dzień mijał bardzo powoli, a ja żałowałem, że zagrałem z tym wojem. Bardzo się bałem tamtej nocy. Bałem się, że zostanę przyłapany lub ktoś mnie wsypie.

Sekunda mijała po sekundzie i nastał wieczór. Nadeszła chwila, której bałem się najbardziej w całym moim życiu. Lecz cóż zostało mi począć? Poszedłem i stanąłem przed domem Aleardyna. Cicho otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Parter był pusty. Cicho pokonałem schody na piętro i zobaczyłem, że ktoś siedzi przed kominkiem. Po włosach zauważyłem, że to był on. Serce biło mi niezmiernie szybko. Nadeszła ta chwila. Po cichu podkradłem się do fotela, na którym siedział. Chwyciłem go za gardło. Szybkim ruchem dłoni przejechałem mu sztyletem przez tętnicę szyjną. Już nie żył. Serce biło mi jeszcze mocniej. Jego głowa obróciła się w moją stronę. Spojrzałem w jego martwe oczy. To był straszny widok. Po chwili zacząłem zastanawiać się, co ja tam jeszcze robiłem. Niezwłocznie, zachowując ciszę udałem się do mojego domu. Od razu położyłem się spać, lecz nie zasnąłem. Przez cały czas widziałem przed oczyma martwą twarz Aleardyna.

Niewyspany zszedłem z łóżka. Przez chwilę byłem szczęśliwy, że za chwilę znów pójdę do Karczmy. Lecz w pokoju gościnnym zatrzymał mnie ojciec. Zapytał się mnie, co robiłem wczoraj wieczorem. Szybko pozbierałem myśli i przypomniało mi się wczorajsze morderstwo. Nie chciałem o tym z nikim mówić, a ojcu powiedziałem, że siedziałem w tawernie. On jednak nie dał za wygraną, sprzeczaliśmy się przez długi czas. On zdawał się jakby wiedzieć, że zabiłem tego człowieka. Lecz po pewnym czasie ustąpiłem i zapytałem go, o co chodziło. Usłyszałem słowa: "Wraz z twoją matką wyprowadzamy się do Bargeru. Lecz ty zostajesz tutaj. W skrzyni zostawiliśmy ci pieniądze, które możesz przeznaczyć na co chcesz. Lecz wydawaj je uważnie. Żegnaj mój synu." I wraz z moją matką wyszedł z domu, nie zatrzymywałem ich. Po prostu stanąłem w miejscu i nie wiedziałem co z sobą począć.
Zdenerwowany całą sytuacją, poszedłem do Karczmy, aby wszystkie smutki utopić w kieliszku porządnego wina. Gdy wszedłem do niej, od razu okrążyło mnie kilku ludzi. Zaczęli mnie wypytywać, jak zabiłem Aleardyna. Ja sam byłem ciekawy, skąd oni się o tym dowiedzieli. Ale mimo wszystko odpowiadałem na ich pytania. Po kilku minutach jakiś człowiek podszedł do mnie z pewną propozycją. Rzekł do mnie: "Słyszałem jaką dobrą robotę wykonałeś wczoraj wieczorem. Podobno strażnicy nie wiedzą, kto to zrobił, a za wskazanie winnego wyznaczono nagrodę dwustu sztuk złota. Na twoim miejscu pilnowałbym się, aby ktoś ci czasem nie poderżnął gardła. Moje imię to Marlanyd, lecz mówią do mnie Wilcze Oko. Chciałem ci zaproponować pewną robotę. Twoim zadaniem byłoby zabicie pewnego kupca. Myślę, że się zgodzisz". Pomyślałem przez chwilę i zrozumiałem, że nie mam nic do stracenia. Skoro i tak za niedługo mnie złapią, to mogę komuś chociaż pomóc. Zgodziłem się. Robotę miałem wykonać natychmiast. Wyszedłem z karczmy i zacząłem szukać tego kupca.

Znalazłem go, gdy wychodził od krawca. Śledziłem go przez chwilę. Po pewnym czasie wszedł do jakiejś szczeliny pomiędzy sklepami, która prowadziła na skróty do jego domu. Wykorzystałem ten moment i złapałem go. Udusiłem go gołymi rękoma, a później dobiłem dwoma pchnięciami sztyletu prosto w serce. Ciało schowałem w skrzyni, która stała tuż obok. Wróciłem do karczmy, aby spotkać się z Wilczym Okiem. Za tą robotę zapłacił mi czterysta sztuk złota. Podziękował mi serdecznie i wyszedł, nie spotkałem go już do końca mych dni.

Mówiąc krótko, moje życie stało się piekłem. Teraz na każdym kroku dostawałem propozycję jakiegoś zabójstwa. Na wiele z nich się zgadzałem z dwóch powodów. Pierwszy był taki, że i tak moje życie nie miało już sensu. Natomiast drugi to myśl o tym, że pieniądze które zostawili mi rodzice kiedyś się skończą. Od tego drugiego zabójstwa zasztyletowałem jeszcze około dwudziestu osób. Na takim interesie zdobywałem dość duże pieniądze.

Wiele osób, które spotykałem na ulicy, patrzyło na mnie albo z pogardą albo ze strachem. Lecz mimo wszystko, żaden ze strażników do tej pory nie wiedział, kto stoi za tą wielką serią zabójstw. Być może milczeli, bo bali się, że mógłbym ich zabić. Natomiast osoby, które patrzyły na mnie jak na jakiegoś wyrzutka, należały do rodzin zamordowanych. Choć oni sami nie byli pewni, czy to ja zabijałem, ponieważ do tej pory nie pozostawiłem po sobie żadnego śladu obecności. Po kilku dniach od ostatniego morderstwa zauważyłem wywieszkę na sklepie. Pisało na niej, że za głowę seryjnego mordercy wyznaczono nagrodę pięciu tysięcy złotych monet. Dopiero teraz zorientowałem się, w jak wielkim byłem niebezpieczeństwie. Musiałem uciekać z Leicese. Chciałem to zrobić od razu. Lecz musiałem się wydostać pozostając niezauważonym, gdyż przy bramach powiększono straże i sprawdzano każdego człowieka. Musiałem się wydostać podstępem. Namówiłem mojego kolegę, aby wpuścił mnie pomiędzy siano do swego wozu. Zgodził się. Wyruszyliśmy wieczorem. Spokojnie przejechaliśmy przez bramę, ci głupi strażnicy nawet nie pomyśleli, że największy morderca w historii Leicese może właśnie wyjechać zwykłym wozem, niezauważony.

Wyjechałem do wioski Burud-a-Barag. Położonej daleko od Leicese. Tam wreszcie zacząłem prowadzić normalne życie. Znalazłem pracę w Karczmie, gdzie robiłem za barmana. Zarabiałem wystarczająco dużo pieniędzy. Po kilku miesiącach spotkałem nawet kobietę mojego życia. Na imię miała Arasna. Była olśniewająco piękna. Broniłem jej w każdej sytuacji i przez cały czas byłem przy niej. Po pewnym czasie urodziło mi się dziecko. Imię nadałem mu po mnie, tyle że trochę zmienione. Nazywał się Randal-Marthal. Drugie imię odziedziczył po tym człowieku, przez którego zaczął się mój koszmar. Na szczęście moja żona o tym nic nie wiedziała, chociaż słyszała o mordercy z Leicese.

Pewnego dnia do karczmy wszedł jakiś podejrzany człowiek. Podszedłem do niego i zapytałem czego tu chce. Powiedział, że chce ze mną zagrać, a jeśli się nie zgodzę, to on zdradzi kim jestem. Cóż miałem robić? - zagrałem. Stawką była przysługa. To była taka sama gra, jak z tamtym wojownikiem Marthalem. Taka sama stawka, takie same zasady. Graliśmy już dość długo, lecz żaden z nas nie dawał za wygraną. W końcu okazało się, że to ja przegrałem. To była moja druga przegrana w całym życiu. Lecz ten człowiek nie zażądał przysługi od razu.

Minęły już trzy lata od czasu, gdy przegrałem po raz drugi. Człowiek ten dalej się nie pokazywał, a ja nie wiedziałem, czy on w ogóle kiedyś przyjdzie. Podejrzewałem, że jeśli jednak by przyszedł, dostałbym kolejne zlecenie zabójstwa. Lecz ja nie miałem zamiaru pakować się w następne morderstwo. Chciałem, aby moje życie wyglądało normalnie, aby moje dziecko miało prawdziwą rodzinę, a nie żeby odwiedzało własnego ojca za kratkami.

Żyłem tak dalej i powoli zapominałem o tym człowieku. On nie pokazywał się, a ja miałem nadzieję, że tak już będzie. Lecz pewnego dnia, ktoś zapukał do moich drzwi. Otwarłem, zobaczyłem zakapturzoną postać. To był on, to on właśnie miał dać mi zadanie, które musiałem wykonać, choćby nie wiem co. Wpuściłem go do środka. Jedyne słowa, jakie od niego usłyszałem, były rozkazem: „Zabij dwóch bogatych ludzi mieszkających w Bargerze. Jest to para w podeszłym wieku. Ulica Pod Murem, mieszkanie 34. Masz czas do pojutrza."

Nie zwlekałem, lecz od razu wziąłem się do roboty. Zabrałem mój sztylet i wyruszyłem. Dotarłem tam dopiero o północy. Zapytałem się strażników, gdzie znajduje się ulica Pod Murem, lecz ci tylko kazali mi uciec, zanim inni strażnicy dowiedzą się, że chodzę po mieście o tej porze. Ale ulice mi wskazali. Musiałem przejść przez całe miasto, aby tam dotrzeć. Postanowiłem trochę pochodzić po dachach. Wszedłem przez winorośl na pobliski dom i w ten sposób mogłem przeskakiwać z jednego domu na drugi. Po pięciu minutach byłem już na dachu wskazanej posiadłości. Chwyciłem się rynny rękoma i opuściłem się. Wszedłem do pokoju przez okno. Tam na fotelu siedział człowiek. Spojrzał na mnie i spanikował. Miał siwą brodę i krótkie włosy (również siwe). Nie zdążył nawet krzyknąć, gdyż szybkim ruchem ręki wsadziłem mu sztylet prosto w tętnicę szyjną. Spojrzałem na jego martwą twarz, która przez chwilę nawet mi kogoś przypominała. Ale nie miałem czasu na myślenie. Zszedłem na dół. Tam, w kuchni przy stole siedziała kobieta. Zakradłem się po cichu. Kucnąłem tuż za jej krzesłem, a ona, głupia, mnie nie słyszała. Wstałem i poderżnąłem jej gardło. Twarz tej nieżywej kobiety obróciła się w moją stronę. Spojrzałem jej prosto w oczy i dopiero teraz zorientowałem się, że zrobiłem najgorszą rzecz w moim życiu. Nie chciałem uwierzyć w to, co właśnie uczyniłem. Zabiłem własnych rodziców, w ich własnym domu. Zacząłem wariować i w końcu sam oddałem się w ręce strażników.

Przyznałem się, że jestem mordercą z Leicese. Skazano mnie na śmierć poprzez rozczłonkowanie. Egzekucja miała nastąpić następnego dnia na głównym forum w mieście zwanym Bargera. Uważałem, że to co mieli zamiar ze mną zrobić, było słuszne.
Nadszedł świt, a ja obudziłem się z myślą, że za dwie godziny pożegnam się z tym światem. Pozostały mi czas mijał bardzo szybko. Już wyprowadzano mnie na forum. Słyszałem same wyzwiska i gwizdy kierowane w moją stronę. Lecz sam zasłużyłem sobie na to. Wśród tłumu zobaczyłem kilka znajomych twarzy. Byli to moi przyjaciele z Leicese (najwidoczniej król naszego kraju tak chciał rozsławić swoją władzę, że chyba poprzyczepiano plakaty informacyjne we wszystkich miastach).

Właśnie kat wkraczał po schodach, gdy rozległ się krzyk: "Miasto się pali". Prawie wszyscy ludzie uciekli w panice, ratując się przed ogniem. Lecz kat się nie zatrzymywał. Właśnie wyciągał topór, gdy upadł na ziemię. Po sekundzie zobaczyłem twarz mojego dawnego przyjaciela, Marca. Powiedział: "Szybko, musimy uciekać, zanim całe miasto spłonie. Strażników już się pozbyliśmy. Droga wolna. A tak w ogóle, to witaj Randal, mój dawny przyjacielu." Cóż miałem czynić, jak nie skorzystać z takiej oferty? Uciekłem. Tak właśnie zakończyły się najgorsze lata mego życia.


Autor: Aarvin
Korekta: Saraj
komentarz[12] |

Komentarze do "Kariera Zabójcy"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.047538 sek. pg: