..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

[wersja niepoprawiona nie do druku]

Trzej wojownicy.



Historia, którą tu opowiem jest straszna. Dlatego młodym kiepom odradzam słuchanie tej opowiastki. Idźcie zapytać waszych babci czy wam pozwolą, a dopiero potem wrócić i opłacić twarzowe, tfu wpisowe. A więc to było tak.
Za jedną dziurą, za jednym wąwozem i za suchym korytem rzeczki zwanej Żyłką stała sobie wioska. Wioska o tyle dziwna, że swoim wyglądem przypominała pałacowe miasto króla. Złote okucia w bramach wykonane z pomalowanej, zardzewiałej stali; wyniosłe rzeźby o bliżej nieokreślonych kształtach; wspaniałe brukowane drogi z dziurami co dwa kroki. Wieś była wielka. Narysowany w ziemi mur sięgał dwudziestu kroków w rozkroku. Z każdej strony w dodatku. Nazywano wieś Ahhile.
Po środku stał chyba najbogatszy budynek na głównej i jedynej ulicy. Najbogatszy i największy bo mógł pomieścić dziesięć sztuk bawołu według zachodniej miary. Budynek był karczmą. Na suchym wietrze powiewał wolno szyld 'Tutaj zacznie się ta przygoda' wyryty bądź wymalowany na szmacianym kawałku materiału. To chyba była skóra.
W środku panował zaduch. Zaduch i podmuch. Bo co chwila ktoś tutaj biegał. Czy byli to goście, czy słudzy, czy nawet elementy wyposażenia nie zmieniało to faktu, że występowały tu wzmożone ruchy powietrza. Przy jednym ze stołów siedziało trzech mężczyzn. Wojowników w dodatku. Przynajmniej dwóch tak wyglądało. Ale jeden na pewno nim był. W końcu nosił miecz. I tarczę, choć była dziurawa. I mimo, że miał posępne oblicze mówiące 'wcale nie chcę brać udziału w tej przygodzie' to na czole miał napisane 'ale niestety wezmę'. Jego szparkowate oczy wpatrywały się w czubek dziurawych butów.
Ten drugi, który dłubał w nosie nie miał broni. Jego rozczochrana grzywa czarnych włosów zasłaniała resztę twarzy i kawałek głowy. Kiedy dłubał w nosie wyglądało to jakby się drapał w głowę. Oszczędne. Ostatni z wojowników wcale nie był wojownikiem. Chociaż nosił broń. Drewniany, bogato inkrustowany brudem sztylet tak samo ostry jak tępy. Niewojownik miał charakterystyczne buty zwane po elfiemu fufefa. To były magiczne buty. Można w nich było schować się po sam pas. Ludzie mówili na te buty gnojoskoki. Bo i owszem tak one wygąldały.
I tak sobie gawędzili między sobą w milczeniu popijając piwo z pustych kufli.
- Te - zaczął ten posępny. Pozostali popatrzeli po nim pytająco.
- Co te? - zapytał ten kudłaty.
- Siedzim tak patrzym - kontynuował posępny starannie dobierając słowa - Siedzim tak i patrzym na tego człowieczka.
Dwójka towarzyszy popatrzyła na niepozornego człowieczka.
- I tak mi się jakoś widzi, że on też na mnie patrzy.
Kudłaty ze zdziwieniem stwierdził, że jego przyjaciel miał rację. Owszem. Niepozorny człowieczek patrzył dokładnie w ich kierunku.
- No i co? - zapytał ponownie kudłaty.
- Coś czuję, że kroi nam się tu robota. Ten człek ma dla nas zadanie.
- Myślisz?
- Nie. Chodźmy sprawdzić.
Wstali od stołu i kultularalnie zasunęli za sobą krzesła. Podeszli do nieznajomego.
Ten siedział za stołem i sprawiał naprawdę niepozorne wrażenie. Był biedno odziany w szatę przeszywaną srebrną nicią. Jego głowa skryta była głębokim kapturem. Kudłaty chrząknął.
- Mój towarzysz Hessa powiedział, że myślał, że ty pomyślałeś, że może my moglibyśmy pomyśleć o pomyślnym wykonaniu twojego niepomyślnego zadania, które chciałeś nam wyjawić, kiedy tu podejdziemy.
Nieznajomy pokiwał głową, ale z pod kaptura wystawał tylko kaptur.
- Siadajcie, panowie - przemówił cichym, sykliwym głosem.
Trójka kamratów usiadła gdzie było im dane.
- No więc co z tym zadaniem? - zniecierpliwił się kudłaty.
Nieznajomy rozglądnął się na lewo i prawo, na górę i dół, na ukos i łuk.
- Tak, owszem mam dla was tajne zadanie. Tak tajne, że nie mogę wam go wyjawić dopuki nie dotrzemy we wskazane przeze mnie miejsce. Trójka wojowników popatrzała po sobie, po nieznajomym, po sobie i znowu po nieznajomym, a potem zaś po sobie, po nim, po nim i koło niego.
Kudłaty podrapał się w głowę.
- No niewiem. Coś kręcisz, stary. Ale dobra. Niechaj będzie. Ile nam zapłacisz?
- Cena też jest tajna.
- Aha. Pewnie jest tak tajna, że możesz nam ją wyjawić?
Nieznajomy nie skomentował. Obrócił się w kierunku tego trzeciego, który dotychczas milczał.
- A czemóż wasz towarzysz się nie odzywa? Niemowa czy co?
Posępny Hessa wyszczerzył białobrudne zęby.
- On też jest tajny. Nie możemy ci powiedzieć.
Nieznajomy pokiwał głową.
- A więc za chwilę wyruszamy.
Jakieś dwa tygodnie później byli już w drodze. Podróżowali konno na piechotę w kierunku zachodzącego na południu słońca. Wszyscy milczeli rozmawiając między sobą to o pogodzie, to o pogodzie, albo o pogodzie.
Mniej więcej godzinę później dotarli do podnóża gór. Przed nimi pojawiło się ziejące czernią wejście we wnętrze góry.
- Ta droga wiedzie na sam szczyt - oznajmił nieznajomy - Dalej pójdziecie sami. Ja zostanę tu na dole. Waszym zadaniem jest zabić straszliwego i obrzydiwego potwora jaki mieszka na tej górze. Ruszajcie. Trójka towarzyszy wzruszyła ramionami i ruszyła przed siebie.
Droga była mroczna i nic nie było widać w świetle niesionych pochodni. Tunel wił się, prostował, nawet zapętlał, ale widać wyraźnie było, że wiedzie na sam szczyt tej wielkiej góry. Wiatr wiał cicho po starożytnym przejściu.
- Przeciąg tu - stwierdził Hessa.
Ruszyli dalej szczelnie otulając się w zwiewne ubrania. Wiatr nasilał się. Zbliżali się do wyjścia. Wtem, nagle i niespodziewanie wypadł na nich dwumetrowy trol skrywający się w cieniu.
- BŁEBŁEBŁE! - zaryczał potulnie niczym baranek.
- Czego się drzesz, ty zieloy, osrany trolu? - krzyknął Hessa dobywając broni. Kudłaty zrobił podbnie. Trzeci milczał.
- BŁEBŁEBŁE! - powtórzył olbrzym.
- Co tam błelkoczesz? Z drogi!
- Bo w tubę! - zawtórował kudłaty - My się wcale ciebie nie boimy ty paskudny obesrańcu! - krzyczał na uginających się nogach - Ciąg smugę!
Na trolu nie zrobiło to wyraźnie różnicy. Stal tylko i bełkotał. Nie zareagował nawet gdy Hessa połaskotał go mieczem po szyi. Ruszyli więc dalej starając się omijać przyszłych, ukrytych w cieniu troli.
I tak szli, a czas dłużył im się niemiłosiernie. Mijały długie minuty i jeszcze dłuższe sekundy. Szli tak i szli i szli tak i szli i szli nie tak idąc koło siebie, a końca nie było widać. Mieli wrażenie jakby już przynajmniej dziesięc razy byli w tym samym miejscu. Wskazywało na to dziesięć bełkoczących nierozumnie troli. Jednak trójka wojowników szła wciąż przed siebie nie patrząc co i jak. W końcu kudłaty zatrzymał się nagle, kiedy jeden z mijanych właśnie troli upadł. Reszta wpadła na niego.
- Wiecie co - zaczął - Chyba chodzimy w kółko. Już dziesięć razy mijamy tego trola. A wiecie co jest najśmieszniejsze? Że chodzimy wokół niego.
- Ale - zaczął Hessa - To nieprawda. Tamte dziewięć troli się nie przewróciło.
- Ten pewnie zasłabł - rzekł sarkastycznie kudłaty - Albo zakręciło mu sięw głowie. Nieważne. Chodźcie, wiem gdzie iść.
I poszli ponownie przed siebie rozglądając się na boki z tyłu. Nie spotkali już żadnego trola. Nawet takiego który upadł. Kudłaty miał rację - pomyślał Hessa - Tamte dziesięc troli chodziło wokół nas. Droga wcale nie wyglądała jakby się miała z chwilę skończyć, więc zrobili sobie przerwę na szczycie góry. Było tu zimno i wiało. A na środku góry siedział... smok. Był wspaniały. Miał czerwone łuski, które połyskiwały czernią. Jego wielkie ślepia zwężyły się, gdy tylko zobaczył trójkę wojowników. Poruszył błoniastymi szkrzydłami.
- Kim jesteście? - rzekł smok. Hessa odpowiedział:
- Szukamy 'straszliwego i obrzydliwego potwora, który mieszka na tej górze'.
- Widziałeś go tutaj? - zapytał podejrzliwie kudłaty.
- !? - powiedział smok. - Nie?
Hessa tupnął nogą, a kudłaty zaklął po anielsku.
- Kurde, tak myślałem. To by było zbyt proste. Chodźcie, wracamy.
Odwrócili się na pięcie i ponownie zagłębili się we wnętrzu góry. Byli już porządnie zmarznięci zanim zobaczyli wyjście. Kudłaty nawet zaczął szczękać zębami. Ale ciepło - ucieszył się HEssa.
Kiedy dotarli na zewnątrz wyskoczył przed nich tajemniczy nieznajomy.
- To już? - rzucił z niedowierzaniem - Niemożliwe, pokonaliście go!
- Nie - stwierdził Hessa. Nieznajomy od razu stracił zapał.
- Jak to nie?
- No... - Hessa zastanawiał się jakby to powiedzieć, ale uprzedził go kudłaty.
- Tam nie było żadnego 'straszliwego i obrzydliwego potwora, który mieszka na tej górze'. Widocznie uciekł.
- Co?! - zdziwił się nieznajomy - Jak to nie ma? Musi być, przecież go widziałem, nie? Co wy gadacie. Pewno stchurzyliście i...
- To idź i sobie zobacz - przerwał mu kudłaty - Pokażemy ci nawet.
- Dobrze - zgodził się nieznajomy - Ale jeśli tam będzie to bądźcie przeklęci!
- A jak nie będzie to bierzemy twoje zwłoki.
- Co?
- Nic. Ruszajmy.
I znowu wyruszli na wielką górę. Tunel ponownie ich zmroził porywającym wiatrem. Jednak szli dzielnie i mężnie jak na wojowników przystało. Nawet nieznajomy dotrzymywał im kroku biegnąc. Tak się jakoś złóżyło, że ani razu nie mineli tamtego troliska. Wyszli od razu na szczycie góry. Smok jak stał tak stał. Nieznajomy jak padł tak padł.
- I co? I co? - wskazał palecm Hessa - Wcale nie ma tu tego 'straszliwego i obrzydliwego potwora, który mieszka na górze'.
Nieznajomy, kiedy się pozbierał wydawał się być lekko wstrząśnięty. Szybko jednak doszedł do siebie.
- Wy debile - stwierdził dobitnie - To jest smok.
- ?! - zdzwiwili się zgrzytając zębami wojownicy.
- Naprawdę? - zdziwił się kudłaty.
- Nie, na niby!
- To dlaczego kłamiesz - oburzył się Hessa. Postąpił krok do przodu, a jego twarz nabrała dziwnego wyglądu. Opuszczone brwi, wyciągnięta szczęka i wargi - My nie lubimy jak się nas okłamuje.
- A poza tym to nie jego mieliśmy załatwić, nie? Więc po co ten cały hałas i kłótnie? - uspokajał kudłaty.
PAC - nieznajomy walną się w twarz. Pokiwał opuszczoną głową.
- Debile.
- A ty...
Smok od dłuższego czasu stał tak i przyglądał się ludziom. Widział ich już gdy zbliżali się do góry. Jednego nawet próbował opluć. Ale nie potrafił pojąć o czym toczyła się rozmowa. Albo chociażo czym się kłucono.
- Przepraszam - zaczął nieśmiało, ale zignorowano go. Zrezygnowany podszedł do telepiących się z zimna ludzi i poklepał tego w szacie po ramieniu. Tamten odskoczył jakby go diabli pokopali i przyparł plecami do powietrznej ściany.
- Nie dotykaj mnie ty ty ty... smoku.
Nieznajomy poczuł jak serce zbliża mu siędo gardła. Złapał się za grdykę i przełknął nerwowo ślinę. Mój koniec bliski - pomyślał - lepiejudawać martwego.
Hessus przeklął panujące tu zimno i nagle wpadł na genialny pomysł.
- Te - rzucił w kierunku smoka - Masz ogień?
Smok twierdząco pokiwał głową i uśmiechnął się ukazując dwa szeregi szklistych kłów wielkości środkowego palca.
- Ano mam - potwierdził.
- To daj trochę naszemu przyjacielowi, bo z zimna przestał się ruszać.
Smok podniósł pytająco brew.
- Ale...
- Prosimy, to nasz prcodawca.
- Ale ja...
- Nie nie, my nie mamy czym zapłacić.
- No bo...
- Prosimy cię wielki smoku.
Smok wzruszył skrzydłami i obrucił łeb w kierunku nieznajomego. Tamten widocznie naprawdę zamarzł bo wewnętrzne strony nóg miał już pokryte małą warstwą lodu. Smoczysko chuchnęło.
Nieznajomy znikł jak zdmuchnięty za krawędzią góry.
- Ojej! Przepraszam - powiedział ze skruchą smok - Ja naprawdę nie chciałem.
Dwójka wojowników stała z rozdziawionymi japami. Tylko trzeci nadal milczał. Kiwali z niedowierzaniem czy może ze strachem głowami.
- On... zionął - stwierdził Hessa - Skubany.
Smok uśmiechnął się i zarumienił.
- Ja tylko tak ten tego...
No tak - myślał smok - teraz pewnie zechcą posiekać mnie na kawałki. A mama przecież mówiła że lepiej dmuchać na zimne.
- Smoku - rzekł Hessa klękając i bijąc pokłony - Składam ci hołd.
Kudłaty po chwili zrobił tak samo. Chociaż sam nie wiedział czemu.
- Czemu? - zdziwił się smok.
- Bo jesteś prawdziwym mistrzem iluzji. Sprawiłeś że nieznajomy znikł jak zdmuchnięty. Doskonała sztuczka. A teraz spraw by pojawił się spowrotem.
BĘC. Smok wywrócił się do góry łapami. BĘC. Kudłaty też.
Hessa spojrzał po przewróconych ciałach. Kiego wała? - pomyślał.
Smok i kudłaty pozbierali się.
- Tego jeszcze nie było - stwierdził potwór. Westchnął i przestąpił z nogi na nogę. Jeszcze nigdy w swoim żywocie nie widział takich niezwykłych ludzi. Od swego wielkiego serca zapragnął uczynić coś dla nich, aby wynagrodzić im to jak bardzo go rozbawili. A że nie dorobił się jeszcze własnej góry złota wymyślił inny sposób.
- Panowie - zaczął - Ehem, ehm ja chciałem...
- Już mi ciepło! - zapewnił kudłaty.
- Nie, ja tylko...
- Naprawdę.
Smok zastanowił się przez chwilę. Jak porozumieć się z tymi istotami. Hmmm... trudna sprawa. Podrapał się po głowie. Co bym nie powiedział to oni rozumują i tak po swojemu. ! - pomyślał.
- Znacie znaki dymne?
- Hę? - zapytał kudłaty - No w sumie.
- To dobrze. Patrzcie.
Smok nabrał ze świstem powietrza w swe potężne płuca. Zamachał nawet skrzydłami. Na jego przodzie pojawiło się wielkie wybrzuszenie. Podniósł głowę pionowo do góry i wypuścił z siebie mały obłok dymu. W powietrzu zapachniało słodką siarką.
- Chcę... - zaczął kudłaty bacznie przyglądając się chmurze. Smok przytaknął i wypuścił kolejny obłok.
- Wam...
Kolejne obłoczki poleciały jak z kominka przerywane tylko nieznacznymi machnięciami wielkich skrzydeł.
- Się... od... śpiewać?
Smok zaprzeczył.
- Odgryźć? Odlecieć? Odpaść? Nie? To może odużyć, owinąć, olać? Też nie?
To niewiem. Acha! Odśpiewać! Śpiewajmy razem ze smokiem!
Smok chciał jeszcze zaprzeczyć, ale nie zdążył bo trójka wojowników objęła się ramionami i zaczęła gromko wyśpiewywać pieśń. Tylko jeden z nich śpiewał milcząco. Rytm i słowa łatwo wpadały w ucho. A że smok miał wielkie uszy to szybko podłapał. I też zaśpiewał. Tylko że zapomniał użyć słów.
Po odśpiewaniu kilku zwrotek chłopaki zatrzymali się. Cała okolica była zasłonięta gęstym, siarczystym dymem. Nic nie było widać. A dymu przybywwało.
- To znowu iluzja! - krzyknął Hessa - Ha, on chce się bawić w chowanego!
Wojownik ruszył po omacku, a zaraz za nim dwaj pozostali tylko, że w zupełnie innych kierunkach.
Smok przez ten czas nadal śpiewał. Tak rozpamiętał się w melodii, że nie zauważył nawet, kiedy zabrakło mu powietrza. Tak właściwie to wydmuchał z siebie go mniej więcej czterokrotnie tyle ile mieściły jego płuca. Przez tą nieuwagę wyglądał teraz jak pomięty balonik. W dodatku cztery razy mniejszy. W tym samym momencie wpadł na niego Hessa. Widać nie poznał smoka bo podskoczył i złapał za broń.
- Kudłaty! Kudłaty! - wydarł się - Znalazłem 'straszliwego i obrzydliwego potwora, który mieszka na górze'! Chodź! W tubę go!
Smok wskazał łapą na siebie, ale widząc obleśną minę wojownika zwątpił i zaczął uciekać. Bardzo, bardzo szybko. Biegł co sił w nogach, a że miał cztery razy mniejsze niż poprzednio to nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do tej metamorfozy. Fiknął koziołka i zakulał się jak piłka. W sam raz bo przed nim wyrósł nagle kudłaty. Smok przeleciał mu między nogami. Usłyszał tylko za sobą głośne plask zanim sam przydzwonił w ścianę.
Po jakimś kwadransie opary przerzedziły się na tyle, aby umożliwić normalne widzenie. Krajobraz przedstawiał się następująco:
Smok leżał do góry nogami, już normalnych rozmiarów jednak nadal nieprzytmny. I głowę miał jakąś większą.
Hessa i kudłaty leżeli w braterskim uścisku w pozie wyglądającej tak jakby każdy walnął okrakiem w drzewo. Ich głowy były z jednej strony płaskie.
Trzeci wojownik stał i milczał.
Po kolejnym kwadransie wszyscy zaczęli przychodzić do siebie. Pierwsi byli Hessa i kudłaty. Ze smokiem było gorzej.
- Uuuuu, aaaaa - Hessa pomasował bolące czoło, kudłaty pomasował kudłate, a milczący milczące czoło. Wszyscy byli obolali.
- Te! - krzyknął posępny wojownik - Coś się stało smokowi! Chyba zasłabł! Musimy go zanieść do medyka!
Do kudłatego nie docierały jeszcze żadne słowa. Spostrzegł się dopiero, gdy Hessa zarzucił mu smoka na plecy.
- Nie kładź się tylko wstawaj! Musimy się śpieszyć! Pomóż mi go nieść!
We trójkę zabrali półprzytomnego smoka w dół, zimnymi korytarzami aż do podnóża wielkiej góry. Tam, mimo iż byli zdyszani ruszyli szybkim krokiem acz powoli. Kierowali się prosto do wsi Ahille idąc naokoło pasma górskiego i okolicznych lasów. Poszli też na skróty okrążając koryto rzeki Wstążki i wkrótce po kilku tygodniach byli na miejscu. Bez ogródek, szybko i sprawnie skierowali się w kierunku medyka. Oczywiście prowizorycznie schowali smoka za plecy i nie zwracając uwagi gapiących się na nich tłumów ludzi odnaleźli właściwy dom.
- Dzień dybry - powiedział niepewnie kudłaty - Mamy rannego yyy...
Walnął łokciem Hesse, aby mu podpowiedział.
- Zmoka! - wypalił posępny wojownik.
Wszyscy popatrzyli na niego z przymróżeniem oczu. Tamten wyszczerzył spiłowane kły.
- Zmok to nie jest to samo co smok. Zmoki wcale nie mają nic wspólnego ze smokami. To dwie osobne rasy. A my z pewnością nie kłamiemy chcąc oszukać pana medyka. Wcale nie wymyśliłem tej nazwy na poczekaniu i nie chcemy, aby pan tak pomyślał. A już z pewnością zmok nie zieje ogniem i nie je mięsa podobnie jak smok. I wcale nie jest 'straszliwym i obrzydliwym potworem, któy mieszka w górach. Ani na jotę.
Medyk i kudłaty popatrzyli się z niedowierzaniem. Westchnęli.
- Pppp... - zająkał się medyk - Prprprpr...
Zara go klepnę - pomyślał Hessa. Zarararaz mnie klepnie - pomyślał medyk.
- Propropro...
KLEP.
- Szęęęęęęęcheche ach uch! - zadławił się medyk. Poprawił okularki i wskazał stół.
- Proszę położyć pacjenta.
Cielsko smoka z hukiem wylądowało na niewielkim stole. Właściwie to i tak teraz leżał na podłodze.
Medyk podszedł i ostrożnie przyłożył coś gumowo-metalowego do nieruchomego ciała. Po chwili stwierdził:
- Pacjent żyje, ale konieczna jest operacja.
Hessa zaczął nerwowo obgryzać paznokcie. Kudłaty złapał się z głowę. Smok natychmiast otworzył oczy. I wcale mu się nie podobało słowo 'operacja' cokolwiek by miała znaczyć.
Hessa też nie wiedział co to znaczy, ale brzmiało fachowo. A że medyk też był fachowy i brzmiał fachowo, a nawet wyglądał fachowo wszystko było ok.
- Pomóżcie panowie! - wrzasnął medyk - Pacjent się obudził! Potrzebna jest narkoza! Szybko!
Hessa nie patrząc walnął smoka w łeb płazem miecza. Szerokie ostrze odcisnęło mu się na paszczy. Usnął.
- A teraz panowie zechcą wyjść.
Trójka wojowników niechętnie wyszła. Usiedli sobie na ławeczce i zaczęli się denerwować. W końcu smok stał się ich przyjacielem. Tyle dla nas znaczył.
I był mistrzem iluzji - pomyślał Hessa.
Tak sobie leciały godzinki, a tłumek wokół nich jakby narastał. Z początkowych gapiów z wiochy zbiorowisko urosło do stopnia wszystkich okolicznych wsi i osad. Coś koło tysiąca osób. Stanęli w ciasnym pierścieniu naokoło trójki wojowników.
- Nikt nie może się dowiedzieć, że to smok - powiedział po chwili Hessa.
Kudłaty przytaknął mu. A wszyscy ludzie wokoło udali, że nic nie słyszą. Wtem, gdzieśz tłumu wyłoniła się wielka postać. Mężczyzna był odziany w wypolerowaną zbroję z kaskiem i tarczą. Przy pasie wisiał mu dwuręczny miecz.
- Jestem paladyn Donmelinorachciachtrachbumelkichot! - krzyknął rycerz.
Hessa pogłaskał swój miecz, a kudłaty włosy. Milczący pogłaskał swoje milczenie.
- I co z tego? - zapytał Hessa robiąc swoją groźną minę.
- Przybyłem tu uratować księżniczkę z rąk smoka!
- A gdzie ty tu widzisz smoka? Albo księżniczkę?
Paladyn rozejrzał się nerwowo na boki.
- No w sumie...
- Zakuta pała! - stwierdził kudłaty - Idź poszukać księżniczki.
Paladyn wybiegł.
- I więcej mi tu nie wracaj! - kudłaty smarknął w ślad za uciekającym rycerzem. Reszta ludzi popatrzyła na niego ze strachem w oczach.
Jakąś godzinę później paladyn wrócił. I nie był sam. Teraz towarzyszyło mu dwóch innych, wypolerowanych paladynów.
- Jestem Almeldelinoutelantintiripipafacapone! - krzyknął pierwszy z nich.
- Ja jestem Fidelonlapinarsrajkucastro! - walnął ostatni.
Kudłaty podłubał palcem w uchu.
- A ja jestem Kudłaty!
- I co? - rzucił Hessa - Może chceta się bić, co?
Paladyni sięgneli po broń. Posępny po miecz, kudłaty po włosy, a trzeci po milczenie. Rzucili się na siebie tnąc gdzie popadnie i kogo popadnie. Jucha polała się strumieniami w każdym kierunku. Tłum padł ochlapany. Początkowo przewagę wydawali się mieć paladyni. Ale gdy okazało się, że od dłuższego czasu walą swoich szala zwycięstwa przechyliła się na trójkę wojowników. Walczyli jednak zaciekle. Wciąż i nadal. Słychać było tylko odgłosy uderzajęcej o siebie broni i milczenie jednego z wojowników.
W końcu walka dobiegła końca. Wszyscy leżeli na ziemi.
- Te kudłaty! - wrzasnął panicznie Hessa - Gdzie moja ręka?
Kudłaty podał mu jego rękę.
- Tu. Masz.
Paladyni leżeli wykonserwowani obok swoich zbroji. Jeden z nich sapał i dyszał ciężko jakby przed chwilą walczył.
- Wygralim! - wrzasnął Hessa - Pokonali my konserwy!
- Wcale nie! - odwrzasnął się Donmelinorachciachtrachbumelkichot.
- Chcecie się jeszcze bić?!
Nagle pojawił się zza drzwi medyk.
- Pacjent zdrowy - oznajmił - Możecie go obejrzeć.
Trójka wojowników pośpiesznie wbiegła do środka. Smok leżał w fartuszku na podłodze i wyglądał dobrze. Może nawet lepiej niż poprzednio. Obok leżało przeszło tuzin podejrzanie wyglądających wiader.
- Smoku! Smoku, żyjesz! - ucieszyła się trójka wojowników - Obroniliśmy cię przed zakonserwowanymi konserwami, które rozkonserwowaliśmy!
Smok uniósł potężny łeb i uśmiechnął się bezzębną paszczą. Trójka wojowników zrobiła rybę.
- Te, Hessa. To był medyk, czy... dentysta? - zapytał spokojnie kudłaty.
Hessa zrobił niewinną minę i począł szukać much nad głową.
- No ja... ten tego... umm...
JEB. ŁUP. KLEP. BUM.
- Smoku, przemów do nas!
Smok zamrugał wielkimi oczyma i spróbował wypuścić chmurkę. Nie wyszło mu.
- Hessa ty głąbie! Teraz nawet pierdzieć nie może! Jak my z nim teraz porozmawiamy?!
Kudłaty podszedł do smoczyska i delikatnie ujął go pod głowę. Pogłaskał go po wielkim czole i za uchem.
- Uzdrowimy cię, smoczku, bądź pewien.
Hessa wstał i zgłosił się do odpowiedzi.
- Mam pomysł - uśmiechnął się.
- Ty debilu! Co znowu?
- Musim go rozpalić, nie? Trzeba mu ognia w paszczę włożyć.
Kudłaty pomyślał chwilę i zgodził się w myślach z towarzyszem.
- Rozpalimy ci w piecyku, smoczku.
I tak wszyscy znikli gdzieś za rogiem, pod stołem i za winklem. Każdy jął szukać czegoś na rozpałkę. Kwadrans później znaleźli.
Hessa przyniósł dwie góry drewna opałowego. Kudłaty stertę papierów, a ten trzeci swoje milczenie. Wszyscy wyglądali na dymnych z siebie.
- No dobra. Materiał mamy. Smoczku. Otwórz paszczę.
Smok potrząsnął głową.
- Nie? Hessa.
Hessa walnął płazem miecza smoka w palce u nóg.
- ?! - krzyknął smok.
Kudłaty zaczął wrzucać drewna i papirusu. Milczący polewał krasnoludzkim spirytusem, jorgiem, olejem i denaturatem.
- A teraz dawać ognia.
Ludzie stojący na zewnątrz niecierpliwili się. Od kiedy trójka nieznajomych weszła do środka nie wiadomo było co robić. Nikt się nie pojawiał, a żaden mieszkaniec nie odważył się zajrzeć do środka. Nawet ci z innych osad i rycerze nie przezwyciężyli strachu. Kto wiedział, czy wchodząc nie wpadnie wprost w paszczę bestii? Wszyscy się bali.
Nagle wewnątrz tak jakby się zakotłowało. Ściany budynku nadęły się, potem przykurczyły. Po tłumie przeszedł okrzyk strachu. JEEEBUDUBUDU !!!!!!!!
Niespodziewanie dach budynku wyleciał w powietrze niesiony słupem ognia. Zaraz za nim wyleciał... smok zionąc ogniem na lewo i prawo. Na jego grzbiecie siedziała trójka wojowników pokrzykując i machajac łapami.
- Jacha! Patataj! Wioo! - krzyczeli.
Tłum rozbiegł się w panice. Tylko jedna sylwetka stała w samotności na głownej ulicy. Był to tajemniczy nieznajomy, który zniknął na górze. Teraz się zemszczę - pomyślał. Uniósł władczo ręce do góry i wypowiedział sylaby tajemniczego zaklęcia. Pomiedzy jego dłońmi pojawiła się nagle wielka, lodowa kula. Która w dodatku stawała się coraz większa.
- Te, kudłaty! - wrzasnął w powietrzu Hessa - Widzisz tego nieznajomego?
Kudłaty popatrzył w dół i istotnie, dostrzegł znajomą postać nieznajomego.
- Tak. Co on tam trzyma?
- Niewiem, chyba lody.
Świetlista kula pomknęła z szybkością błyskawicy w kierunku szybującego smoka. Ten w ostatniej chwili zrobił manewr w lewo unikajć tym samym pocisku.
- Te Hessa, on czymś w nas rzuca!
- To jakiś magik! - stwierdził z pewnością Hessa - Smoku! Chuchnij mu!
Smoczysko zatoczyło kółko i zeszło nieco niżej unikając kolejnego pocisku. Taka manewrując lawirowało między lodowymi kulami i zbliżało się do tajemniczego nieznajomego. Kiedy wreszcie zbliżyli się na tyle, aby móc zaatakować smok zionął ogniem tak potężnie, że az okoliczne drzewa się ugieły. Nieznajomy jednak okazał się nie w ciemię bity i w porę się teleportował kilkaset stóp dalej. Smok zionął ponowniem, a tamten ponownie się przeniósł. I tak dmuchali i znikali sobie przez długi długi okres czasu, aż wreszcie po jakimś tygodniu smok padł. A tajemniczy magik nie miał siły unieść rąk do kolejnego zaklęcia. I wszyscy leżeli długo i szczęśliwie.
Potem razem ze smokiem udali się na popijawę i wszystko skończyło się hepi endem. No, może nie licząc biednych mieszkańców Ahelli, którzy właśnie stracili dach nad głową...


Corwin.
komentarz[0] |

Komentarze do "Trzej wojownicy."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.155759 sek. pg: