Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Śmierć
dziwna magia, walka z/o/dla śmierci, znowu magia i spotkania
Grod odszedł powiadomić matką o tragedii, a Łup i Scykr usiedli w karczmie.
-Znalazłeś już sobie jakieś stałe zajęcie?- Zapytał reptilion.
-Jeszcze nie. Powiedzmy, że barbarzyńskiej bestii trudno jest znaleźć zajęcie w cywilizowanym mieście.
Scykr uśmiechnął się niewesoło.
-Wiesz co, mógłbym ci załatwić robotę u ochroniarzy.
-A, czym się tacy zajmują?
-Ochraniają znanych i bogatych. Spokojna praca a i pensja niezgorsza.
-Miałbym chodzić za szlachcicem po sali balowej. O nie, po ostatniej spotkanej szlachciance mam dość tej grupy społecznej na jakiś czas. Poza tym nie zaakceptowaliby mnie.
-Ostatnio nie ma z tym ostatnim aż takiego problemu, ale rozumiem cię.
-W każdym razie zastanowię się nad tym. Może nie całe wyższe sfery są takie złe. W każdym układzie jeszcze nie teraz.
-Ja muszę iść, urlop kończył mi się jutro i muszę zobaczyć kogo tam mi wpisali.
-Wpisali?
-Kogo będę ochraniał.
-A, to do zobaczenia.
Ork dopił swoje piwo i poszedł do siebie. Był dość zmęczony, więc od razu położył się i zasnął.
Obudził go odgłos wybuchu. Zerwał się z łóżka i otworzył okiennice wychodzącą w kierunku, z którego słyszał huk. Z tego, co pamiętał znajdował tam się cmentarz. Zaraz po uchyleniu skrzydła zobaczył, że wprost w niego spoglądały martwe, szkliste oczy. Łup cofając się potknął się o stolik. Zombi wzruszyło ramionami (przy tym stopniu rozkładu, płci się już nie określa) i odeszło. Ork potrząsnął głową i zaczął na biegu zakładać zbroją zastanawiając się, czemu właśnie on musi zawsze pakować się w takie sytuacje.
Prawie od razu po wejściu między groby Łup zobaczył jakiegoś gnomiego czarownika, inkantującego czar, który rozpoznał jako proste światło. Magiczna iskra poleciała głębiej w cmentarz pokazując hordy nieumarłych.
-Chodu!!! -Wrzasnął magik.
-Ale przecież światło nie jest niebezpieczne dla żywych. -Próbował wytłumaczyć wojownik, kiedy czarownik pobijał obok niego rekord biegu na 100 metrów stylem panicznym.
W takiej sytuacji mało kto rozsądny wdawałby się w dyskusje. Ork w ostatniej chwili zaczął biec. Niewinne światełko stworzyło grzybek dewastując pół cmentarza, o sporym kawałku pobliskiej dzielnicy nie wspominając.
-Co to było? -Spytał ork, kiedy już podniósł się spod zwałów gruzu.
-Światełko, jak pan mówiłeś.
-Chciał pan oświetlić ciemną stronę księżyca?
-Och nie. Eksperymentuje tylko z dziką magią. Jest potężniejsza, ale rzadko wywołuje zaplanowany efekt. Najpierw z iluzji wskrzesiło mi tę sforę. -Powiedział pokazując niedawno poruszające się kości. -A teraz… cóż.
Ork przyjrzał się magikowi. Nosił dziwną różową szatę z wyszywanymi złotymi gwiazdkami. Na głowie miał czapeczkę z wyhaftowanym słowem „Czarrodziejus”. Był niski nawet jak na gnoma, co oznaczało, że przechodząc Łupowi między nogami mógłby co najwyżej zahaczyć czapką.
-Przepraszam żem się tak jakby nie przedstawił jestem Grikimifirtuwerben Boshn. -Ork spojrzał z powątpiewaniem. -Dla przyjaciół Griben. -Dodał szybko.
-Łup.
Gnom podskoczył by uścisnąć rękę.
-Pozwolisz Griben, że pójdę spać.
-Och tak, tak oczywiście spać. Która godzina?
-Za późna. -Odpowiedział ork idąc w stronę domu, który był jednym z granicznych miedzy normalnym miastem a zgliszczami.
Rano poszedł przejść. Idąc ulicą mistyków zauważył spory ruch w uliczce obok. W wąskim przesmyku tłoczyło się, co najmniej dwudziestu chłopa różnych ras. Łup podszedł bliżej starając się być niezauważonym. Oparł się plecami o ścianę sklepu z eliksirami i wyjrzał zza winkla. Wszyscy w uliczce byli uzbrojeni. Widać, że jeszcze się zbierali. Ork biegiem poleciał do domu po rynsztunek. Jeżeli ciekawość to pierwszy topień do piekła to Łup od urodzenia niemal zbiegał na sam dół. Akurat, gdy wrócił otworzyły się drzwi. Mężczyźni weszli na zaplecze stoiska z księgami. Ork przekradł się za nimi. Nie wyróżniał się zbytnio. Ci ludzie byli tak zaniedbani i umięśnieni, że trzeba było nielichej wprawy by określić ich przynależność rasową.
-Panowie czeka was wielkie zadanie. Musicie zabić największego wroga wszystkich istot. -Łup rozejrzał się. Nie potrafił ustalić skąd dochodzi głos. -Zostaliście wybrani by zniszczyć śmierć.
W małej salce gdzie byli stłoczeni rozległ się ryk wojowników. Lewa ściana poruszyła się. W półmrok dało się zobaczył schody w dół a za nimi długi korytarz oświetlony chybotliwym światłem pochodni. Na końcu pomieszczenia widniał namalowany krwią pentagram.
Ork starał się przypomnieć jakąś wzmiankę o niszczeniu śmierci przez grupę wojowników z nie magiczną bronią, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Pentagram zabłysł najpierw nieśmiałym światełkiem a potem rozbłysnął rażąc zebranych. Kiedy Łup podniósł powieki zobaczył śmierć, dokładnie taką jak na rycinach.
Wysoka, ponad dwumetrowa postać z kosą, w powłóczystej szacie z głębokim kapturem nasuniętym, tak, że nie widać było twarzy. Wojownicy oniemieli. Ruszyli się dopiero na dźwięk głosu, który słyszeli w komnacie obok
-Ruszać się, atakować!
Wyciągnęli broń, ale po raz drugi się zatrzymali.
Śmierć zmalała. Nie było, co prawda widać jej twarzy, ale dało się jakby przez skórę wyczuć, że stoi przed nimi zjawiskowa piękność. Jej złociste loki wypływały z kaptura na ramiona. Ta uroda zdawała się tak ulotna, że nikt nie odważył się głębiej odetchnąć by nie rozwiać tego obrazu. Dziewczyna odsłoniła kaptur. Pierwszym, co zwróciło uwagę zebranych były oczy, o barwie lodowca. Wyrażały głęboki smutek, nie kojarzący się jednak z łzami. Płacz jest raczej zjawiskiem chaotycznym, a tu widać było spokój i beznadzieję. Żeński głos rozszedł się echem po ścianach i załomach korytarza.
-Uważacie mnie za potwora, który zabiera waszych bliskich i niszczy szczęście. A ja jestem tylko istotą skazaną przez bogów na oglądanie was w najgorszych chwilach życia. Kiedy jesteście słabi, przerażeni i samotni.
Większość wojów opuściło broń przyglądając się postaci, którą przed sekundą pragnęli zabić.
-Nie dajcie się zwieść, to ta sama śmierć, która zabrała waszych bliskich. Która zabrała już miliony istnień! Zniszczcie ją!!
Paru mężczyzn zareagowało wyskoczyli na dziewczynę zwartą grupą, ale ta bez trudu im się wywinęła. Jeszcze kilku ruszyło do walki, albo raczej na rzeź. Śmierć była otoczona. Łup stanął obok dziewczyny.
-Panowie czy wy w ogóle nie pomyśleliście jak wyglądałby świat pełen nieśmiertelnych? Poruszył ten temat Ykorin z Orfy w swoim dziele „Półksiężyc”. Stwierdził on, że stanowiłoby to pogwałcenie podstawowych reguł istnienia łańcucha życia. Oznaczałoby to zwiększenie przeciętnej gęstości zaludnienia oraz degradację środowiska naturalnego. Zwierzęta zostałyby wytępione tylko dla terenów, które zamieszkują. Trzeba by było wprowadzić ogólnoświatową kontrolę urodzin, co niekorzystnie odbiłoby się na kondycji psychicznej wszystkich, zwłaszcza kobiet. A to dopiero czubek góry lodowej.
Łup spojrzał po twarzach zebranych. Wyrażały one idealną i niczym nie skrępowane niezrozumienie.
-No wiecie, kompletna katastrofa.
Tłum się obruszył. Mężczyźni zaczęli dyskutować.
-Atakujcie to jedyna okazja! -Krzyknął nieobecny gospodarz.
-No, ale katastrofa. -Odezwał się ktoś z tyłu.
Głos już miał wszystkich zbluzgać, ale nie było sensu. Śmierć zniknęła.
Wojownicy pochowali broń i wyszli z sali. Niewidzialna postać, już w swej prawdziwej postaci mruknęła do siebie pod nosem. Coś w stylu: Ludzie kiedyś byli bardziej łatwowierni.
Łup już stał na schodach, ale się wrócił.
-Wiesz co Śmierć, występ był fantastyczny, ale następnym razem uważaj. Ludzie nie są już tak łatwowierni.
Ork odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Przed drzwiami na ulicę czekały na niego dwa golemy. Wyjął broń, kiedy nagle pociemniało mu przed oczami. Zamrugał parę razy i zobaczył, że znalazł się w bogato zdobionej sali. Przed nim stał elf w czerwonej szacie maga. Golemy były obok niego.
-Jak śmiałeś? -Ork poznał ten głos, słyszał go przed chwilą w korytarzu, pod ziemią. –
-Przygotowywałem to przedsiębwzięcie przez pięćdziesiąt cztery lata. A ty po prostu Wszedłeś i wszystko zepsułeś!
Wokół maga zabłysnęła błękitna aura pocięta jaśniejszymi, migającymi żyłkami. Łup rzucił gwiazdę, ale ta zboczyła z kursu i wbiła się w ścianę. Będzie ostro. -Pomyślał ork.
Ze strony maga poleciał pierwszy magiczna kula. Łup zrobił unik, ale pocisk nakierował się na cel. Siła uderzenia odrzuciła orka na ścianę. Nawet bardzo ostro -Dodał.
Wstał i podbiegł do wroga. Elf utworzył kolejny pocisk, Łup zrobił kozła pod lecącym zaklęciem. Tym razem uniknął trafienia. Był już przy elfie, kiedy uderzyła go fala gorąca. Wyciągnął młot i uderzył, ale w tej temperaturze nie mógł użyć całej siły. Przypomniał sobie za to, że te żyłki to słabe miejsca pancerza. Wymierzył cios... i został odrzucony przez następny pocisk. Uderzając w ścianę wypuścił młot. Zbyt ostro- Pomyślał.
Rzucił orionem w jedną z żyłek. Mag akurat składał nowy czar i nie mógł uniknąć trafienia, padł brocząc krwią. Z przerwanego czaru wyleciała seria błyskawic racząc pomieszczenie solidnym bombardowaniem. Ork podniósł broń. Poczuł okropny ból, kiedy próbował wstać. Pokuśtykał do maga. Ten w ostatniej chwili zdążył się teleportować zanim oberwał młotem. Golemy wyparowały razem ze swoim panem. Było ostro.
Łup podszedł do ściany i wyjął z niej gwiazdę. Odwrócił się i stanął naprzeciw lustra. Wyglądał okropnie. Jego zbroja była podtopiona w paru miejscach a płaszcz podróżny przeniósł się w strefę wspomnień.
-Szczęście, że te runy chronią mi twarz, bo byłoby niewesoło. -Mruknął do siebie. Wyszedł z budynku. Okazało się, że znajdował się nad sklepem z księgami. Udał się do Groda utykając na lewą nogę.
Krasnolud zerwał się z miejsca jak zobaczył przyjaciela.
-A tobie, co się stało? Wyglądasz jakbyś stanął na drodze smoczego płomienia.
-Mógłbyś polecieć po jakiegoś medyka, mnie się nie chce chodzić i szukać. -Powiedział ork uśmiechając się kwaśno.
-Jasne, że mogę polecieć. Miln pobiegnij po medyka, tylko żwawo!
Niziołek wrócił z medykiem w rekordowym czasie dwóch minut i trzydziestu ośmiu sekund. Człowiek w białym stroju podszedł do siedzącego na zydlu Łupa Lekko się zataczając.
-Moglyby panowie to sdjąć?
-Tak oczywiście- Powiedział ork zdejmując drugi nagolennik. Patrząc jednocześnie dość podejrzliwie na lekarza.
-To źwietnie.
Lekarz klepnął ręką w lewe udo. W odpowiedzi usłyszał krzyk pacjenta.
-Szy to bolało?
-Zabierz tego łowcę skór Grod zanim mu czymś przywalę!!. -Wrzasnął Łup.
Ludzie na ulicy zobaczyli wylatującego z kuźni człowieka w białym stroju.
-Skąd ty żeś go wytrzasnął Miln? -Spytał krasnolud.
-Wracał właśnie z oberży to go tu przyprowadziłem.
-To tłumaczy, czemuś był tak szybko.
-Pójść po następnego?
-Po przemyśleniu sprawy sądzę, że sam sobie poradzę. Zajmijcie się raczej zbroją, ona bardziej ucierpiała. -Stwierdził z pewnym przekąsem ork.
Krasnolud wziął zbroję na zaplecze i po chwili dało się słyszeć miarowe uderzenia młota.
Tydzień po walce ork uznał, że wypadałoby gdzieś wreszcie wybrać. Karczmy wydawała się sensownym pomysłem. Szedł właśnie ulicą, gdy zauważył ostatnią osobę, jaką chciałby zobaczyć ktoś, kto pragnie jeszcze trochę pożyć.
-Łup! -Krzyknął gnom podbiegając do orka.
-Miło mi cię widzieć, jakoś ostatnio nie porozmawialiśmy. Spać poszedłeś pamiętasz? Pewnie śpiący byłeś. Chcę ci moją żonę przedstawić. -Tu gnom wskazał średniego wzrostu półolbrzymkę. Z tym, że średni wzrost u półolbrzymki spokojnie pozwalał na patrzenie z góry nawet na wysokiego orka, za jakiego uważał się Łup.
- Nie pytaj. -Powiedziała i była to jedyna wypowiedź, jaką usłyszał od niej podczas całej rozmowy. Ork z resztą też się nie nagadał. Gnom wyrabiał trzysta procę normy w tej dyskusji, tak więc reszta rozmówców mogła siedzieć cicho. A trochę to trwało. Najpierw dwadzieścia minut na ulicy, a potem jeszcze z godzinę w karczmie. Mogłaby trwać oczywiście jeszcze dłużej, bo z tego, co było widać gnom się dopiero rozgrzewał, ale na szczęście przypomniał sobie, że musi kupić parę zwojów i z groźbą szybkiego powrotu wyszedł. Przez pierwsze dziesięć minut karczma rozkoszowała się ciszą. Oczywiście w barze był normalny szum, ale bez trajkotania czarownika brzmiało to jak śpiew nicości. Niedaleko nich jakiś chłop opowiadał jak to z martwego wilka wypadły klejnoty. Ktoś inny o mieczu dwuręcznym znalezionym w goblinie. Normalne knajpiane opowieści z gatunku „taaakiej ryby”.
-A gdybym spytał? -Przerwał milczenie ork.
-Musiałam za niego wyjść. Mój ojciec na siłę szukał kogoś tak szalonego by się ze mną ożenił.
-Ja już pójdę, mam dziś jeszcze parę rzeczy do załatwienia.
Tak naprawdę Łup poszedł po prostu do innej karczmy. Tam natknął się jednak na innego, z braku lepszego określenia, znajomego. Kogoś, kogo można było spotkać po szalonych magach eksperymentujących ze swoja sztuką. Śmierć podniosła oczy, albo to, co spełniało funkcję oczu znad swojego kufla.
-Usiądź. –Zaprosiła.
-Co tu robisz?
-Chcę wytłumaczyć kolegę po fachu. Zachował się dość niegrzecznie, pomogłeś mu w końcu.
-Mówisz, że jest więcej niż jedna śmierć?
-To długa historia.
-Mamy czas.
-Ech, kiedy jeszcze było nie tak wiele roboty, jedna śmierć sobie radził. Potem jednak obowiązków robiło się więcej i śmierć musiała dokonać rytuał podziału. Poza nim pojawiły się dwie inne. Czas mijał, pracy przybywało. Następni dzielili się coraz chętniej. Ja przykładowo jestem z trzeciego podziału. Okazało się jednak, ze każda kolejna śmierć ma w sobie mniej z pierwowzoru. Kiedy nowi odrzucili formę szkieletu i, jeszcze jakoś akceptowalnego, rozkładającego się ciała na korzyść długowłosych gości w podartych spodniach i kwiaciastych koszulach pierwszy zakazał rytuału.
-Aha.
-Widzisz, pierwszy bardzo dba o imidż. Czy coś w tym guście. Nie mógł sobie pozwolić by utożsamiano go z czymś co wita w zaświatach wiązanką kwiatów i skrętem.
-Faktycznie byłoby głupio. –Odpowiedział Łup, zastanawiając się, czy chciałby wiedzieć, co to jest ten skręt. W końcu zdecydował się na mniej grząski temat. -Przepraszam, ale w jakim rodzaju się do was zwracać?
-Nie pytaj, to drażliwa kwestia.
Na chwilę zaległa cisza.
-Czy mi się wydaję czy tylko ja cię widzę? -Spytał ork rozglądając się po ludziach, którzy wpatrywali się w niego z ustami rozwartymi szerzej niż zazwyczaj.
-Nie wydaje ci się.
-W takim razie pozwolisz, że cię opuszczę.
Łup opuścił karczmę „Pod obleśnym staruchem” bez zamiaru udania się do kolejnej oberży. Licząc poprzednich znajomych, jakich spotkał miał wrażenie, ze następnego przypłaciłby życiem.
W nastepnym rozdziale:
Pierwsza praca
szukanie pracy, przerzucanie zgniłych jaj i samobójcza misja
Autor: Driden Wornegon
Korekta: Poza portalem |
komentarz[9] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Ork w mieście (4) Śmierć" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|