Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Przeklęta
Tahea zmrużyła oczy oślepiona promieniami zachodzącego słońca. Chłodny wietrzyk zatańczył na fałdach jej długiej sukni. Odłożyła na bok skubanie kury i z niepokojem wpatrywała się we wchodzących do wsi mężczyzn. Jej wzrok skakał od twarzy do twarzy szukając ukochanych rysów. Strach ścisnął jej serce żelazną obręczą, gdy uświadomiła sobie, że pomiędzy powracającymi z pracy w polu nie ma jej męża.
Kobieta gwałtownie wstała. Kura spadła na ziemię u jej stóp, ale ona nie zwróciła na to uwagi. Dopiero teraz dostrzegła, że jeden z koni ciągnie prowizoryczne nosze.
Wiedziona strasznym przeczuciem podbiegła do grupki mężczyzn. Z bliska na ich twarzach, oprócz zmęczenia wyczytała też strach. Nie to było jednak teraz najważniejsze. Tahea chciała zobaczyć na noszach swojego męża... nikogo innego... popatrzyła… i poczuła jak rozpacz podcina jej kolana...
Na zakrwawionych płaszczach leżał Gendein, mąż jej siostry. Potargana koszula ukazywała na jego piersi ślady po olbrzymich pazurach. Z ran sączyła się krew, pozostawiając na wypłowiałym od słońca materiale szkarłatne smugi.
Tahea chwyciła się za głowę w geście rozpaczy. Odwróciła się. Pytającym wzrokiem popatrzyła na pozostałych... wszyscy odwracali spojrzenie. Kobieta miotała się pomiędzy nimi… chwytała za ręce... za poły płaszcza… jednak oni tylko spuszczali głowy i odchodzili. Powolnym, ciężkim krokiem.
Na samym końcu grupy szedł Andurion, młody tropiciel. On jeden nie uciekł spojrzeniem. Wyraz jego oczu, przepełnionych bezgranicznym żalem. Powiedział kobiecie wszystko...
W tym momencie świat stracił dla niej sens. Ziemia zawirowała, zakołysała się i Tahea ciężko osunęła się na kolana. Łzy same popłynęły z jej oczu...nieznośną ciszę przerwał jej spazmatyczny szloch... wszystko się skończyło.
Nie broniła się nawet, gdy Andurion podbiegł i pomógł jej wstać. Bezwładnie obwisła w jego ramionach. Tuż przy uchu usłyszała szept mężczyzny.
- Przykro mi. Nic nie mogliśmy zrobić.
Zareagowała na to jeszcze głośniejszym płaczem.
Zaintrygowane dziwną sceną kilkuletnie dzieci biegały wokół matki, szarpiąc jej lnianą spódnicę.
Słońce świecąc krwawym blaskiem znikło za horyzontem.
***
Zbliżał się koniec roku. W powietrzu czuło się nadchodzącą szybkimi krokami zimę. Wschodzące słońce oświetlało nagie, oszronione drzewa. Coraz częściej jego blask tłumiły jednak mgły lub chmury. Deszcz padał prawie codziennie, zmieniając się od czasu do czasu w płatki śniegu. Nawet jeśli świat wstawał piękny i pogodny, to rzadko taka pogoda trwała dłużej niż kilka godzin.
Praca w polu od dawna była już zakończona, natomiast po chatach trwały gorączkowe przygotowania do ciemnej połowy roku. Skracające się coraz bardziej dni mijały szybko, wypełnione gorączkową pracą.
Jeden z takich dni, o dziwo wypełniony słońcem, miał się właśnie ku końcowi, gdy na drodze prowadzącej do wsi pojawił się samotny jeździec na białej klaczy. Do święta Samhain pozostało zaledwie kilka dni, wiec jego obecność w trasie była nieco zaskakująca.
Sylwetkę nieznajomego szczelnie skrywał płaszcz. W promieniach zachodzącego słońca przybysz wyglądał upiornie, jak zjawa, która zabłądziła w krainę żywych zbyt wcześnie.
Psy, szczekające z początku bardzo głośno, szybko milkły pod groźnym spojrzeniem lustrującym je spod kaptura, po czym chowały się, cicho skowycząc do bud, za sterty drewna, lub gdzie tylko mogły.
Zaniepokojeni ciszą, która zapadła w wiosce, mieszkańcy ostrożnie wychylali się ze swoich domostw. Wielu sięgnęło po kosy i widły, spoczywające w kącie i oczekujące na wiosnę. Przez wystraszone umysły przebiegały różne myśli. Niektórzy sądzili, ze to bestia, od kilku miesięcy dręcząca osadę, popychana głodem zapędziła się miedzy zabudowania. Widok tajemniczego wędrowca, zamiast niej, nie uspokajał ich zbytnio, a wręcz przeciwnie...
W nieruchomym powietrzu coś wisiało... W swej chacie, w centrum wioski, Filid Vinyc potarł w zdenerwowani nos, czując wibrującą dookoła nieznajomego moc... dziwną, nieokreśloną energię, która kojarzyła mu się nieprzyjemnie z siłą wypełniającą przyrodę podczas święta Samhain. Przez umysł mężczyzny, obserwującego wędrowca, przewijały się obrazy, jakby żywcem wyjęte z koszmarnego snu... mnóstwo krwi, pożoga pochłaniająca drewniane zabudowania, jęki cierpiących ludzi...
Przybysz zatrzymał się w centrum wioski, tuż obok świętego symbolu. Przez dłuższy czas siedział na koniu zupełnie nieruchomo... jakby na coś czekał.
I rzeczywiście, po kilku chwilach z wnętrza najbogatszej chaty we wsi, wyłonił się wójt.
Podszedł do przybysza i w milczeniu stanął w odległości kilku metrów od niego. Wbił wzrok w ziemię, mnąc w ręce skrawek lnianej koszuli. Czując na sobie wzrok nieznajomego zdecydował się przerwać milczenie, nim przebrzmiało kilka uderzeń serca. Jego głos był cichy i niepewny.
- Witaj ja... jaśnie wielmożny panie... Ni... niech Eochaidh Ollathair ma
cię w sw… swojej opiece. Co… Co cię tu sprowadza? - mężczyzna bardzo starał się, żeby jego głos nie drżał. - Jeśli mo.. mo...
Wójt przerwał i odruchowo skulił się, gdy nieznajomy szybkim, zręcznym ruchem zeskoczył z siodła i błyskawicznie znalazł się tuż koło niego. We wsi panowała cisza. Wójt był wyższy od przybysza o głowę, chociaż sam nie uchodził za człowieka wysokiego. Mimo to stwierdził jednak, że nieznajomy wzbudza w nim paniczny strach. Pomimo przejmującego zimna, po plecach wójta pociekła stróżka potu.
Wędrowiec wpatrywał się w niego przez chwilę, w końcu przemówił.
Jego głos był cichy i przepełniony smutkiem, ale w pewien sposób straszny.
- Szukam… noclegu…
- Noclegu? - powtórzył jak echo wójt.
- Tak, noclegu - nieznajomy powoli sięgnął do kaptura - Jestem bardzo
zmęczona.
Równo ze słowami materiał zsunął się na ramiona.
Z ust wójta wyrwało się ciche westchnienie. Przyglądający się scenie z ukrycia mieszkańcy zamarli.
Oto ich oczom ukazała się kobieta. Bardzo młoda... a może i nie do końca. Głowę okalała jej burza śnieżnobiałych włosów, zlewających się z alabastrową cerą, niewiele różniącą się kolorem od włosów. Krwistoczerwone usta odcinały się chorobliwie od reszty twarzy.
Wójt o mało nie krzyknął, gdy spojrzały na niego wielkie oczy o żółtej tęczówce i niewielkich, praktycznie niewidocznych źrenicach... nieziemskie, upiorne oczy.
- Znajdzie się jakiś kąt dla mnie? - zapytała
- Ta… ta… tak pani - wymamrotał Rodhin, nadal mnąc niespokojnie koszulę w dłoni. - Proszę za mną, pani.
Mężczyzna odwrócił się. Z jego piersi wydobyło się westchnienie ulgi, że nie musi już dłużej patrzeć w te upiorne oczy. Gdy stawiał pierwszy krok, czuł na plecach baczne spojrzenie nieznajomej, które wywoływało nieprzyjemne mrowienie skóry.
***
Gdy jeden z synów Rodhina zajął się jej klaczą, Kajala wkroczyła do domu wójta. Wnętrze chaty było urządzone bogato, nie brakowało tu niczego. Kilka kolorowych plecionek zdobiło ściany, podobne leżały na posłaniach. W kącie pomieszczenia stał podłużny, niewysoki stół, otoczony skórami. W tej chwili skóry były zajęte przez rodzinę wójta, przyglądającą się jej z niepokojem wymieszanym z ciekawością. Padający z paleniska i kilku kaganków blask oświetlał ich nierównomiernie, nadając ich twarzom dziwne wyrazy. Wójt, który wkroczył do izby tuż za nią, gestem ręki wskazał jej jedno z posłań. Odpowiedziała skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Odwróciła się i już miała skierować swe kroki w stronę wskazanego miejsca, gdy od strony stołu doleciał do jej uszy dziecięcy głosik.
- Mamciu! A czy to jest Gwenhwyfar?
- Cicho, dziecko, cicho!
Kajala odwróciła się zaskoczona porównaniem do mitycznej królowej, słynącej na cały świat z urody. Przez chwilę na twarzy dziewczyny malowało się zdziwienie. Szybko jednak znikło, zastąpione zwykłą maską obojętności. Przymrużyła oczy.
- Nie dziecko. Nie jestem Gwenhwyfar! - powiedziała - Nazywają mnie Kajalą… po prostu Kajalą - dodała po chwili.
Nie czekając na reakcję podeszła do posłania. Usiadła na miękkich skórach i skryła głowę miedzy dłońmi.
***
Lakhda i Sahlina postawiły na stole parujące, pełnie ciepłej strawy miski. Widok jedzenia tylko na chwilę przerwał toczone szeptem rozmowy.
- A jakie ona ma włosy - westchnęła Jushite, najstarsza córka wójta, pucułowata i piegowata dziewczyna, licząca niecałe 16 wiosen - Takie piękne, szkoda tylko że białe.
Thorden, będący z kolei najstarszym synem, zmarszczył krzaczaste, odziedziczone po ojcu brwi.
- No, ale miano Biały Duch do niej pasuje - szepnął - Toć ona wygląda jak zjawa.
- No, a jeszcze rodu nie podała - wpadł mu w słowo młodszy brat, Anksun - Tylko same imię, dziwna jakaś.
- I sukni nie nosi - wtrąciła się ponownie Jushite - Tylko spodnie jakieś, czy coś.
- E tam, ty siostra tylko o jednym – skarcił ją Thorden.
- Dzieci - upomniała Gordeja - Przestańcie w tej chwili. Do jedzenia. Kolacja stygnie. A ty mężu - szturchnęła Rodhina między żebra - Zawołaj ją, nie wypada nie nakarmić gościa.
Wójt ospale podniósł się na nogi i z ociąganiem ruszył w stronę Kajali.
Dziewczyna wydawała się być pogrążona we śnie.
- Prze... przepraszam, pani - wymamrotał - Kolacja na stole. Może zechciałabyś zjeść z nami?
Słowa wójta przebrzmiały. Kajala jeszcze przez chwilę siedziała w milczeniu. Gdy Rodhin chciał już odejść powoli podniosła głowę. Wójt miał wrażenie, że zobaczył w jej oczach łzy, ale to było chyba tylko wrażenie. Kobieta skinęła głową.
- Chętnie skorzystam z zaproszenia, jeśli nie stanowi to problemu. - powiedziała.
Zgrabnym ruchem podniosła się z posłania. Rozpięła fibulę, masywną wykonaną ze srebra broszę, przytrzymującą płaszcz i zrzuciła go z siebie. W blasku ognia zamigotała, wysadzana śnieżnobiałymi kamieniami pochwa. Synowie wójta westchnęli głośno z zachwytem, chociaż nie umknęło ich uwadze, że miecz był mniejszy niż te, które do tej pory widywali. Dopasowane szaty Kajali, wykonane z dobrej jakości materiału miały męski krój. Uwydatniały jednak straszliwie chudą sylwetkę dziewczyny. Kajala podeszła do stołu.
***
Kolacja trwała już w najlepsze, a Kajala do tej pory nawet się nie odezwała. Jadła w milczeniu, powoli przeżuwając strawę. Wójt natomiast gadał jak najęty, starając się zrobić na gościu dobre wrażenie. Straszny czy nie, gość pozostaje w końcu gościem. Żeby dodać sobie animuszu mężczyzna każdy kęs popijał mocnym winem domowej roboty.
- W końcu po miesiącu spadł deszcz. Zbiory były już zmarnowane i ...
- Tatku! - przerwała mu najmłodsza córka - A może Gwenh...
- Cicho! - upomniała ją matka - Nie przeszkadzaj ojcu!
Wójt skrzywił się.
- No właśnie dziecko, nie przeszkadzaj mi - nakazał - O czym to ja...? Aha, zbiory były zmarnowane, ale przynajmniej na zasiew...
- Ale tato!
Wójt przerwał i spojrzał groźnie na Lakhldę. Dziewczynka zaczerwieniła się i spuściła wzrok, ale po chwilo dodała:
- A może wielki, zły potwór wystraszy się Gwenhwyfar i sobie pójdzie i Majon wróci, co?
Kajala spojrzała na dziewczynkę z uwagą.
- Wielki, zły potwór? - zapytała.
Córka wójta skinęła głową. Mężczyzna odezwał się.
- Tak. Od kilku miesięcy wioskę gnębi jakaś dziwna bestia. Zabija osoby, które samotnie zapuszczają się w las. Czasami napadała nawet na pracujących w polu... tak... zabiła też mojego syna...
W oczach mężczyzny zaszkliły się łzy.
- Nie wiemy co mamy robić! - dodał po chwili.
- Czemu nie posłaliście po pomoc? - zdziwiła się Kajala.
Wójt potrząsnął głową.
- Posłaliśmy, ale żaden z wysłanników nie powrócił - spuścił głowę - Majon poszedł jako pierwszy... a może... ty... bo...
Rodhin zamilkł, jakby śmiałe słowa nie chciały mu przejść przez gardło, jednak Kajala najwidoczniej zrozumiała o co mu chodzi.
- Dobrze spróbuję - zgodziła się.
***
Andurion skradał się za podążającą ścieżką dziewczyną. Jej białe włosy powiewały niespokojnie na wietrze. Młody tropiciel wyraźnie czuł, że jej obecność wzbudziła niepokój przyrody. Po kilkunastu minutach forsownego marszu, kobieta zatrzymała się na skraju lasu.
Nagie, pozbawione liści drzewa skrzypiały groźnie, poruszane podmuchami chłodnego wiatru. Pomiędzy pniami panowała nieprzyjemna szaruga, która dalej przechodziła w półmrok... Zapach stęchłych liści wdzierał się w nozdrza, tłumiąc wszelkie inne zapachy.
Przez zachmurzone niebo przetaczały się zwały ciemnych chmur. Zabłąkana kropla deszczu musnęła policzek Kajali. Dziewczyna ściągnęła z pleców podróżną torbę. Pogrzebała w niej przez chwilę, cicho klnąc po nosem. W końcu, wydobyła z wnętrza niewielką fiolkę z zielonego szkła. Plecak zarzuciła z powrotem na ramiona, poprawiła szelki, układając go wygodnie. Obróciła się trzy razy przez prawe ramię, potem przykucnęła i palcem zakreśliła na ziemi krąg, dookoła siebie. Wymamrotała pod nosem kilka słów. Gdy wstała, odetkała fiolkę i szybkim ruchem wylała jej zawartość na ziemię. W powietrze uniósł się intensywny zapach. Następnie odłożyła zbędne naczynie i wydobyła z pochwy miecz. Biegnąca przez środek klingi biała linia zaświeciła matowym światłem.
- No chodź, przystojniaku - pomyślała - Nie każ mi na siebie czekać.
***
Tropiciel z zainteresowaniem przyglądał się przygotowaniom Kajali. W chwili, gdy wylała na ziemię zawartość fiolki do jego nosa dotarł słaby zapach krwi wymieszany z wonnym kadzidłem, używanym często podczas tajemnych rytuałów.
- Co ona u licha wyprawia? - pomyślał - Po co kadzidło?
Rozmyślania Anduriona przerwał głośny trzask… potem kolejny… i
kolejny… coraz bliżej. Kajala stała bez ruchu, czekając. Trzaski zamieniły się w głuchy łomot i po chwili z pomiędzy drzew wyłoniła się bestia. Tropiciel zamarł. To nie było zwierzę, które atakowało rolników. Dopiero teraz dotarło do niego po co młodej wojowniczce potrzebne było kadzidło. Zmusiła istotę aby ukazała się w swojej prawdziwej postaci. Teraz nie przypominała już wielkiego niedźwiedzia o czarnym futrze. Będąc prawie dwa razy wyższa od białowłosej dziewczyny, kojarzyła się raczej z wielką, wychudzoną jaszczurką. Futro zastąpiły matowe, czarne łuski. Długi ogon zakończony kolcem młócił wściekle powietrze. Na mierzących kilkanaście centymetrów szponach widniały ślady zakrzepłej krwi. Czerwone oczy płonęły nienawistnie.
- Co to, na wszystkich bogów, jest ? - z niedowierzaniem zapytał sam siebie.
Bestia zasyczała i rzuciła się na Kajalę.
***
Gdy Kajala zobaczyła co wyłania się spomiędzy drzew zdziwiła się, poczuła też ukłucie strachu.
- Agharhot? - pomyślała - Skąd on się tutaj wziął?
Agharhoty były istotami z otchłani. Zazwyczaj służyły potężnym demonom jako żołnierze. Nie były łatwymi przeciwnikami. Silne i szybkie, stanowiły doskonałych zabójców. Jednak obecność Agharhota w tej okolicy była więcej niż dziwna. Takie stwory bardzo rzadko były w stanie same opuścić otchłań... chyba, że ktoś je celowo przyzywał... Uderzenie szponów o klingę przywróciło jej pełną koncentrację. Sparowała kolejne wściekłe uderzenie. Miecz prawie wypadł jej z ręki. Odskoczyła, wyprowadzając szybki cios od dołu. Zderzenie z łuskami bestii skrzesało iskry. Stwór nie zwrócił uwagi na to, że został trafiony. Szponiaste łapy opadły na Kajalę ponownie. Dziewczyna zatrzymała pazury na ostrzu. Naparła na bestię i wykorzystując siłę zwarcia odbiła się do tyłu. Opadła na ziemię i wykonała obrót. Szerokim cięciem zahaczyła o szyję bestii. Stwór zaryczał z wściekłością. Gwałtownie rzucił się do przodu. Pazury darły powietrze raz po raz zatrzymując się jednak na mieczu Kajali.
Walka przybrała błyskawiczne tempo. Ruchy Kajali przypominały taniec. Jednak chociaż była szybka, Agharhot był szybszy. Po kilku minutach wymiany ciosów, piruetów i fint na czole dziewczyny pojawiły się krople potu. Żaden człowiek nie był w stanie wytrzymać długo takiego wysiłku i szalonego tempa. Mimo że Kajala starała się dotrzymać kroku bestii, jej szpony coraz częściej mijały obronne parady wojowniczki.
***
Andurion widział jak na rękach, szyi, twarzy dziewczyny pojawiają się krwawe smugi. Chciał jej pomóc, ale wiedział, że w walce z czymś takim nie ma szans. Jego obecność mogłaby tylko przeszkadzać. Prawie krzyknął, gdy Kajala zachwiała się i straciła rytm. Kolejny potężny cios rozszarpał jej ramię i biodro, rozlewając wszędzie fontanny krwi i odrzucając dziewczynę kilka metrów w tył. Kajala upadła, wypuszczając miecz z ręki. Bestia zasyczała tryumfalnie i ruszyła na bezbronną kobietę. Tropiciel nie zastanawiając się więcej wybiegł ze swego ukrycia pomiędzy krzewami. Zatrzymał się jednak....
Na jego oczach Kajala z wysiłkiem sięgnęła po miecz. Ostrze rozbłysnęło nagle wielokolorowym światłem. Agharhot też stanął w miejscu. Blask otoczył Kajalę. Dziewczyna podniosła się... jej włosy ściemniały, rysy złagodniały. Dookoła niej gromadziła się moc... wykonała kilka szybkich cięć mieczem. Ostrze przecięło pazury bestii, jakby były z papieru. Agharhot zaryczał wściekle, ale i rozpaczliwie. Nawet nie próbował się bronić. Kolejne ciosy przedzierały się przez jego pancerz. Na ziemię polała się czarna posoka, a po chwili bestia osunęła się na ziemię.
Kajala stała przez kilka sekund bez ruchu. Blask dookoła niej powoli znikał. Z ran coraz gwałtowniej sączyła się krew. Gdy blask rozproszył się zupełnie, włosy przybrały białą barwę… i oto znowu była taka, jak wcześniej. Miecz wypadł jej z ręki i z głośnym brzękiem uderzył o jakiś skryty w trawie kamień. Ona sama również osunęła się na ziemię.
Autor: Anvariel
Korekta: Boromir
|
komentarz[8] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Przeklęta" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|