..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Polowanie na behemoty
zbrojenie, nowe przyjaźnie, sny, co z nich wynikło i tragedia

Z tego, co słyszał Łup to u ludzi żeby znaleźć pracę należało udać się do karczmy. Tylko gdzie ją znaleźć? Jak się okazało nie było to trudne jedna znajdowała się dwa kroki od jego mieszkania.
Ork wszedł do izby. Kiedy obecni na sali go zobaczyli muzyka ucichła a paru uzbrojonych wstało ze swoich miejsc.
-Czego tu?- Spytał krasnolud z toporem w ręku.
-Szukam pracy.
-Taa, A jakiej dokładnie roboty szukasz. Bo dawno nie oferowali fuchy w branży palenia, grabienia i gwałcenia w dowolnej kolejności. –Trudno było poznać, czy była to ironia.
-Takiej, w której można podróżować.- Odpowiedział Łup wskazując karczmarzowi beczkę piwa i wyjmując z sakiewki parę miedziaków. Był przygotowany na zaczepkę.
Krasnolud trochę się uspokoił. A nawet zaciekawił widząc sakiewkę. Oczywiście mogła zostać skradziona, ale myśl, że orki mogą za coś płacić też stanowiła pewien koloryt. Właściwie był to pierwszy kontakt z rasą orków. Może ich zła sława pochodziła po prostu z wyolbrzymiania przeciwnika z pola walki. Nie raz można było usłyszeć o rytuałach zjadania dzieci w spokojnych i pokojowych narodach.
-Dobrze składa. Jadę z kolegami polować na behemoty, przydałby nam się jeszcze jakiś silny pomocnik. Wchodzisz w to?
-Gdzie będziecie polować? -Spytał Łup popijając łyk złocistego trunku.
-W ostrych górach, na wschód stąd.
-No to wchodzę.
-Fajno, tylko jeszcze jedna sprawa. Masz ty jakąś zbroję?
-Skórzaną w domu. –Zapach interesu zawisł w powietrzu.
-Uuu brateńku to trochę za kiepska, Wpadnij do mnie do kuźni za trzydzieści minut i przynieś trochę grosiwa. To niedaleko stąd. Przejdziesz ulicę przed siebie i mój zakładzik pracy jest tuż na lewo.
-Będę.
-Nie wątpię.
Ork dopił jednym haustem swoje piwo i poszedł po pieniądze. Nie wiedział ile to będzie kosztować, więc wziął wszystko. Normalnie zabieranie ze sobą takiej sumy byłoby czystą głupotą, ale posiadanie przez orka dużego kapitału okazało się dla wszystkich złodziei zbyt abstrakcyjne, mimo charakterystycznego brzdęku dochodzącego z worka. O umówionej godzinie Łup stawił się przed kuźnią. Krasnolud już tam był. Obok niego stał młody, rudowłosy niziołek.
-No, z takim trzosem coś dla ciebie dobiorę, ale to nie będzie to najlepszej jakości, jaką dysponuję.- Stwierdził krasnolud.
-W takim układzie poczekaj parę minut.
Łup wrócił do domu porwał książki i pobiegł do uniwersytetu. Nie był zbyt zainteresowany worami pieniędzy, ale dobra zbroja to coś co zdecydowanie przemawiało do jego wyobraźni.
Bibliotekarz wyglądał na zdziwionego widokiem orka.
-Przepraszam pana, ale znalazłem prywatnego kupca zainteresowanego księgami. Czy chciałby pan kupić resztę ksiąg? Uznałem, ze ma pan prawo do pierwokupu. - Łup nauczył się tego manewru od Trzaska. Mówił, że w większości wypadków skutkuje. Czas by się było przekonać czy na pewno.
-Skoro tak to nie mam wyboru. Ile jeszcze jestem winien? –Niektóre rzeczy łamią bariery gatunkowe.
-Trzydzieści dwa tysiące.
-Proszę- Powiedział bibliotekarz podając tym razem dobrze wypełniony czek.
-Robienie z panem interesów to przyjemność.
-Nie wątpię. -Sarknął
Z czekiem w ręku i sakwą pieniędzy Ork stanął przed krasnoludem.
-Jaką sumką dysponujemy?
-Mam sześćdziesiąt dwa tysiące pięćset złotych monet.
Grod zakrztusił się, a oczy mu zaświeciły tak, że nie potrzebowałby w kopalni lampy.
-To tam są złote monety?
-Tylko i wyłącznie a co myślałeś?
-Chodźmy na zaplecze, tam mam lepsze towary.
Pułki na zapleczu uginały się pod ciężarem najróżniejszych broni i tarcz. Przy ścianie leżały elementy zbroi a na biurku metale do obróbki. Wszystko zdradzało bałaganiarstwo, ale i dobrą rękę do metalu. Dla wielbiciela tego typu „zabawek” tak chyba powinien wyglądać raj.
-Za sześćdziesiąt tysięcy mogę ci zrobić adamentowa zbroja paskową z niezgorszymi runami. Paskową, nie płytową, bo taka mniej krępuje ruchy, rozumiesz. W kosztach zbroi jest też hełm. Będziesz chciał zmienić broń?
-Nie, jeszcze nie, ale pozwolisz, że się rozejrzę.
-Jasna sprawa.
Łup dokładnie oglądał każdą sztukę broni. Nagle jego uwagę przykuły oriony.
-Mogę rzucić? Nigdy nie próbowałem.
-Serio?
-Czy ja wyglądam na ogra?
-Tak mi się wypsnęło.
-To jak?
-Poczekaj chwilę. Miln przynieś tu pieniek.
Niziołek nie wiadomo skąd wyciągnął gruby pal i postawił go przy ścianie a potem z prędkością, o jaką nikt by go nie podejrzewał, przebiegł za orka. Łup przymierzył się jak to widział w jednej książce. Gwiazda przeleciała piętnaście metrów przecięła drewno równo na połówki i wbił się w kamienną ścianę.
Wszyscy w pokoju spojrzeli na pieniek, a potem jak na komendę zaczęli zerkać po sobie.
-Co to za gwiazdy? –Spytał ork.
-Adamentowe z paroma runami i umagicznieniem, którego jeszcze nie rozgryzłem. Ty naprawdę rzucałeś po raz pierwszy w życiu?
-No.
-Wiesz co, ta broń ci pasuje. Z magicznym orężem tak jest, albo cię lubi i jest doskonale albo nie i poderżnie ci gardło jak będziesz spał. A może tak jest z kobietami. Nie ważne, posłuchaj dam ci cztery takie gwiazdki za dwa tysiące. To niebywała okazja, ale może kiedyś tymi zabawkami życie mi uratujesz. Zgoda?
-Jak najbardziej.
-A i jeszcze jedna ważna sprawa. Jestem Grod.
-Łup.
Potem Grod zmierzył orka i stwierdził, że zbroja będzie gotowa za trzy tygodnie. Przez ten czas Łup często bywał w bibliotece czytając, co nowsze pozycje odnowił sobie w pamięci szczegóły dotyczące behemotów poza tym intensywnie trenował rzucanie orionem, choć ciężko było znaleźć dobry cel. Umówionego przyszedł do kuźni.
-Jak się ma mój ulubiony klient?
-Niezgorzej. Moja zbroja już gotowa?
-Tak, tylko obejrzyj to cacko a się zakochasz.
-Coś czuję, że jesteś z siebie dumny.- Powiedział ork idąc za Grodem.
-A co! Myślałem, że już zapomniałem jak się robi porządne zbroję do walki. Teraz to tylko, paniszcza proszą o jakiś ładny miecz do noszenia na przyjęciach albo kuje się podkowy ażeby było, co do gara włożyć. No zobacz. -Rzucił krasnolud odsłaniając prowizoryczną kurtynę.
Oczom Łupa ukazała się zbroja skomponowana z ułożonych w jodełkę, nachodzących na siebie pasów ciemnego metalu. Po wypolerowanej powierzchni pełzały refleksy światła. Cała powierzchnia pokryta była misternymi rowkami runów. Z naramienników wystawały krótkie ostre kolce.
-No wkładaj, nie mogę się już doczekać jak w tym będziesz wyglądał.
Ork zdjął zbroję ze stojaka. Wydawała się niewiele cięższa niż gruby sweter. Co ciekawe była tak skonstruowana, że można ją było założyć bez niczyjej pomocy. Przylegała tak jakby była wykuta na nim. Już rozumiał, czemu krasnolud mierzył go tak dokładnie. Kiedy już ją założył Grod podał mu hełm, którego Łup przedtem nie zauważył. Miał on dwa wygięte rogi przypominające baranie na skroniach. Widać było, że ten dowód kunsztu kowala ochraniał poza czerepem nos i policzki a wykończony był masywną kolczugą, którą można było przyczepić do zbroi.
-I jak ci się podoba?
-Widać rękę mistrza.
-Spójrz na pas są tam pochwy na dziesięć gwiazd.
-Ja mam tylko cztery.
-Nie bój się, mam jeszcze sześć na składzie. Jak na razie ci je pożyczę. Oddasz mi pieniądze po polowaniu.- To powiedziawszy wyjął sześć orionów i podał je Łupowi.
-Właśnie, kiedy ruszamy.
-Za dwa dni o wschodzie słońca. Spod karczmy „Pod trzygłową hydrą”. Nie spóźnij się.
-Za żadne skarby nie przegapię takiej wyprawy.

Pierwsze promienie słońca oświetliły szyld starej tawerny przy murach miasta. Wyblakła farba prezentowała coś na kształt trójgłowego psa namalowanego przez dziecko. Przed drzwiami rudery szumnie zwanej karczmą stały dwa krasnoludy wyposażone w dwuręczne topory każdy w zbroi płytowej. Reptilion w kolczudze z łukiem refleksyjnym na plecach i dwoma szablami przy pasie, oraz ork, którego uzbrojenia nie muszę już chyba przytaczać. Obok uwiązane były trzy juczne konie zaprzęgnięte do wozu.
Wszyscy byli w zbrojach gdyż ta część traktu obfitowała w duże ilości bandytów.
-Panowie nie wszyscy się znamy, więc przedstawiam.- Zaczął Grod.- Oto mój bliźniak Mard.- Wiele osób naśmiewało się z podobieństwa tych dwóch krasnoludów. Grod miał kruczoczarną dokładnie wymodelowaną brodę a Mard pod nosem hodował blond dżunglę. Jeden miał oczy błękitne i smagłą twarz a drugi oczy brązowe i twarz pulchną. Jeden był szczupły, drugi gruby. Jeden zaczynał przedwcześnie siwieć a drugi nadal wyglądał jak młodzik W skrócie znalezienie dwóch tak różnych krasnoludów jest trudne. A dwóch tak różnych braci zakrawa na niemożliwość. -Pan Scykr. A to Łup. No, koniec prezentacji czas nam w drogę.
Ruszyli. Przez cały dzień drogi nie napotkali żadnego bandyty. Oznaczało to, że jutro będą mogli włożyć zbroje do bagażu dla koni. Podróżowanie w nich było katorgą, mimo, że były doskonale wykonane nie zaprojektowano ich do długich marszów. Podczas podróży rozmawiali niewiele dopiero na postoju zaczęły się dyskusje.
-Wie ktoś jak wygląda behemot? Bo ja w życiu czegoś takiego nie widziałem.- Spytał Mard.
-Sporo czytałem o behemotach. –Zaczął Łup. -Te ssaki wyglądają trochę jak goryle z dwoma pazurami o długości dochodzącej do metra przy każdej dłoni. Same bestie mierzą do sześciu metrów. Mają krótkie, ale bardzo masywne kończyny dolne. Normalnie są bardzo powolne i ociężałe, ale w sytuacji zagrożenia potrafią poruszać się z prędkością sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Odżywiają się zazwyczaj roślinami, ale mięsem też nie gardzą. Występują zazwyczaj na terenach górzystych. –Wszystko wydeklamował na jednym oddechu.
-Sporo o nich wiesz.
-Lubię znać swojego przeciwnika.
-Wiecie co, to cud, że nas nie napadli na tym trakcie. Prędzej spotkasz trzeźwego krasnoluda po północy niż nie zaatakowanego podróżnika tutaj.- Powiedział Scykr.
-Może na krasnoludy nałożono prohibicje.- Zażartował ork.
-W takim wypadku usłyszelibyście o krwawym powstaniu.- Stwierdził dobitnie Grod.
W tej chwili rozległ się trzask łamanej gałęzi. Jedynie reptilion i ork mieli dość dobry słuch by to zauważyć. Scykr rozejrzał się i chwycił swoją szablę a Łup położył prawą rękę na młocie lewą wyjmując jedną z gwiazd. Krasnoludy zauważyły dziwne zachowanie i też się przygotowały.
Nagle na podróżnych wyskoczyła grupa bandytów. Ten najbliżej orka dostał w twarz tak, że kość nosowa wbiła mu się do mózgu. Oczywiście trudno byłoby ustalić, że właśnie to było powodem śmierci gdyż cała twarzoczaszka została zmiażdżona. Reptilion ciął od dołu przez tętnicę udową kolejnego. Grod przeciął swojego na pół w okolicy brzucha. Mard natomiast trafił w ręką następnego. Zostało dwóch zdolnych do walki. Bandyci spojrzeli po sobie a potem ogarnęli wzrokiem swoje niedoszłe ofiary i kolegów po fachu. Pierwszy krok w tył dał świeżo upieczony inwalida. Potem poszło im już z górki. Uciekali potykając się o korzenie.
Łup odwrócił się w stronę reptiliona.
-Wiesz, co panie Scykr? Wykrakałeś pan.
Przez las rozniósł się śmiech czterech podróżnych.

Reszta drogi upłynęła nader spokojnie. Po siedmiu dniach doszli do podnóża śnieżnej góry. Pierwszej zaliczanej do łańcucha ostrych.
-Panowie najpierw szukamy miejsca na obóz a potem guza. Do roboty. -Zakomenderował Grod.
Okazało się, że znalezienie dobrej miejscówki to niełatwa sprawa. Chodzenie po górach zajęło im sześć godzin zanim trafili na sporą, płaską półkę zaledwie dwieście trzydzieści metrów nad poziomem morza. Opłacało się trochę poszukać. Zanim rozstawili obóz było już ciemno.
-Jakie są nasze dalsze plany?- Spytał Łup.
-Scykr wytropi behemota a my go zabijemy. Potem weźmiemy skórę i pazury na wóz i opchniemy z nielichym zyskiem, ale to dopiero jutro, dziś musimy się przespać.- Odparł Grod.
Ork szedł długim, wilgotnym korytarzach, do których nie dochodziło światło słoneczne. Podświadomie wyczuwał niebezpieczeństwo. Jednocześnie wiedział, że musiał iść dalej. Tylko, czemu? Wyczuwał jakąś potężną, choć ograniczoną wolę. Jedyne, co rozumiał to, że musiał iść dalej za wszelką cenę. Mijał kolejne kolumny podpierające strop. Stąpał w miejscach gdzie wiedział, że są pułapki, a jednak te nie reagowały. Co jakiś czas znajdowały się rozwidlenia, ale Łup doskonale znał tą drogę. Jakim sposobem? Nie wiedział. Musiał iść dalej. W końcu trafił na wielkie wrota. Otworzył je, potężny błysk światła oślepił go.
Kiedy otworzył oczy zobaczył wschód słońca nad górami. Krwiście czerwone promienie zalewały dolinę po dolinie, górę po górze. Brnąc niepowstrzymanie aż dotarły do obozowiska. Oświetliły twarz zdezorientowanego Łupa. To nie mógł być sen. Był zbyt realny. Może nawet bardziej realny niż to, że leżał teraz w obozowisku obserwując wschód. On wstał pierwszy, więc nic nie zakłócało mu spokoju. Ten sen musiał być jakimś przesłaniem do niego. Postanowił. Założył zbroje wziął broń i masywną deskę oderwaną po cichu od wozu.
Szedł plątaniną kotlinek, które dla niego były prostą drogą aż doszedł do masywnej kamiennej płyty. Odsunął ją bez problemu. Odgłos tarcia kamienia o kamień rozszedł się po całych górach. Jakim cudem mu się to udało przesunąć ten głaz, przecież ważył na oko ponad dwie tony. Rozejrzał się miał przed sobą wielki labirynt ciągnący się pod całą górą. Gdyby nie znał drogi nigdy by stamtąd nie wrócił, ale on wiedział jak iść. Po przejściu około dwustu metrów położył deskę na ziemi i przeczołgał się po niej. Następną pułapką była wielka sala z runami na podłodze. Trzeba było wiedzieć, gdzie można stąpać. Kolejny korytarz lewo, prawo, w górę, lewo, lewo, na dół. Lawirował pomiędzy płytami, które nie różniły się niczym od reszty. Po dwóch godzinach chodu po drodze ze swojego snu dotarł do znanych mu już wrót. Łup dotknął wgłębienia w drzwiach. Czy i tym razem się obudzi? Pociągnął, skrzydła wrót rozwarły się. Światło było oślepiające. Dopiero teraz zorientował się, że dotąd poruszał się w kompletnych ciemnościach. Przeszedł parę kroków przed siebie. Znalazł się w sali, w której na każde ścianie wisiało około setki identycznych młotów. Z sufitu sączyło się dyskretne światło rozpraszane przez kryształy tkwiące chaotycznie w ścianach. Na środku stał piedestał. W każdym rogu sali wmurowany był posąg krasnoluda dzierżącego po młocie. Posągi wyglądały paradnie. Wyrzeźbione postacie miały po metrze trzydzieści wzrostu, kiedy sam trzon młota liczył sobie półtora. Ork nie rozglądał się. Podszedł do prawej ściany i zdjął z widełek tam umocowanych oręż. Broń prawie nic nie ważyła. Łup zastanowił się, jakim cudem można skutecznie walczyć tak lekkim młotem. Nagle usłyszał zgrzyt kamieni z czterech stron. Posągi podeszły do przygotowanego na to adwersarza. Poleciał orion. Gwiazda wbiła się głęboko w golema nie czyniąc mu jednak większej szkody. Łup przeklął pod nosem, powinien pamiętać, że broń kłuta nie poskutkuje. Pierwszy zaatakował z wyskoku lewy posąg. Ork wystawił młot przed siebie. Na jego głowę zamiast ciosu spadł granitowy pył. Reszta przeciwników wróciła na swoje miejsca. Łup podszedł do swojego oriona. Z trudem wyciągnął go z golema. Spojrzał na ciągle ostre jak brzytwa ramie gwiazdy i schował je do pasa.
Ork podszedł do ołtarza na środku sali i złożył na nim nowo zdobytą broń. Przywołało to ducha krasnoluda łudząco przypominającego posągi, z którymi przed chwilą walczył.
-Ty, więc będziesz kolejnym właścicielem młota Fiordów. -Ork mimo woli spojrzał na legendarną broń, o której wspominało wiele ballad. Fiordowie byli starożytną, elitarną kastą wojowników. Wiele jest wersji legendy o bitwie pomiędzy nimi a demonami, ale wszystkie zgadzają się, co do zakończenia. Kiedy na placu boju został tylko przywódca Fiordów nieustraszony pół-olbrzym Gordan i najpotężniejszy demon Firugan jeden i drugi poprosili o pomoc swoich bóstw, rozpętała się burza mocy. Żaden śmiertelnik nie mógłby dojrzeć, co działo się w epicentrum. Wiadomo tylko, że gdy burza ucichła jedyne, co zostało na polu to młot wbity w ziemię.
-Ekhm słuchasz mnie? Panie Orku. Łup!!!
-Tak?
-Powiedziałem, że ciąży na tobie wielka odpowiedzialność. Nie możesz użyć tego oręża do złych celów. Nie popełnij tego błędu, co ja.
-A jakiż ty błąd popełniłeś?
-Eeee, wolałbym o tym nie mówić. Nie chciałbym by to się rozeszło.
-Rozumiem.
-Domyślasz się naturalnie, że nie dostaniesz tego młota za darmo.
-Co mam zrobić?
-Dowiesz się w swoim czasie. Teraz odejdź i pośpiesz się twoi koledzy natkną się na Miażdżyczerepa. Największego behemota w tym regionie.
Łup pokłonił się i wybiegł z komnaty. Powrotną drogę pokonał w godzinę. Wbiegł w kotlinę i po chwili stanął w obozie. Jego towarzyszy tu nie było. Nagle usłyszał huk spadających kamieni. Pobiegł w tamtym kierunku. Po paruset metrach stanął na krawędzi półki w dole zobaczył wielką na oko sześcio i półmetrową bestię szarżującą na Groda. Mard leżał przygnieciony stertą kamieni a Scykr strzelał z łuku w plecy behemota. Strzały wbijały się dość głęboko, ale za płytko żeby coś zdziałać.
Ork nie miał czasu żeby do nich zbiec okrężną drogą. Przymierzył się z orionem. Gwiazda przecięła ze świstem powietrze i wbiła się w czaszkę potwora. Bez większego rezultatu. Ork rozejrzał się pospiesznie. Jego wzrok zatrzymał się na kamieniach, które przygniotły Marda. Chwycił młot, cofnął się o krok, uniósł broń nad głowę. Świeżo zdobyty oręż zaczął się jarzyć. Łup uderzył z całej siły w ziemię. Miażdżyczerep próbował odskoczyć, ale nie zdążył. Skalna półka spadła wprost na niego.
Scykr i Grod spojrzeli w górę. Łup pomachał im. Potem wziął linę i zsunął się do nich. Grod klęczał przy ciele brata a Scykr podszedł do Łupa i podał mu orion. Ich spojrzenia spotkały się. Wzrok reptilion mówił żeby ork o nic nie pytał. Łup nie miał zamiaru.
Krasnoludzkie obrzędy pogrzebowe zajęły cały dzień. Przez cały czas nikt nie wypowiedział ani słowa. Dopiero wieczorem po przeniesieniu obozu obok ciała behemota. Scykr zapytał Łupa gdzie był. Ork opowiedział im tę historię i na dowód pokazał młot.
-Behemot zaskoczył nas, kiedy cię szukaliśmy. -Odpowiedział Grod na to nie zadane pytanie.
Łup położył się i usnął. Następnego dnia obrobili bestię i ruszyli w powrotną drogę do miasta.

Za dwa tygodnie:
Śmierć
dziwna magia, walka z, o i dla śmierci i znowu magia

Autor: Driden Wornegon
Korekta: Poza portalem
komentarz[16] |

Komentarze do "Ork w mieście (3) Polowania na behemoty"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.038107 sek. pg: