Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wiatyk
- Emila?
Adam stał w progu. Przyniósł materiały na kolejny artykuł.
Był wtorkowy poranek. Przez uchylone okno redakcji wpadały ciepłe podmuchy wiatru. Ekran komputera migał. W filiżance stygła kawa. Emila upiła łyk, otarła usta.
- Masz materiały? – zapytała. W jej piwnych oczach pojawiła się ciekawość. – Jaki temat wybrałeś?
Adam usiadł na szarym, biurowym fotelu. Położył materiały – zapiski i zdjęcia – na biurku.
- Trudny – odrzekł po chwili milczenia. – Tydzień temu został zamordowany chłopiec…
Emila mu przerwała:
- Adam, przecież prowadzimy Dział ZN, zjawisk niewyjaśnionych! Za kilka dni mija termin oddania artykułu. Musimy szybko napisać coś, co zainteresuje ludzi.
Adam wstał fotela. Podniósł do góry żaluzję, spojrzał na ulicę. Z ósmego piętra biurowca wszystko było małe. Ludzie wyglądali jak mrówki, objuczeni pakunkami i sznur trąbiących samochodów. Korek, jak każdego ranka. Wszyscy śpieszyli się do pracy.
- To trzecie zabójstwo dokonane na tym samym terenie w ciągu ostatnich dwóch lat – powiedział.
- Psychopata?
Wzruszył ramionami. Nadal stał do niej tyłem. Rozległ się charakterystyczny dźwięk wiadomości przychodzącej na gadu – gadu. Oboje to zignorowali.
- Wiesz, że jeśli ten temat nie wypali zlikwidują naszą rubrykę.
Adam zdawał sobie z tego sprawę. Wierzył jednak, że ten artykuł zainteresuje wszystkich. Musi zainteresować, pomyślał. Inaczej on i Emila stracą pracę.
- Żadna z tych śmierci nie została wyjaśniona. Policja nie mogąc znaleźć sprawcy, zamknęła śledztwa. Wszystkimi ofiarami były dzieci.
Emila wyjęła zdjęcia z przezroczystej koszulki. Pierwsze z nich przedstawiało uśmiechniętego ośmiolatka. Na dalszych fotografiach był las. Miejsce zbrodni. Mech i paprocie wygniecione, jakby na legowiska dla dzikiego zwierzęcia. Na ziemi leżały strzępy ubrania. Materiał splamiony był krwią.
- Może zaatakował go wilk, lub inne zwierzę? – zapytała.
- Wiadomo tylko, że ani strzępy materiału, ani krew nie należały do zamordowanego chłopca.
- Do mordercy?
- Analiza jest niejasna. Badania powtarzano kilka razy. Pamiętasz mojego znajomego, Artura?
Kiwnęła głową.
- To on wykonywał tę analizę. Testy wykazały w próbce obecność cech zwierzęcych, ale tylko połowicznie. Ponadto krew nie była świeża, znajdowała się w początkowym stadium rozkładu. Jest to dość dziwne, gdyż plamy na materiale nie zdążyły nawet ściemnieć.
Emila westchnęła. Sprawa coraz bardziej ją ciekawiła.
- W jaki sposób zginął ten chłopiec?
- Miał rany od paznokci na całym ciele. Ktoś, lub coś rozszarpało jego gardło – odparł.
Adam wyjął z koszulki ostatnie zdjęcie.
Emila spojrzała.
- Kamienna piramida? – zdziwiła się.
- Ten budynek stoi niedaleko miejsca zbrodni. Odkąd go wybudowano, czyli od roku 1896, las owiany jest złą sławą.
Zmrużyła oczy. Zastanowiła się i wreszcie spytała:
- Kiedy tam pojedziemy?
***
Adam zatrzymał samochód na skraju lasu. Wysiedli. Emila z aparatem fotograficznym podążyła drogą. Wyjęła z torebki mapę okolicy. Skierowali się na zachód.
Las sprawiał wrażenie posępnego. Panował półmrok. Drzewa były do połowy nagie. Rude, gnijące igliwie zaścielało ziemię. Ścieżka – wąska i kręta – ginęła w plątaninie jeżyn i kłujących krzewów. Po lewej stronie rozciągało się bagnisko. Pokrywała je zielona rzęsa wodna. Żółte kaczeńce kwitły obficie tworząc ogromne dywany. Słychać było rechot żab.
- Jak daleko musimy jeszcze iść? – zapytała.
Adam spojrzał na mapę.
- Powinniśmy teraz skręcić w prawo.
Szli rozglądając się dookoła. Przy piramidzie miał rosnąć dąb.
- Mam wrażenie, że krążymy w kółko – odezwał się Adam. – Musieliśmy skręcić w złą stronę.
Zatrzymali się. Adam jeszcze raz dokładnie prześledził ich drogę na mapie.
- Skręciliśmy dwa razy w prawo i raz w lewo? – zapytał. – Czy może dwa razy w prawo i dwa w lewo?
Emila wzruszyła ramionami. Sama była zdezorientowana.
- To duży las – odrzekł Adam. – Nie chcę napędzać ci strachu, ale chyba się zgubiliśmy.
Była zdenerwowana. Nie tylko nie znaleźli piramidy i nie zrobili zdjęć, ale jeszcze zgubili drogę powrotną! Spojrzała przed siebie szukając ścieżki, która ich tu przywiodła.
- Według mapy powinniśmy być… na zachodnim krańcu lasu…
Adam schował mapę do plecaka.
- Idziemy prosto – zadecydował.
Przez pół godziny zdawało im się, że tkwią w tym samym miejscu. Nawet drzewa – wysokie buki i brzozy – wyglądały znajomo. Aż wreszcie, gdy zdążyły rozboleć ich nogi, zobaczyli w oddali zarys budynku.
- Piramida? – zapytała Emila.
Podeszli bliżej. Nie był to grobowiec, którego szukali. Tu, wśród leśnej gęstwiny stał stary pałac. Przednia ściana licząca cztery piętra chyliła się ku przodowi. Rzędy okien przypominały puste oczodoły. Mury i ukruszone kamienie zalegające w trawie porastał mech. Całość przypominała wyrastający z ziemi ogromny szkielet. Tylko część jednego ze skrzydeł była odnowiona. Wyglądało to jakoś groteskowo i nienaturalnie.
- Chyba ktoś tu mieszka – stwierdził Adam. – W oknie są firanki. Dziwne, że na mapie nie zaznaczono tego obiektu.
Emila przytaknęła.
- Musimy zapukać i zapytać o drogę. Chyba nici z naszego artykułu… Szczerze, to mam już dość tego włóczenia się po lesie.
Adam zbliżył się do drzwi. Przez chwilę nadsłuchiwał. Martwa cisza. Zapukał.
Nadal nic.
- Może nikogo nie ma – rzucił.
Niespodziewanie cofnął się przestraszony. Ktoś ze zgrzytem otworzył zasuwę drzwi. W progu stała kobieta. Była niska, filigranowa. Jej pomarszczona skóra świadczyła o zaawansowanym wieku. Na twarzy miała grubą warstwę pudru, na ustach szminkę. Nosiła kwiecistą sukienkę z falbankami. Na głowie miała przepaskę z kokardą. Siwe do szczętu włosy podwinięte były do góry.
Uśmiechnęła się na widok gości.
- Wejdźcie – uczyniła zapraszający gest. – Tak długo na was czekałam…
Adam i Emila wymienili zdumione spojrzenia. Czy tę kobietę naprawdę ktoś poinformował o ich przyjeździe?
Oboje czuli, że nie mogą odmówić. Weszli do środka. Kobieta poprowadziła ich do salonu. Wszystkie meble bez wyjątku były antykami. W kącie stał drewniany zegar z wahadłem. Nie chodził. Na prostopadłej do okna ścianie znajdował się kominek. Płonął w nim spokojny ogień, ogrzewający całe pomieszczenie. Biblioteczkę zapełniały pokryte kurzem książki.
- Nazywam się Hiacynta Antratowicz – przedstawiła się kobieta.
- Bardzo nam miło – odrzekł Adam. – Mieszka tu pani sama?
- Tak. Od śmierci brata… Może podam herbatę?
Zgodzili się i Hiacynta wyszła do kuchni. Słychać było, jak nalewa wody do czajnika.
Emila usiadła na fotelu. Oparcie było wygięte, a siedzenie miękkie, obite bordowym aksamitem.
- Wygodne – mruknęła.
Adam podszedł do kredensu. Na półeczkach, za szkłem stały porcelanowe figurki. Jego wzrok padł na stare, pożółkłe zdjęcia umieszczone w ramach. Twarze na fotografiach były prawie niewidoczne.
Wróciła Hiacynta. Postawiła na stoliczku tacę z trzema filiżankami herbaty.
- Kto jest na tych fotografiach? – zapytał Adam.
Hiacynta podeszła do niego.
- Ależ drogi chłopcze, to ja w młodości. Tu obok jest mój brat, Stanisław i jego, a właściwie nasza wnuczka, Adrianna.
Wskazała palcem wąsatego mężczyznę z małą dziewczynką.
- No, pij już herbatę, bo ostygnie.
Adam chcąc wziąć filiżankę potrącił łokciem wazon. Malowany dzbanuszek z zasuszonymi kwiatami upadł na podłogę.
- Przepraszam najmocniej…
Podniósł wazon z dywanu. Suche kwiaty rozsypały się po podłodze.
- Nic się nie stało, młody człowieku. Wczoraj z rana ułożyłam ten bukiet, więc szkoda go troszeczkę, ale nie kłopocz się tym. U nas w parku, za pałacem wiele takich kwiatów rośnie.
Wczoraj? Adam był zdziwiony. Przecież te kwiaty były zupełnie suche!
- Czy możemy panią sfotografować? – zapytała nagle Emila.
- Oczywiście, moje dzieci.
Emila otworzyła obiektyw aparatu. Zrobiła kilka zdjęć pani Hiacyncie i meblom w salonie.
- Wnuczka panią odwiedza?
- Często – odrzekła kobieta z uśmiechem. – Kochane z niej dziecko…
- Dziecko? – zapytał z zaskoczeniem Adam. – Przecież te fotografie są bardzo stare. Ile pani wnuczka ma lat?
- Sześć, ledwo skończyła – Hiacynta westchnęła. – Bóg nie miał dla nas litości. W szóstej wiośnie odebrał ją światu…
- Jak to? – niczego już nie rozumieli.
Hiacynta posmutniała.
- Umarła.
- Powiedziała pani, że Adrianna panią odwiedza…
Kobieta kiwnęła głową.
- No tak.
Palcem wskazała wiklinowy fotelik pod oknem. Zalegały na nim stare lalki i szmaciane zabawki.
- To jej ulubione miejsce.
Adam podniósł się z miejsca. Sądził, że najlepiej zrobią jeśli wyjdą. Kobieta sprawiała wrażenie obłąkanej.
- Emila, musimy już iść – powiedział. – Na pewno czekają na nas w redakcji…
- Nie możecie odejść – zaprotestowała Hiacynta. – Nie opowiedziałam wam wszystkiego.
- Zostańmy jeszcze chwilę – poprosiła Emila.
Adam na powrót rozsiadł się w fotelu.
***
Był rok 1896. Powóz Stanisława Antratowicza zajechał właśnie pod pałac. Na progu czekała Hiacynta. Nie widziała brata od dwóch lat. Przez ten czas Stanisław, znany w całej Europie archeolog, prowadził wykopaliska. Najpierw za miejsce swojej pracy obrał południową część Afryki, potem przeniósł się do Egiptu. Razem z dwójką przyjaciół dokonał interesujących odkryć. Wszystko odnotował w pamiętniku, który po zakończeniu prac został oddany do publikacji. Teraz każdy mógł poczuć to, co on czuł odkrywając zapomniane miasta i groby.
Stanisław wysiadł z powozu. Ubrany był w brązowy garnitur. Pod szyją uwiązany miał halsztuk, w prawej dłoni dzierżył drewnianą laskę. Jego wąsy były jak zawsze elegancko podkręcone, skóra spalona słońcem.
- Wróciłeś! – zawołała Hiacynta.
Mieli tylko siebie nawzajem. On – wdowiec i ona – panna, która nigdy nie wyszła za mąż. Na początku mieszkali wszyscy razem. Stanisław ze swoją żoną, Beatą, synem Danielem i synową Oleńką. Hiacynta cieszyła się, iż ma tak wspaniałą rodzinę. Gdy na świat przyszła córka Daniela i Oleńki, Hiacynta została jej opiekunką. Była już wtedy niemłoda i nie miała szans na urodzenie własnych dzieci.
Przez jakiś czas życie upływało im w spokoju. Stanisław zdobył sławę i pieniądze. Było ich stać na utrzymanie tak ogromnego budynku, jakim był Leśny Pałac. Przylegało do niego wiele akrów zalesionej ziemi. Daniel założył stadninę. Przynajmniej raz w miesiącu organizował towarzyskie polowania.
Szczęście jednak nie mogło trwać wiecznie. Wszystko to było zbyt piękne, a piękno bywa nietrwałe.
Stanisław zdobył fundusze na przeprowadzenie wykopalisk nad jeziorem Tanganika. Sądził, że odnajdzie tam ślady praczłowieka. Oleńka, kochała zagraniczne podróże. To był jej pomysł. Stanisław potem przeklinał ją wiele razy. To ona namówiła Daniela i Beatę, by do Afryki wyjechali wszyscy razem. Jedynym problemem była mała Adrianna. Hiacynta zaoferowała swoją pomoc. Została z dziewczynką, a reszta rodziny wyruszyła w długą podróż. Było wspaniale. Każdy, kto pierwszy raz widział Afrykę, zachwycał się nią bezgranicznie. Stanisław i grupa archeologów rozbili obóz. Zaczęli prowadzić prace, które trwać miały trzy miesiące. W tym czasie jego żona, syn i synowa, zwiedzali okolicę na wynajętych wielbłądach.
W czwartym tygodniu wykopalisk zdarzyło się nieszczęście. Był to jedyny dzień, którego Stanisław nie opisał w swoim diariuszu. Wszyscy jego bliscy zapadli na tyfus. Leżeli w namiotach złożeni wysoką gorączką. Razem z nimi zachorowało kilku mężczyzn uczestniczących w pracach. Wszyscy pili wodę z tego samego źródła. W obozie nie było lekarstw. Natychmiast posłano do najbliższego miasta po medyka. Kiedy na miejsce przybył doktor Austin – Francuz przebywający w stolicy Burundii – było już za późno. Wszyscy chorzy nie żyli.
Stanisław nie dokończył wykopalisk. Wrócił do Polski. Przez kilka lat nie pracował. Mieszkał z siostrą i wnuczką w odciętym od świata Leśnym Pałacu. Nowe poszukiwania rozpoczął dopiero wtedy, gdy pogodził się ze śmiercią najbliższych.
- Przywiozłem kilka drobiazgów do twojej kolekcji – rzekł do siostry, poczym mocno ją uściskał.
Z wnętrza pałacu wyszła Adrianna. Kilka dni wcześniej skończyła sześć lat. Lśniące, czarne włosy opadały jej na ramiona. Odgarnęła wchodzącą w oczy grzywkę i uśmiechnęła się szeroko do dziadka.
- Dla ciebie też coś mam – powiedział Stanisław.
- Pójdę nazbierać kwiatków. Mogę babciu Hiacynto?
- Idź, tylko nie przechodź do drugiego ogrodu – ostrzegła ją.
Adrianna zbiegła po schodkach pałacu.
- Ogród nadal jest zamknięty? – zapytał Stanisław.
Hiacynta kiwnęła głową.
- Tak. Nie byłam tam od kiedy ukazał mi się duch twojej synowej.
Oleńka była dobra kobietą. Jednak po jej śmierci w domu zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Świece same gasły, słychać było kroki i odgłos zamykania drzwi. Rzeczy spadały z półek. Pewnego dnia Hiacynta pijąc poranną kawę w ogrodzie ujrzała zjawę Oleńki. Od tamtej pory część ogrodu została przegrodzona płotem i zamknięta.
Stanisław wszedł do pałacu. Kucharka podała mu suty obiad.
- Musi być pan zmęczony po tak długiej podróży – dodała stawiając talerz na stole.
- Skądże znowu – odparł. – Jestem w Polsce od dwóch dni. Nocowałem w Warszawie.
Adrianna spojrzała na dziadka i uśmiechnęła się. Wyszła do ogrodu, chcąc nazbierać kwiatów. Dziewczynka pamiętała, że najpiękniejsze okazy rosły w zamkniętej części ogrodu. Rozejrzała się czy nikt jej nie widzi. Wszyscy byli zajęci powrotem Stanisława.
Adrianna podeszła do płotu dzielącego ogród. Furtka wykonana była z kutego metalu. Dziewczynka zajrzała na drugą stronę. Jak tam było pięknie! Drzewa czereśniowe właśnie kwitły. Ich kopuły różowiły się kwieciem. Na gałęzi zawieszona była biała huśtawka. Dalej rozciągał się staw. Daniel uwielbiał łowić ryby, ale nigdy nie miał czasu, by jeździć nad rzekę. Dlatego kazał wykopać w ogrodzie staw i wpuścić do niego ryby. Woda teraz zazieleniła się, brzegi stawu zarosły trawą. Ryb nie było tu od dawna.
Dziewczynka skuszona widokiem nacisnęła klamkę. Furtka nie była zamknięta na klucz. Adrianna przeszła na drugą stronę.
Ukucnęła w wysokiej trawie. Nigdzie nie było piękniejszych stokrotek. Zrywała kwiaty i układała z nich bukiet.
Wiatr szumiał cicho w gałęziach czereśni. Słońce jak wielki złoty talar przeświecało przez liście. Ciepłe podmuchy osiadały na twarzy dziewczynki.
- Adrianno – odezwał się nieznajomy głos.
Zaledwie na wyciągnięcie dłoni dziecka stała młoda kobieta. Ubrana była w biel, stopami prawie nie dotykała ziemi. Adrianna nie pamiętała matki, ale czuła, że to ona.
- Adrianno – kobieta wyciągnęła rękę w przyzywającym geście.
Dziewczynka wstała z ziemi. Bukiecik stokrotek upadł w trawę. Chciała podejść do kobiety, ale zjawa cofnęła się dalej. Adrianna chcąc uchwycić matczyną sukienkę, postąpiła kilka kroków naprzód. Duch oddalał się coraz bardziej. Dziewczynka zaczęła biec. Nie zauważyła nawet kiedy jej w buciki napełniły się wodą ze stawu. Brnęła coraz dalej rozpaczliwie pragnąc przytulić się do matki. Dno stawu było strome. Adrianna straciła grunt pod stopami. Zachłysnęła się zimną wodą. Była zbyt mała, nie potrafiła pływać. Jej rozpaczliwy krzyk usłyszano w pałacu.
- Przecie to panienka Adrianna! – zawołała kucharka.
Stanisław natychmiast poderwał się z krzesła. Wypadł na dwór. Hiacynta pobiegła za nim.
Gdy tylko ujrzał otwartą furtkę wiedział, że stało się nieszczęście.
Adrianna rozpaczliwie machała rękoma. Tonęła.
Stanisław nie tracił czasu. Skoczył do wody, na pomoc wnuczce. Garnitur krępował jego ruchy, materiał przylegał do ciała. Mimo tego udało mu się chwycić rękę dziewczynki. Kiedy wyciągnął ją na brzeg była nieprzytomna. Zbyt wiele wody dostało się do płuc.
Pośpiesznie przyniesiono koc. Hiacynta owinęła nim Adriannę. Płakała.
Stanisław wziął wnuczkę na ręce i zaniósł do salonu. Rozpalono w kominku. Adrianna nagle zaczęła kaszleć. Wypluła wodę. Stanisław odetchnął z ulgą. Przynajmniej jedną osobę udało mu się uratować w porę.
Hiacynta zaparzyła gorącej herbaty.
- Dlaczego przeszłaś przez furtkę na drugą stronę ogrodu? – zapytała. – Mówiłam przecież, że nie wolno tam wchodzić.
- Ale tam była moja mama… – powiedziała dziewczynka pijąc herbatę.
Hiacynta spojrzała na Stanisława. Na jego twarzy malował się wyraz zdumienia. Nie odpowiedział nic.
Adrianna trzęsła się z zimna. Usta miała sine. Hiacynta przebrała ją w suchą sukienkę.
- Czy ja umrę? – zapytała nagle dziewczynka.
- Nie. Wszystko będzie dobrze – odrzekła Hiacynta. Nie wiedziała tylko, jak bardzo się myliła.
Jeszcze tej samej nocy wzywano z Warszawy lekarza. Adrianna dostała wysokiej gorączki.
Stanisław wszedł do pokoju wnuczki. Przy łóżku chorej paliła się tylko jedna świeca. Jej płomień był wątły i chybotliwy. Sypialnia tonęła w półmroku. Na krześle z głową opartą o ścianę spała znużona Hiacynta.
Stanisław usiadł na brzegu łóżka. Dotknął czoła dziewczynki. Było gorące i mokre od potu. Majaczyła. Poruszała spieczonymi wargami wypowiadając niezrozumiałe słowa. Gałki oczne przesuwały się pod powiekami, jakby dziecko pogrążone było w głębokim śnie.
Lekarz przybył kilka godzin później. Wysłuchał całej historii i zbadał dziewczynkę.
- Jest wiosna, ale woda w stawie nie zdążyła się ogrzać – rzekł. – Organizm doznał wychłodzenia. Ponadto woda długo zalegała w płucach.
Doktor Kozicki postawił na stole fiolkę z lekarstwem.
- Proszę jej to podawać.
- Czy ona wyzdrowieje? – zapytała z rozpaczą Hiacynta.
- Trzeba ufać i mieć nadzieję.
Z tonu lekarza oboje wywnioskowali, że nie jest dobrze. Doktor nie chciał ich martwić. Szanse dziewczynki na przeżycie były naprawdę niewielkie i z każdą godziną malały.
Gorączka utrzymywała się tak długo, że wszyscy w pałacu stracili nadzieję. Doktor przyjeżdżał każdego dnia. Podawał nowe medykamenty. Lekarstwa jednak nie pomagały.
- To zapalenie płuc – rzekł wreszcie.
Byli sami w gabinecie Stanisława. Pili koniak w kryształowych kieliszkach.
- Będę z tobą szczery, znamy się w końcu jeszcze od czasów studenckich… – odezwał się doktor Kozicki. – Niewiele w swoim życiu widziałem przypadków wyzdrowień dzieci, które zmogła ta choroba.
- Albercie! – zawołał Stanisław.
- Nie mówię tego, żeby ranić twoje uczucia. Leczę ludzi i muszę mówić prawdę o stanie ich zdrowia. Mogę się jednakże mylić. Naprawdę jest mi przykro…
- Ona umrze, tak? – zapytał Stanisław. Gniew i żal rozdzierały jego serce. – Chcesz powiedzieć, że najdroższa mi osoba odejdzie?
Lekarz smutno skinął głową.
- Medycyna jest bezsilna. Nie uratuję twojej wnuczki. Lepiej teraz wezwij księdza, póki jest jeszcze czas.
Stanisław rozpłakał się jak dziecko. Nalał sobie pełny kieliszek koniaku i zaczął pić.
Doktor Kozicki odjechał następnego ranka. Stanisław wiedział, że to już koniec. Przegrał batalię o życie wnuczki. Jego zmysły były zamroczone. Nie myślał już racjonalnie. W rozpaczy szukał czegoś, co pozwoliłoby zatrzymać mu Adriannę wśród żywych.
Całą noc spędził kreśląc projekt. Nie zmrużył oka nawet na chwilę. Jego lekarstwem stał się alkohol. Pił koniak, kieliszek za kieliszkiem.
Gdy skończył, wynajął grupę murarzy. Wezwał do siebie ich szefa.
- Zbudujecie to – powiedział Stanisław podając projekt majstrowi.
- Mamy zbudować w środku lasu piramidę? – zdziwił się mężczyzna patrząc na szkic budynku.
- Tak. Dostaniecie na te potrzeby kilka ton ciosanego kamienia… Zapłata będzie trzy razy wyższa.
Majster zadowolony z wynagrodzenia przyjął projekt. Zebrał murarzy i ruszyli na miejsce. Piramida miała stać dokładnie w środku lasu. Robotnik nie znał się na takich rzeczach. Sądził, że jest to zwykła fanaberia bogatego człowieka. Nie wiedział, że budowla ta ma być miejscem wiecznego spoczynku małej dziewczynki.
Stanisław wiele miesięcy spędził w Egipcie. Poznał kulturę i wierzenia ludzi, którzy żyli niegdyś na tamtych terenach. Starożytni Egipcjanie wierzyli, że w piramidach kryje się niezwykła moc. Grobowce budowane w kształcie trójkąta miały zapewnić zmarłym wieczne życie, uchronić ich od zapomnienia. Stanisław rozkazał wybudować piramidę w nadziei, że nie utraci tego, co kocha.
Praca przebiegała sprawnie i w końcu kamienna piramida – replika grobowców faraonów – została zbudowana. Była dużo mniejsza niż te, które Stanisław widział w Egipcie. Kształt jednakże został zachowany. Sprawiła też, że pole magnetyczne lasu zostało zagęszczone. Najsilniej jednak oddziaływało wewnątrz piramidy.
Tego dnia stało się to, czego wszyscy obawiali się od dawna. Adrianna Antratowicz umarła w wieku sześciu lat.
Msza odbyła się w kościele. Popołudniu Hiacynta i Stanisław wrócili do Leśnego Pałacu. Przywieziono zamówioną u stolarza trumnę z dębowego drewna.
Stanisław cicho wszedł na piętro domu. Długo stał pod drzwiami pokoju. Wreszcie nacisnął klamkę. Okna sypialni były zasłonięte. Na łóżku ze złożonymi rękoma leżała Adrianna. Nie żyła, zgon stwierdził doktor Kozicki. Mimo tego Stanisław nadal nie mógł w to uwierzyć. Pogładził wnuczkę po włosach. Z kieszeni kamizelki wyjął łańcuszek. Zawieszony był na nim medalion przypominający krzyż. Różniło go tylko to, że miał dwie pary ramion – jedną zwyczajną, drugą zaś połączoną w pętlę. Egipski symbol wiecznego życia. W złocie wyryte były hieroglify. Stanisław zabrał go z odkrytego przez siebie grobowca. Był to czyn niedopuszczalny, jednak nie mógł oderwać oczu od znaleziska. Prawo pierwszeństwa w wejściu do grobowca należało się głównemu archeologowi. Stanisław pamiętał ten dzień. Wszedł z zapaloną pochodnią. Kurz i zaduch odbierały mu oddech. Gdy ogień oświetlił pomieszczenie jego oczom ukazały się skarby tak wspaniałe, że trudno było je opisać słowami. Koniecznym stało się przeprowadzenie spisu znalezionych przedmiotów. Zanim to nastąpiło Stanisław zabrał kilka rzeczy z piramidy. Nikt się o tym nie dowiedział. Hiacyncie podarował kilka glinianych figurek pokrytych malowidłami i złoty posążek Anubisa. Symbol wiecznego życia zachował dla Adrianny. Wierzył, że dzięki niemu dziewczynka nigdy nie umrze naprawdę.
Teraz jego wnuczka leżała martwa. Stanisław przeklinał los, który po kolei odbierał mu wszystkich, których kochał.
Nachylił się nad Adrianną. Włożył jej łańcuszek na szyję. To było jak wiatyk, ostatnie błogosławieństwo udzielane na łożu śmierci.
Dotknął ciała dziewczynki. Było blade i zimne.
Nagle wydało mu się, że drgnęła, jak gdyby medalion miał siłę zwracania życia umarłym. Stanisław spojrzał na jej twarz. Nie, nie poruszyła się. To było tylko złudzenie.
Pogrzeb odbył się dwa dni później. Adriannę złożono w dębowej trumnie, na miękkiej poduszce. Trumnę umieszczono w kamiennym wyżłobieniu.
Stanisław ostatni raz spojrzał na wnuczkę. Jej twarz była spokojna. Bardziej przypominała śpiącą niż zmarłą. Nim zamknięto wieko wydało mu się, że poruszyła wargami. Tego było zbyt wiele. Jego serce nie potrafiło uporać się z tą boleścią. Stanisław Antratowicz zmarł nad ranem w swojej sypialni. Hiacynta utraciwszy zmysły pozwoliła Leśnemu Pałacowi popaść w ruinę. W lesie zaś zaczęli ginąć ludzie.
***
Emila i Adam szli przez las. Po wysłuchaniu opowieści pani Hiacynty postanowili odszukać piramidę. Tu kończyła się ścieżka. Weszli na pagórek.
Nagle usłyszeli za sobą czyjś głos:
- Czego tu szukacie?!
Za nimi stał niewysoki mężczyzna w średnim wieku. W ręce trzymał smycz. Zagwizdał i zaraz przybiegł do niego podpalany owczarek niemiecki. Stanął obok swego pana, merdając ogonem.
Emila cofnęła się do tyłu.
- To teren prywatny! – zawołał. – Wstęp wzbroniony. Inaczej psem poszczuję!
- Spokojnie. Jesteśmy z gazety… – odezwał się Adam.
- Z gazety?
- Chcemy zrobić kilka zdjęć piramidzie. Możemy rozejrzeć się po lesie?
Mężczyzna zastanowił się przez chwilę.
- Róbcie te zdjęcia, jeśli musicie – rzekł wreszcie. – Myślałem, że to kolejni kłusownicy, ale jak z gazety to idźcie. Tylko nie zabłądźcie.
- Mamy to za sobą – powiedziała Emila. – Gdyby nie pani Hiacynta nie odnaleźlibyśmy drogi.
- Kto taki? – zdziwił się. – Tutaj nie ma nikogo prócz mnie.
- Pani Hiacynta Antratowicz. Starsza kobieta mieszkająca w odnowionym skrzydle pałacu.
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Tu nie ma nikogo prócz mnie – powtórzył. – Moja rodzina kupiła te ziemie dziesięć lat temu. Już wtedy Leśny Pałac był doszczętną ruiną. Nigdy nie odrestaurowano żadnego z jego skrzydeł.
- Ale ta kobieta… – Adam był niespokojny. – Rozmawialiśmy z nią przecież.
- Tam nikt nie mieszka od lat. Owszem, nazwisko znam. Las i pałac należały do Antratowiczów, ale wszyscy oni umarli już dawno. Nie wiem więc kogo spotkaliście… Powiedzieć mogę tylko to, że przed chwilą przechodziłem obok pałacu. Było tam zupełnie pusto.
Wszyscy troje byli zdezorientowani.
- Zrobiłam przecież zdjęcia! – zawołała nagle Emila.
Wyjęła z futerału aparat cyfrowy. Włączyła go. Pochylili się, by obejrzeć zdjęcia. Pamięć aparatu była jednak pusta. Żadna z fotografii nie została zapisana.
- Jak to możliwe?!
Mężczyzna machnął ręką.
- Piramida stoi za tymi drzewami. Obejrzyjcie ją sobie i wracajcie skąd żeście przyszli. W lesie grasuje dzika zwierzyna.
Przypiął smycz do obroży psa. Pogłaskał owczarka po sierści, poczym odszedł.
Adami i Emila zobaczyli piramidę. Nie była duża jak na budowlę o takim charakterze. Mogła mieć co najwyżej pięć metrów wysokości. Zbudowano ją z ciosanego, szarego kamienia. Wierzchołek pokrywały tajemnicze znaki.
- Zajrzę do środka, a ty rozejrzyj się wokoło – powiedziała Emila.
Podeszła bliżej. Piramida miała dwa zakratowane okna. Emila zmrużyła oczy, chcąc zobaczyć wnętrze budowli. Pociągnęła za klamkę stalowych drzwi i weszła do środka.
Pod ścianami stały trzy kamienne sarkofagi.
Wyjęła aparat. Ustawiła parametry, poczym zrobiła kilka zdjęć.
Usłyszała kroki.
- Mam nadzieję, że nie popsuł mi się aparat – powiedziała sądząc, że to Adam. – Dałam za niego całą wypłatę… Adam?
Emila obróciła się. Zobaczyła przed sobą niską postać. Dziewczynkę. Jej włosy, pozbawione połysku i barwy, sięgały samej ziemi. Ubrana była w poszarpaną białą sukienkę. Materiał znaczyły plamy zaschniętej krwi.
Emila stała w miejscu. Nie wiedziała co zrobić. Patrzyła tylko na dziewczynkę. Nie było to zwykłe dziecko.
Adrianna.
Dziewczynka milczała. Poruszyła ręką. Była złamana. Kość wychodziła przez skórę. Wokół rany ciało wygniło. Z palców wyrastały długie, zawinięte paznokcie.
Emila poczuła jak zasycha jej w ustach. Nieznacznie cofnęła się do tyłu. Stanęła za kamiennym sarkofagiem.
Adrianna odbiła się od ziemi. Skoczyła na sarkofag. Wionęło od niej trupim odorem.
Emila nie miała dokąd uciec. Dziewczynka wbiła jej ostre jak sztylety paznokcie w ciało. Miała nadzwyczajną siłę. Szarpała dorosłą kobietą próbując dostać się do jej gardła.
Emila chwyciła Adriannę za ręce, jednak uścisk dziecka był żelazny. Jak dzikie zwierze wpiła się zębami w ramię Emili.
Adam usłyszał krzyk. Zanim doszedł do piramidy Emila zdążyła uwolnić się z uścisku Adrianny. Wypadła na dwór. Dziewczynka skoczyła za nią. Wbiła paznokcie w jej plecy, powaliła na ziemię.
Adam w pierwszej chwili nie wiedział co się dzieje. Coś, jakby demoniczne dziecko, szarpało jego koleżankę. Pobiegł jej na ratunek. Złapał Adriannę za włosy i pociągnął z całej siły do tyłu. Usłyszał przeraźliwy jęk. W ręce została mu garść suchych, chrzęszczących włosów.
Emila usiłowała wstać. Adam odciągał Adriannę, ale na próżno. Wreszcie zwolniła uścisk i skoczyła na Adama. Paznokciami cięła jego twarz. Adam krzyczał oślepiony.
Emila podniosła się z ziemi. Ręce jej krwawiły. Rany ciągnęły się od dłoni aż po ramiona. Splunęła krwią z rozciętej wargi. Ubranie miała porozrywane.
Rozejrzała się za kamieniem. Podniosła kamienny zlepek, który ukruszył się z wierzchołka piramidy.
Uderzyła nim Adriannę w głowę. Rozległ się głuchy odgłos, ale dziewczynka jak gdyby tego nie poczuła.
- Zostaw go! – zawołała.
Adam nie mógł oderwać od siebie szczupłego ciała dziecka. Adrianna miała niespożytą siłę.
- Zostaw go, bo babcia Hiacynta będzie na ciebie zła!
Adrianna puściła Adama. Stanęła na ziemi wlepiając wzrok w Emilę. Jej oczy były mętne. Białka pokrywała czerwień. Kobieta przestraszyła się, że dziewczynka znów się na nią rzuci.
Adrianna jednak stała w miejscu. Krew z zadanych ran rozmazała jej się po twarzy.
Nagle odwróciła się i odeszła do piramidy. Zamknęła za sobą drzwi. Słychać było zasuwanie kamiennej płyty sarkofagu.
Adam podniósł coś ze ściółki.
- Co to jest? – zapytała Emila.
Adam obejrzał łańcuszek. Zawieszony był na nim krzyż z dwiema parami ramion. Jedna para była zwyczajna, druga zaś połączona w pętlę.
- Chyba ona to zgubiła – powiedział chowając łańcuszek do kieszeni.
W samochodzie opatrzyli rany.
- Jezu, co się wam stało w tym lesie? – zapytał redaktor Ciesielski, kiedy dotarli do biura.
Adam podał mu gotowy artykuł wraz ze zdjęciami.
- Mieliśmy małą stłuczkę, kiedy wracaliśmy do redakcji – odparła Emila.
Redaktor Ciesielski kiwnął głową i wyszedł.
- Co zrobimy z tym łańcuszkiem? – spytał Adam.
Emila wzruszyła ramionami.
- Sądzisz, że Adrianna będzie nas nękać, jeśli go nie oddamy?
- Nie wiem – odrzekł zamyślony. – Może powinniśmy wezwać egzorcystę.
- Egzorcyzmy odprawia się w przypadku nawiedzeń przez duchy, nie przez… - szukała odpowiedniego słowa. - …ożywionych zmarłych.
- Lepiej będzie jeśli umówimy się na wizytę u medium. W bloku przy ulicy Długiej jest gabinet wróżb i magii…
Pokój był duży, ciemny. Okna zasłaniały grube story. Paliły się kadzidełka. W powietrzu unosiła się woń drzewa sandałowego i werbeny.
Ubrana na czarno kobieta zapaliła świecę. Nazywała się Teresa Miklińska, ale znana była jako medium Rita. Zajmowała się głównie nawiązywaniem kontaktów ze zmarłymi i odszukiwaniem zaginionych osób. Usiadła za stołem zakrytym białym obrusem. Leżała na nim talia kart i kilka szlachetnych kamieni.
- Proszę pokazać przedmiot należący do zmarłego – poprosiła.
Adam podał Ricie łańcuszek.
- To egipski symbol wiecznego życia – odparła. – Podobno ten, komu zostanie ofiarowany nigdy nie umrze naprawdę. Myśl o wiecznym życiu jest jednak zwodnicza.
- Dlaczego? – zapytała Emila.
Uśmiech kobiety wyrażał pobłażliwość.
- Czy widziała pani kiedyś, aby jeden człowiek żył przez stulecia? – zapytała. – To jest niemożliwe.
- Ale… – Emila jej przerwała.
Na moment się zamyśliła, a potem opowiedziała Ricie całą historię. Wróżka słuchała w skupieniu. Wreszcie kiwnęła głową.
- Dawne wieki nazywają takie postacie wampirami, bądź strzygami – powiedziała ze spokojem. – Dziś wiemy, że nie są to nadnaturalne istoty, a jedynie ludzie pozbawieni ducha. W godzinie śmierci duch uchodzi z ciała, ale może się tak zdarzyć, że ciało nie umrze. Wtedy duch i jego cielesna powłoka zaczynają żyć osobno. To błąd darować komuś wieczne życie w takim ciele.
- Co więc mamy zrobić? – zapytał Adam.
- W najbliższą pełnię należy zakopać medalion w poświęconej ziemi.
- Na cmentarzu?
- Na cmentarzu – odparła. – To będzie symboliczny pochówek ciała.
Pełnia księżyca wypadała w czwartkową noc.
Niebo było czarne jak płachta aksamitu. Księżyc – okrągły i jasny – świecił wysoko nad dachami domów.
Adam zapakował do plecaka małą łopatę. Emila czekała w samochodzie.
Piętnaście minut później byli na miejskim cmentarzu. Było pusto. W mroku majaczyły krzyże. Stare drzewa szumiały.
Minęli bramę cmentarza.
- Gdzie zakopiemy medalion? – zapytała Emila.
Adam rozejrzał się na boki. Wszędzie nagrobki i krzyże.
Wyjął z plecaka łopatę.
- Może tu, koło drzewa? – zapytał.
Emili ścierpła skóra na plecach. Czuła się jakby popełniała świętokradztwo.
Adam wykopał nieduży dołek. Umieścił w nim egipski symbol wiecznego życia.
Księżyc zaszedł chmurami. Zrobiło się całkiem ciemno. Oboje spojrzeli w niebo.
- Myślisz, że to znak? – zapytała.
- Być może.
Medalion spoczął w poświęconej ziemi.
Nazajutrz Adam i Emila nie zjawili się w pracy. Wzięli dzień nieodpłatnego urlopu. Pojechali do lasu.
Tym razem odnalezione drogi do piramidy nie zajęło im tak wiele czasu.
Ostrożnie uchylili drzwi. Zajrzeli do środka. Nic. Cisza. Trzy sarkofagi stojące pod ścianami.
Adam podszedł do kamiennej płyty, na której widniał napis: „Adrianna Antratowicz”. Spróbował przesunąć pokrywę. Była ciężka. Zaparł się jeszcze raz i mocno pchnął.
Emila podeszła szybko. Spojrzała przez jego ramię.
W środku leżał szkielet dziecka. Kości rozpadły się bezładnie. Czaszka szczerzyła białe zęby.
- Zamknij to! – zawołała.
Adam szarpnął wieko. Oboje wypadli na dwór.
- Ona nie żyje – powiedział. – Tym razem naprawdę.
Usłyszeli dźwięk telefonu komórkowego. Ktoś dzwonił. Adam odebrał.
- Tu redaktor Ciesielski – usłyszał. – Wasz artykuł okazał się strzałem w dziesiątkę. Sprzedaż gazety znacznie wzrosła. Rubryka Zjawisk Niewyjaśnionych nie zostanie zlikwidowana…
Autor: Wilcza Jagoda
Korektor: Boromir
|
komentarz[10] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|