..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Rozdział 7: Początek końca

- Co powiedziałaś?! Jak to „wcielić go w nasze szeregi”?
- Uspokój się, Zgrzyt – stojąca plecami do drzwi budynku i ubrana w skórzany uniform uzupełniony tu i ówdzie metalowymi elementami kobieta mówiła głosem opanowanym, niemalże znudzonym. - Tak powiedział mój ojciec. Niedługo żółtodziób powinien wyjść drzwiami frontowymi w swoim nowym mundurze, a my mamy go odtransportować do najbliższej jednostki szkoleniowej...
- Do ciężkiej cholery, Amber, przecież to obcy! Pamiętasz ile musiałem starać się o wasze zaufanie? – nawet kilku strażników dowodzonych przez Zgrzyta wyczuło, że ta rozmowa zmierza w niewłaściwym kierunku.
- Pamiętam, że należałeś do Łusek.
- Ale przynajmniej wiedzieliście na czym stoicie. W przypadku tej ofiary nie wiemy absolutnie nic. Na pierwszy rzut oka wygląda na zwyczajnego młodzika, ale oboje wiemy aż za dobrze jak pozory mogą zmylić. Radziłbym wrócić do pokoju przesłuchań i porozmawiać z szefem, tym razem na poważnie.
- Radziłabym ci zmienić ton, Zgrzyt. Decyzja została już podjęta. Teraz możemy jedynie wykonać rozkaz.
- Cała ta sprawa mocno mi śmierdzi.
- Nie mam ochoty rozmawiać już na ten temat.
Ten standardowy i przyjemny dla obu stron dialog miał miejsce w pobliżu wyjścia z budowli, w której, między innymi, „przesłuchiwano” świadków, najczęściej przy pomocy metalowych, rozpalonych do czerwoności przedmiotów. Zarówno kobieta o władczym wyrazie twarzy jak i mężczyzna o spojrzeniu człowieka niezrównoważonego dostali rozkaz zjawienia się tam w celu eskortowania nowej zdobyczy, która przybrała postać wystraszonego młodzieniaszka. Zdawali sobie sprawę, że było to zadanie ze wszech miar ważne, skoro potrzebna była obecność, nie oszukujmy się, dwójki najznakomitszych strzelców na południu. Nikt nigdy nie mógł stwierdzić, które z nich było bardziej znakomite. Stali w pobliżu tłumów, niemalże w centrum największej placówki Jeźdźców. Zgrzyt i...
Amber – błękitnooka, pyskata blondynka, która, zważywszy na to, że urodziła się (podobnie jak Zgrzyt) w piekielnym mieście, przynależy do młodej grupy mieszkańców, tak zwanego „Pechowego Pokolenia”. Stanowi je potomstwo założycieli gangów. Kobiety (do których dostęp mieli jedynie wpływowi osobnicy) nie trafiały zbyt często do opuszczonego przez Boga miejsca. Dzieci w owej „metropolii” były rzadko spotykane, a społeczeństwo istniało wyłącznie za sprawą nowych dostaw skazańców. Oczywiście nie można było pozwolić pociechom, które z racji wcześniej wymienionego powodu nie miały zbyt wielu rówieśników, by narzekały na nudę. Nawet pozbawiony skrupułów więzień wie, że dziecko potrzebuje dużo ruchu. Jako że opiekun niebieskookiej od zawsze chciał mieć syna, Amber dzierżyła broń jeszcze zanim nauczyła się chodzić. Niesamowicie wzrastało przez to jej poczucie dorosłości. Dodatkowe jego pokłady miały przybyć z chwilą, gdy jako piętnastoletnia dziewczyna dostała zadanie od swego ojca, by dokonać ataku na jedną z placówek Łusek. Zaledwie dwudziestu mało doświadczonych żołnierzy musiało słuchać rozkazów dumnej nastolatki, która tego dnia, ku zaskoczeniu wszystkich, po raz pierwszy w swoim życiu wgniotła w ziemię potężnego wroga. Nikt nie wiedział gdzie ten bachor nauczył się tak dobrze strzelać. Oczywiście córuś grubej ryby została swojego czasu przeszkolona, ale „Podstawowy zestaw treningowy numer jeden: bij i nie daj się zabić” nie obejmował tego co drobna i z pozoru niepozorna osóbka wyprawiała na polu walki. Większość jej strzałów było wymierzonych w puste łby przeciwników. Zidentyfikowanie znacznej części jej ofiar nie było możliwe nawet kierując się tropem uzębienia, ponieważ mleczaki „Łuskowiczów” emigrowały z jamy ustnej w tempie błyskawicznym. Każdy z osiemnastu podległych nowicjuszce żołnierzy był w stanie potwierdzić, że ułożenie ciała złotego dziecka w trakcie oddawania strzału było przemyślane i miało w jak najkorzystniejszy sposób ominąć trajektorię lotu kul („Szefie, jej się, kurna, nie ima ołów”). Można było zaryzykować stwierdzenie, że siostra Terminatora niemalże w pojedynkę zdobyła placówkę. Po prostu osoba z właściwymi talentami we właściwym miejscu. Braterstwo zostało upokorzone, natomiast jedyny przełożony niepokonanej blondynki, którego zamiarem było na początku posłanie jej na pewną śmierć dostrzegł w niej przyszłego zwierzchnika swoich strzelców. Z biegiem lat nazwano ją wojowniczką o stalowych jajach, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało. Doprowadziła nawet do podporządkowania Południowcom kilku pomniejszych gangów. Przez bardzo długi czas ta maszyna do zabijania uzbrojona w swój niezawodny maszynowy karabin, wabiący się czule „Kosiarz”, uważana była za jednego z najcenniejszych żołnierzy stąpających po terytorium Jeźdźców.
Do czasu...
Wiadomość o zdradzie w szeregach Łusek nie była wielce zaskakująca i otoczenie mogłoby nawet jej nie zauważyć. Zdrajcy eksterminowani byli szybko, chociaż boleśnie. Prawdziwe zaskoczenie nadeszło wraz z uzupełnieniem informacji o jeden istotny szczegół – skoku w bok dokonał najważniejszy po Przywódcy członek Braterstwa. „Ten szczeniak ma jeszcze bardziej nasrane we łbie od swojego starego” – mówiono, co w zawiłym i pełnym metafor języku więźniów oznaczało, że jabłko padło daleko od jabłoni. Jednak starszy syn założyciela największego gangu w piekle na ziemi nie dołączył do konkurencji od razu. Zdobycie oficjalnego członkostwa poprzedzone zostało żmudnym procesem udowadniania swojej wartości, prezentowania wiedzy na temat stosowanej strategii i rozmieszczenia jednostek oddziałów Łusek, czy w końcu placówek z żywnością, amunicją, benzyną, lekarstwami itp. W tym czasie każdy próbował rozgryźć dlaczego synalek wystawił tatusia do wiatru...
W końcu Człowiek o stalowych nogach przekonał Szefa o swojej niezbędności. Po raz pierwszy Amber poczuła, że jest ktoś ważniejszy, cenniejszy. Ktoś kto atakuje jeszcze bardziej brawurowo, kto chętnie wpada w pułapki, po to tylko, by pokazać jak wychodzi z nich bez szwanku. Ktoś, kto już nawet nie śmieje się śmierci w twarz, ale na nią pluje. Równie młody, równie żywiołowy, równie pyskaty i dodatkowo wyposażony w mechaniczne golenie. Amber miała jednak nad Zgrzytem jedną przewagę – jej ojciec zawsze pilnował, nie wiadomo dlaczego, by jego córka miała wyższy stopień od czerwonookiego. Najbardziej poważany zdrajca w mieście musiał się więc pilnować za każdym razem, gdy miał do czynienia ze swoją rówieśniczką.
A ta tylko czekała na jego błąd...
- Dobrze wiesz, że coś tu nie gra, Amber. Czemu tak bardzo bronisz staruszka?
- Nikogo nie bronię. Zamknij się już i rób co ci każą.
- Mogłabyś czasem zastanowić się nad konsekwencjami rozkazów swoich przełożonych.
- Jesteśmy żołnierzami. Wykonywanie poleceń to nasza specjalność. Rozmyślanie nad ich słusznością mija się z celem. Do cholery, czy za każdym razem muszę ci to tłumaczyć? Zamkniesz się w końcu czy może wolisz, żebym ukręciła ci łeb, a twoje nóżki zainstalowała nad drzwiami frontowymi mojego baraku?
- Mówiłem ci już, że pięknie wyglądasz, gdy się złościsz?
- Ty skurw...
Amber nie miała okazji dokończyć swojej zabójczo celnej riposty. Za plecami Zgrzyta dojrzała coś, co sprawiło, że jej wystraszone spojrzenie zmroziło krew nawet właścicielowi Elki. Mimo, że w gruncie rzeczy było to tylko zerknięcie, jego wymowność była tak silna, że czerwonooki nie oparł się pokusie i obejrzał czym prędzej za siebie. Zamarł, lecz tylko na chwilę. Odwrócił się w stronę jedynej osoby, na którą liczył w zaistniałej sytuacji najbardziej.
- Czekamy na jego ruch? – Zgrzyt mówił głosem ściszonym. Podobnie jak Amber rozglądał się dookoła i zachowywał przy tym, jakby nie zauważył w tłumie człowieka skrzętnie ukrywającego pod płaszczem miecz energetyczny i udającego szarego obywatela południa.
- Tak. Nie wiemy po co tu przyszedł. Nie wiemy też, czy to największy świr z nich wszystkich. Jeśli to wariat umiarkowany, być może przyprowadził ze sobą koleżków. Jeśli to jest TEN wariat, to mamy przesrane.
W tym samym momencie drzwi których pilnowała dwójka najznamienitszych wojowników otworzyły się ukazując tym samym sylwetkę ofiary losu eskortowanej przez dwójkę strażników. Żółtodziób był już ubrany w lekki, skórzany uniform, który, dla odmiany, był czarny. Twarz nowego więźnia nie zdawała się mówić: „Przed chwilą moja podeszwa została zgwałcona przez rozgrzaną łyżkę do opon”, a ruchy stóp były pewne, więc nie wystąpiło nawet zjawisko porządnego przesłuchania.
Ofiara szła w stronę Zgrzyta, jakby przeczuwając, że to on udzieli dalszych instrukcji. Czerwonooki patrzył w oczy człowieka, który pojawił się w tym miejscu znikąd. Człowieka, który z niewiadomych powodów wywołał poruszenie wśród grubych ryb i w mgnieniu oka uzyskał członkostwo, bądź co bądź, dużego gangu. Zgrzyt patrzył na niego i instynktownie wrócił wzrokiem do tajemniczego intruza.
Dojrzał obnażony, święcący niebieską poświatą miecz energetyczny i narkotyczną furię w oczach dzierżącej ową niespotykaną broń osoby.

Rozdział 8: „Gabrielu, Gabrielu, czemuś nas opuścił...”

Jedyną rzeczą, jaką potrzebuje krzyżowiec do szybkiego zlikwidowania ofiary, jest widok jej sylwetki – działa ona na mściciela jak czerwona płachta na byka. Oczywiście każde zabójstwo poprzedzone jest przygotowaniami w postaci wstrzyknięcia sobie odpowiedniej dawki Boskich lekarstw. Najlepszą ich właściwością jest całkowita jasność umysłu i współgranie z płynącą w żyłach adrenaliną. Nie dość, że zwiększane są jej pokłady, to organizm zostaje za jej sprawą pobudzony trzy razy bardziej, niż gdyby nie zatruto go narkotykiem. Dochodzi do tego cała reszta właściwości płynących z przyjęcia dopalaczy: szybsze myślenie, lepsza orientacja w terenie, błyskawiczna reakcja i kompletny zanik źrenic. Ta ostatnia właściwość w niczym nie pomaga, ale przynajmniej groźnie wygląda. W przypadku żółtodzioba Boży wysłaniec nie robił wyjątku. Powtórzył rytuał uprawiany od kilkunastu lat i wszystko wskazywało na to, że i teraz uda mu się zaliczyć kolejne zlecenie.
Szarzy obywatele stojący najbliżej protegowanego Stwórcy spanikowali najwcześniej, jednocześnie przenosząc swój strach na sąsiadujących przechodniów. Masa ludzi zadbała o to, by w okolicy zapanował harmider i ogólny chaos. Bardzo sprzyjało to Gabrielowi – nie ma nic lepszego, niż doskonała orientacja w nieładzie przy jednoczesnym poczuciu zagubienia swoich wrogów. Grzesznicy poczują gniew Boży.
- Przyszedł po żółtodzioba! – ryknął Zgrzyt starając się za wszelką cenę przekrzyczeć tłum. Zaraz po tym wydał kilka szybkich rozkazów swoim podwładnym.
Kobieta, którą Gabriel także poznał bez problemu, przystąpiła do natychmiastowej szarży. Wróg dokonał kardynalnego błędu – przeszedł do ataku zdecydowanie za wcześnie. Odległość jaka dzieliła go od celu była znaczna. Amber, którą kierowała niezmierzona chęć pokazania na co ją stać, ruszyła przed siebie nie zważając na towarzystwo żołnierzy i Zgrzyta. Stali oni w linii prostej, gotowi do strzału, jednocześnie kryjąc ciałem Ofiarę Losu. Nim niebieskooka zmniejszyła odległość dzielącą ją od Gabriela, żelaznonogi wraz ze swoją zgrają Gotowych Na Wszystko przydupasów już adresowali ołowiane przesyłki specjalne, które co chwilę osiągały niewłaściwego odbiorcę. Miast w Krzyżowca, często nawiedzały przypadkowych przechodniów. Nikt nie zwracał na to uwagi. Ktoś jednak musiał zauważyć kobietę o jajach z żelaza, która znalazła się nagle na linii strzału.
- Amber, do cholery! Spieprzaj stamtąd! – Zgrzyt domyślał się, że jego krzyki są daremne. Mimo to próbował.
Blondynka zdawała sobie sprawę, że jej giwera nie należy do najprecyzyjniejszych broni w mieście. Wiedziała, że plucie ołowiem ma sens tylko wtedy, gdy dzieląca ją od celu odległość ulegnie znacznemu pomniejszeniu. W tej chwili była ona akceptowalna, tyle że wyłącznie dla niej. Czerwonooki nie był zbytnio zadowolony z faktu, że „ta cholerna wariatka” uparcie blokuje jego działania stojąc na drodze pędzącego ołowiu. Wojowniczka dobywszy swojej broni, którą okazał się słusznych rozmiarów karabin maszynowy, poczęła adresować kolejne serie w kierunku intruza. Ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że ołów uparcie nie chce osiągnąć zamierzonego celu. Ów zasłaniał się jedynie mieczem dokonując okazyjnych uników, będących bardziej wynikiem odruchu, niż rzeczywistej ucieczki przed trajektorią lecącego pocisku. Wszyscy przypadkowi mieszkańcy stojący za Powiernikiem Stwórcy nie mieli innego wyjścia, jak tylko pogodzić się z obojętnością i bezinteresownością w obdarzaniu kolejnych niewinnych reprezentantów najniższej klasy społecznej ołowianymi cukierkami przez kobietę o żelaznych jajach. Kolejne fale przechodniów padały trupem, gdy w tym samym czasie Gromodzierżca szarżował na wojowniczkę starającą się ze wszystkich sił w jakikolwiek sposób naruszyć demona szybkości, zamierzającego najwyraźniej urwać jej łeb. Jeden z najdoskonalszych strzelców miał problemy z posłaniem celnej serii, co graniczyło z cholernym cudem. Załadowanie przez przypadek ślepaków nie wchodziło w grę – po pierwsze: Amber nie popełnia takich błędów, po drugie: w tym miejscu nigdy nie było ślepaków, a po trzecie: nawet jeśli ktoś zesłałby taki rodzaj amunicji, i jakimś cudem znalazł się on w magazynku „Kosiarza”, to „żywi inaczej” przechodnie byli leżącym dowodem na to, że jednak pociski były jak najbardziej zabójcze.
Więc co jest, do cholery?
Wyjaśnienie miało nadejść z chwilą, gdy po kilku sekundach szarży Gabriel trzymał swego niedoszłego oprawcę za gardło. Chwycił za nie pewnie i mocno, nie żeby udusić, lecz by unieruchomić. Wtedy niebieskooka dostrzegła rozwiązanie problemu niecelnego karabinu, który już dawno został wytrącony jej z dłoni i nie stanowił już żadnego zagrożenia. Część kul, zgodnie z ich przeznaczeniem dotarło do adresata. Ten ostatni okazał się po prostu orzechem zbyt twardym, choć krwawiącym, dla ołowiu.
Krzyżowiec podniósł lekkie ciało Amber, zupełnie jakby trzymał szmacianą lalkę, po czym odezwał się w te słowa:
- A Bóg ześle do królestwa szatana świętego wojownika...
- Znów zaczyna pieprzyć... – zauważył Zgrzyt ciągle stojący w gotowości do strzału i chroniący Żółtodzioba wraz ze swoją wierną, choć małą, bo czterosobową, armią. Mógł wydać rozkaz strzału, mógł wytłumaczyć Szefowi, że nie było innego wyjścia, jak tylko poświęcić życie jego jedynego dziecka. Mógł, lecz nawet nie myślał, by to zrobić. Nie był pewien, czy rzeczywiście zabije naszprycowanego świra. Nie chciał też pozbawiać życia jedynej osoby, z którą warto było w tym miejscu konkurować.
- ...ten zaś uderzy we wrogów Stwórcy z niespotykaną siłą, płonąc świętym gniewem i zadając pomiotom diabła śmiertelne rany, nie bacząc na ból i własną, płynącą strumieniami, krew. I poznają Bożą furię. I przekonają się, że moc Pana sięga nawet w najgłębsze korytarze piekieł – karmiący otoczenie podobnym szajsem ćpun nie przestał posuwać się powoli do przodu, w kierunku celu, używając Amber jako tarczy.
- Zawsze gdy centrum nawiedza psychol grożący wszystkim dookoła energetycznym mieczem i zasłaniający się najlepszą wojowniczką po tej stronie miasta, okazuje się, że brakuje nam pieprzonego wsparcia... – nikt nie zrozumiał, bądź też nie poczuł dowcipu Zgrzyta. Zapewne dlatego, że ów nie żartował.
- Wydajcie mi nowego więźnia, a oszczędzę wasze nic nie warte żywota – głos Bożego posłańca był władczy do potęgi.
- Nie wydajemy swoich ludzi.
Zgrzyt doskonale wiedział do czego prowadzi taka rozmowa – do niczego. Więc po co ciągnąć coś, co nie przynosi korzyści?
Żołnierze także coś wiedzieli - jak zachować się w takich sytuacjach. Należało pozwolić Zgrzytowi walczyć samemu. Włączając się do jego starcia w niczym nie pomogą – co najwyżej zaszkodzą. Tym niemniej gdy ich dowódca błyskawicznie ruszył ku swemu przeciwnikowi, nie spuszczali krzyżowca z oka, ich broń dalej gotowa była do plucia pociskami. Posiadacz Elki, o ile miał przed sobą potężnego przeciwnika, zawsze preferował walkę na bliski dystans. Podobnie było tym razem. Wszyscy wiedzieli, że spróbuje rozłożyć wroga przy pomocy pięści i nóg (ta druga opcja była naturalnie znacznie pewniejsza). Wiedzieli też, że w tym starciu ma nikłe szanse...
Zdawali sobie z tego sprawę także obserwatorzy, których nikt nie spodziewał się w tym miejscu. Byli ukryci bardzo dobrze, żadna z tajemniczych person nie mogła być wypatrzona przez któregokolwiek z mieszkańców Południa, zapewne dlatego, że rzadko zwraca się głowę w stronę szczytów ruin, dawniej nazywanych budynkami. Stojące na dachu czteropiętrowego bloku sylwetki obserwowały rozwój wydarzeń, analizując sposób walki agresorów. Każdy ukryty w cieniu i monitorujący walkę osobnik miał wkrótce wypróbować dzierżony w prawicy miecz energetyczny.
- Wszyscy gotowi?
Ciche potwierdzenie słyszalne było tylko dla zainteresowanych.
- Wchodzimy na mój znak.
Robili to nie raz, znali sygnał i wiedzieli jakie powinni zając pozycje, gdy dojdzie do starcia. Pozostało czekać.
- Gabrielu, Gabrielu, czemuś nas opuścił...

Autor: Wawrzyniec
Korekta: Xaneth
komentarz[10] |

Komentarze do "Piekło na ziemi cz. 3"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.046566 sek. pg: