Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wojna.
"Dzisiaj, nasz odwieczny Wróg napadł na Ojczyznę, co stwierdzam wobec Boga i Historii".
Jego słowa brzmią pięknie. Jest charyzmatyczny i wspaniały. Nasz Wódz. Czuję się szczęśliwy. Jestem przystrojony w galowy mundur Gwardii, piękny, szarozielony, ze srebrnymi ozdobami. Na głowie rogatywka, a na ramieniu karabin. Brakuje tylko szabelki. Ale to nie te czasy już. Boże, dzisiaj tworzymy Historię!
Wkoło wiwatujące tłumy. Cała Stolica wyszła nas powitać. A to co? Samoloty. Pewnie pokaz naszej siły, siły naszej Matki-Ojczyzny. Dziwne. Nigdy bym się nie spodziewał, że mamy tyle nowoczesnych samolotów bojowych. Dziwne.
A to co? Wódz, Wódz oddala się czym prędzej. Koniec festynu? Ogłuszający ryk syren. Koledzy oddają strzały w kierunku naszych samolotów. Czy oni wszyscy powariowali?
Ten ogłuszający hałas...
Samoloty nurkują, oddają mordercze serie w naszym kierunku. Obserwuję jak mój kolega obok osówa się powoli na ziemię. Patrzę na swoje ręce. Krew. Czy to moja krew? Ogarnia mnie niepohamowana wściekłość. Te ręce powinny trzymać karabin. Jestem Gwardzistą! Jak szalony oddaję w niebo strzały. W uszach szumi melodia "Jeszcze Ojczyzna nie zginęła". Z piersi wydobywa się piękny, żołnierski śpiew. Jakaś siła powala mnie na ziemię i wciąga za drewniane belki, które kiedyś może były podium dla Wodza.
To Oficer. "Szaleńcze. Szukasz śmierci?". Ostatnie jego słowo zagłusza wybuch. Nie wiem jak długo leżę tam potem ogłuszony. Rok? Czy tylko chwilę? Patrzę na zwłoki Oficera, potwornie pokiereszowane. Jego twarz nie jest już twarzą człowieka. Zasłonił mnie swoim ciałem, tylko tak przeżyłem. Szukasz śmierci?
Wkoło szaleństwo: trupy żołnierzy, krew, jęki, dym gryzący w oczy. Jeszcze Ojczyzna nie zginęła? Jeszcze nie?
Ludzie idący jak zombi. Gdzie mam się udać? żołnierzu, gdzie biegniecie? Gdzie wy wszyscy biegniecie?
Szaleńcze. Szukasz śmierci? Uciekaj, uciekaj, byle dalej stąd, znaleźć kryjówkę i uciec stąd. Uciec od śmierci!
Gdzież jestem? Dokąd ten tłum przerażonych, brudnych i zakrwawionych postaci mnie pcha? Ci ludzie tam siedzący? Pochyleni, z głowami między ramionami. Jak pijaczki, co zaraz żygną pod siebie. Czy oni wszyscy upili się na festynie? Na cześć Wodza? Nie ma dokąd biec, dokąd uciekać. Tłum mnie pcha, musimy skakać po głowach pijaczków, nie ma innej drogi. Skręcić w jakąś uliczkę odpocząć.
Czy ja zmysły straciłem? Pijaczki? Cały tłum pijaczków. Wszędzie, całe Wzgórze-Gdzie-Był-Festyn, zalesione siedzącymi pijaczkami. To przecież cywile, ci co przyszli na festyn. Wróg musiał użyć nowej broni. Uśpił cywilów, tak, na pewno, wojna humanitarna. Tylko dla żołnierza krew, śmierć i szaleństwo. Uspokój się. Powolny, równomierny oddech pomaga odzyskać zmysły. Tak jak uczyli w Akademii. Najważniejsze to odzyskać zmysły. Rozum ważniejszy od stali. Ciągła wojna.
Jestem żołnierzem Gwardii. Moja sprawa to walka z wrogiem. Zgubiłem broń i nie wiem co dalej robić. Dookoła chaos, ludzie biegają na wszystkie strony, ryk samolotów i hałas wybuchjących bomb jest nie do wytrzymania. Humanitarna wojna? Czy Wróg uśpił cywilów z dobrego serca? Czy żeby ich łatwiej masowo zabić? Nie wszyscy cywile zostali uśpieni. Większość biega, krzyczy, sieje panikę. Jakaś starsza kobieta podbiega do mnie, prosi mnie o coś. Nie rozumiem. Nie chcę rozumieć. Koncentruję się na nowym dźwięku unoszącym się w powietrzu. Zrywam się i biegnę. Niektórzy chyba przeczówają co się za chwilę stanie. Uciekają, depczą po uśpionych bliźnich, przepychają się w kierunku miasta, gdzie znajdują się bezpieczne schrony. Nagły widok uderza mnie jak fala uderzeniowa. Wśród śpiących cywili widzę Ją. Córkę Handlarza z sąsiedniej ulicy, gdzie zawsze kupywałem chleb. Od dwóch lat, kiedy się sprowadziłem do Stolicy, nie było ani jednego dnia, żebym nie był u Handlarza. Po chleb. Podbiegłem do niej, wziąłem ją w ramiona i przewróciłem się. Ktoś mnie podniósł, spojrzałem mu w oczy i wtedy usłyszałem huk jakby się świat walił. Zresztą czyż nie tak było? Próbowałem Ją obudzić. Głupiec ze mnie, w plecaku miałem przecież środki przeciwko usypiającej broni. Ona nie ocknęła sie od razu. Obok ktoś błagał klęczącą kobietę, by powstała. "Ludzie, uciekajcie!". Nadbiegł jeszcze ktoś, podnieśli ją i oddalili się pospiesznie. Podszedł do mnie młody człowiek. "Panie, ten hałas to chyba nie...". Moje spojrzenie powiedziało mu wszystko. Uciekaj, rzekłem mu, chciał mi z Nią pomóc, mówi, że jest Harcerzem. "Uciekaj, zaraz będzie tu piekło". Podał Jej tabletkę, uderzył w twarz. Ocknęła się. Pociągnęliśmy ją za sobą.
Biegliśmy kupę czasu. Bieg orzeźwił Ją do końca. Rwała do przodu jakby ją diabeł gonił. Szkoda, że to nie był diabeł.
Dobiegliśmy do miasta. Pchnąłem Harcerza. "Zaprowadź Ją do schronu". Chciał chyba oponować, ale spojrzał na mój mundur, potem w moje oczy i pobiegł z Nią. Czułem, że jako Gwardzista muszę coś zrobić. Jak głupek biegałem po mieście w poszukiwaniu kogoś, komu mógłbym pomóc.
Widziałem tylko ruiny, ogień i zniszczenie. Nagle w oknie na najwyższym piętrze zobaczyłem człowieka. Zawahałem się. Złowrogi hałas był tak blisko. Na dobrą sprawę powinienem już być martwy.Przypomniałem sobię moją ucieczkę ze Wzgórza, przypomniałem ukochanego Wodza i Oficera, który swoją śmiercią umożliwił mi życie. Podwziąłem decyzję. Postawiłem stopy na stopniach prowadzących na górę. Droga na szczyt zajęła mi jakąś sekundę, czy dwie. "Trzeba uciekać, do schronu, na dół!" krzyczałem i szarpałem człowiekiem. Facet stał nieporuszony i wpatrzony w widok na Wzgórzu. Z ust cisnął tylko: "Skurwysyny". Widok był jak byśmy nagle znaleźli się na słońcu. Całe Wzgórze było morzem ognia. Wyobraziłem sobie uśpionych ludzi, którzy tam zostali. Niewyobrażalne gorąco, cierpienie i ból, aż do śmierci. Jeszcze Ojczyzna nie zginęła. Humanitarna wojna.
Samoloty nie nadleciały nad Stolicę. Czemu? Któż by zgadł? Nic straconego, czeka nas z pewnością niejedno jeszcze piekło. Aż do śmierci. Jak znalazłem się w schronie? Próżno zgadywać. Ona obmywała mi twarz, ja myślałem o ostatnim dniu. Wkoło pełno było płaczących dzieci i kobiet, ponurych twarzy mężczyzn, ludzi w jednej chwili pozbawionych najbliższych im osób. Ktoś zaczął się pytać gdzie jest nasze Wojsko, ktoś chciał przystąpić do budowy barykad, jakieś dziecko prosiło o chleb. Wszyscy oczekiwali co nastąpi dalej. Do bunkru wszedł jakiś człowiek, powiedział, że trzeba wyjść na zewnątrz, szykować się do obrony. Inny mężczyzna mówił, że wszyscy umrzemy, z miejsca wyrżnąłem go w mordę. Wyszliśmy. Uderzyło mnie świeże powietrze, którego tak brakowało w zatęchłym bunkrze.
Kosiarz. |
komentarz[1] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|