Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Każdy drugie imię ma...
Słońce jeszcze nie wyłoniło się zza widnokręgu lecz w miasteczku Reven ludzie z ociąganiem budzili się już po to, aby przeżyć kolejny dzień. Wyjść przed dom, nakarmić zwierzęta, poplotkować. Dzień który niczym nie różnił się od poprzednich. Przynajmniej tak im się wydawało.
Na trakcie do wioski Haretip pojawiła się ciemna sylwetka wierzchowca. Osiodłany koń raźno stąpał po ziemi. Gdy się bliżej przyjrzeć, jedzie na nim ubrany na czarno mężczyzna. Spod kaptura widać jasne blond włosy. Trzyma się on mocno grzywy pochylony ku ziemi. Z pleców sterczą mu dwie strzały. Koń wjeżdża do miasteczka. Ludzie zbierają się wokoło, lecz nikt nie ruszy się aby pomóc jeźdźcowi. Kilka osób szepcze coś, jedna z kobiet na widok skrzepłej krwi na płaszczu zemdlała. Przez tłum przeciska się młoda, wysoka dziewczyna. Podchodzi do konia, który odsunął się lekko i łapie jeźdźca za przegub. Następnie ostrożnie wyjmuje nogi ze strzemion i z trudem próbuje go zdjąć z wierzchowca.
- Sama go nie ściągnę! - dwóch mężczyzn nieśmiało podchodzi i delikatnie pomaga zdjąć rannego.
- Zanieście go do mnie. Tylko ostrożnie, jest w stanie krytycznym.
Dziewczyna łapie konia za wodze i idzie za mężczyznami niosącymi jeźdźca. Ludzie powoli się rozchodzą szepcząc do siebie.
Zygfryd powoli otworzył oczy. Jego wzrok omiótł sufit z desek. Lekko podniósł głowę. Znajdował się w ciasnym pokoiku, w łóżku. Po prawej stronie stała mała szafka nocna z palącą się nań świecą oraz szklanką wody. Widząc ją poczuł, jak bardzo jest spragniony. Opróżniwszy szklankę z ulgą ponownie położył się w łóżku. Okno znajdujące się po drugiej stronie pokoju było szczelnie zasłonięte. Mimo to dało się poznać, że słońce dawno już zaszło i tylko gwiazdy upiększają niebo.
Do pokoju weszła wysoka dziewczyna. W świetle świecy Zygfryd nie mógł dokładnie zobaczyć jej twarzy lecz mimo to poznał, że jest piękna.
- Śpij. Jeszcze nie wyzdrowiałeś - rzekła gdy spostrzegła że jest przez niego obserwowana. Podeszła do łóżka i zgasiła świeczkę.
Obudzony przez świergot ptaków Zygfryd podniósł się i stanął na nogi. Z trudem stawiając każdy krok ruszył w kierunku okna. Już chciał odsłonić kotarę gdy do pokoju wpadła wysoka dziewczyna.
- Nie! Co robisz? - krzyknęła łapiąc go za rękę i odciągając od okna - Jesteś chory. Nie wolno ci tracić sił - to mówiąc położyła go z powrotem do łóżka, a sama usiadła obok.
- Kim jesteś - po raz pierwszy Zygfryd odezwał się do nieznajomej.
- Nazywam się Aren. Jestem tutaj przejazdem. Poczekaj tu chwilę... - to mówiąc wyszła z pokoju. Jednak po kilku minutach wróciła niosąc tacę z świeżym chlebem oraz białym serem. Na tacy znajdowała się też mała szklanka mleka. Aren postawiła ją na szafce i usiadła na łóżku.
- Jedz Jasnowłosy, a ja w tym czasie opowiem Ci trochę o sobie - rzekła. Zygfryd podciągnął się nieco na łóżku tak aby mógł oprzeć się plecami o ścianę po czym postawiwszy tacę na nogach w skupieniu słuchał dziewczyny jednocześnie jedząc. Opowiadała ona o tym, skąd pochodzi, czemu cały czas podróżuje i o wielu innych sprawach, jednak nieważne jak bardzo się starał, Zygfryd nie mógł zrozumieć co mówi. Wpatrywał się w jej czarne włosy opadające do ramion, w niebieskie oczy widniejące w świetle świeczki.
- I dlatego znalazłam się tu. Co o tym myślisz? - spytała Aren kończąc swą opowieść.
- Myślę że jesteś piękna niczym róża - odparł bez zastanowienia. Na te słowa dziewczyna zaśmiała się lekko po czym odrzekła karcąco.
- Róża nie jedno ma imię - i uśmiechnęła się nieznacznie do Zygfryda, na co on odparł również uśmiechem
- A teraz już śpij. Nadal nie jesteś w pełni sił.
I tak mijały dni. Każdego ranka Aren przychodziła do jego pokoiku, siadała na łóżku i rozmawiali podczas gdy jadł. Mówili o swojej przeszłości i o planach na przyszłość, po to, aby zabić czas który bezlitośnie się dłużył.
- Kto Ci zadał takie obrażenia? - zapytała następnego dnia dziewczyna gdy Zygfryd przełykał kęs kiełbasy. - To było na trakcie. Cudem mnie trafili...
Koń stąpał po trawie lekko kołysząc jeźdźca na boki. Było już późne popołudnie i słońce nie dokuczało tak bardzo jak to miało miejsce w południe. Zygfryd zdjął z głowy kapelusz o szerokim rondzie. Miał przed sobą jeszcze długą drogę. Wyjął z kieszeni płaszcza pomiętą mapę Falencji i przyjrzał się jej.
- Do Kanarath jeszcze daleko - stwierdził. Schował mapę i zmusił konia do szybszego chodu. Nagle spostrzegł, że na trakt wyłaniają się dwaj mężczyźni z zakrytymi twarzami. Jeden z nich, krasnoludem, trzymał młot bojowy i tarcze, a zza chusty wyłaniały się gęste zwoje brody. Drugi z nich, człowiek, trzymał tylko krótki miecz. Znajdowali się zbyt blisko aby mógł spróbować ucieczki toteż nie zmieniając tempa jechał w ich stronę.
- Witamy, drogi panie - powiedział człowiek kłaniając się lekko.
- I ja was witam, panowie. Czy coś się stało? - Zygfryd próbował grać na zwłokę. Zatrzymał wierzchowca, lecz nie zsiadał z niego. Poczuł jak adrenalina wzrasta, wszystkie ruchy stały się niezwykle wolne.
- To jest granica. A ta ziemia jest nasza. Za przekroczenie granicy pobierane jest myto - odrzekł krasnolud. - W takim razie wracam... - odrzekł próbując zawrócić konia.
- Nic z tego - przerwał mu człowiek - Jesteś na naszej ziemi? Płać.
- Skoro nie mam wyboru - jeździec pochylił się w siodle udając że wyjmuje sakwę. Jednocześnie obie dłonie powędrowały w kierunku noży ukrytych za pasem. Udając że szuka wyjął ostrza i nadal je chowając w dłoniach, wyprostował się.
- Niestety, panowie, nie mam pieniędzy. Ale mam coś innego - to mówiąc cisnął oboma nożami do rzucania w bandytów po czym spiął konia ostrogami i popędził galopem przed siebie. Słyszał za sobą jak krasnolud klnie trafiony nożem w pierś. Drugi bandyta, nietrafiony, próbował gonić Zygfryda ale po chwili zrezygnował. A potem zaszumiało mu w głowie. Poczuł mrowienie w plecach. Chwycił wierzchowca za grzywę.
- Pędź przyjacielu... - rzekł tylko i zemdlał.
- Mówiłeś że było ich dwóch. Więc kto strzelał? - Aren popatrzyła na niego badawczo.
- Prawdopodobnie był też trzeci, ukryty gdzieś. Nie zwróciłem na to uwagi. Na chwilę zapadła cisza.
- Na szczęście strzały nie wbiły się głęboko - rzekła wreszcie Aren - Niedługo wyzdrowiejesz i będziesz mógł jechać dalej.
- Jak Ci się odwdzięczę? - zapytał.
- Nie musisz - odrzekła i wyszła z pokoju ponownie zostawiając Zygfryda samego. Jak się później dowiedział, znajdował się w pokoju wynajętym w karczmie pod Baranią Czaszką. Dziewczyna zatrzymała się tu aby odpocząć, a gdy przyjechał tutaj w takim stanie, postanowiła zostać nieco dłużej aż do jego wyzdrowienia. Każdego wieczora wychodziła na całą noc, wracając przed świtem. W dzień pielęgnowała go. Nigdy też nie odsłaniała okien. Twierdziła, że to źle wpływa na chorego. Zygfryd nie chciał się spierać, gdyż nie znał się na lecznictwie.
Pewnego wieczora, gdy Aren wyszła już jak zwykle na całą noc, zszedł na dół. W głównej sali karczmy stało kilka stołów, a w rogu mieścił się mały barek. Za ladą stał łysy jegomość o długich wąsach. Wpatrywał się w gości w poszukiwaniu potencjalnej bójki. Zygfryd, mając nadzieję że tutaj dowie się czegoś więcej o swej wybawicielce, podszedł do baru.
- Kufel jakiegoś słabszego trunku - rzekł do barmana. Tamten popatrzył na niego ze zdziwieniem lecz po chwili odszedł.
- Wiecie może, panie, kim jest kobieta która mnie leczy? - zapytał Zygfryd, gdy barman wrócił z trunkiem. Nie otrzymał odpowiedzi, toteż wyjął z sakwy jedną srebrną monetę i położył ją na ladzie.
- Przyjechała to niedawno. Nikt nic o niej nie wie. Miała odjechać kilka dni temu, ale ze względu na ciebie, panie, nie odjechała.
- Widzę że język Ci się rozwiązał - rzekł Zygfryd popijając - A może wiesz coś jeszcze?
- Na całą noc znika i nie wiem gdzie idzie. Nic więcej już nie wiem.
Zygfryd spoglądał chwilę na informatora lecz po chwili odszedł od baru. Trzymając kufel w ręce skierował swe kroki ku stolikowi mieszczącemu się w rogu sali. Sączył napój wsłuchując się w rozmowy.
-... a córeczka twoja zdrowa? - A zdrowa, dziękować niebiosom. A u Ciebie...
Nie to go interesowało. Skupił się na innym stoliku.
-... i mówię wam, chłopy, z krowy sama skóra została! Moja mućka com się nią zawsze chwalił, że...I prawdę mówię wam, kumy, jakby coś z niej krew wyssało! - zakończył podniesionym z podniecenia głosem mówiący. Zygfryd nadstawił uszu. Choć nie szukał takich informacji, odrobina opowieści nigdy nie zaszkodzi.
- Głupoty gadasz kumie.
- Prawdę gada. Nie tylko jego zwierzęta takie zostają. Ostatnio Oswald swego konia tak stracił. I Grimok znalazł trzy kury w takim stanie. Mięso nie ruszone, jeno krwi ani wody w nich nie ma. Zygfryd postawił na stole pusty kufel i wrócił na górę. Nie interesowały go plotki dotyczące zdarzeń w Reven. Gdy wszedł do pokoju, pozbierał swoje rzeczy i ułożył w jednym miejscu. Następnie część spakował, a część przygotował na jutrzejszą podróż. Położył się w łóżku i zasnął. Obudziło go trzaśnięcie drzwi. Otworzył oczy i odruchowo jego ręka powędrowała w stronę miecza leżącego obok łóżka. Zaraz jednak ją cofnął, gdyż w pokoju była Aren. Zygfryd zapalił świeczkę. Jej włosy były w nieładzie, a na ustach miała ślady krwi. Widząc że nie śpi przeraziła się i odsunęła lekko pod ścianę zakrywając twarz ręką.
- Co się stało? - wstał z łóżka w jednej ręce trzymając uniesiony ku górze świecznik, a w drugiej miecz.
- Nic - odparła spoglądając nerwowo na okno dziewczyna. Zygfryd postawił świeczkę na stoliku i zbliżył się do okna. Odsłonił zasłonę i wyjrzał przez okno. Na ulicy leżało ciało. Krąg ludzi utworzył się wokół niego, jakaś kobieta krzyczała, pewien mężczyzna wskazał na karczmę. Pięciu ludzi dobyło mieczy i ruszyło ku karczmie.
- Musisz uciekać - rzekła Aren stojąc obok niego - To mnie szukają.
- Zabiłaś tamtą kobietę? Kim jesteś?!
- Miałam tu być tylko jeden dzień ale ty mnie zatrzymałeś. Nie mogłam wyżywić się krwią zwierząt. Próbowałam się powstrzymać i udawało mi się to aż do dzisiaj.
- Jesteś wampirem!
- Zgadłeś. Ale wolę być nazywana wampirzycą - uśmiechnęła się do niego szeroko odsłaniając długie kły.
- Ale... czemu ty? Jesteś piękna i miła...
- Róża nie jedno ma imię - przerwała mu Aren. Zza drzwi słychać było tupot nóg - Musisz już uciekać. Wyjdź przez okno. Twój koń jest w stajni, siodło leży obok niego.
- A ty? - spytał Zygfryd zapinając pas i łapiąc pakunek oraz miecz.
- Ja sobie poradzę - to mówiąc podeszła do skrzynki która mieściła się w rogu pokoju. Otworzyła ją i wyjęła krótki miecz oraz sztylet. Ktoś zapukał do drzwi.
- Aren! Jesteś oskarżona o zabójstwo! Nakazuję Ci wyjść i poddać się, albo wyważymy drzwi! - zabrzmiał donośny głos z drugiej strony.
- Dziękuję - powiedział Zygfryd i otworzywszy okno wyskoczył przez nie na dach. Następnie zsunął się lekko i zeskoczył na ziemie. Obiegł karczmę i wszedł do stajni. Szybko osiodłał konia i wskoczywszy nań wyjechał ze stajni. Upewniwszy się, że nikt go nie obserwuje, spiął konia ostrogami i pogalopował przez Reven. A za sobą słyszał męskie wrzaski pojedynku dobiegające zza otwartego okna karczmy...
Husiat. |
komentarz[8] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Każdy Drugie Imię Ma" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|