..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

CNO



Wszystko poszło gładko. Informacje wywiadowcze były pierwszorzędnej jakości. Zgadzało się niemal wszystko, strażnicy, zbrojownia, roboty, rozkład pomieszczeń prawie całego kompleksu. Cholera, nawet menu w stołówce okazało się identyczne! Jednakże zawsze działaliśmy w ten sposób. Zebrać wszelkie możliwe dane, w jak najkrótszym czasie. Na szczęście nie musiałem przejmować się takimi rzeczami, ponieważ kto inny zrobił to za mnie. Razem z moimi ludźmi byliśmy wykonawcami. Cała akcja była zaplanowana od wejścia do obiektu, po ekstrakcję.
No właśnie... Nie tak do końca. Cel był prosty. Wejść, odnaleźć objekt, zabezpieczyć teren do przybycia ekipy naukowców, którzy zdemontują wszystko. Wyeliminować cały opór po drodze. Jednakże dane wywiadowcze kończyły się w ostatnim segmencie laboratorium. Jedyna część kompleksu o której nic nie wiedzieliśmy. Zarówno ludzki personel jak też sondy, przeciwko którym zamontowano czujniki i sieć EMP w wszelkich możliwych miejscach nie dały pożądanych wyników. Żaden człowiek nie był w stanie wejść do środka. Nawet jeśli znał kod, rozmieszczenie strażników, kamer. To jednak nie miało znaczenia. Tam po prostu nie dało się wejść z zewnątrz. Nawet hakerzy nie byli w stanie się dostać do sieci wewnętrznej, ponieważ została całkowicie odcięta od świata. Poza tym dodatkowy problem stanowiły roboty patrolujące środkowy pierścień. Każdy pracownik miał wszczepiony układ, który wysyłał sygnał. Gdy ten zgadzał się z aktualnym, zaprogramowanym strażnikowi, wszystko było w porządku, w przeciwnym wypadku robot walił w cel wszystkim co miał na pokładzie. Aczkolwiek był na tyle miły, że dawał dziesięć sekund na oddalenie się, tudzież dwie na złożenie broni. Jakby tego było mało, drzwi otwierał człowiek, po wcześniejszym przepuszczeniu przez wchodzącego wszystkich możliwych skanów.
W każdym razie nie mieliśmy żadnych informacji na temat tego, co było za masywnymi drzwiami rozdzielającymi zewnętrzny i wewnętrzny pierścień. Jednakże zrobiono wszelkie możliwe próby oszacowania tego, co znajdowało się w za nimi. Wzięto pod uwagę zdobyte listy transportów, wykorzystano nawet badania geologiczne, aby określić wewnętrzny rozkład zamkniętej dla naszych ludzi części. Wynik był taki, że według przełożonych nie ma się czym martwić. Ale oni zawsze tak mówili.
Do kompleksu dostaliśmy się dwoma śluzami, towarową i przeznaczoną dla personelu. Pierwsze zadanie, zabezpieczyć obydwa wejścia, zablokować wszelką komunikację. W tym celu użyliśmy specjalnych scramblerów, które miały co prawda ograniczony zasięg, ale obejmowały cały teren bazy. Pierwsza grupa zajęła się unieszkodliwieniem systemu obronnego i przejęciem kwater dla załogi cywilnej, eliminując po drodze wszystkich napotkanych strażników. Do mnie i mojego oddziału należało zajęcie zbrojowni i wyczyszczenie zewnętrznego laboratorium. Personel badawczy został nieszkodliwie zneutralizowany przy pomocy broni paraliżującej. Jedyne, co będą odczuwali po przebudzeniu to cholerny kac. Ale mogli się tu nie pchać.
Tacy ludzie zawsze dziwią się, gdy do pomieszczenia wpada coś czarnego, robiącego błysk i dużo huku, a zaraz potem pojawia się oddział specjalny, który eliminuje każde zagrożenie na swojej drodze. Szybko, sprawnie. Nieważne, czy wiedzą, że już jesteśmy, czy są zaskoczeni. Zawsze wyglądają tak samo, kuląc się z jękiem, trzymając za twarz.
Wyczyszczenie zewnętrznego pierścienia zajęło nam kilkanaście minut. Jedyny problem mogły stanowić roboty, ale większość z nich została wyłączona przez pierwszy oddział, razem z automatycznymi działkami i czujnikami. Jedyne, co pozostało, to cztery maszynki łażące w pobliżu drzwi do drugiego segmentu. Na nie jednak także mieliśmy sposób. Wzięliśmy ze sobą specjalny rodzaj amunicji, który rozwalał całą elektronikę takich urządzeń. Do nas należało jedynie dobrze trafić. Z tym jednak nie mieliśmy żadnego problemu. Kilka celnych serii i z robotów zostały dymiące kawałki żelastwa. Po piętnastu minutach od wejścia, staliśmy przed drzwiami, których nie mogli sforsować nasi szpiedzy, ani urządzenia sondujące.
Dla nas wejście do środka nie stanowiło problemu. Kilka odpowiednio rozlokowanych ładunków wiercących rozniosło metalowe wrota natychmiast, umożliwiając nam zajęcie się tą częścią laboratorium, które, jak się okazało, zostało całkiem nieźle oszacowane. Wnętrze właściwie nie było duże. Dwa owalne poziomy, na każdym kilka pomieszczeń ze stanowiskami komputerowymi. Przez kratkę podłogi widać było całą dolną część. Za balustradą pierwszego piętra otwierała się kilkumetrowa przepaść do dolnego poziomu, do której prowadziły dwie windy. I tam właśnie był problem. Wielki kawał kompozytów, superlekkich, superwytrzymałych stopów tytanowo - wolframowych, odpornych na wszelkie możliwe naprężenia, jakie według projektantów zostałyby wygenerowane podczas odpalania i funkcjonowania urządzenia.
Po cholerę oni w ogóle robią takie rzeczy? Wysoka na sześć metrów, błyszcząca kolumna średnicy ponad dwóch. Całkowicie gładka. Przy podstawie, jakieś półtora metra nad podłogą, znajdowało się osiem mniejszych cylindrów, łączących się z głównym przy pomocy izolowanych rur. Wyglądało to jak system chłodzenia. Wiedziałem jednak, że wszystko to był przysłowiowy wierzchołek góry lodowej. Pod nami znajdowała się właściwa część całego urządzenia. Masa generatorów, układów wspomagających, zasilających, chłodzących. Wszystko wydrążone w dnie, do tego w niesprzyjającym terenie. Kiedy przeglądałem plany znalezione po drodze, nie mogłem się nadziwić. Duże, ciężkie, nieporęczne cholerstwo. A przy tym zabójcze dla wszystkiego, co znajdowało się w pobliżu. A w tym przypadku 'w pobliżu' nabierało nieco szerszego znaczenia.
Najpierw jakiś fizyk wpada na genialny pomysł, który pozwoliłby na stworzenie nowego źródła energii, a raczej wykorzystanie już istniejącego. Oczywiście po odpowiedniej, drobiazgowej analizie całego przedsięwzięcia i w pełni kontrolowanych warunkach laboratoryjnych. Wszystko ładnie. Ludzkość się ucieszy, będzie czym egzystencję zasilić. Później pojawiają się kłopoty finansowe. No bo kogo stać na władowanie w wątpliwe badania równowartość połowy budżetu obecnej UE? Tylko cholerne syndykaty zbrodni, które oczywiście mają swoją wizję wykorzystania gotowego urządzenia. No ale oczywiście naukowcy nie zajmują się takimi pierdołami jak to, kto im płaci. Ważne, że przyczynią się do rozwoju nauki i pozostawią trwały ślad w historii. Tak, tyle że może to być nowy pas asteroid w naszym przewspaniałym układzie słonecznym… No właśnie. Zbyt późno następuje otrzeźwienie. Zazwyczaj wtedy, gdy projekt jest ukończony i po kilkuset tysiącach symulacji komputerowych czas wdusić przycisk. A ci, którzy za pieniędzmi stoją, nie przejmują się konsekwencjami i zastanawiają się jak tym można dołożyć swoim wrogom. Czyli właściwie całemu światu.
A na końcu tego wszystkiego wzywają takich ludzi jak ja, żeby zapobiec globalnej katastrofie. Jeśli nie na skalę układu słonecznego, bo na kosmiczną to może być trochę za mało.
I stałem teraz, mierząc do debila, który chowając się za zbrojoną szybą szczerzył zęby z tryumfalnym uśmiechem wyższości. Typowy rozpieszczony bachor. Włoski garnitur, eleganckie buty, które skrzypiały niemiłosiernie na tytanowej podłodze gdy przestępował z nogi na nogę. Rozpięta koszula, z pod której świecił złoty łańcuch. Zaczesane do tyłu włosy. I ten uśmieszek, który mówił:
'Nic mi nie zrobicie, jestem za osłoną! Ha ha ha! Zaraz wcisnę przycisk i was wszystkich usmażę!'
Właściwie dziwię się, że wcześniej tego nie zrobił. Chociaż nie, na to właśnie liczyłem. Miałem nadzieję, że będziemy mieli czas na unieszkodliwienie go. Z doświadczenia wiem, że nawet w obliczu ataku jednostek specjalnych tacy ludzie nie tracą chęci zabawy. Taka próba podniesienia swojej samooceny przez ułudę kontroli sytuacji. Roześmiana gęba. Obłęd w oczach. I to ciągłe 'zaraz was usmażę skurwysyny! Ha ha ha! Będziecie się piec jak kurczaki na ruszcie! A ja będę na to wszystko patrzył! A później naszczam na wasze dymiące truchła!'. Idiotyzm. Może gdyby poczytał trochę zanim zabrał się za finansowanie tego projektu, wiedziałby, że zarówno on, mój oddział, jak też cała reszta ziemskiej populacji może nie wyjść z tego cało. Co on sobie myśli?! Że kręcąc tym pokrętłem na konsoli zmniejszy ilość energii? A może temperaturę? Boże... Skąd biorą się tacy idioci? Chociaż nie wiem, kto jest bardziej pierdolnięty, ten, kto za to płaci i chce wykorzystać, czy autor całego pomysłu. Jak dla mnie obydwóch powinno się od razu powiesić za jaja.
W sumie połowicznie sukces osiągnąłem. Nie musiałem się oglądać, żeby wiedzieć, że trzy metry ode mnie, na piątej leżą oparte o ścianę zwłoki profesora z CERN, od którego się to wszystko zaczęło. No właśnie. Tak też bywa, że z czasem autor projektu przejmuje entuzjazm, zapał i chore pomysły na wykorzystanie potencjału urządzenia od tego, kto płaci. Z resztą czemu się tu dziwić? Trzeba być naprawdę nienormalnym, żeby to wymyślić. Nie mogę się nadziwić ludzkiej głupocie. Einstein kiedyś powiedział mądre słowa. I właśnie w chwilach takich jak ta powraca do mnie ich sens. Szkoda, że te wszystkie konwencje i humanitaryzm, o którym od lat tyle się mówi, zabraniają izolacji takich osobników już od dziecka. Osobiście poumieszczałbym ich wszystkich na jakiejś wyspie, nawet Australii, gdyby zaszła potrzeba, i zostawił, niech się leją między sobą. Ciekawe, jaki będzie stosunek tych wszystkich światłych ludzi, zasiadających w komisjach całego świata. Od Unii Europejskiej, przez Zjednoczone Kraje Ameryki Łacińskiej, Unię Stanów Zjednoczonych i Kanady, po Zjednoczony Blok Byłych Republik Sowieckich. Może gdyby wiedzieli, co się tu dzieje, zrewidowali by swój pogląd na izolację szczególnie niebezpiecznych osobników. Ale o tej akcji mało osób będzie wiedziało, ale dzięki niej właśnie mogłem olać wszystkie przepisy, dyrektywy, całe to biurokratyczne gówno, które ułatwia przestępczą działalność. Miałem okazję, żeby sprzątnąć kilka szkodliwych osób.
Żadnych wyrzutów sumienia. Co z tego, że był naukowcem. Miał jakąś rodzinę, przyjaciół. Żonę i dzieci zostawił zaraz po przeniesieniu do nowego kompleksu, a na znajomych wypiął się jeszcze wcześniej. A poza tym baran rzucił się na mnie z wrzaskiem, gdy tylko zjechałem windą. Najpierw próbowałem pogadać, ale nie był skory do zbyt długich dyskusji. Szybki strzał w serce. Na jego szczęście, zależy jak na to patrzeć, rozerwało je w momencie gdy kula dotarła do niego. Przynajmniej szybko zszedł. Został mi tylko drugi debil, trzymający palec na przycisku uruchamiającym 'Imię róży'...
'Imię róży'... Co to w ogóle za nazwa? Nie dawało mi to spokoju w od chwili, gdy na odprawie przed misją powiedzieli nam, czym mamy się zająć. Co za debil nazywa generator CNO 'Imię róży'? Odpowiedź przyszła po drodze, gdy przeszukiwaliśmy wyższe i zewnętrzne poziomy kompleksu. Kruk znalazł pamiętnik profesorka. Było tam wszystko. Od zarania pomysłu, po dzień dzisiejszy. Gdy zgrywałem całość, przeglądnąłem kilka wpisów i tam właśnie znalazłem odpowiedź. Jego żona miała w domu egzemplarz powieść Umberto Eco 'Imię róży'. A najśmieszniejsze jest to, że on nawet jej nie przeczytał. Po prostu wypatrzył na półce i nie zagłębiając się w szczegóły postanowił tak nazwać swoje wspaniałe urządzenie. Ja rozumiem ignorancję. Ale do tego stopnia? Z resztą, to nie byłby pierwszy raz.
-Będziecie się smażyć! - wrzasnął ponownie zza szklanej osłony szef jednego z ramion interesu rodziny Carver.
Gdyby choć trochę myślał, już dawno wcisnąłby ten cholerny przycisk. Wiedziałem jednak, że tego nie zrobi. Nasza znajomość ma już pewne zaszłości. Kilkakrotnie przejmowałem prowadzone przez niego interesy, a dobrze jest wiedzieć z kim ma się do czynienia. Jego dossier miałem na swoim komputerze od pierwszej akcji przeciwko niemu. Lubił się popisywać i chełpić władzą. Czuł się wtedy ważny i silny. Za nic nie odda tej radości, którą dawała mu kontrola nad życiem i śmiercią mnie i całego oddziału. A poza tym po drodze znalazłem kilka notatek, w których wyrażał wątpliwości i obawy odnośnie całego przedsięwzięcia. Choć nie trwało to zbyt długo. Jestem jednak pewien, że boi się wcisnąć ten przycisk.
-Odłóż to - powiedziałem spokojnie - Wyjdziemy stąd żywi i nikomu nie stanie się krzywda.
-Ha ha ha! Tylko ja pojadę do domu! - wrzeszczał - A wy skurwiele wyparujecie! Wystarczy, że wcisnę ten mały guziczek...
Uniósł powoli rękę, w której trzymał czarnego pilota zdalnego sterowania i ostentacyjnie zbliżył do jednego z przycisków palec wskazujący drugiej dłoni.
-Ten malutki guziczek... - jego twarz wyrażała szaleństwo. Ale też strach.
Od początku wiedziałem, że tak się to skończy. Co prawda, gdy znalazłem notatki, łudziłem się jeszcze, że może dać się go z tego wyciągnąć. Co prawda nie czekała go zbyt przyjemna przyszłość. Był oskarżony o kilkadziesiąt porwań, morderstwa, zlecenia zabójstw, handel środkami odurzającymi, żywym towarem, przewodzenie grupom przestępczym, przemyt i jeszcze kilka mniej ważnych przestępstw. Aha, prawie zapomniałem. Skurwiel grał mi na nerwach...
-Słuchaj... - ostatnia próba - To był naprawdę długi i męczący dzień - uspokoiłem oddech - Może więc odłóż tego pilota i pozwól nam iść do domu.
-Gówno mi zrobicie! - zaśmiał się szyderczo. Dla poparcia swoich słów postukał w wzmocnioną szybę oddzielającą go ode mnie i reszty chłopaków.
Ciekawe, czy wie, że od kilku miesięcy na wyposażeniu oddziałów takich jak mój jest nowy rodzaj amunicji, która po trafieniu w cel imploduje, a później eksploduje. Poza tym ten pocisk leciał ponad trzy i pół kilometra na sekundę. O tym też pewnie nie wiedział. Tak samo jak o fakcie, że zanim naciśnie guzik rozsieka go kilkadziesiąt kul. Nie tylko ja miałem go na celowniku.
Tak sobie myślę... Czy to jego ignorancja, czy po prostu nie by zorientowany w temacie jednostek specjalnych. Już od kilku lat na wyposażeniu takich oddziałów jak mój są różnego rodzaju dopalacze. Sam miałem zwiększony refleks i szybkość. A wszystko na takie właśnie sytuacje.
-Twój wybór... - mruknąłem i musnąłem spust.
Przestało mnie to dziwić po pierwszym dniu treningu z tą bronią. Zero odrzutu. No i ten świst lecących pocisków. Doskonale widziałem pękające szkło i zdziwioną minę stojącego za nią człowieka, gdy jego klatka piersiowa zmieniała się w krwawą masę. Spokojnie patrzyłem jak zszokowany pada i znika za konsolą. Zbliżyłem się powoli, cały czas w gotowości do strzału. Wiedziałem, czego się spodziewać w takich sytuacjach.
Z zadowolonego z siebie bossa artelu zostały nogi, ręce i głowa. W miejscu, w którym powinien mieć tors, była teraz bezładna plątanina porozrywanych wnętrzności, mięśni, połamanych kości. Obok prawej dłoni leżał, w ciągle powiększającej się plamie krwi, czarny pilot zdalnego sterowania.
Jasna cholera... Jak ja nie lubię, gdy ktoś myśli, że pod jednym przyciskiem ma władzę nad całym światem... Ale przynajmniej mam zajęcie.
Spojrzałem na resztę oddziału. Zero reakcji. Spokój. Ale nie było się czemu dziwić. Praca, jak każda inna...
-Baza - włączyłem nadajnik - Tu Czyściciel jeden. Misja wykonana. Obiekt przejęty. 'I...' - zawahałem się - 'Imię róży' zabezpieczone. Możecie przysyłać grupę demontującą. Odbiór.
Chwila ciszy.
-Tu Baza - ożyła słuchawka w moim uchu - Zrozumiałem Czyściciel jeden. Ekipa jest w drodze. Odbiór.
-Dziękuje Baza - odparłem, spoglądając na resztę oddziału -Czyściciel jeden, bez odbioru.
Rzuciłem okiem na zdziwione zwłoki.
Jasna cholera... Pokręciłem głową. 'Imię róży'... Odwróciłem się i ruszyłem do windy. Muszę wziąć prysznic... A po wszystkim na piwo... W tej grupie naukowców była jedna fajna pani doktor... Jak jej było...? Evelyn... Eva... Jakoś tak...


Xaneth Nightcraw.
komentarz[6] |

Komentarze do "CNO"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.173131 sek. pg: