Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
W kąciku "Z pamiętników ..." Będziemy zamieszczać opowiadania na podstawie przygód i w jakie gramy. Jeśli macie jakieś ciekawe opowiadania nadające się do publikacji w tym dziale przyślijcie je do nas.
W poniższą przygodę grałem w tegorocznego sylwestra w raz z przyjaciółmi. Byliśmy po paru miodach więc nie za wiele pamiętam. Uznałem jednakże, że przygoda była ciekawa więc ją spisałem i przedstawić wam postanowiłem.
Feralna Sprawa.
To był zły dzień. Wstałem wkurzony, zły na cały świat. Całe moje życie było jedną wielką porażką, nic za co się brałem nie wychodziło mi tak jak należy. Nie potrafiłem nawet uchronić mojej rodziny przed losem jaki zgotował im Morg.
Zginęli wraz z całą wioską, a ja przeżyłem tylko dlatego iż podczas powrotu z polowania zaatakował mnie niedźwiedź. Tak ostatnio na prawdę nic mi nie wychodziło. Błądziłem po świecie szukając jakiegoś zajęcia. Wszystko jednak za co się brałem rozpadało się i najczęściej byłem z roboty wyrzucany. W końcu dotarłem do jakiegoś miasteczka, zatrzymałem się w karczmie. Zaproszony do stołu przez szlachcica jadłem i piłem za jego pieniądze.
- Czego tak siedzicie w ciszy panie, rzeknijcie nam chociaż skąd jesteście.
- Z miejsca, którego już na mapach nie znajdziesz panie.
- Tajemniczo pan gadasz.
- Pochodzę z małej wioski na północy, zwała się Althea.
- Zwała się?
- Tak panie, została spalona wraz z mieszkańcami.
- Przykra historia.
- W istocie.
Tak mijał nam wieczór, oprócz mnie przy stole siedział także jakiś krasnal co chwila obrzucający siarczystymi wyzwiskami karczmarza za zimne żarcie, rozwadniane piwo i takie tam pierdoły. Ten wieczór tylko na pozór miał być spokojny, moje kości aż strzelały, włosy na karku jeżyły się, a tyłek swędział niemiłosiernie. Musiało się coś wydarzyć. Długo niestety czekać nie musiałem. Dlaczego niestety? Ano dlatego, że gdyby nie taki jeden głupi błazen który wszedł do karczmy wziął pana Williama Waleesa na słowo i coś mu rzekłszy oddalił się nie siedział bym teraz z dupą zamoczoną w lodowatej rzece, przyczajony w krzakach obserwując ledwo widoczne postacie na brzegu pod lasem. Tak ciekawe kim był ten błazen i dlaczego akurat jego musieli wysłać. Gdyby się chociaż ubrał normalnie, a nie wystoił w kolorowe pióra jak ciota. Szlag by go w ten głupi łeb trafił. Pan Walles też tak uważał i nie wziął cudaka na poważnie. Dobrze, że chociaż zechciał go wysłuchać bo inaczej już byśmy na murach Ostgardu wisieli. Lecz po kolei wam historie ową opowiem.
Tak następnego ranka po przepitej nocy pan Walles udał się do strażnicy, dokąd go ten błazen prosił i dowiedział się okropnej dla siebie rzeczy. Otóż skryba Ostergardzki zaginął w tajemniczych okolicznościach zabierając ze sobą listę wszystkich królewskich szpiegów jacy kiedykolwiek działali na tym świecie. Cholerni pismacy, zaufać takiemu a z błotem Cię zmiesza w tych swoich runach, a ty nawet tego wiedzieć nie będziesz. Tak więc pan William jako zasłużony szpieg musiał o głowę swą zadbać, wrócił więc tegoż ranka z końmi do karczmy i poprosił mnie oraz krasnala o pomoc. Niejedno w życiu przeszedłem i prawdę rzekłszy śmierć była by mi siostrą gdybym tylko chciał se żyły podciąć. Pocom miał żyć na tym świecie skoro nikt bliski mi nie pozostał. Po co męczyć się i cierpieć skoro śmierć można znaleźć. Tak więc przystałem do pana Williama chętnie i pierwszy byłem gotowy do drogi. Krasnal trochę się stawiał. Cholerni maruderzy z tych krasnali. A to pokraka na konia nie wsiądzie. A to jak już wsiądzie i go przywiążem to się jełop obróci by swiat na głowie oglądać. Wszak taki z nich pożytek, że toporzyskiem siekać dobrze potrafią. A i w czarnej nocy jak pół-ślepa sowa wzrok mają. Klną za to jak trzech chłopów, a za sześciu piją. Tak więc pan Walles wziął naszą trójkę na pokoje i sprawę objaśnił. Sam z nożem na gardle o pomoc nas prosił. Mnie przekonywać nie musiał, krasnal po pewnym czasie także się zgodził.
Przed drogą przespaliśmy się trochę, karczmarz jedzenie przygotował, a pan William płacił słono za wszystko bez mrugnięcia okiem. Chwilę po tym jak słońce zenit minęło siedzieliśmy już na koniach, krasnal z panem Wallesem bo przywiązany ciągle łbem do ziemi się obracał i wąsiskami jom pod koniem zamiatał. Ja prowadziłem luzaka. Ruszyliśmy na południe szukać owego skryby by go żywcem jeśli chciał lub w jakowyś inny sposób przywieść. W zasadzie skryba nie taki ważny był, ważniejsza od niego ta tajemnicza lista była i w sumie dobrze, że chociaż pan William czytać umiał bo tak to moglibyśmy jakieś inne herezyje przez przypadek przywieść.
Wieczorem Ostergard już hen za za nami został, a my wypytując po karczmach i wsiach prosto jak strzała pędzili na południe w kierunku granic państwa naszego, gdzie niejako ów skryba uciekać miał. Dwa dni później dojechaliśmy wreszcie do Udgardu ostatniego większego miasta przed granicą. Tu pan Walles udał się do strażnicy by tam wypytać się ino czy nie widzieli tu owego typa, a nuż przypadkiem zadarł ze strażą. Dla mnie myśl ta dziwaczna się wydała bo niby po co poszukiwany miałby się strażą w łapy pchać. Chociaż jak to ludziska gadają, że ino najciemniej niby pod latarnią. Tak więc wziął pan William krasnala i poszli do strażnicy, ja natomiast wpadłem na ciekawy w sumie i jak się później okazało skuteczny pomysł. Wziąłem od pana Williama dwadzieścia złociszy i połowę do sakiewki żem wsadził co by wszyscy widzieli. Poszedłem tak na rynek. Długo czekać nie musiałem gdy tu ni z tego ni z owego jakiś młokos wpadł na mnie i mą sakiewkę zerwać chciał. Złapałem go wtedy za łapę, a ten mordę drzeć zaczął w niebo głosy. Zamilkł na szczęście jak mu powiedziałem, że całe to złoto będzie jego jeśli mi pomoże. Chytra gnida, więcej chciał, ale informacje miał niezłe. Dowiedziałem się od niego, że ów skryba był zeszłej nocy w gospodzie w dzielnicy biedoty. Uradowany ze szczęścia omal go nie uściskałem, ale wszy pewnie gówniarza dobrymi przyjaciółmi były. Tak więc wziąłem szczyla i zaprowadziłem do pana Wallesa by i ten usłyszał dobrą wiadomość. Po krótkiej rozmowie udaliśmy się wszyscy do pewnej karczmy. Tam jeno ja i pan Walles weszliśmy by wypytać karczmarza o owego gościa, lecz jedyne czegośmy się dowiedzieli to to iż był, a raczej byli oni tutaj wieczora poprzedniego, wynajęli pokój płacąc za trzy dni z góry i gdzieś wyszli nie zwalniając go. Udaliśmy się więc na górę a pan William otworzył jakimś kawałkiem blachy zamek od ich pokoju. W środku nie było niczego, wartego wspominania, oprócz kajdan przymocowanych do łóżka.
Wyszliśmy na podwórze gdzie krasnolud intensywnie dawał przykazania chłystkowi co doprowadziło mnie i pana Wallesa do śmiechu. Omałośmy tam nie padli bo w świecie to chyba wyjątek, żeby krasnal moczymorda gówniarza pouczał by ten piwska nie żłopał i po kieszeniach ludziom łap nie pchał. Jakoś wzięliśmy się w garść i ugadaliśmy plan co by krasnal inkognido wszedł do owej karczmy i tam czekał aż owi uciekinierzy się pojawią. Po owych łańcuchach w pokoju mogliśmy dojść ino do jednego wniosku, że ów pismak został siłą porwany by wyjawić komuś wiadmości za które go ścigaliśmy. Tak więc zaszliśmy w trójkę do kaczmy, ja z panem Wallesem poszliśmy na pokoje zjeść coś, krasnolud zaś został na dole. Tak minął nam dzień i kawałek wieczora. Już nie pamiętam kto to powiedział w każdym bądź razie doszliśmy do wniosku że ów porywacz już ruszył dalej a pokój był tylko zmyłką. Szybko więc zebraliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy na dół. Tam ja poszedłem rozliczyć się z karczmarzem, a pan William ruszył oporządzić konie. Wziąłem od karczmarza prowiantu, zapłaciłem rachunki i gdy wreszcie gotów byłem do wyjścia prawie potknąłem się o tego małego szczyla, który nam wskazał to miejsce. Po jego twarzy płynęły łzy, a on płaczliwym głosem powiedział, że pan Walles czeka na mnie za zewnątrz i że on chce go zabić. Jak tylko mogłem starałem się przekonać szczyla, że nikt gardła nie zamierza mu podcinać. Gówniarz darł się coraz głośniej tak, że w końcu nie wytrzymałem i złapawszy go za włosy wyciągnąłem z karczmy owej. Tam bardzo wkurzony pan William powiedział mi, że dzieciuch ma dla nas ważne informacje ale nie chce nam ich podać. Po kilku próbach wyciągnęliśmy od niego ulicę na której ów porywacz teraz przebywa. Dzieciak nic więcej jednak powiedzieć nie chciał, iść z nami też, więc niestety pan Walles musiał go ogłuszyć. Udaliśmy się na wskazaną ulicę i tam po ciężkich próbach cucenia dzieciaka, w końcu udało się go dobudzić. W wielkich bólach i za bardzo dużym wynagrodzeniem dzieciak wskazał nam właściwy dom. Psia kość za tą kasę co otrzymał to zwykły człowiek przez miesiąc z górą mógłby chodzić pijany - zasrany mały szczeniak. Gdy doszliśmy do owego budynku naszym oczom ukazały się ciężkie dębowe drzwi z marnym zamkiem z którym pan Walles uporał się w chwil kilka. W środku było ciemno, duszno i jakoś nieprzyjemnie. Pan William dodawał nam otuchy mówił żebyśmy się nie bali oraz uważali na siebie, gdyż możemy mieć do czynienia z potężną magią. Jaki głupi byłem, że mu wtedy nie dałem wiary. W domu tym straszyło coś, co musiało być bardzo okropne ochydne i paskudne. Po raz pierwszy ujrzał je pan Walles, mówił że to była twarz, która wystawała z prześcieradła, a gdy w nie uderzył trysnęła krew. Nie żebym mu nie wierzył bo faktyczne krew na prześcieradle była i to świeża, ale żadnego ciała. Później przypomniałem sobie, że mam pochodnię, którą pospiesznie wyciągnąłem z plecaka i poczołem rozpalać. Do mych uszu doleciał przeraźliwy krzyk, nie wiem skąd¸ ale na pewno był przeraźliwy, bo o mało całe gówno z dupy mi nie wypadło. W tym domu było naprawdę jakoś dziwnie czasami widziałem jakieś cienie, krasnal ponoć jakiegoś człeka, a pan William powiedział, że czuł dotyk czyjejś dłoni mimo iż nikogo tam nie było. Dosłownie w domu nie znaleźliśmy nikogo. Tylko jedną mapę naszego królestwa na którym zaznaczone były miasta wzdłuż najkrótszej drogi do granicy.
Po szybkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że szkoda marnować czasu i ruszyliśmy w drogę szlakiem, który jak myśleliśmy wybrał porywacz. Tak oto dotarliśmy do tej małej polanki pod lasem wzdłuż której płynęła sobie cholernie zimna rzeczka, a w której to odmrażamy sobie dupy od dobrej godziny. Pod lasem pali się ognisko obok którego leży jakaś związana postać, zapewne nasz pismak, obok niego siedzi jakiś przygarbiony staruszek, oraz dwóch wojaków. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że zaczekamy aż pójdą spać i dopiero wtedy zaatakujemy. Czas dłuży mi się niesłychanie lecz to już nie potrwa długo. Staruszek już się kładzie jeden z wojaków się szykuje. Jeszcze godzina i zaczynamy. Z tego co dowiedziałem się od pana Williama to najgroźniejszy podobno jest ów staruszek, który jest jakimś czarownikiem i potrafi miotać wielkimi kulami ognia. Według planu pan Walles postara się nim zająć my natomiast mamy nie dopuścić by któryś z tych wojaków zabił jeńca.
Wreszcie nadszedł czas na nasz ruch. Scisnąłem mocnej mój miecz w garści i na znak dany przez pana Williama rzuciliśmy się do ataku. Byli dość blisko nas tak że zanim zdążyli się dobrze przygotować i przebudzić już byliśmy przy nich. Szybko doskoczyłem do jednego z wojaków ciąłem go przez łeb, ale był szybki i zdążył się uchylić. Kątem oka widziałem jak krasnal z toporzyskiem co rusz podskakuje by zdzielić w łeb drugiego wojaka. Psi syn z którym przyszło mi walczyć był diabelnie szybki, dobrze chociaż, że siłą i wzrostem nad nim górowałem. Gówno takie machało tym mieczem jak porąbane. Nie miałem chwili wytchnienia. Całe szczeście, że miałem przy sobie tarczę, którą spychałem go w stronę ogniska. Parę razy mnie zadrasnął. Ja go ani razu nawet nie trafiłem. Nie wiem jak to robił ale gdy ja go ciąłem, on już parował. Cholernik straszliwy. Myślałem, że padnę przed nim na mordę ze zmęczenia, gdy nagle z nieba walnął grom niebieski gdzieś bardzo blisko tak mocno, że aż ziemia się zatrzęsła. W łbie mi straszliwie zadzwoniło i o mało się nie przewróciłem. Mój wróg takiego szczęścia nie miał wpadł dupą do ogniska, a ja z litości go dobiłem. Szybko rozejrzałem się się po okolicy i zobaczyłem jak krasnolud skalp swojemu wrogowi ściąga. O dziwo tamten dychał jeszcze i darł się przeraźliwie. Klnął gorzej niż krasnal a to prawie niemożliwe. No chyba, że ktoś utnie Ci obie nogi tuż pod kolanami. Nie o krasnala jednak się martwiłem, a o pana Williama który stał tuż przed starcem cały świecąc się na niebiesko. Po jego ciele pełgał ognień tyle, że nie czerwony jak po tym dupku w ognisku, a niebieski. Stałem jak wmurowany nie mogąc pojąć co się dzieje. Pan Walles ze sztyletem w ręku, która jakby go wyraźnie nie słuchała, próbował sobie gardło podciać. Jego ręka co rusz zbliżała się i oddalała od jego szyi. On zaś wyglądał jakby się z kimś na ręce siłował. Miał gębę całą czerwoną, a po twarzy spływał mu pot strumyczkami. W końcu udało mi się ruszyć z miejsca i z mieczem w dłoni pobiegłem na starca. Ten powoli obróciła głowę w moją stronę i ja niefortunnie potknąłem się o coś wystającego z ziemi. Ostatkiem sił udało mi się jeszcze mieczem rzucić, który poleciał w kierunku dziada. Trafił by go w łeb gdyby ten nagle nie rozpłynął się w powietrzu. W tej samej chwili pan William padł na kolana i dziękować bogu zaczął. Ja jakoś na nogi wstałem i poszedłem jeńca uwolnić. Przeciąłem mu więzy u rąk i począłem przecinać u nóg a ta gadzina sztylet od trupa w ognisku wyjęła i pchnęła mnie w plecy. Przed oczyma całe moje życie mi przeleciało, padłem gębą u jego stóp słysząc tylko szaleńczy śmiech. Zginąć w taki sposób toż to głupie straszliwie pomyślałem i skonałem.
Khazis. |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Feralna Sprawa." |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|