Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Myeven
W chatce pod lasem zamieszkało młode małżeństwo. Założyli małe gospodarstwo. Nie żyli w bogactwie, ale też nie przymierali głodem. Do szczęścia brakowało im tylko dzieci, więc niesamowicie uradowała ich wiadomość o ciąży. Kobieta urodziła śliczną czarnowłosą dziewczynkę. W dwa lata później urodziły im się bliźnięta – dwie córki. Pierworodne dziecko rozwijało się szybciej od innych, wcześnie zaczęła chodzić, mówić. Kiedy tylko mogła pomagała matce w najróżniejszych pracach domowych, zawsze jednak bardziej interesowało ją, dokąd ojciec wychodzi wcześnie rano.
-Tato…- szept obudził śpiącego mężczyznę. Przetarł oczy i zobaczył uradowaną pięciolatkę.
- Słucham, kochanie? Czemu zawdzięczam tę wczesną wizytę?
- Bo…bo ja chciałam, żebyś mnie zabrał ze sobą. Na polowanie, tato. Proszę…- dziewczynka spojrzała na niego psim wzrokiem.
- Córeczko. Tyle razy mówiłem ci, że nie mogę cię zabrać. Jesteś za mała i tylko byś przeszkadzała.
- Tatusiu! Obiecuję, że będę grzeczna! Nie odezwę się, ani nawet nie poruszę! Mogę nawet nie oddychać! – Prosiła Myeven. – Zgódź się, tato. – Mężczyzna nic nie odpowiedział, wstał i włożył koszulę. Wziął córkę za rękę i wyprowadził z sypialni.
Myeven ku zdziwieniu ojca potrafiła zachować się bezszelestnie. W dodatku miała świetny słuch i kilka razy wskazała ojcu kierunek. Mężczyzna był naprawdę dumny z dziecka.
Minęło kilka lat, Myeven dorastała, doskonaliła swoje umiejętności myśliwskie. Często sama biegała po lesie, tropiąc małe zwierzęta. W dniu jedenastych urodzin rodzice postanowili kupić jej łuk. Uznali, że to będzie najlepszy prezent dla ich młodej córki. Rzeczywiście dla Myeven ten przedmiot stał się najcenniejszy, nosiła go zawsze przy sobie. Ojciec był pełen podziwu dla umiejętności córki. Z biegiem czasu dziewczyna stawała się coraz bardziej samodzielna. Podczas gdy młodsze siostry sprzątały w domu, zajmowały się gospodarstwem Myeven przebywała w lesie - sama lub z ojcem. Pewnego dnia, jak co dzień dziewczyna wyszła przed świtem, jednak wracając zatrzymała się gwałtownie na skraju lasu, zauważyła gęsty, ciemny dym unoszący się w miejscu gdzie był jej dom. Podeszła trochę bliżej, by sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu płonącej chaty. Serce tłukło jej w piersi jakby za chwilę miało wyskoczyć. W oczach zalśniły łzy. Kiedy stwierdziła brak jakiegokolwiek ruchu dobiegła tak blisko chaty jak mogła. Zasłoniła usta dłonią i nasłuchiwała jakichkolwiek odgłosów. W głowie brzmiał tylko rozpaczliwy krzyk, który wołał: „musicie żyć!”. Długo nie mogła wytrzymać w dymie, musiała odejść dalej. Wróciła na skraj lasu i przysiadła na trawie. W ręku ściskała medalion, który dostała od matki…tak…to przecież było tego dnia rano. Chciała płakać, ale łzy uparcie nie chciały płynąć.
Wreszcie Myeven zerwała się i pobiegła w stronę wioski ile sił w nogach. W sakiewce przywiązanej przy pasie od czarnej sukienki miała trochę oszczędności. Za te pieniądze kupiła strzały i długi czarny płaszcz z kapturem, gdyż zbliżała się zima. Z kołczanem na plecach, łukiem przerzuconym przez ramie i medalionem na szyi ruszyła szlakiem handlowym przed siebie. Nie wiedziała, dokąd on prowadzi, ale nie obchodziło jej to. Po szlaku poruszały się w obydwie strony nieustannie jakieś wozy, grupy ludzi lub też pojedynczy przechodnie. Wysoka, czarnowłosa dziewczyna szła pewnym, szybkim krokiem.
- Co taka piękna dziewczyna robi tutaj sama? – Zaczepił ją mężczyzna jadący powoli wozem. – Może zabierzesz się ze mną? Idziesz w tym samym kierunku, a na moim wozie starczy dla ciebie miejsca. – Wyglądał na dwadzieścia kilka lat, był szczupły i dobrze zbudowany, w jego głosie nie było nic niepokojącego. Człowiek zatrzymał wóz i popatrzył zachęcająco na Myeven. Ta również zatrzymała się, po czym niepewnie wskoczyła na wóz.
- Jestem Grewon. Może jesteś głodna? Mam trochę chleba. – Zaproponował uprzejmie. Dziewczyna nie odpowiedziała, nie śmiała nawet spojrzeć na Grewona. Ten wyjął z kieszeni pieczywo i włożył jej w dłonie. – Jedz. – Nadal nic nie mówiąc Myeven ugryzła kawałek. Zapatrzona gdzieś w przestrzeń usiłowała wyrzucić z pamięci widok palącego się domu. Mężczyzna kilkakrotnie próbował nawiązać rozmowę, ale jego towarzyszka zdawała się w ogóle go nie słyszeć.
- Zatrzymamy się tu na chwilę. – Wskazał na wąski strumień płynący w pobliży drogi. - Trzeba napoić konie. – Powiedział, po czym zjechał powoli z drogi i zeskoczył z wozu. Zwierzęta piły, a on napełnił wodą dwa bukłaki i obmył twarz. Popatrzył na dziewczynę stojącą obok koni. Napawał się chwilę widokiem jej pięknego ciała, a potem podszedł do niej i zapytał:
- Jesteś młoda i śliczna. To nie możliwe, żebyś zaczęła podróż od tak. Co cię do tego skłoniło? – Myeven stała nadal bez ruchu nie patrząc na mężczyznę. Ten nie chcąc naciskać, odwrócił się i już chciał odejść, kiedy dziewczyna złapała go za ramię. Spojrzał na nią z nadzieją, że wreszcie się czegoś dowie o tej niesamowitej osobie, ale ona tylko cicho szepnęła:
- Dziękuję.
Jechali dalej przez resztę dnia, aż zapadł zmierzch. W oddali widać było światła miasteczka, a na niebie lśniły tysiące gwiazd. Grewon zarządził kolejny postój, gdyż nie chciał podróżować nocą. Zatrzymali się na skraju małego lasu, kilkadziesiąt metrów od drogi. W cieniu miedzy drzewami nie rzucali się w oczy. Grewon zdjął z wozu kilka koców i rozłożył na mchu.
- Ja nie jestem jeszcze senny. Postoję na warcie, a ty się prześpij. Sen dobrze ci zrobi. – W jego głosie brzmiała troska. Kiedy Myeven położyła się na kocach mężczyzna siadł obok niej i zamyślił się. Kiedy tak siedział w milczeniu, dziewczyna poruszyła się gwałtownie.
- Nie!! – Krzyknęła przez sen. – Zostawcie ich! Nie możecie! NIE!! – Grewon delikatnie pogładził ją po włosach. Przestała krzyczeć i wtuliła się w niego. Nie miał serca budzić dziewczyny. Spędził na warcie całą noc. O świcie Myeven otworzyła oczy i szybko odsunęła się od mężczyzny, podniosła swój kołczan i łuk. Grewon nic nie powiedział, wstał i zaczął składać koce. Na policzkach dziewczyny pojawiły się lekkie rumieńce, odeszła kilka kroków, by tego nie zauważył. Weszła dalej do lasu bez najmniejszego szmeru.
- Do miasteczka dzień drogi. – Oznajmił, kiedy wróciła. Odpowiedział mu tylko delikatny uśmiech na twarzy dziewczyny.
Ponownie ruszyli szlakiem handlowym przed siebie. Mężczyzna ponownie próbował nawiązać rozmowę:
- Mieszkam w miasteczku. W tym roku zacznę budowę domu. – Odczekał chwilę, ale dziewczyna nie odezwała się, więc ciągnął dalej: - Kupiłem działkę na skraju lasu. Z daleka od miasta… - urwał widząc, że dziewczyna podniosła głowę.
- Ja…też mieszkałam na skraju lasu. Z matką, ojcem i siostrami. – Powiedziała to powoli i cicho. Potem znów opuściła głowę i wydała mu się jeszcze smutniejsza. Nie wiedział czy mówić dalej czy milczeć. Postanowił zmienić temat.
- Mój ojciec jest właścicielem karczmy. Wysłał mnie do Riverland po wino. Ponoć tam jest najlepsze. Niestety ja się na tym nie znam.
- Riverland…- powtórzyła ledwo słyszalnym szeptem dziewczyna.
- Tak, właśnie tam. Znasz tę wioskę?
- Tak…- Grewon odczekał chwilę, ale Myeven nie dodała ani słowa więcej, więc kontynuował:
- Pojechałem tam. To dziwna wioska. Ludzie całkiem mili, ale jacyś podejrzliwi. Ze wszystkiego musiałem się tłumaczyć, ale wreszcie sprzedali mi to wino. Więc wracam do Smithis. No i po drodze spotkałem ciebie, ale nic o tobie nie wiem…- zakończył trochę kulawo swoja opowieść. Ponownie zapadło milczenie. Aż do zmroku podróżnicy nie rozmawiali. Myeven przyglądała się różnym mijającym ich ludziom, a Grewon rozmyślał i rozmyślał o pochodzeniu tej tajemniczej dziewczyny. Nawet nie wiedział jak ma na imię.
Zapadł zmierzch. Grewon znów się odezwał:
- Jak ja się mam do ciebie zwracać? Jesteś młodsza ode mnie, nie znam twojego imienia…Czy ty się czegoś boisz? Powiedz, chociaż jak cię nazywają.
- Na imię mi Myeven. – Odezwała się dziewczyna ledwo słyszalnym szeptem. – Tego dnia, kiedy mnie spotkałeś…- i opowiedziała mu cała historię o sobie. Grewon nie przerywał, uważnie słuchał i rosło w nim współczucie. Kiedy dziewczyna skończyła opowiadać pogładził ją po włosach i obdarzył ciepłym uśmiechem.
- Jesteśmy na miejscu. – Oznajmił Grewon, kiedy dojechali do miasta. – Witaj! – Zwrócił się do strażnika, który schylił lekko głowę i otworzył bramę. W miasteczku panował wesoły gwar. Po placu biegały roześmiane dzieci, z niektórych okien ludzie machali do Grewona. Wjechali w wąską uliczkę na lewo od placu. Minęli kilkanaście domów i sklepów, potem skręcili w prawo i zatrzymali się przed Karczmą pod Czarną Owcą. Grewon zeskoczył z wozu i wszedł do karczmy. Myeven została na miejscu. Po chwili drzwi ponownie się otworzyły i wyszedł Grewon w towarzystwie dwóch mężczyzn.
- To mój ojciec Erik – wskazał na wysokiego człowieka w średnim wieku. – A to mój brat Nedr. – Pokazał drugiego mężczyznę. – A to Myeven, podróżowała ze mną. – Dziewczyna uśmiechnęła się do nich i zeskoczyła z wozu by podać im rękę. Obydwu uścisnęło jej dłoń.
- Zatrzymasz się u nas? – Zagadnął uprzejmie ojciec Grewona. – Mamy tutaj ładny pokoik dla jednaj osoby, możesz tam pomieszkać.
- Nie mam pieniędzy. – Rzuciła krótko Myeven. Erik zmieszał się, spojrzał na syna potem znów na dziewczynę.
- Co do tego możemy się dogadać. Może…hm…zamiast płacić za pokój będziesz pracować w karczmie. Właśnie szukałem nowej kelnerki. Co ty na to?
- No…dobrze. Myślę, że na razie nie mam innego wyjścia. Dziękuję.
Erik otworzył drzwi do karczmy i zawołał:
- Margot! Margot! – Po chwili nadbiegła średniego wzrostu kobieta o kręconych, brązowych włosach.
- Tak?
- Margot, zaprowadź tę dziewczynę do pokoju numer cztery. Masz jakieś rzeczy ze sobą? – Zwrócił się do Myeven.
- Nie. – Odpowiedziała i weszła do karczmy. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Przez duże okna do środka wpadały promienie słońca. Mimo późnej jesieni na dworze było ciepło. W karczmie unosił się słodkawy zapach miodu pitnego. Większość stołów była zajęta przez mężczyzn i kobiety różnych ras. Margot zaprowadziła ją do schodów:
- Tam na górę, drugi pokój po lewej. Tutaj masz klucz. – Powiedziała i podała jej duży mosiężny klucz. Myeven wzięła go i poszła na górę. Pokój nie był duży, ale wystarczający. Pod ściana stało duże łóżko wyścielone kocami, obok łóżka mała komoda, na której stały dwie świece. W rogu pokoju był kwadratowy drewniany stolik i spore krzesło. Dziewczyna zdjęła kołczan z pleców i odłożyła łuk. Rozległo się głośne pukanie i drzwi się otworzyły. Wszedł Grewon niosąc tacę z jakimś posiłkiem i dwoma kuflami. Postawił to na stole i zaprosił gestem Myeven. Ta od razu usiadła przy stole i zaczęła jeść, a mężczyzna patrzył na nią z uśmiechem. Z każdą chwila wydawała mu się piękniejsza, nie mógł oderwać od niej oczu. Kiedy Myeven skończyła posiłek spojrzała na niego wdzięcznie i po raz pierwszy szeroko się uśmiechnęła.
- Kiedy mogę zacząć pracę? – Zapytała.
- Nie wiem. Musisz porozmawiać z moim ojcem. On jest na dole. Ale…- dodał pośpiesznie, widząc jak dziewczyna wstaje i kieruje się do drzwi. – Ale…może później?
- Nie chcę się obijać. Lepiej zacznę od razu.
- Poczekaj. – Grewon zatrzymywał ją, choć sam nie wiedział, co jej powiedzieć. Kiedy znów zatrzymała się, tym razem krok przed nim i spojrzała pytająco rzekł:
- Chciałem ci powiedzieć, że bardzo miło mi się z tobą podróżowało. – Skłamał; na nic innego się nie odważył. Odwrócił się i pierwszy wyszedł z pokoju. Ona zrobiła to samo, zamknęła drzwi na klucz i zeszła na dół. Zauważyła właściciela karczmy i podeszła do niego.
- Kiedy mogę zacząć pracę, proszę pana?
- Ach, to ty. Oczywiście jak najszybciej. Nawet zaraz. Chodź ze mną do kuchni, wszystko ci wytłumaczę. – Zaprowadził ją do sporego pomieszczenia, w którym było niezwykle duszno. Poza tym unosił się tutaj zapach gotowanego mięsa i przypraw.
- Załóż to. – Wręczył jej biały, krótki fartuszek. – Mam nadzieję, że masz dobrą pamięć. Tam są jakieś ścierki, do wycierania stołów. Pamiętaj, żeby być uprzejmą dla klientów bez względu na ich zachowanie i wygląd. Gdyby coś było nie tak od razu powiedz mi lub moim synom. Rozumiemy się?
- Tak jest.
- To do roboty.
Spędziła pracując resztę dnia, cały wieczór i kawałek nocy. Ostatni klient opuścił karczmę około drugiej. Obydwie kelnerki sprzątnęły ze stołów i umyły podłogę.
Myeven mimo zmęczenia nie mogła zasnąć. Na dźwięk pukania zerwała się z łóżka. Pobiegła otworzyć drzwi, zobaczyła w nich Erika.
- No! Mamy klientów, do roboty, moja droga.
- Ach, nie wiedziałam. Już idę. – Zamknęła drzwi i zeszła na dół. Rzeczywiście mieli klientów i to wielu. Margot prawie biegała między stolikami.
- Rusz się, na co się gapisz! – Krzyknęła do Myeven, która natychmiast wzięła się do pracy. Po jakimś czasie do karczmy wszedł Grewon. Dziewczyna na chwile się zatrzymała. Pierwszy raz widok tego mężczyzny wywołał u niej jakby radość. Uśmiechnęła się do niego i podeszła do kolejnego stolika wracając do obsługi klientów. Grewon wszedł do kuchni, a za moment z niej wyszedł i podszedł szybkim krokiem do Myeven.
- Chodź, porywam cię stąd. – Szepnął jej do ucha i złapał za rękę. – Nie martw się. Chodź. – Pociągnął ją do wyjścia.
- Gdzie mnie zabierasz? – Zapytała podejrzliwie dziewczyna. – Twój ojciec mnie zabije!
- Nie ma mowy! Ja mu na to nie pozwolę! – Pokierował ją wzdłuż ulicy. Kluczyli przez dłuższą chwile miedzy domami, aż w końcu wyszli na plac po drugiej stronie miasteczka. Przed brama czekał na nich piękny, szary wierzchowiec.
- Wskakuj! – Dziewczyna posłusznie wsiadła na konia. On również wsiadł za nią. Dotarli w końcu na skraj lasu. Był tam nieduży ogrodzony teren, na którym leżały belki drewna, młoty i inne narzędzia.
- Chciałem ci to pokazać. – Wskazał ręka w stronę horyzontu. Właśnie zachodziło słońce. Niebo pokryło się różnymi barwami zaczynając od ciemnego granatu po jasny pomarańcz i czerwień. Był to zachwycający widok.
- Dlaczego właśnie mi to pokazałeś? – Zapytała dziewczyna.
- Bo jesteś najbardziej niesamowitą osoba jaką do tej pory spotkałem. – Rzekł. Myeven uśmiechnęła się i podziwiała ten krajobraz.
Minęło kilka dni, podczas których Myeven pracowała, pracowała i pracowała. Nie miała ani chwili, aby wyjść na spacer lub zrobić cokolwiek innego. Piątego dnia w karczmie pojawił się dziwny osobnik. Był nim wysoki mężczyzna w długim ciemno-szarym płaszczu do ziemi. Spod kaptura wystawał jedynie czubek jego nosa. Usiadł przy stole w rogu, sam. Myeven od razu do niego podeszła, aby przyjąć zamówienie, jednak ten mruknął tylko coś, co brzmiało jak „nie, dziękuję”. Dziewczyna nie chciała być natrętna, więc odeszła. Ruch w karczmie zwiększał się, a dziwny jegomość siedział na swym miejscu. Po zmierzchu, kiedy ruch trochę się osłabił Margot szepnęła do Myeven:
- Hej, ten facet, tam w rogu, cały czas się na ciebie gapi!
- Jesteś pewna? – Zaniepokoiła się dziewczyna.
- Na mą głowę! Oczywiście!
- Czego może chcieć?
- Idź i się zapytaj! Przecież ci nie zrobi krzywdy. Chyba. – Dodała pospiesznie. I wróciła do kuchni. Myeven postanowiła na razie nie zbliżać do mężczyzny. Późnym wieczorem, gdy w karczmie zostało dwoje głośno dyskutujących elfów i jakiś pijany gość, tajemniczy mężczyzna uniósł rękę, jakby chciał złożyć zamówienie. Myeven musiała podejść do niego, gdyż Margot wyszła już do domu.
- W czym mogę pomóc?
- Usiądź.
- Słucham?
- Usiądź. – Jego głos był bardzo spokojny i poważny.
- Nie chce być nie uprzejma, ale jestem w pracy i nie mam czasu na rozmowę.
- Dobrze, więc ja poczekam. – Powiedział nie zmieniając tonu. – Wynajmujesz tutaj pokój?
- Tak.
- Mógłbym tam na ciebie poczekać, Myeven?
- Słucham? Kim pan jest? – Była bardzo zdziwiona, że mężczyzna zna jej imię, czego od niej chce?
- Dowiesz się wszystkiego, ale nie tutaj. Dasz mi klucz do swego pokoju? – Dziewczyna już nic nie powiedziała. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem, wyjęła z kieszeni klucz i położyła na stole. Kiedy wracała między stołami zaczepił ja jeden z elfów.
- Moglibyśmy dostać jeszcze dwa piwa?
- Tak, już się robi.
Około trzeciej w nocy, wszyscy wreszcie opuścili karczmę. Myeven posprzątała najszybciej jak umiała i popędziła na górę.
- Dobrze, że już jesteś. Usiądź. – Odezwał się mężczyzna tym samy spokojnym głosem. Tym razem dziewczyna usiadła na krześle i wpatrywała się w postać. Po chwili gość zrzucił z głowy kaptur ukazując swoja twarz. Spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Myeven miała wrażenie, że przeszywa jej ciało na wylot. Nie miała odwagi się odezwać.
- Myeven, posłuchaj. Dokładnie tydzień temu spłonął twój dom. Uciekłaś stamtąd nie szukając niczego. Po prostu odeszłaś. Wiedz, że to nie stało się bez przyczyny. – Dziewczyna siedziała z szeroko otwartymi oczyma, wpatrywała się w mężczyznę bez słowa próbując zrozumieć to, co od niego słyszy. – Twoją matkę i dwie siostry zabito na miejscu, ale twojego ojca nie było wtedy w domu, gdyż poszedł szukać ciebie. Wiedział, że do jego domu zbliżają się dwaj wojownicy. Wiedział, czego szukają i wiedział gdzie to jest. Myślał, iż jego żonie i dwójce dzieci nic nie grozi, więc skupił się na twoim bezpieczeństwie. Niestety nie zdążył cię znaleźć. Ty byłaś szybsza. Pierwsza wróciłaś do domu i uciekłaś. Miałaś dużo szczęścia, że dotarłaś aż tutaj. Jednak tamci wojownicy nadal szukają tego cennego przedmiotu. Nie domyślasz się, o co chodzi?
- Zaraz, mój ojciec mnie szukał? On żyje? Kim byli ci wojownicy, dlaczego zabili matkę i siostry? – Myeven miała mętlik w głowie. Kiedy zaczęła myśleć, że wszystko się ułoży, pojawia się jakiś człowiek i mówi jej o tym wszystkim!
- Szukał cię, tak, ale niestety już nie żyje. Został zamordowany przedwczoraj, próbując cię odnaleźć. Wojownicy na razie pozostaną tylko wojownikami. Kiedy nadejdzie czas dowiesz się kim są. Zadałem ci pytanie, Myeven. – Dziewczyna sięgnęła do medalionu na swojej szyi. – Tak. – Powiedział mężczyzna. – Szukali medalionu. Teraz nie jesteś tutaj bezpieczna. Nie będziesz bezpieczna dopóki masz medalion.
- Chętnie go oddam. Nie potrzebuję go.
- Wojownicy już cię szukają. Jeśli cię znajdą – zabiją. Tylko, gdy medalion trafi do pewnego maga, będziesz naprawdę bezpieczna. Musisz go odnaleźć.
- Nie będę nikogo szukać!
- Więc, co zamierzasz? Musisz tylko dostarczy ć medalion. Potem nic już ci nie grozi.
- Nic mi nie grozi! Też mi coś! Dlaczego ja? Niech ktoś inny dostarczy medalion!
- Zastanów się dobrze. Jeśli oddasz go komuś skażesz tego kogoś na śmierć. Tylko ty masz taką siłę. Zrobisz jak będziesz uważała. Jutro wieczorem będę w karczmie. Jeśli się zdecydujesz na podróż – pomogę ci. Jeśli nie – trudno. Dobranoc. – Rzekł i wyszedł zostawiając dziewczynę samą. Długo siedziała na krześle zupełnie bez ruchu. Nie wiedziała, co ma myśleć, co robić. Ściskała tylko medalion, ściskała w ręce swoje życie.
O świcie zeszła na dół. W karczmie nie było nikogo. Usiadła, więc przy jednym ze stołów i po raz setny odtwarzała wczorajszą rozmowę z nieznajomym. Postanowiła, że zgodzi się na podróż. Odda medalion magowi i wszystko będzie dobrze. Po chwili jednak uświadomiła sobie, że podróż oznacza odejście. A jeśli odejdzie, może nigdy nie wróci. W jej głowie pojawił się nagle obraz Grewona. Dotarło do niej, że on tutaj zostanie. Łzy stanęły jej w oczach na samą myśl, że znów będzie sama. Poderwała się, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły. Spojrzała Grewonowi prosto w oczy. Ten podszedł do niej i zapytał:
- Czy coś się stało? Znów jesteś smutna.
- Tak, bo…odchodzę.
- Jak to? – Prawie krzyknął mężczyzna. – Dokąd? Dlaczego? – Ostatnie pytanie wypowiedział z żalem i smutkiem.
- Jeszcze nie wiem, dokąd, dowiem się tego wieczorem, ale to konieczne. Muszę odejść. Muszę. – Powiedziała to jakby sama chciała sobie udowodnić, że tak jest. Łzy spływały po jej policzkach, pokochała Grewona, choć nie zdawała sobie do końca z tego sprawy. Mężczyzna objął ja delikatnie gładząc po głowie. On również ją kochał.
- Wrócisz? – Zapytał prawie błagalnym tonem.
- Nie wiem. – Nie chciała składać obietnic. Żadne z nich już się nie odezwało. Każde wróciło do swoich obowiązków.
Kolejny dzień minął jak każdy, jednak, dla Myeven oznaczało to tylko nadejście nocy, a wraz z nią początek podróży. Usiadła naprzeciw zakapturzonego mężczyzny i rzekła:
- Tak.
- Cieszy mnie to. Jutro o świcie przed karczmą czekać na ciebie będzie Endora. Jest gestą. Słyszałaś o nich kiedyś?
- Nie.
- To rasa podobna do ludzi. Łatwo ją poznać. Jest wysoka, ma długie, kasztanowe włosy i rubinowe oczy. Prawdopodobnie będzie miała na sobie czerwony płaszcz. Przedstawisz się i pójdziesz za nią. Zaprowadzi cię poza bramy miasta do lasu. Tam znajdzie was mój przyjaciel wingor o imieniu Tridon. On was poprowadzi. Myślę, że w drodze spotkacie Piastra.
- A kim jest Piastr?
- To Hev. Mała osóbka, najwyżej metr wzrostu. Jeździsz konno?
- Tak.
- Dobrze. Dostaniesz wierzchowca. I weź to. – Wskazał na spora paczkę.
- Co to jest?
- Ubranie, sztylet, strzały, trochę pieniędzy na jedzenie.
- Dziękuję.
- Myślę, że nasza rozmowa dobiegła końca. Jeśli sobie poradzicie, więcej się nie spotkamy. Powodzenia. – Rzekł i wyszedł. Myeven siedziała w swym pokoju, czekając na Grewona. Kiedy wszedł dziewczyna zamknęła drzwi na klucz. Stanęła naprzeciw mężczyzny i spojrzała mu w oczy. W chwile później tonęli we wzajemnych pocałunkach i uściskach. Rozdzielił ich dopiero świt. Myeven wstała nie budząc go. Szybko się ubrała i wyszła. Rzeczywiście przed karczmą już czekała na nią wysoka kobieta. Była o głowę wyższa od Myeven.
- Jestem…- Zaczęła.
- Wiem, kim jesteś. Cicho. Idziemy. – Gesta ruszyła szybko przed siebie. Myeven prawie biegła, żeby dotrzymać jej kroku. Po mniej niż godzinie były w lesie.
- Tu możesz mówić. – Odezwała się Endora.
- Jestem Myeven. Będziesz podróżowała ze mną?
- Tak. Od razu, kiedy dotrze Tridon ruszamy. Nie mamy czasu.
- Gdzie znajdziemy maga?
- To nieistotne. Powinnaś zapytać jak.
- Więc, jak?
- Tego dowiemy się od Tridona. Oto i on. – Wskazała wysokiego białowłosego mężczyznę, który bezszelestnie pojawił się obok niej. – Witaj. To ona.
- Medalion? – Wingor spojrzał na Myeven. Kiedy ta uniosła rękę do medalionu, zatrzymał ją i dodał: - Bardzo dobrze. Nie zdejmuj go z szyi. Ruszamy. Na drugim końcu lasu czekają na nas trzy wierzchowce. Za mną!
Cała trójka szła żwawym krokiem przed siebie. Im dalej byli, tym więcej drzew ich otaczało. Musieli iść jedno za drugim. Tridon prowadził. Myeven w środku, dla bezpieczeństwa, jak jej powiedziano. W lesie panowała zupełna cisza. Nie słychać było nawet oddechów podróżników. W końcu odezwała się Endora:
- Będzie padać.
- Istotnie. – Odpowiedział jej Tridon. Myeven spojrzała w górę, korony drzew całkowicie zasłaniały niebo, ale w powietrzu można było wyczuć delikatny zapach deszczu. Zrobiło się chłodniej, dziewczyna narzuciła płaszcz na ramiona i szła dalej bez słowa. Kilkanaście minut później byli już na skraju lasu. Trzy czarne konie stały przywiązane do drzewa. Tridon podszedł do wierzchowców i odwiązał je.
- Wsiadajcie. – Rzekł i sam dosiadł swojego rumaka. – Jedziemy szybko, bez postojów. Będę prowadził. Trzymajcie się za mną.
Mknęli przez wielką równinę. Wśród deszczu trudno było dojrzeć cokolwiek z odległości większej niż półtora metra. Dotarli do bram jakiegoś miasta, otoczonego dość wysokim murem. Zeskoczyli z koni i podeszli do bramy, w którą Tridon uderzył kilka razy. Odczekali chwilę, aż strażnik im otworzył. Wingor szeptem zamienił z nim kilka słów, potem strażnik cofnął się robiąc im przejście.
- Zaprowadź konie do stajni. – Rzekł Tridon do gesty. – Znajdziesz nas pod Jednorożcem.
Endora wzięła konie i odeszła, a Tridon poprowadził Myeven do karczmy. Tam zajęli stół, dziewczyna zdjęła płaszcz. Chciała się odezwać, ale nie śmiała wymówić słowa. Obserwowała swojego towarzysza, który nie zdejmując kaptura z głowy siedział przed nią i zdawał się o czymś myśleć. Nie minęło dużo czasu a obok nich pojawiła się Endora.
- Leje. Do rana nie przestanie.
- Chyba musimy tu zostać. W takich warunkach daleko nie zajedziemy. – Zauważył Tridon, ale nie ruszył się z miejsca. – Myeven, jak się czujesz? – Zwrócił się do dziewczyny.
- Normalnie. Dokąd jedziemy?
- Cicho. Nie tutaj. – Zakończył krótko. Ponownie zapadło milczenie. Myeven nie była nigdy wygadana, ale ta dziwna cisza między nimi zaczęła ja drażnić. Jednak nie przerywała jej. W karczmie panował gwar. Nagle Tridon wstał gwałtownie i rozejrzał się. Endora popatrzyła na niego z niepokojem, Myeven zrobiła to samo.
- Wychodzimy! – Prawie krzyknął wingor i szybko skierował się w stronę drzwi. Kiedy opuścili karczmę, puścili się biegiem wzdłuż drogi. Ledwo zdążyli minąć wąską, boczną uliczkę, a wybiegły z niej dwie osoby. Tridon zatrzymał się i odwrócił do postaci. Myeven i Endora stały za nim. Wingor wyciągnął długi, srebrny miecz. Obydwaj mężczyźni naprzeciw niego zrobili to samo. Nagle tuż przy uchu Tridona świsnęła strzała i ugodziła jednego z mężczyzn prosto w głowę. Tridon, korzystając z tego, że drugi przeciwnik zwrócił uwagę na padającego towarzysza, wbił miecz między jego żebra. Odwrócił się i spojrzał ze szczerym podziwem na Myeven, opuszczającą łuk.
- Nie mamy czasu. Szybko! – Dotarłszy do stajni, wyprowadzili konie, po czym dosiedli ich i popędzili do bramy. Ulewa nie ustępowała. Po kilku godzinach jazdy dotarli do małej wsi położonej u podnóża wysokich, skalistych gór. Dookoła wioski nie było nic prócz rozległych lasów. Zatrzymali się w domu pewnego starca.
- Tutaj możemy spokojnie porozmawiać. – Rzekł Tridon. – Myeven, nie sądziłem, że tak dobrze strzelasz. Gdzie się tego nauczyłaś?
- W domu. Od dziecka ciągnęło mnie do polowań, więc ojciec kupił mi łuk. A kim byli tamci dwaj? To byli wojownicy, o których mówił…- Urwała nie wiedząc jak dokończyć zdanie.
- Myeven, gdyby to byli wojownicy, już byśmy nie żyli. Obyśmy ich nie spotkali w tej podróży. To byli tylko szpiedzy. Chcieli chyba udowodnić, że są odważni i dadzą sobie z nami radę. Na szczęście, pomylili się.
- Kiedy ruszacie? – Po raz pierwszy odezwał się starzec, siedzący z nimi przy stole.
- Nie możemy tutaj zbyt długo zostać. Myślę, że przed świtem. Wybacz przyjacielu, że nachodzimy cię o tak późnej porze, ale nie mieliśmy wyjścia.
- Wiesz, że w mym domu zawsze jest miejsce dla ciebie i twoich towarzyszy.
- Dziękuję ci. Myeven, medalion jest na swoim miejscu?
- Tak jest.
Endora i Myeven położyły się spać. Myeven, gdy Tridon ja zbudził, zdawało się, że dopiero zamknęła oczy. Było jeszcze zupełnie ciemno. Opuścili wioskę kierując się przez las w stronę gór. Drzewa rozłożone były luźno, więc spokojnie mogli jechać na koniach. Myeven była zdziwiona, że się nie spieszą. O wschodzie słońca dotarli do samych gór.
- Tutaj musimy poczekać na Piastra. Zaraz powinien dotrzeć. On się nam przyda. Ma informacje o magu, którego szukamy. – Poinformował Tridon. Rzeczywiście po kilku minutach z między drzew wymaszerował szeroko uśmiechnięty, niziutki stworek, o kręconych włosach i dużych, jasnych oczach. Pomachał do trójki na koniach i przyspieszył kroku.
- Witajcie! – Krzyknął wesoło Hev. – Co takie smętne macie miny? Trzeba cieszyć się życiem dopóki można.
- Witaj Piatrze. Gdybyś był tak łaskawy i się uciszył byłoby naprawdę miło. – Odpowiedział mu spokojnym, poważnym głosem Tridon. – Nie rozważnie jest zwracać na siebie uwagę.
- Przesadzasz. – Rzucił krótko Piastr, ale ściszył głos. Tridon kazał mu jechać z Myeven. Dziewczyna pomogła mu wdrapać się na konia.
- Dokąd? – Zapytał wingor.
- Północny-zachód, do miasta Inglis. Potem na wschód. Więcej powiem w mieście.
- Dobrze. W drogę! – Zarządził Tridon i popędził wierzchowca wzdłuż gór. Reszta zrobiła to samo. Piastr nie przestawał mówić. Myeven, niestety nie za wiele słyszała, gdyż w uszach szumiał jej wiatr. Jej towarzysz najwyraźniej nie dbał o to, usta nie zamknęły mu się ani na chwilę. Zatrzymali się dopiero pod wieczór w jakiejś jaskini. Tridon rozdzielił między wszystkich chleb i mięso.
- No. Całkiem dobre. Szkoda, że zimne, lepsze by było cieple. Moja mama zawsze na kolacje piecze mi mięsko i przyprawia, palce lizać! – Mówił Piastr. – Moja żona musi gotować tak jak mama, ależ, co ja mówię! U nas wszystkie panie są kucharkami. Nie ma ani jednej, która by nie potrafiła gotować.
- Piastr, jakby ci to powiedzieć…- zaczęła delikatnie Endora. – Zamknij się!
- Bo co? – Odrzekł wojowniczo Hev. – Nasze kobiety nigdy nie mówią nam, co mamy robić! Zajmują się swoimi obowiązkami. U nas to naturalne, że ciągniemy długie rozmowy, nikt nie ma nic przeciwko.
- Cicho! – Uciszył ich Tridon. – Musimy być ostrożni, a wasze kłótnie ani trochę temu nie sprzyjają. Piastrze, jeśli musisz opowiadać te wszystkie historię to szeptem.
Kiedy zjedli wingor wstał i powiedział spokojnie:
- Ruszamy.
- W nocy?
- Tak będzie najlepiej. Piastrze, byłbym z ciebie dumny, gdybyś się nie odzywał podczas podróży. Zrobiło się chłodno. – Oznajmił Tridon. Myeven wstała, założyła płaszcz, zawinęła się w niego ciasno i narzuciła kaptur na głowę. Wyszła z jaskini za Tridonem, prowadząc swojego wierzchowca. W przeciągu sekundy zerwał się wiatr i lunął deszcz. Podróżnicy dosiedli koni i ruszyli w drogę. Co chwilę czarne niebo rozświetlała błyskawica.
Myeven, jadąca ostatnia, mimo wichury i burzy usłyszała, że ktoś jedzie za nimi.
- Ktoś za nami jedzie! Szybciej! – Krzyknęła i w tym momencie poczuła ból w lewym ramieniu. – Trzymaj! – Powiedziała do Piastra, który siedział przed nią, wręczając mu lejce. Sama odwróciła się ostrożnie sięgając po strzałę. Napięła łuk, rozluźniła i złapała kolejna strzałę. Kolejny raz napięła łuk, ale ścigająca ich postać nawet nie zwolniła. Myeven wystrzeliła jeszcze kilka strzał, ale kolejne mknęły już w jej stronę. Jedna z nich trafiła w nogę wierzchowca, który przewrócił się zwalając dziewczynę i Heva. Tridon i Endora, zauważywszy to, zawrócili. Wingor zeskoczył na ziemię i wyciągnął swój miecz. Wrogi mężczyzna zbliżył się, po czym również zeskoczył na ziemię, gdyż Tridon zranił jego konia. Wingor poruszał się szybko i sprawnie, czuł jednak, że nie pokona swego przeciwnika.
- Uciekajcie! Zabierz dziewczynę!– Krzyczał. Myeven jednak nie słyszała tego. Leżała na ziemi nieprzytomna. Endora podbiegła do niej i próbowała ją ocucić, ale bez skutku. Udało jej się szybko i sprawnie umieścić ja na swym wierzchowcu. Sama wskoczyła na niego i ruszyła przed siebie. Deszcz ciął jej twarz, wiatr gwizdał w uszach. Zatrzymała się dopiero przed bramą Inglis.
- Mam tu ranną! Wpuść mnie! – Krzyknęła do strażnika i nie czekając na pozwolenie przejechała obok niego. Podjechała do małego domu w centrum miasta. Zeskoczyła z konia i zapukała do drzwi. Otworzył jej mężczyzna w średnim wieku, w okularach. Wyglądał na zaspanego, ale kiedy zobaczył Endorę natychmiast się rozbudził.
- Co ty tu…
- Nie czas na pogawędkę! Pomóż mi ja wnieść do środka! Jest ranna.
Wnieśli dziewczynę do domu i ułożyli ją na łóżku. Mężczyzna nachylił się nad nią i otarł jej twarz. Zdjął jej płaszcz i spojrzał na zranione ramię.
- Kiedy to się stało?
- Kilka godzin temu.
- Niedobrze, bardzo niedobrze. – Mruczał pod nosem.
- Wyjdzie z tego? – Zapytała bardzo zaniepokojona Endora.
- Nie jestem pewny, jaka trucizna była na broni, od której jest ta rana. Mam pewien lek, ale…nie wiem, nie wiem.
- Zrób wszystko! Ona musi żyć!
Mężczyzna wyszedł na chwile z pomieszczenia, po czym wrócił niosąc misę z gorącą wodą i dwa ręczniki. Usiadł przy łóżku, na którym leżała nieprzytomna Myeven, odgarnął jej włosy z czoła i mruknął coś niewyraźnie. Jednego ręcznika użył do przewiązania ramienia ponad raną, a drugi zanurzył w wodzie, po czym zaczął oczyszczać rozcięcie. Endora siedziała w bezruchu i obserwowała człowieka.
- Już zdążyłem zapomnieć o tych wszystkich dziwnych wypadkach, o ludziach i innych stworzeniach, które do mnie przyprowadzałaś. Miałem nadzieję, że to się skończyło, a tu widzę cię znów na mym progu. Muszę jednak przyznać, że to jest najdziwniejszy przypadek. Dziewczyna jest bardzo młoda, w jej ciele rozprzestrzenia się bardzo silna trucizna, a ona żyje. Doprawdy, niezwykła to musi być osoba. – Skomentował. Z kieszeni wyjął mały flakonik, zawierający fioletowy płyn. Delikatnie wstrząsnął i wyjął korek. Wylał całą zawartość na ranę i obwiązał bandażami.
- Teraz trzeba czekać. – Rzekł mężczyzna. Endora patrzyła na dziewczynę. Na czole Myeven pojawiły się krople potu, drżała na całym ciele.
- Co się dzieje? – Zapytała.
- Walczy. To silna dziewczyna. Powiedz mi, moja droga, Tridon już z tobą nie podróżuje? Pierwszy raz zjawiasz się bez niego…
- Musiałam go zostawić. Nie wiem, co się z nim dzieje.
- Rozumiem. – Zakończył rozmowę i otarł twarz Myeven. Drgawki nie ustąpiły przez resztę nocy. Dopiero rankiem widać było lekka poprawę, choć nadal była nieprzytomna. Endora siedziała przy niej cały dzień, podczas gdy właściciel domu pracował w aptece. Wrócił o zmierzchu i zaproponował gościowi kolację.
- Spójrz! Chyba się obudziła! – Szepnęła Endora do aptekarza. Istotnie Myeven otworzyła oczy, ale była zbyt słaba, żeby zrobić coś więcej. Mężczyzna i Gesta podeszli do łóżka.
- Jak się czujesz? – Zapytał aptekarz, patrząc na jej ramię. – Należy zmienić opatrunek, rana będzie się długo goiła. Miałaś wiele szczęścia. – Myeven zdobyła się na nikły uśmiech. – Odpoczywaj. – Poradził mężczyzna i zabrał się za zmianę opatrunku. Kiedy dotknął rany na twarzy dziewczyny pojawił się grymas bólu. Zmieniwszy bandaże aptekarz podał Myeven wodę. Dziewczyna zrobiła kilka łyków i zasnęła.
W środku nocy rozległo się pukanie do drzwi. Endora zerwała się z fotela, by otworzyć. Do domu wszedł Piastr, cały umazany błotem i krwią.
- Co ci jest? Gdzie byłeś? Gdzie jest Tridon?
- Daj mi odpocząć! Daj mi wody!
- Gadaj! Co z Tridonem?!
- Nie gorączkuj się tak, nie mam pojęcia. Chyba żyje.
- Chyba?! Co to znaczy chyba?!
- Dostanę coś do picia? – Gesta zrezygnowała z kłótni i podała hevowi wodę. Poczekała, aż się napije i zapytała ponownie:
- To gdzie jest Tridon?
- Mówiłem już: nie wiem. Uciekłem, kiedy walczył z tamtym.
- I tylko tyle masz do powiedzenia?!
- Nie, chce ci jeszcze powiedzieć, żebyś na mnie nie wrzeszczała. Jakbyś zapomniała, w tej podróży ważna była dziewczyna i medalion. Każde z nas wiedziało, co wiąże się z wyprawą. Przypominam, że medalion jeszcze nie trafił do maga, i z Tridonem, czy też bez niego musimy go dostarczyć.
- Lepiej idź się umyć. Wyglądasz jak prosię. – Zmieniła temat Endora. Piastr opuścił pokój. Gesta wróciła do Myeven. Po kilkunastu minutach wrócił Hev i zapytał:
- Kiedy możemy ruszyć?
- Ona jest słaba. Nie może jeszcze podróżować.
- Nie możemy tu zostać. To zbyt niebezpieczne. Droga nie jest długa. Jakieś dwa dni i będziemy na miejscu.
- Ona nie może jeszcze podróżować. – Powiedziała z naciskiem kobieta. Piastr tylko westchnął. Wzeszło słońce. Do pokoju wszedł aptekarz niosąc tace z posiłkiem. Widząc nowego gościa uśmiechnął się i rzekł uprzejmie:
- Witaj Piastrze. Co nowego w twoim miasteczku?
- Witaj przyjacielu, oczywiście wiele się dzieje. Teraz odbywają się przeróżne bale i zabawy, a ja musiałem to opuścić, nasze kobiety pewnie jak zwykle bajecznie ozdobiły balkony i okna. One to potrafią, jak nikt.
- A co świętujecie? – Pytał dalej aptekarz z zainteresowaniem.
- Gwiezdny Tydzień. To prawie jak święto narodowe! Ale, zmieniając temat, kiedy ona wyzdrowieje? Musimy ruszać!
- Nadal nie odzyskała sił. Nie potrafię powiedzieć więcej.
- Nie ma żadnego sposobu? My musimy wyjechać jak najszybciej! Inaczej wszyscy zginiemy!
Przez resztę dnia nie poruszali już tego tematu. Myeven poczuła się lepiej i mogła już normalnie rozmawiać. Całe popołudnie i wieczór, razem z aptekarzem słuchali opowieści Piastra o zwyczajach i umiejętnościach Hevów. Endora, która nie przepadała za Piastrem i jego historyjkami, wyszła. Wróciła o zmierzchu.
- Tridon nie żyje. Zabił go tamten wojownik. – Oznajmiła. Miała kamienną twarz, kiedy to mówiła. Nie chciała zdradzić swoich uczuć. Myeven spojrzała na nią rozczarowana. Wydawało jej się, że tak wspaniały wingor nie może tak po prostu umrzeć. Po chwili uświadomiła sobie, że zginął w jej obronie. Wreszcie zrozumiała, co tak naprawdę znaczy ta wyprawa. Dotarło do niej, że jeśli się nie pospieszą to zginąć może każde z nich. Zerwała się, ale natychmiast opadła na poduszki.
- Uspokój się, moja droga. Jesteś słaba.
- Ale…musimy ruszyć. – Powiedziała cicho.
- Brawo! Odkąd tutaj przybyłem powtarzam, że musimy stąd uciekać. Im szybciej tym lepiej!
- Racja, nie jesteśmy tutaj bezpieczni. Teraz, jeśli nie ma Tridona, nie ma sensu tutaj siedzieć. Musimy wyruszyć. – Rzekła Endora. – Myeven, pojedziesz ze mną. Dasz radę?
- Oczywiście.
- To nie jest najlepszy pomysł. – Wtrącił aptekarz. – Ale, skoro się upieracie…
Przed świtem Endora zbudziła Heva i dziewczynę.
- Piastrze, mamy jednego konia. We troje się nie zmieścimy.
- Rozumiem. Pójdę pieszo do Kresnland. Tam będę na was czekał. Wy musicie ruszyć na wschód. Potem minąć Kresnland i dalej na północny-wschód. Maga znajdziecie w starej, zniszczonej strażnicy. Będzie tam na was czekał. Powodzenia. – Piastr pomachał im na pożegnanie. Endora popędziła konia we wskazanym przez Heva kierunku. Słońce wschodziło, a przed nimi rozpościerały się równiny. Myeven przymknęła powieki, ramię piekło ją strasznie, ale nie dawała tego po sobie poznać. Nie zatrzymały się przez cały dzień i już przed zmierzchem dotarły do Kresnland. Minęły miasto nie zatrzymując się.
Noc była zimna i wietrzna. Na niebie nie było żadnej gwiazdy, widać było tylko jasny księżyc. Endora cały swój umysł, wszystkie siły skupiła na drodze. Ściskała mocno lejce, co chwile popędzając konia. Po kilku godzinach zaczęły zbliżać się do lasu. Widok drzew ucieszył Endorę. Gdy znalazły się między nimi zwolniły.
- Jak się czujesz? – Zapytała Gesta swej towarzyszki.
- W porządku. – Odpowiedziała Myeven zgodnie z prawdą. – Tylko ramię trochę piecze.
- Nie martw się. Jesteśmy prawie na miejscu. – Uśmiechnęła się Endora. – Stara strażnica jest w tym lesie, a w strażnicy czeka na nas mag, który uwolni cię od tego ciężaru na twej szyi. – Twarz dziewczyny rozjaśniła się, na chwile zapomniała o bólu i westchnęła. A więc nareszcie, nareszcie koniec. Jechały w milczeniu między drzewami. Po kilku godzinach ujrzały ruiny jakiejś budowli. Słońce oślepiło je na chwile, gdy wyjechały z cienia drzew. Endora zeskoczyła z konia i pomogła zejść Myeven. Zbliżyły się do strażnicy i obeszły ją szukając jakiegoś wejścia. Po drugiej stronie była dziura, która prawdopodobnie służyła jako wejście zanim budowla została zniszczona. Gesta ostrożnie przeprowadziła dziewczynę i ruszyły do góry po popękanych, skalnych schodach.
- Spodziewałem się was trochę wcześniej. – Usłyszały spokojny, męski głos. Myeven podniosła głowę i spojrzała w oczy maga, ubranego w długą białą szatę i biały płaszcz. Miał siwe włosy i długą siwą brodę. Wyglądał na zmęczonego, ale uradowanego. – Myeven, jak mniemam. – Zwrócił się do dziewczyny.
- Tak jest.
- Widzę, że jesteś słaba, czyż nie?
- Zgadza się.
- Pozwól, że dostanę medalion.
- Oczywiście. - Myeven sięgnęła ręką do szyi i zdjęła z niej złoty łańcuszek z medalionem i podała go starcowi. Ten wziął go do ręki i zamruczał cos pod nosem.
- A teraz, pozwól, że obejrzę twoją ranę. – Podszedł do dziewczyny i rozwiązał bandaże. Dotykając rany wyszeptał kilkanaście niezrozumiałych dla niej słów i powrotem zakrył ranę. Ramię przestało piec, właściwie całkowicie przestało boleć. Myeven spojrzała na maga z wdzięcznością.
- Zostanie tylko blizna. Wypij to, pomoże ci szybciej odzyskać siły. – Podał jej mały flakonik z zieloną cieczą. Dziewczyna wypiła wszystko i schowała buteleczkę do kieszeni płaszcza.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się dziewczyna.
- Endoro, życie toczy się dalej. – Zwrócił się do gesty.
- I co z tego?
- Czas uleczy nawet najcięższe rany. Wracajcie do domów. Myeven, weź tego białego rumaka, który stoi przed strażnicą. Zawiezie cię tam, gdzie zechcesz, a potem do mnie wróci. – Obydwie bez słowa odwróciły się i opuściły ruiny strażnicy. Myeven czuła się dużo lepiej. Dosiadła pięknego wierzchowca i ruszyła za Endorą. Choć dzień był zimny i pochmurny dziewczyna jechała z uśmiechem na twarzy. Gesta dotarła do Kresnland, a Myeven ruszyła do Smithis.
DarkLady_. |
komentarz[9] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|