Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
***
Otworzył oczy. Pierwsze, co zauważył, to bielusieńką pościel, w której leżał. Ktoś dokładnie i bardzo starannie opatrzył mu ramię. Na krześle obok szalenie wygodnego łóżka, wisiało jego ubranie tyle, że wyprane i świeże. Na siedzisku spoczywał starannie wyczyszczony miecz.
Rozejrzał się po pokoju i ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że prawie na pewno nie jest to żaden szpital. Pomalowane starannie na biało ściany odbijały światło tak, że wydawało się, jakby biła z nich jakaś cudowna moc. Przez otwarte okno wkradał się delikatny wiaterek, muskając policzki Salwina. Gdzieś z oddali słychać było śpiew ptaków. Po dokładniejszym wsłuchaniu się jednak dało się zauważyć, że wraz z ptakami śpiewa jakiś piękny chór dziewcząt, gdzieś w dole, może pod oknem? Był skłonny uwierzyć, że wykrwawił się i jest w raju. To wszsytko było tak piękne i przyjemne, że aż nieprealne.
Nadal jednak bolały go plecy i ręka, co wskazywałoby na fakt, że jednak przeżył. Czuł się dużo lepiej, ale wiedział, że próba wstania nie jest zbyt dobrym pomysłem, a przynajmniej nie najnteligentniejszym z jego strony. Miał dziwne wrażenie, że jest bezpieczny i nie grozi mu tutaj żadna krzywda. Chciał łudzić się jak najdłużej. Zamknął, więc oczy i odprężył się.
Po chwili dzięki wyostrzonemu przez przemianę słuchowi, usłyszał dobiegające zza ściany lekkie, rytmiczne kroki. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Podniósł powieki i ujrzał chyba najcudowniejszą postać w życiu. Stała przed nim wysoka, czarnowłosa elfka, ta sama, która uratowała go przed Beonem. Miała na sobie białą zwiewną sukienkę i wiązane rzemieniem sandały. Zauważył jednak na jej dłoniach opatrunki, a także grubą warstwę bandaży na żebrach. Była silna, a jednocześnie tak delikatna, niczym kwiat. Po prostu piękna. Ciemne, długie włosy tańczyły na ramionach w rytm jej ruchów. Spoglądała na niego ciemnymi, niesamowicie łagodnymi oczami. Cerę miała jasną, niczym marmur. Na rękach trzymała tacę.
Oniemiał. Nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
- Przyniosłam ci panie posiłek - zakomunikowała łagodnie, obdarzając go jednocześnie przepięknym uśmiechem. - Mam nadzieję, że lepiej się czujesz. Straciłeś dużo krwi - mówiła - Było z tobą bardzo źle, ale okazałeś się także bardzo silny. Wy ludzie bardzo ciężko rozstajecie się z życiem.
Weszła do pokoju. Postawiła tacę na stoliku obok łóżka. Wyprostowała się i poczęła uważnie z pewnym zaciekawieniem przyglądać się Salwinowi, jakby był jakąś osobliwą zabawką, która szalenie ją ciekawi.
- Nie jestem człowiekiem - odparł.
- Słucham? - w jej głosie zagościło zdziwienie.
- Nie jestem człowiekiem, przynajmniej nie zupełnie - powtórzył.
- To nie jest istotne. U Pani Lasu wszyscy jesteśmy równi - stwierdziła.
- Gdzie jestem? - zapytał po chwili.
- Jesteś w Królestwie Elfów. Dzisiaj jest 12 maja 1112 roku. Mamy późne popołudnie. Twój koń ma się doskonale.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś nie grzebała magią w moim umyśle - rzucił urażony.
- Przepraszam. To odruch - odparła zażenowana.
Ukłoniła się i pospiesznym krokiem wyszła, zamykając za sobą drzwi. Salwin posłusznie zjadł podane śniadanie, po czym opadł na poduszki i natychmiast zasnął.
***
Siedział w wielkiej sali biesiadnej. Tej, którą pamiętał z dzieciństwa. Wyglądała równie paskudnie, jak kiedyś. Na ścianach wisiały skóry zwierząt. Nie mieli tam jakiś chwalebnych trofeów. Właściwie skóry miały ocieplić ściany, a nie je ozdabiać. Stary, brzydki i rozsypujący się kominek rozpalony stosem drewienek przyjemnie strzelał ciepłem. Za stołem siedzieli wszyscy ci, których niegdyś znał, a którzy go zdradzili. Ucieszył się na znajome głosy, dźwięki, w ogóle na widok tych twarzy.
Na samym końcu stołu miejsce zajmował siwowłosy wiedźmin Egbert, dalej elf Martel jak zwykle szukający świętego spokoju, wiedźmin Angel, tuż obok jego brat, który nie został poddany przemianie, ale również należał do Bractwa. Miał na imię Silvan, zawsze był niepoprawny i zwykł trzymać nogi na krańcu stołu, dalej miejsce zajęły wampiry Aleksy i Astarot oraz wielu innych członków Bractwa, których nie zdążył jeszcze poznać, a których twarze zapamiętał.
Po kolacji Angel rozkłada się na dywanie przed kominkiem, jak to miał w zwyczaju. Salwin podchodzi do niego i za tak zwane postępy dostaje wieczorną porcję eliksiru, po czym niepisanym zwyczajem zadaje głupie pytania opiekunowi, wywołując niebotyczne rozbawienie nie tylko wiedźmina, ale i całej reszty towarzystwa ucztującego w sali. Późnym wieczorem tuż przed zakończeniem posiłku zawsze dostawał reprymendę, zwykle z jakiegoś prozaicznego powodu.
Na zewnątrz wieje zimny wiatr, zdmuchując czapy śniegu z dachów. Warownia jak to zwykle bywa zimą, kipi życiem, lśni magią, przekrzykuje się w opowieściach i poznanych częściach świata. Zabawa trwa w najlepsze. Spłoszona zwierzyna w lesie ucieka od dziwacznych dźwięków i świateł, które emanują ze starego górskiego zamczyska, zwanego Igielną Warownią. W tym zakazanym dla niepowołanych stworzeń miejscu mieści się tajemnicze Bractwo.
Miło, ciepło i przyjaźnie, a przede wszystkim bezpiecznie. Życie toczy się jak dawniej tym samym leniwym biegiem. Wśród górskich lasów i przełęczy Salwin, co wieczór wysłuchuje fascynujących historii o życiu, wspaniałych ludziach, niezwykłych wydarzeniach. Im dłużej przebywa wśród nich, tym bardziej pragnie zostać taki, jak oni. Poszukiwacze, wojownicy, stratedzy, obrońcy i wielu innych ludzi i nie tylko ludzi, których przeważnie uważano za nieistotnych, a którzy tak naprawdę mieli niejednokrotnie ogromny wpływ na świat.
***
Zerwał się nagle z wygodnego łóżka, zlany zimnym potem. Szybki ruch spowodował eksplozję niesamowitego bólu w dole pleców. Opadł na poduszki dysząc ciężko.
- To tylko sen - mówiła uśmiechnięta młoda elfka.
- Dlaczego ze mną siedzisz? - zapytał ni z tego ni z owego z grymasem bólu na twarzy.
- Przyniosłam ci kolację - odparła bez cienia emocji. - Pomyślałam, że będziesz głodny.
Przyjrzała się Salwinowi nieco uważniej i natychmiast spoważniała. Wstała. Nachyliła się nad chłopakiem, po czym przyłożyła mu chłodną dłoń do czoła, sprawiając chwilową ulgę. Poczuł, że elfka ma jedwabiście gładką i delikatną skórę.
- Masz gorączkę - rzuciła.
- Wiem - odparł.
- Zaraz temu zaradzimy - powiedziała z uśmiechem
Zamknęła oczy i zaczęła coś mamrotać pod nosem. Potarła dłonie o siebie, które po chwili zamigotały mlecznobiałym światłem. Dotknęła ponownie twarzy Salwina i gorączka odeszła w niepamięć. Od razu poczuł się lepiej. Przestało mu być tak gorąco i duszno.
- Dziękuję - odwzajemnił uśmiech.
- Skoro już ci lepiej, to możesz opowiedzieć o sobie. Mam na imię Roza.
- Wiem, że grzebałaś w moim umyśle i wszystko wiesz. Teraz chcesz sprawdzić czy skłamię, czy też powiem prawdę.
- Ale skąd…- zaczęła się jąkać.
- Miałem zostać wiedźminem - rzucił. - Każdy z kandydatów posiada, choć trochę zdolności magicznych.
- Ale ty nie… - zacięła się.
- Nie, nie jestem ani czarodziejem ani wiedźminem, a przynajmniej nie do końca. Jestem... chciałbym być człowiekiem.
- Jeśli lepiej się czujesz, to mogę cię oprowadzić - przełknęła swój drugi błąd, jaki względem niego popełniła i natychmiast postanowiła zmienić temat. - Musisz poznać naszą krainę.
- Jak się tu znalazłem? - zapytał po chwili milczenia.
- Nie mnie pytaj - odparła.- Ja jestem tylko uzdrowicielką. Opiekuję się chorymi - dodała po chwili.
- Ale byłaś na polu walki - zagadnął.
- Nie radzimy sobie. Tak samo zresztą, jak i wy - stwierdziła.
***
Po wyjściu Rozy Salwin postanowił doprowadzić się do względnego porządku. Umył się. Ubrał czyste ciuchy i przypiął miecz. Właściwie - gdyby nie kulał - nie dałoby się po nim poznać, że organizm zmaga się z ciężkimi ranami. Spojrzał w zwierciadło stojące nieopodal łóżka i stwierdził, że musi poszukać nożyczek. Miał zdecydowanie za długie włosy. Nie był w końcu elfem, tylko człowiekiem. Prawdę mówiąc, zaczynały go zwyczajnie denerwować. Wyszedł z pokoju delikatnie zamykając za sobą drzwi.
Szedł przez piękne i mimo późnej pory jasno oświetlone krużganki. Gładkie ściany, gdzieniegdzie przyozdabiane były motywami kwiatowymi najczęściej różami i azaliami, wykonane z masywnego drewna drzwi, dzięki żłobieniom także sprawiały wrażenie takiej ulotności. Wszystko wyglądało tak lekko, jakby miało za chwilę zniknąć, budowle były zwiewne, niczym sen. Znajdował się na samym obrzeżu miasta lub jakkolwiek należało nazywać to miejsce. Wokół budynku, w którym się znajdował, rosły wysokie, smukłe drzewa, w koronach, których rozbłyskiwały liczne, różnokolorowe światełka. Główną aleję oplatały wiązy. Jego ulubione drzewa.
Poczuł, że tutaj mógłby być szczęśliwy. Lubił przebywać w miejscach, gdzie było mało ludzi, gdzie mógł być sam na sam ze sobą i naturą. Od zawsze gdzieś podświadomie szukał spokoju i miłego towarzystwa. Kochał drzewa i święty spokój, pod tym względem był podobny do elfów.
Szedł ciężkim chwiejnym krokiem, pokonując z wielkim trudem kolejne metry drogi. Nie zdążył dojść do furtki szpitala, a już biegła za nim elfka, tym dziwnym, lekkim kroczkiem, niczym sarna. Stanęła obok i złapała go pod ramię, dając ogromną ulgę wciąż świeżym ranom.
- Poczekaj. Nie możesz tak spacerować bez opieki.
- Poradzę sobie - odparł.
- Jasne - przytaknęła ironicznie elfka.
Udali się na długi i bardzo męczący, acz przyjemny spacer. Rozmawiali o dzikiej wojnie, która dla obojga nie miała żadnego sensu. Podziwiali piękno natury, a przede wszystkim rozkoszowali się własnym towarzystwem. Salwin nie wiedział, dlaczego, ale obecność elfki sprawiała, że czuł się jakoś lepiej.
Niebo pokryło się tysiącami srebrzystych gwiazd. Księżyc roztaczał na niebie białą poświatę. Tutaj wszystko wyglądało jakoś inaczej, tak baśniowo. Drzewa śpiewały szumem liści. Miasto ucichło dając pole do popisu naturze. Nocne ptaki zaczynały swoją orkiestrę dość nieśmiało by po chwili rozbrzmieć pełnym gardłem. Oboje umilkli i wsłuchiwali się w muzykę, którą wyśpiewywała noc.
- Salwin jesteś zmęczony - mówiła dziewczyna szeptem. - Nie powinieneś się jeszcze forsować.
- Jak sobie życzysz - odparł.
Odprowadziła go do pokoju. Pomogła mu usiąść na łóżku i życząc dobrej nocy wyszła.
On jednak jeszcze długo nie mógł zasnąć. Był zbyt wzruszony i zafascynowany miejscem, elfami i całą sytuacją, aby spać. Jednak, choć umysł pracował gorączkowo, ciało odczuło dość intensywnie dzisiejsze wędrówki na świeżym powietrzu. Sam nie wiedział, kiedy zapadł w błogi sen.
***
Przez kilka następnych dni Roza pozwoliła mu spacerować samemu. Szybko dochodził do siebie. Rekonwalescencja przebiegała bez powikłań. Wiedział jednak z doświadczenia, że plecy jeszcze długo będą mu dokuczać. Ręka dzięki magii doszła już do pełnej sprawności. Miał nadzieję, że za kilka dni będzie mógł normalnie chodzić.
Zwiedzał miasto w samotności, od czasu do czasu rozmawiając z mieszkańcami.
- Witam! - rzucił z serdecznym uśmiechem do mężczyzny prawie całego zakrytego bandażami.
- Ach, witam! - odpowiedział.
- Nie wie pan, gdzie tutaj są jakieś stajnie, albo wybiegi dla koni? - zapytał po chwili.
- Lepiej niech pan nie mówi o tym głośno, bo gotów pan rozgniewać Panią Lasu.
- Och doprawdy, a dlaczegóż to?
- Jest pan jej gościem, nie podopiecznym. Ma dla pana szczególne względy.
- Więc nie powie mi pan?
- Oczywiście, że powiem, ale na pana odpowiedzialność, mości wiedźminie. Do końca alei, a potem w prawo i do końca.
- Dziękuję - rzekł Salwin na pożegnanie.
Zastanawiał się, co zrobi dalej. Gdzie pojedzie? Przecież nie miał ani domu, ani tak naprawdę miejsca, w którym mógłby odpocząć. Wszędzie był odmieńcem. Nigdzie nie pasował. Pomyślał, ze mógłby zostać tutaj wśród elfów, w ich krainie, obok Rozy, ale to było raczej niemożliwe. Czuł się szczęśliwy. Po raz pierwszy od tak wielu lat czuł się naprawdę szczęśliwy.
***
Rzeczywiscie, gdy doszedł do końca podyktowanej drogi zobaczył wielką zagrodę, w której hasało wiele koni. Stajenny krzątał się gdzieś w oddali nawołując kolejne po imionach. Po dłuższej chwili Salwin zauważył, że i ten człowiek nie przeszedł wojny bez ran. Dopiero teraz zobaczył, jak dziwacznie wygląda potężny mężczyzna, gdy kuleje. Właściwie, gdy ostatnimi czasy za dużo wypił też tak wyglądał, a przynajmniej podobnie. Rozejrzał się po karoszach, gniadoszach, klaczach jabłkowitych, tarantach, ale nigdzie nie widać było jego zwierzaka. Zagwizdał na palcach i stał czekając na jakąkolwiek reakcję. Dopiero po kilku minutach zjawił się jego towarzysz.
- No nareszcie! Ileż można na ciebie czekać? - mówił z udawanym zdenerwowaniem. Pogłaskał konia po chrapach i delikatnym klapsem odpędził od ogrodzenia. Koń radośnie popędził na łąki. Salwin chyba nigdy nie widział tylu pięknych zwierząt na raz.
Po chwili podszedł do niego mężczyzna, który oporządzał konie.
- Dzień dobry! Mam na imię Marweliusz. Zajmuję się końmi.
- Witam! - odpowiedział Salwin podając mężczyźnie dłoń.
- Jeżeli chodzi o twojego karosza, to ma się dobrze, jak widać - mówił mężczyzna z uśmiechem.
- Dziękuję za opiekę nad nim. Sam nie bardzo jestem w stanie.
- Bardzo proszę. Muszę wracać do pracy.
- Do widzenia.
W drodze powrotnej stwierdził, że nieomal wszędzie rosną stare wiązy, dęby i wiele innych długowiecznych drzew. Ale nie to podobało mu się najbardziej. Wśród pni drzew swe królestwo miały kwiaty wszelkich gatunków i kolorów. Najwięcej zaś było róż, które kwitły piękniej, niżeli gdzieolwiek indziej.
***
Nadchodził wieczór. Wiatr znad rzeki łagodnie pieścił skórę. Jesiony i wiązy szeptały między sobą jakieś nieznane melodie. Ptaki przebijały się w trelach. Zapowiadała się miła, pogodna noc.
- Witam! - krzyknął melodyjny głos zza jego pleców. - Lepiej się czujesz?
- O tak. Dziękuję - odparł zaskoczony.
Jak każdego wieczora dołączyła do niego Roza, jak zawsze piękna i uśmiechnięta, a przede wszystkim skora do rozmowy.
- Chciałbym poznać Panią Lasu i podziękować za gościnę - zagadnął nieśmiało.
- Przecież już poznałeś - strzeliła bez namysłu. - Różyczka Rosenstolz do usług.
- To ty?! - zapytał tonem zaskoczonego dziecka.
- Jak widać - rzekła.
Kolejny wieczór spędzili razem w wśród śmiechu i niepoprawnych żartów. Roza po raz pierwszy nie nudziła się w męskim towarzystwie, które do tej pory było źródłem jedynie bólu głowy. Zawsze uważała, że elf jest jakiś taki dziwny, niekonkretny, a człowiek wrogo nastawiony do wszystkiego, czego nie może zjeść. Salwin był inny. Z nim czuła się równie dobrze, jak on z nią. Wytworzyła się między nimi dziwna więź. Przywykli do siebie i związali się tak mocno, że nie wyobrażali sobie już wieczorów bez siebie.
- Salwin ja wiem, że ciebie ciągnie na trakt, ale wolałabym, żebyś jeszcze poleczył te rany - powiedziała po długim milczeniu elfka.
- Powiedz mi ile trwa już ta wojna? - zapytał po chwili
- Od dobrych kilku lat. Ale tyś przecie w wojsku służył, to winieneś wiedzieć.
- Wiedziałem o potyczkach, ale sama wojna interesowała mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Byłem oficerem, który pilnował porządku na granicach, a nie na froncie, a później no cóż… Sama wiesz.
Dalszą drogę przeszli w milczeniu, które wcale im nie przeszkadzało. Oboje rokoszowali się urokami nocy, próbując jednocześnie zapomnieć o całym stadzie nieszczęść, które dręczą od wielu tygodni obie strony konfliktu.
***
Tamtego poranka nie było przy nim Rozy. Nie zjawiła się i nie rozjaśniła pokoju swym światłem. Zaniepokojony chłopak natychmiast poderwał się z łóżka, ubrał się i wciąż przypinając miecz wybiegł z pokoju. Przeczuwał coś złego, nie, nie przeczuwał, on wiedział, że coś jest nie tak, jak powinno być.
Przez korytarz szła szczupła młoda dziewczyna w stroju polowym. Chwycił ją za ramiona i mocno potrząsnął, jak szmacianą lalką.
- Gdzie Pani Lasu?! - wrzeszczał.
- Wyruszyła na bitwę, Panie - rzekła rozdygotana.
- Przepraszam - rzucił biegnąc korytarzem.
Wkładając w bieg wszystkie siły dotarł do swojego karosza. W błyskawicznym tempie okulbaczył go. Wsiadł i najpierw stępem, potem przyspieszając do galopu, odjechał. Popędzał konia tak, że tuż za miastem jechali po górskich terenach karkołomnym cwałem. Biegiem, biegiem coraz szybciej. Wiatr rozwiewał mu włosy. Plecy pulsowały nieznośnym bólem. Ręka także w obliczu ciągłego napięcia dawała o sobie znać.
Ale to wszystko nie miało znaczenia. Ból, zmęczenie i wszystko inne zmalało do śmiesznych rozmiarów. Karosz lekko i zwinnie pokonywał przeszkody. Widać pod okiem Morweliusza odsykał formę. Słońce prześwitywało przez liście drzew rażąc w oczy. W lesie było strasznie gorąco i duszno. Cwał męczył i jeźdźca i konia. Obaj stali się nerwowi.
Salwin wypadł z lasu zupełnie zdezorientowany i zaślepiony nagłym blaskiem słońca. Obezwładniony uderzeniem zakurzonego, gorącego powietrza w płuca, omal nie spadł z konia. Karosz zamachał grzywą. Salwin natychmiast opanował zwierzę. Chwila dezorientacji minęła w oka mgnieniu.
Przed sobą miał kotłowaninę ciał. Niebo rozświetlały różnokolorowe błyskawice. Oznaczało to jedno, że ludzie posunęli się do ostateczności i zaczęli używać magii, którą do tej pory opanowali raczej kiepsko.
Chłopak nie wiedział, że magię ludzie stosują w walkach od przeszło dwóch lat. Nie miał o tym bladego pojęcia, jak o wielu innych rzeczach związanych z wojną. Teraz żałował, że nie potrafił zainteresować się tym, co się wokół niego działo i dzieje nadal.
Zeskoczył z konia i wbiegł w samo epicentrum walki. Omijając lub odbijając magiczne strzały w niebo, wołał elfkę, ale jego wrzaski tonęły wśród setek innych. Ci sami ludzie, którymi jeszcze niedawno dowodził, atakowali go teraz ze wszystkich stron. Wpadł w wir walki, ale nie po to tutaj przybył. Nie przyjechał tu, by znów zabijać. Nie to było ważne. Musiał znaleźć Rozę nim zginie on lub, co gorsza, ona, nim ją straci.
Nagle ukazała się. Była tuż przed nim. Odwrócona do niego plecami walczyła z jakimś bydlakiem trzy razy od niej większym. Ruszył jej na pomoc. Zobaczył, że tuż obok niej czarodziejka czerpie moc z ziemi i zaczyna recytować formułę. Wyciągnęła dłoń. Rzuciła czar w stronę elfki.
Wiedział, że nie zdąży. Nie mógł zdążyć.
Zdążył.
Zasłonił ją własnym ciałem. W tym czasie dziewczyna zakończyła bezsensowny pojedynek z olbrzymim człowiekiem, zadając mu krótki cios tuż pod uchem. Polała się posoka i olbrzym natychmiast upadł. Obróciła się. Zobaczyła nieruchomą twarz Salwina. Strach ścisnął jej serce.
Chłopak z ogromnym wysiłkiem oddychał. Przed oczami pojawiły się czarne plamy. Wiedział, że te rany zakończą jego tułaczkę na tym świecie. Nie czuł już bólu. Ogarnęło go zewsząd uczucie ciepła i błogości. Wszystkie mięśnie rozluźniły się. Dźwięki zaczęły jakby cichnąć. Dokoła robiło się tak przyjemnie. Nagle poczuł, że coś go szarpie, zakłócając tę błogość.
Zaciągnęła go resztkami sił do lasu, poza linię frontu.
- Salwin, obudź się! Salwin, proszę - krzyczała łamiącym się głosem.
- Jesteśmy kwita - rzucił szeptem.
- Salwin! Cholera, ty nie możesz umrzeć. Dlaczego to zrobiłeś?
- Kocham cię - rzucił z uśmiechem.- Teraz to zrozumiałem - dokończył i obwisł w jej ramionach z uśmiechem radości i całkowitego szczęścia.
- Spójrz na mnie. Salwin?! Salwin?! - wrzeszczała.
Nie odpowiadał na wołanie. Chciał jej odpowiedzieć, ale nie mógł. Serce zatrzymało się, oddech ucichł, płuca zalała krew. Siedziała w kałuży jego posoki szlochając tak jak elfce nie wolno, tak jak elfce w żadnym razie nie przystoi. Szlochała z miłości jako pierwsza z elfek, ale na pewno nie ostatnia.
***
Opłakany morzem łez, przywoływany do świata żywych setki razy, odszedł gdzieś, gdzie już zawsze miał być szczęśliwy, sam, bez niej. Miał być szczęśliwy, mimo, że przeznaczone mu było już nigdy nie zobaczyć jej uśmiechu, nie spojrzeć w jej ogromne oczy, nie usłyszeć dźwięku jej melodyjnego głosu. Jak więc można nazwać to szczęściem?
Ciało Salwina złożono w krypcie elfich monarchów. Leżał pośród najbardziej zasłużonych. Spotkał go ogromny zaszczyt, którego nie było mu dane przeżyć, którym z nikim się już nie podzieli.
Wśród kamiennych bloków siedziała Pani Lasu, najpiękniejsza z Nieśmiertelnych, pogrążona w rozpaczy. Jej przepełniony bólem płacz odbijał się od kamiennych ścian. W lasach zaległa cisza. Ptaki nie śpiewały, zwierzyna nie hasała po zaroślach, księżyc zbladł, niebo zaciągnęło się chmurami. Natura zapłakała deszczem, a wszystko na skutek cierpienia Różyczki Rosenstolz.
Od wielu dni wciąż ściskając dłoń Salwina rozpaczała w samotności. Wraz z nią umierały wszystkie drzewa. Podzielały jej cierpienie. Mimo, że świat stanął u progu nowej Ery, przez jej ból zaczynał umierać.
- Tak wiele wiedziałam, tak wielu rzeczy byłam świadoma, ale nie podejrzewałam, że kochać człowieka jest tak łatwo, a stracić... - wylewała z siebie potok żalu.
***
„Świat przestał już prowadzić walki. Nad rzekami zaległa cisza, nad potokami zapanowała pustka. Krew wsiąkła w ziemię, pozostawiając brudne plamy na honorze ludzi i elfów. Różane Wybrzeża zamarły. Cała Adamancja, Solazja, Matecznik, ucichły. Wszędzie zaległ cień żałoby. W każdej wsi rozlegał się żałosny płacz sierot, wdów, rodzin. Dokoła panował ból i poczucie straty. Nie musiało do tego dojść, ale doszło i nic już tego nie zmieni, ani płacz, ani żal, ani nawet magia. Życie musi toczyć się dalej. Wśród błędów i głupoty musi narodzić się nowe życie, nowe istnienie w sojuszu, w zgodzie, bo tylko zgoda może uratować i odbudować ten świat. Oczyszczony z win, bezmyślności, nienawiści, obłudy i zdrady musi odrodzić się ponownie, by dać początek nowym czasom, Nowej Erze, w którą elfy, ludzie i krasnoludy wejdą wspólnie”
Orędzie władców pięciu zjednoczonych królestw, napisane w dniu 1 czerwca 1112 roku.
***
Na południu, na terenach Wielkich Równin i Morza Południowego, gdzie zbiegają się granice świata ludzi, elfów, krasnoludów, niziołków i syren, doszło do zawiązania Świętego Sojuszu.
Krasnoludy na znak szczerej chęci przymierza wniosły to, co miały najcenniejsze. Wniosły brylant o największej wartości ze wszystkich. Najczystszy i najszlachetniejszy kamień wszystkich czasów, a niedługo również i najpotężniejszy. Oddały dumę swego królestwa. Wyciągnęły dłoń, którą niebawem chwycili i Nieśmiertelni, i ludzie.
Elfy włożyły w kamień całą swą moc. Wszystko, co ceniły najbardziej. Tak, więc, oddali miłość, czystość ducha, szacunek i niezmierną tęsknotę, która zawsze motywuje nas do działania, do poszukiwań, a którą ludzie niebawem przejęli i zaczęli zmagania z nią. Zmagania te trwają po dziś dzień. Te moce nadały kamieniowi zimną, błękitną barwę, niczym gwiazdy, niczym wieczność.
Ludzie zaś oddali siłę, umiłowanie życia, namiętność do podróży nadając tym samym brylantowi barwę najczystszej zieleni, która natychmiast zlała się w jeden blask z błękitem elfów. Kiedy dłonie zostały uściśnięte, kamień pękł na trzy części tak przypieczętowując przymierze. Rozdzielił się, aby każda rasa na zawsze pamiętała o Sojuszu zawartym w roku 1112.
Kamień posiadł moc czynienia dobra i uzdrawiania. Posiadł to, co jest najważniejsze, stał się wspólnotą najszlachetniejszych mocy każdej z ras.
***
2 czerwca 1112 roku, czyli dnia następnego po zawarciu Sojuszu część Kamienia Wszechmocy, która należała do elfów, dotarła do królestwa Pani Lasu, gdzie miała ona zostać złożona na pamiątkę tragicznej historii.
Elfy odzyskały dawną moc, dawne życie i dawną zgodę z naturą. Po raz kolejny mogły czynić dobro, a przecież właśnie dobro serca jest największą mocą, jaką wszyscy posiadamy.
***
Rozpacz zaczynała nabierać stonowanego koloru szarości. Różyczka zamykała go właśnie w malej komnacie swego łagodnego i nieruchomego już serca. Próbowała wrócić do rzeczywistości. Tak bardzo pragnęła zapomnieć, ale graniczyło to z niemożliwością. Jedyne, co miała przed oczami, to jego lekko uśmiechniętą twarz. W uszach wciąż rozbrzmiewał jego głos. Nie mogła się pozbierać. Jej wzrok stracił blask, nie błyszczał już światłem gwiazd. Oczy stały się puste, bez jakiegokolwiek wyrazu. Do świadomości nie docierał już ani szum drzew, ani śpiew ptaków, światło słońca stało się denerwujące, nieprzyjazne. Jedzenie straciło smak. Wszystko było mdłe, bez wyrazu. Nie takie, jak powinno.
***
- Jednak niebawem słońce znów odzyska blask, trawa świeżość, a wiatr znów poniesie cię dalej ku szczęściu - mówił ktoś.
Nie odpowiedziała. Nie zareagowała nawet. Jakże wszystko mogło wrócić do normy, gdy jej szczęście zostało zamknięte w martwym sercu Salwina? Jak można mówić w ogóle o czymkolwiek poza żalem, przewyższającym wszystko? Dla niej nie było już życia. Nie było niczego.
***
Elfka wciąż trzymając dłoń Salwina patrzyła w białą ścianę. Zapuchnięte oczy nie rozróżniały już ani barw, ani kształtów. Usta nie wypowiadały słów. W sali zaległa cisza. Wtedy nagle jego dłoń zrobiła się jakby cieplejsza, ale Roza nie zwróciła na to uwagi, bo przecież on nie żył, więc jak mógł być ciepły. Serce zabiło raz drugi, trzeci, płuca zachłannie domagały się powietrza.
- Żal wam drewna na ogrzewanie, czy co? Zimno tu - odezwał się zachrypnięty Salwin.
Elfka nie powiedziała ani słowa. Była zdumiona. Jednak w pewnym momencie, gdy Salwin już całkiem doszedł do siebie, zrozumiała, że on naprawdę żyje.
Rzuciła mu się na szyję.
***
Tamtej nocy kamień tuż po dotarciu do królestwa po raz pierwszy zaśpiewał mocą. Obdarzył oczy wszystkich elfów światłem, jakiego nigdy dotąd nie posiadali. Tchnął życie w martwą materię. Podniósł z martwych wszystko, co winno żyć i radować się. Ożywił las, obudził zwierzęta i na nowo nadał kolor światu zniszczonemu wojną.
Pod wpływem największej z miłości, spotkanych na ziemi, z żalu, cierpienia i łez tchnął ponownie życie w człowieka, kończąc tym samym Erę Wilczego Prawa.
Podarował życie Salwinowi. Ponownie przywołał go do świata żywych i tchnął w jego ciało nieśmiertelność, aby mógł podzielić się nią z Różyczką i aby ona już na zawsze odzyskała światło.
***
Zatopionych w szczęściu kochanków przyjdzie niedługo pożegnać. Ich czas dobiegł końca. W splecionych dłoniach tych dwojga zakończyła się Era Wilczego Prawa. Mogli, więc, nareszcie wsiąść na statek i odpłynąć na wyspy Modrewlinu, do krain Nieśmiertelnych, gdzie już zawsze będą cieszyć się tylko sobą.
Angel.
strony: [1] [2] [3] |
komentarz[15] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Rosenstolz" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|