..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Trzynasty


- I znowu się spotykamy… - Ciemnowłosy elf wyszczerzył zęby w niemiłym uśmiechu na widok wojownika w znanej mu krwisto-czerwonej smoczej zbroi. Wywinął w powietrzu młynka, lśniącym, adamentowym mieczem i zaśmiał się drwiąco. – Masz ochotę, na mały pojedynek, co? Zobaczymy, jak teraz sobie ze mną poradzisz! Jestem pewien, że zdążę cię powalić, prędzej niż zdołasz wymówić słowa „sromotna klęska”!
Po chwili jednak, jego twarz wykrzywił grymas niepohamowanej złość.
- No co, nawet się nie do mnie odwrócisz, jak do ciebie mówię?! Stań ze mną twarzą w twarz i walcz jak prawdziwy mężczyzna!
Ale człowiek, albo nie słyszał, albo też ignorował zaczepki elfa. Mimo jego coraz natarczywszych nawoływań, stał wciąż pochylony nad straganami i oglądał z uwagą wystawioną tam broń. Wreszcie rozsierdzony elf nie wytrzymał. Zbliżył się do wojownika, dźgnął go lekko w plecy końcówką miecza i szybko odskoczył przyjmując postawę odpowiednią do walki. Tym razem człowiek odwrócił się, szybko wyciągając, z zanadrza broń. Elf znieruchomiał. Nie zauważył nawet jak adamentowy miecz wysuwa mu się z dłoni i uderza głucho o ziemię. Coś drgnęło mu w okolicy serca, którego bicie zaczęło nagle przypominać trzepot skrzydeł ptaka rozpaczliwie próbującego wyrwać się z pułapki. Przeszedł go dziwny dreszcz, podniecający i niepokojący zarazem, rozlewający ciepło po całym jego ciele. A wszystko to na skutek jednej twarzy - twarzy wojownika w krwisto-czerwonej, smoczej zbroi. Zawsze była skryta pod hełmem, więc dziś zobaczył ją pierwszy raz i całkowicie się zatracił. Bo twarz ta, nie była twarzą, jakiegoś, młodego niedoświadczonego rycerzyka o jasnych kędziorkach i zadartym nosie. Nie była też twarzą starego, zmęczonego życiem wojownika, o pomarszczonej skórze, porytej bruzdami czasu. Nie była tym wszystkim, co spodziewał się ujrzeć. Była twarzą pięknej kobiety. Kobiety, której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Jej wielkie, piękne, zielone oczy patrzyły na niego z wściekłością. Kryła się w nich złość, zdumienie i gniew, ale także ledwo wyczuwalna łagodność. Pełne usta wykrzywione były brzydko, lecz wyglądały jak stworzone do namiętnych pocałunków. Chciał coś powiedzieć, wytłumaczyć się, zmazać z pięknej twarzyczki okropny grymas. Ale nie zdążył. Dziewczyna skoczyła na niego, drapieżnie niczym pantera i jednym silnym uderzeniem, powaliła na ziemię.
- No i co teraz powiesz? – zapytała jadowitym głosem, przykładając mu ostrze do gardła. – Nadal jesteś taki silny i niezwyciężony, taki odważny i bohaterski? Hmm, nie odpowiesz? – zaśmiała się drwiąco. – To ja zrobię to za ciebie! Jesteś pieprzonym skurwysynem, beznadziejnym tchórzem, który uwziął się na kobietę! Teraz ja ci pokażę, co to jest sromotna klęska! - Elf poczuł jak ostrze coraz silniej wpija mu się w gardło. Przez chwilę przestraszył się, że to już koniec jego żywota, że dziewczyna nie zawaha się go zabić. Od początku, gdy ją tylko ujrzał, jej oczy i ukrytą w nich łagodność, wątpił, by mogła być do tego zdolna. Ale teraz widział w niej tylko okrucieństwo, chęć mordu i krwi. Zamknął oczy przygotowując się na śmierć. Nagle jednak ucisk na gardło zelżał, a potem całkowicie zniknął. Zdziwiony, spojrzał na dziewczynę. Cała jej siła, zapał i pewność siebie gdzieś wyparowały. Stała przed nim ze spuszczoną głową, zawstydzona, zakłopotana i smutna. Długie, gęste, rdzawo-rude loki zasłaniały jej twarz, ale dałby głowę, że jej oczy znowu są dobre i łagodne. Wstał szybko, otrzepał się z kurzu, podniósł swój miecz i włożył go do pochwy. Dziewczyna ani drgnęła. Nieśmiało podszedł do niej i dotknął jej pięknych, ognistych włosów. Były miękkie i jedwabiste w dotyku. Odgarnął je powoli i schował za małe kształtne uszy. Następnie złapał ją za podbródek i delikatnie uniósł go do góry. Nie pomylił się. Po dawnym okrucieństwie nie było śladu, została tylko łagodność i dobroć. I łzy spływające powoli po gładkich policzkach. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Elf zamarł oczarowany urzekającym pięknem smutnych, zielonych oczu.
- Przepraszam… - wyszeptała dziewczyna. – Mogłam cię zabić… Ja naprawdę żałuję. Wybacz mi, proszę.
Po tych słowach, uwolniła się delikatnie z uścisku elfa i już zamierzała odejść, kiedy on oprzytomniał i złapał ją szybko za rękę, chcąc ją zatrzymać przy sobie.
- Poczekaj, proszę! – zawołał błagalnie. Ale dziewczyna nie słuchała i bezskutecznie próbowała się wyrwać. - Błagam! Nie odchodź! Wysłuchaj mnie chociaż. Jeśli odejdziesz, a ja cię już nigdy nie zobaczę, to… to nie zniosę tego! – ciągnął, trzymając w żelaznym uścisku rękę dziewczyny, która coraz silniej się szamotała. - Proszę, ja… ja cię… naprawdę… och. Jesteś dla mnie bardzo ważna.
Dziewczyna znieruchomiała.
- I naprawdę bardzo przepraszam, za te ataki. Nie wiedziałem, że ty to…ty. Proszę, uwierz mi. Gdybym wiedział, nigdy bym nie podniósł na ciebie ręki. Bardzo bym chciał cię bliżej poznać. Może… Może byśmy się jeszcze spotkali… No wiesz… w karczmie na przykład. Przy butelce wyśmienitego wina. I co ty na to? – spojrzał jej w oczy, które jaśniały teraz szczęściem, radością i nadzieją. Po chwili jednak ponownie straciły swój blask. Dziewczyna spuściła głowę.
- Naprawdę bardzo bym chciała, ale nie mogę… - W jej głosie dało się wyczuć żal i ogromny smutek.
- Proszę! Daj mi szansę! Jedną, jedyną! Będzie wspaniale, zobaczysz. – Elf nie nadawał za wygraną. Rozpaczliwie, pragnął ją jeszcze zobaczyć. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co by było gdyby teraz odeszła, gdyby się rozstali bez nadziei na ponowne spotkanie.
- Proszę... Zrób to dla mnie… proszę… - błagał drżącym głosem.
- No, nie wiem… ja nie mogę... uwierz mi, choć tak bardzo bym chciała, ja… – zawahała się. – No już dobrze. Pójdę. Pójdę – powiedziała niepewnie.
Elf poczuł jak ciężar spada mu z serca. Poczuł się jak nowo narodzony.
- Doskonale! – wykrzyknął radośnie, obejmując mocno dziewczynę. - A więc jutro. O trzeciej, w gospodzie „ Pod Szmaragdowym Smokiem”
- Dobrze – odpowiedziała i uśmiechnęła się nerwowo. Widział, że była całą sytuacją zestresowana. – Ale teraz, już muszę iść. To… Do zobaczenia. – Odwróciła i zaczęła iść szybko w dół uliczki.
- A w ogóle, to jestem Errendil! – krzyknął za nią.
- A ja Marianne! – odpowiedziała mu i zniknęła z oczu.
Elf odetchnął głęboko. Chyba zwariowałem – powiedział do siebie – i nic tego nie rozumiem, Nic zupełnie. Wiem tylko jedno. Chyba się zakochałem.

*

Errendil siedział w karczmie „ Pod szmaragdowym smokiem”, popijając piwo i smętnie wyglądając przez duże okno, przy którym znajdował się jego stolik. Minęło już dwadzieścia minut od wyznaczonej godziny, a Marianne ciągle nie było. Pociągnął tęgi łyk, ze szklanego kufla i westchnął głęboko. – Wystawiła mnie. Życie jest do dupy. Właśnie miał zamiar zamówić coś mocniejszego i tym samym spić się na umór, kiedy drzwi gospody otworzyły się, wpuszczając do środka podmuch zimnego powietrza. Errendil z nadzieją uniósł wzrok i nie zawiódł się. W progu stała Marianne, trochę zdyszana z rozwianymi włosami, ale jak zawsze piękna. Tym razem nie miała na sobie zbroi, lecz długą, obcisłą zieloną suknię, doskonale podkreślającą smukłą kibić i kolor oczu.
- Witaj. – Jej głos był ciepły i łagodny, a oczach migotały wesołe iskierki. Zbliżyła się wolno do stolika. Errendil natychmiast zerwał się miejsca i odsunął jej krzesło, na którym ona z gracją usiadła.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała z zakłopotaniem. - Biegłam całą drogę, ale i tak nie zdążyłam…
- Nie szkodzi! – odpowiedział elf, sadowiąc się naprzeciwko niej. – Ważne, że przyszłaś. Nawet nie wiesz jak się cieszę z tego powodu… - złapał jej dłoń. Była delikatna i szczupła; dziwił się jak jest w stanie unieść ciężki miecz.
- Karczmarz! – zawołał. - Przynieś nam wina! Najlepszego, oczywiście.
- Dla ciebie wszystko, co najlepsze… - szepnął do niej. Zarumieniła się i spuściła skromnie oczy. Długie rzęsy, położyły się cieniem na jej policzkach. Karczmarz właśnie przyniósł butelkę wina i zaczął napełniać, kryształowe, połyskujące kieliszki, wyciągane tylko na specjalne okazje, za dodatkową opłatą klienta, kiedy jakiś mężczyzna zmierzający do drzwi niechcący potrącił oberżystę. Ten zachwiał się i wylał całą zawartość butelki na suknię Marianne.
- Wybacz, pani! Niezmiernie mi przykro! Zrobiłem to nieumyślnie!! Przepraszam, naprawdę! Zaraz coś przyniosę coś, taki specyfik mojej żony, on wszystkie plamy potrafi sprać. Już chwilkę, tylko to posprzątam, bo jeszcze, ktoś się tym poślizgnie i będzie kolejne nieszczęście!
Marianne ani drgnęła, najwyraźniej zaskoczona całą sytuacją. Powoli skierowała swój wzrok na karczmarza, zbierającego kawałki szkła z podłogi. Gdy Errendil zobaczył jej oczy, zadrżał. Ogarnął go strach, jak wtedy, gdy czuł przenikliwe zimno ostrza na gardle. W oczach Marianne nie było już prawie niczego. Były niemal puste, jak oczodoły w czaszce. Znajdowała się tam tylko jedna rzecz: zło. Dojmujące, przenikające na wskroś duszę i serce, mroczne zło. To były te same oczy, które wczoraj patrzyły na niego z taką nienawiścią, które życzyły mu śmierci.
- Ty niezdaro! – wrzasnęła, niskim, ochrypłym głosem, tak różnym od jej poprzedniego łagodnego, dziewczęcego głosiku. – Zabiję cię! Zabiję! – zerwała się gwałtownie z krzesła, przewracając przy tym stolik. Powoli podeszła do przerażonego, skulonego na podłodze karczmarza. Jej usta, były wykrzywione w okrutnym śmiechu, upodabniającym ją do mantykory. – Już po tobie gnido!- wyciągnęła sztylet i zamachnęła się, chcąc zadać śmiertelny cios.
- Nie!
Marianne zamarła. Ręka ściskająca sztylet, zawisnęła w powietrzu. Odwróciła powoli głowę. Errendil stał za nią z naciągniętym łukiem, wycelowanym prosto w jej plecy.
- Proszę, proszę… Kogo tu mamy… Czy to nie nasz mały skurwysyn? – roześmiała się szyderczo. – Opuść to główno. Przecież oboje wiemy, że nie strzelisz. Jesteś na to zbyt wielkim tchórzem – zaczęła powoli, cicho i niezauważalnie zbliżać się do niego. Nie wiedział, co robić, jej coraz bliższa postać zmuszała go do ciągłego cofania się. Nie może strzelić, miała rację – był tchórzem. Po za tym jak mógłby zabić dziewczynę, którą kocha… Nawet, jeśli zachowuje się ona teraz, jak krwiożercza bestia. Była już tuż obok niego. Widział jej bezduszny wzrok, okrutny uśmiech. Jak w zwolnionym tempie, widział jej rękę zaciskającą się na sztylecie, podnoszącą go coraz wyżej w zamachu. Zamknął oczy, czekając na ostateczny cios. Zaraz, zaraz. To się nie może tak skończyć. Nie mogę dać się tak po prostu zabić. Nie mogę się poddać. Nie mogę być tchórzem! Odepchnął ją dosłownie w ostatniej chwili, kiedy ostrze było tuż przy jego twarzy. Upadła z łoskotem na ziemię, uderzając głową o podłogę. Broń wypadła jej z ręki, elf natychmiast ją podniósł i schował za pazuchę. Nie mógł ryzykować. Nawet taki lichy sztylet był zabójczy w jej posiadaniu. Napiął łuk i zbliżył się do Marianne, leżącej na podłodze. Nie ruszała się, oczy miała zamknięte. Przyklęknął i ostrożnie sprawdził jej tętno. Żyła. Errendil odetchnął z ulgą. Chciała go zabić, a on nie wyobrażał sobie, by mogła umrzeć. "Miłość jest ślepa" pomyślał. Nagle Elaine zerwała się gwałtownie z podłogi. Elf odskoczył gwałtownie i napiął łuk, choć wiedział, że i tak nie potrafiłby go użyć. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Marianne była dawną Marianne - dobrą i łagodną. W szeroko otwartych oczach, odbijał się tylko strach, nie było śladu po dawnym okrucieństwie. Rozejrzała się przerażona dookoła. – Co tu się stało?- szepnęła zdziwiona.
- Marianne… - zaczął Errendil i zamilkł. Nie wiedział, co powiedzieć.
- Wynoście się stąd! - przerwał ciszę karczmarz. Twarz poczerwieniła mu ze złości. Musiał wyczuć, że dziewczyna nie stanowi już żadnego zagrożenia i nie zrobi mu krzywdy – Zobaczcie, coście zrobili z mą gospodą! Połamany stolik, krzesła! A ja mogłem zginąć. Jesteście niebezpieczni! Wynoście się i nigdy nie wracajcie!
Marianne spojrzała na niego ze zdumieniem. Potem zrozumiała. Przerażona zakryła dłonią usta. Z oczu pociekły jej łzy.
– Przepraszam – szepnęła i rzuciła się szybko niczym łania w kierunku drzwi.
- Poczekaj, Marianne! – zawołał elf, próbując ją zatrzymać, ale ona wywinęła mu się i uciekła. Wybiegł za nią na ulicę, ale jej już nie było. Zrezygnowany, powlókł się do domu. Bolała go głowa, miał wszystkiego dość. Nie mógł zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, czym spowodowane jest zachowanie tej wyjątkowej dziewczyny. Właśnie przekręcał klucz w drzwiach od swojego mieszkania, kiedy olśniło go. Przypomniał sobie opowieści bajarzy snute przy ognisku, historie opowiadane mu przez babkę. I wiedział już, kim jest Marianne.

*

Kiedy dotarł do celu swej dwugodzinnej wędrówki przez las, zrobiło się już ciemno, zapadła noc. Niebo było wyjątkowo czyste i bezchmurne, usiane tysiącami migoczących gwiazd. Wszystko wokół spowite było bladą, księżycową poświatą – łącznie ze starym dworkiem, przed którym się znalazł.
Przybył tu gnany jakąś, silną potrzebą, jakimś wewnętrznym przymusem i – co było niezmiernie dziwne – bezbłędnie znał drogę, choć nigdy wcześniej tu nie był. Po prostu szedł przed siebie, co jakiś czas instynktownie skręcając, bez żadnego zastanowienia. Przygnała go tu miłość do Elaine i miał nadzieją, że zdoła jej pomóc. I że to właściwe miejsce. Zadrżał. Ten dom roztaczał wokół siebie niepokojącą, złowróżbną aurę. Wielki, przysadzisty z ze strzelistymi wieżyczkami,kamiennymi, odrapanymi murami, okiennicami uderzającymi złowrogo o framugi, wywoływał gęsią skórkę i drżenie mięśni. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zawrócić, czy nie uciec jak najdalej od tego straszliwego miejsca. Przecież nie miał żadnego konkretnego planu, nie był do końca pewny, co spotka w środku. Posiadał jedynie przypuszczenia i domysły. Już miał się odwrócić i odejść, kiedy przypomniał sobie twarz Marianne, te promienne oczy… Nie, dla niej zrobi wszystko, dla niej umrze. Tłumiąc w sobie przemożną chęć ucieczki pchnął mocno ciężką, stalową furtkę, która zaskrzypiała przy głośno. Podszedł, powoli zarośniętą ścieżką do solidnych, okutych żelazem, dębowych drzwi. Nacisnął klamkę i wszedł. W środku panowała ciemność, rozświetlana jedynie blaskiem kilku świec. Powoli zaczął wchodzić po starych, drewnianych schodach, skrzypiących przy każdym jego kroku. Szedł jak zahipnotyzowany, jakby prowadzony wewnętrznym głosem. Stanął wreszcie pod pięknymi drzwiami misternie rzeźbionymi w sceny z jakiejś bitwy.
- Wejdź – usłyszał niski, zachrypnięty głos. Ostrożnie otworzył drzwi. Znalazł się w dużej komnacie, wyglądającej na gabinet. Było tam ciemno, brudno i wyjątkowo nieprzyjemnie z mnóstwem pajęczyn i opróżnionymi butelkami walającymi się po podłodze. Pod odrapanymi ścianami stały wysokie do sufitu szafki z mnóstwem zakurzonych książek na półkach, koło wielkiego kominka znajdował się zniszczony, dziurawy fotel. Na środku pokoju, przy masywnym, drewnianym biurku siedział mężczyzna, a właściwie staruszek. Był mały i szczupły, długie, rzadkie, białe włosy opadały swobodnie na chude ramiona. Jednak mimo niepozornego wyglądu, emanował jakąś ogromną, wewnętrzną siłą, upodabniającą go do drapieżnego zwierzęcia. Na bladej pomarszczonej twarzy rysowało się okrucieństwo i przebiegłość, małe, czarne jak węgiel oczy zdawały się widzieć wszystko.
- Witaj – powiedział ukazując w uśmiechu wyjątkowo białe, mocne i ostre zęby. – No nie stój tak w progu. Podejdź bliżej.
Errendil podszedł do niego, czując w głowie coś dziwnego, coś obcego, jakby mackę, która dotykała wszystkich jego myśli. Starzec wskazał ręką krzesło naprzeciwko biurka. Elf zawahał się chwilę, ale widząc groźne spojrzenie mężczyzny posłusznie usiadł.
- A więc przybyłeś tu, by uratować swoją ukochaną? – w głosie starca dało wyczuć się nutkę drwiny. Errendil zarumienił się i spuścił oczy. Po chwili jednak uniósł dumnie i głowę i popatrzył wyzywająco w oczy swojego rozmówcy.
- Tak – powiedział. - A ty mi w tym nie przeszkodzisz!
Starzec zaśmiał się cicho.
– Powiedz mi, mój mały, co wiesz o demonach.
- Są bardzo, bardzo złe. Zabijają dla przyjemności. Uwielbiają to. I jest w ich życiu taki okres, kiedy stają się źli. Bo wcześniej są dobrzy. I można to… - zamilkł.
- No dokończ, chłopcze. Co chciałeś powiedzieć? Że demon może stać się na powrót dobry, może stać się człowiekiem, jeśli udowodni swoją miłość. Tak, tak, umiem czytać w myślach. I widzę, że twoja wiedza o nas jest naprawdę uboga. Pozwól, że ci wyjaśnię. Demony… tak jesteśmy złe. Ale zabijajmy nie tylko dla przyjemności, choć to też… - Uśmiechnął się krwiożerczo. – Ludzie są też dla nas, także pożywieniem. Wyjątkowym przysmakiem… Każdy demon ma zło zapisane w genach. Prędzej czy później, stanie się potworną bestią, ale nie od razu. Na początku, jak powiedziałeś jest dobry, jest zwykłym człowiekiem. Dopiero w odpowiednim wieku, jego prawdziwa natura wychodzi na jaw. Zło zaczyna walczyć z dobrem i powoli wypiera je z jego duszy. Ale podczas tego okresu ma jakby dwie osobowości: dobrą i złą. Mogą one zawładnąć nim w każdym momencie. W jednej chwili jest dobry, w drugiej staje się zły. Mija czas, dobro występuje coraz rzadziej, w końcu całkowicie zanika. Ale, to nie wszystko. Nie tak łatwo jest wyprzeć dobro. Dlatego, żeby się to udało każdy demon w okresie przemiany musi powolnie i okrutnie zabić trzynaście rytualnych ofiar. Każda z nich symbolizuje coś innego. Tak się złożyło, że trzynasta ofiara to miłość. Demon musi zabić osobę, którą kocha, albo, chociaż czuje do niej coś więcej niż zwykłą sympatię. To niezwykle trudne, demony rzadko, kiedy się zakochują, nawet w swojej dobrej postaci. Dlatego zawsze używałem na moich podopiecznych eliksirów miłosnych. To szybkie i łatwe. I teraz doszliśmy do kluczowej rzeczy, z powodu, której tu jesteś. Chodzi mi o Marianne.Jest teraz w okresie przemiany. Niezwykle trudnej przemiany. Dobro jest u niej szczególnie silne. Na szczęście nie na długo. Zabiła już dwanaście ofiar, trzynastą będziesz ty.
Errendil drgnął wyrwany z zamyślenia.
- Co prawda, na początku miałem inne plany – kontynuował starzec, nie spuszczając wzroku z elfa. – Wybrałem odpowiedniego mężczyznę, uważyłem eliksir. Ale ona zakochała się w tobie. Takiej szansy nie można było zmarnować. Kiedy wróciła do domu po tym incydencie, gdy o mało cię nie zabiła, bez problemu odczytałem jej myśli i zmieniłem plany. Postanowiłem cię wykorzystać. Ona oczywiście nie miała o tym pojęcia. Przecież nie wie nawet o rytuale, nie wie, że niedługo stanie się demonem. Bidulka… - Uśmiechnął się krzywo. – To ja cię tu przywiodłem. Wniknąłem do twych myśli, pokazałem ci drogę, przypomniałem opowieści z dzieciństwa, wzniecałem twoją miłość i chęci, kiedy byłeś bliski poddania się. A co do tych opowieści. Nie warto wierzyć we wszystko, co gadała jakaś stara plotkara, nawet, jeśli była twoją babką. Nie sądzisz chyba, że naprawdę jakiś czyn w imię miłości może wstrzymać przemianę Marianne? O! Widzę przecież twoje myśli. Planowałeś, że może zabije ona nas swoich rodaków, udowadniając tym samym, jak bardzo cię kocha? – starzec zaśmiał się szyderczo. Flantius zarumienił się, gdyż rzeczywiście coś takiego obmyślił.
- To się nie uda, mój mały, nie. Ale wystarczy już tych pogaduszek. Czas wcielić plany w życie!
W tej chwili, do pokoju weszło dwóch potężnych mężczyzn, o tępym wyrazie twarzy. Chwycili mocno elfa i zawlekli schodami w dół do lochów. Próbował się wyrwać, ale żelazny uścisk nie pozwalał mu nawet na obrócenie głowy. Oprawcy bez kłopotu skuli go łańcuchami i zniknęli za metalowymi drzwiami, zamykając je przedtem starannie. Errendil rozejrzał się. Znajdował się w ciemnym lochu, o grubych, kamiennych ścianach, ociekających wilgocią. Zabłocona podłoga umazana była czymś czerwonym, prawdopodobnie krwią, gdzieniegdzie poniewierały się kości. Elf westchnął. "A więc tak zakończy się moje życie" pomyślał "w cuchnącym lochu, rozszarpany przez oszalałą demonicę". Nagle drzwi otworzyły się i do środka została wepchnięta Marianne. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Gdy jej wzrok padł na Errendil rozpromieniła się i przywarła do niego w uścisku.
- Och kochany! – wyszeptała. – Jesteś cały, nic ci nie zrobili! Jak ja za tobą tęskniłam.
- Marianne… - elf poczuł się odrobinę lepiej czując ukochaną przy sobie, ale tylko do czasu aż przypomniał sobie, co mu ona zrobi, jak tylko się przemieni. - Marianne, słuchaj! – powiedział starając się ją trochę od siebie odsunąć. – Ty mnie zabijesz, rozumiesz? Rozszarpiesz mnie na kawałeczki! Zginę w strasznych męczarniach!
- Jak to? – Dziewczyna podniosła na niego zdumione, przestraszone oczy.
- Rytuał trzynastu ofiar. Zabiłaś dwanaście, ja będę trzynasty. I wtedy już na zawsze staniesz się zła.
Dziewczyna pobladła. Z jej oczu popłynęły łzy.
– Nie chcę żebyś umierał! Nie chcę, żebyś cierpiał! Ja… Kocham cię!
Errendil. Olśniło go.
- Marianne, słuchaj. Jest sposób. Żeby cię uratować. Ja już jestem stracony, tak, czy siak zginę, ale ty… Możesz być dobra. Przestań płakać. Dla mnie się już nic nie da zrobić. Kochasz mnie, prawda?
Marianne gorączkowo przytaknęła.
- Jeśli mnie kochasz, to chyba chcesz mnie uwolnić od cierpienia? Cierpienia, które zadasz mi, gdy się zmienisz? Masz sztylet. Wyciągnij go i mnie zabij. Teraz. Bezboleśnie. Póki jeszcze czas. Szybko, zanim odczyta nasze myśli.
Dziewczyna spojrzała na niego zdumiona.
– Nie zabiję cię. Kocham cię! Nie mogę tego zrobić!
- Czy ty nic nie rozumiesz? – powiedział Errendil niecierpliwie. – Jeśli mnie zabijesz, oszczędzisz mi cierpienia, męczarni i tortur. Udowodnisz mi swoją miłość. Czyn w imię miłości. Zabójstwo z miłości… Ocalisz mnie i siebie. No dalej!
Marianne wyglądała na niezdecydowaną.
- Po prostu to zrób. Jeśli mnie kochasz.
- Kocham cię… - szepnęła. Wyciągnęła sztylet i szybko wbiła prosto w serce elfa.
- Marianne... - jęknął – ja też cię kocham… - Spojrzał w jej oczy. Piękne, szmaragdowozielone oczy, przepełnione teraz smutkiem i cierpieniem, ale łagodne i mające takie pozostać już zawsze.

Fiona.
komentarz[9] |

Komentarze do "Trzynasty"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.229327 sek. pg: