Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Przyjaciel na złe
Od Autora: Opowiadanie to powstało na konkurs NF. mam nadzieję, że umieszczając je tutaj nie łamię jego reguł.
Na ewentualne dyskusje zapraszam do tego tematu.
Jeszcze jedna kolejka whisky na odreagowanie roboty. Przychodziłem do baru coraz częściej. No, ale miałem powód, w pracy było coraz ciężej. Wszystko odkąd zmienił się szef. Poprzedni był wspaniały. Nie wtrącał się, a praca szła szybko i sprawnie. Pracowałem jako grafik reklamowy, a swoboda to podstawowy warunek satysfakcji z takiej roboty. Ten nowy gdyby mógł, chwyciłby za rękę i prowadził kreska za kreską. Może i nie mam ambicji, żeby nazywać siebie artystą, ale wszystko ma swoje granice. -Jaś wędrowniczek wywędrował ze szklanki. -Dosyć tego dobrego, czas wstać póki jeszcze mogę to zrobić.
-Mogę się przysiąść? –Ciut przytępionym wzrokiem spojrzałem na natręta. Był nim dobiegający trzydziestki blondyn o przyjemnej twarzy i żywych oczach, może wręcz nazbyt żywych. Ubrany w niebieską koszulę i spodnie od garnituru. -Skupiłem wzrok. -Chłopak miał zarzuconą na plecy kremową marynarkę.
-Siadaj. –Nie zabrzmiało to zbyt wyraźnie. Było gorzej niż myślałem.
-Chyba ci już starczy.
-Miałem właśnie wychodzić.
-Nie jedziesz mam nadzieję samochodem?
-Mam blisko.
-Dobrze. Odprowadzę cię.
-Marek Groczyński – Chciałem mu podać rękę, ale ta leżała pod stołem i tylko uderzył się w nadgarstek.
-Paweł. Możesz chodzić?
Wstałem i o dziwo nie zatoczyłem się z powrotem. Jakoś to będzie.
-Mogę.
-No to idziemy.
Chód faktycznie nie sprawiał większych kłopotów. Tylko raz się zatoczyłem. Poczułem wtedy jakiś dziwny wiatr z boku i wpadł na faceta z cygarem. Ten był właśnie w trakcie jakiegoś zamaszystego gestu i wypuścił z dłoni niedopałek. Był jednak zbyt pijany i przejęty monologiem by zwrócić uwagę na taki szczegół, wykrzykiwał coś dalej jakby nigdy nic.
Przeszywający dźwięk budzika o 8 rano. Po jaką cholerę go nastawiałem? Była sobota! Uderzył go tak, że zegar omal nie spadł ze stolika. Ile wczoraj wypiłem i kiedy wróciłem do domu?
Otworzyłem prawe oko i zlustrował pomieszczenie. Z lewym ciągle trwały negocjacje. Moja kawalerka była przytulnym mieszkankiem, a przynajmniej nie narzekałem. Stać mnie było na, gustowne meble. Jedyny pokój, nie licząc łazienki przedzielał barek, za którym znajdowała się mini kuchnia, jak lubiłem ją określać. Na blacie stała napoczęta butelka whisky. Musiałem jeszcze popić po powrocie z baru.
Chciałem zasnąć i przespać kaca, ale pani Ala akurat zaczęła poranne sprzątanie swoim przedpotopowym i wybitnie głośnym odkurzaczem. Moja sąsiadka cierpiała na bezsenność i nie chciała cierpieć samotnie. Wibrujący dźwięk przypominał odgłos startowy Boeinga 747. Wstałem i nalał sobie klina. Dźwięk odstawianego kieliszka zlał się z dzwonkiem telefonu. Kto to mógł być o takiej godzinie?
-Halo?
-Tu Paweł z baru. Poznaliśmy się wczoraj. Dałeś mi swój numer, pamiętasz?
-Oczywiście. –Kłamałem jak z nut.
-Żyjesz jakoś?
-Po co dzwonisz?
-Włącz telewizor na jedynkę. –Jego głos zdawał się być trochę bardziej przejęty.
-Dobra- Odpowiedziałem i sięgnąłem po pilota.
Na ekranie pokazywali przez chwilę zgliszcza jakiegoś budynku. Wydawały się znajome, ale materiał się skończył zanim sobie przypomniałem.
-W tym barze wczoraj byliśmy. –Podpowiedział Paweł. –Pożar wybuchł niedługo po tym jak wyszliśmy. Wszyscy, którzy w nim wtedy byli zginęli. Straż pożarna nie wie, czemu.
-To straszne. Gdybyśmy nie wyszli...
-Tak, teraz tylko czekać, aż zgłosi się do nas policja.
Odłożył słuchawkę tuż po tym całym Pawle. Obok telefonu leżała mała karteczka z numerem telefonu. Prawdopodobnie do mojego nowego znajomego. Musiał mi się urwać film, bo nie pamiętam, bym go sobie zapisywał. Cóż, po pijaku szybko poznaje się nowych ludzi.
Planowałem jeszcze wrócić do łóżka i pospać, ale po tym, co widziałem w telewizji jakoś mi się odechciało. Ubrałem się w dres i poszedłem pobiegać, jak co sobotę. Dzisiaj było mi to chyba nawet bardziej potrzebne.
Pogoda była przyjemna jak na początek września. Wiał ciepły wiatr odsuwając nieliczne chmury chcące przesłonić słońce. Przestałem zwracać uwagę na otoczenie, po prostu biegłem. Otrzeźwił mnie dopiero widok zgliszczy baru. Przecież nie biegł w tą stronę!
Zwolniłem i podszedłem do budynku. Uderzył mnie ostry smród spalenizny. Był ciut słodszy niż zwykle, bardziej mdlący. Z baru niewiele zostało. Praktycznie tylko ceglane ściany i dach. Kiedyś to było bardzo przyjemne miejsce. Dalekie od zgiełku i bieganiny. Przychodzili tu tylko stali bywalcy i ich znajomi. Inaczej nie dało się tu trafić. Małe zacisze w środku miasta. Podszedłem trochę bliżej taśmy odgradzającej mnie od miejsca tragedii. Metalowe drzwi były wygięte od żaru. W środku panował mrok. Nieliczne okna zostały zadymione do tego stopnia, że nie odróżniały się kompletnie od czarnych ścian. Nie przetrwały żadne meble. Nic dziwnego, były drewniane. Teraz pomieszczenie przypominało pusty składzik na węgiel.
-Okropne prawda?
Aż podskoczyłem na dźwięk tego głosu. Za mną stał Paweł. Był ubrany dokładnie tak samo jak wczoraj. Może tylko marynarka była bardziej wymięta, jakby spał w ubraniu.
-Tak. Ciekawe, co to mogło spowodować.
-Straż pożarna nie wie, a ja nie jestem w tej kwestii mądrzejszy. Choć, zjemy coś.
Trochę wbrew sobie zgodziłem się pójść do pobliskiego baru mlecznego. Nie chciałem pogłębiać tej znajomości. Paweł trochę za bardzo narzucał swoje towarzystwo. Żołądek jednak przypomniał sobie, że powinien upomnieć się o jedzenie i nie popuścił.
W barze obaj zamówiliśmy jajecznicę. Jedzenie w milczeniu było to trochę niezręczne, ale odpowiadało mi bardziej niż rozmowa. Paweł próbował mnie zagadnąć, ale szybko zauważył jak jest to bezcelowe. Kiedy wychodziliśmy spróbował jeszcze raz.
-Myślisz, że to było podpalenie?
-Podpalenie? Tak żeby nikt nie zauważył? Żeby nikt nie zdążył uciec?
-Tak, głupi pomysł. No, ale z drugiej strony tam nie było niczego, co by się aż tak dobrze paliło. Widziałeś drzwi. Potrzeba sporego żaru żeby się tak wygięły.
-Sugerujesz, że ktoś tam jeszcze musiał dolać benzyny?
-Albo użył innego środka.
-Darujmy sobie, to nie nasza sprawa. Policja powinna się tym zająć. -Zdanie skończyłem już odwrócony. Miałem dość zarówno rozmowy, jak i rozmówcy.
Coś świsnęło mi koło ucha. Stojąca przede mną kobieta osunęła się na kolana i wpadła na mnie. Z jej szyi wystawał widelec z baru mlecznego. Wbił się bardzo głęboko. Tak głęboko, że z ledwością można było poznać, co to jest. Ktoś chyba krzyczał. Nie zwracałem uwagi. Cały mój świat zawęził się do tego widelca i kobiety. Końcówki jej blond włosów zabarwiły się na czerwono. Wąskie usta zapadły się w sobie. Jedynym śladem życia były drgające rzęsy. Podtrzymując konającą myślałem, jakim cudem sztuciec mógł się wbić tak głęboko. Trzeba by go było cisnąć z ogromną mocą. Podniosłem wzrok i spojrzałem kobiecie w matowiejące brązowe oczy. Widać było jak gaśnie w nich ostatnia iskierka życia. Jej ostatnie błyski zdawały się go hipnotyzować. Już wtedy zaczynałem widzieć śmierć jak oni.
Rzeczywistość zapukała pod postacią sanitariusza próbującego mnie odciągnąć. Spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Ta kobieta umarła mi na rękach, a nic nie zrobiłem. Przyglądałem się jej tylko, jak uchodzi życie. Teraz widziałem jak przez mgłę karetkę zabierającą ją z chodnika. Nagle pomyślałem o policji, o tym, że to mnie mogą oskarżyć o zabójstwo. Zerwałem się na równe nogi i zacząłem biec przed siebie. Biegłem cały we krwi roztrącając ludzi, którzy nie zdążyli usunąć mi się z drogi.
W amoku dotarłem do domu. Trzasnąłem drzwiami i zamknął wszystkie zamki. Stałem chwilę oparty o framugę, żeby uspokoić oddech i bicie serca. Potem zdjąłem dres i poszedł wziąć zimny prysznic. Lodowate krople przywracały mi zdolność racjonalnego myślenia. Uświadamiały surrealizm zaistniałej sytuacji. Tej kobiety nie mogłem już uratować. Musiała mieć całkowicie zdruzgotaną tchawicę. Możliwe nawet, że widelec dotarł do kręgosłupa. Jak to się mogło wydarzyć? Czy się w ogóle wydarzyło?
Wyszedłem spod prysznica znacznie spokojniejszy, ale tego ułamka spokoju nie dano mu zachować na długo. Przy barku jakby nigdy nic siedział Paweł popijając whisky. Na mój widok uśmiechnął się figlarnie.
-Ale masz minę, szkoda, że siebie nie widzisz. Siadaj, pogadamy. Albo wiesz co, ubierz się najpierw. Nie będziemy przecie rozmawiać, kiedy jesteś w samym ręczniku.
-Co ty tu robisz?!
-A tak wpadłem zobaczyć, co u ciebie.
-Zabiłeś tę kobietę!
-Ja? Jaką kobietę? –Odpowiedział z miną niewiniątka.
Ten człowiek doprowadzał mnie do szału. Chwyciłem go i potrząsnął energicznie..
-Sam wiesz, jaką!
-Przestań mną trząść, bo się whisky wyleje.
-Mam gdzieś whisky. –Mimo wszystko jednak puścił Pawła, a dokładniej rzuciłem go na krzesło. Nigdy nie byłem wybitnie silny, ale on zdawał się nie opierać.
-Coś nie w sosie dzisiaj jesteś.
-Kurwa, zabiłeś człowieka!
-No i znowu o tym samym. Zabiłem, i co z tego?
Załamałem ręce i usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem jak z nim rozmawiać.
-Ale czemu? Nie znałeś jej nawet!
-Żeby zwrócić twoją uwagę... Co tak siedzisz z rozdziawionymi ustami? Chciałeś sobie pójść bez pożegnania, to chamstwo, musiałem jakoś zwrócić twoją uwagę.
-Kim ty kurwa jesteś psycholu?
Paweł wziął łyk whisky i pokręcił głową.
–Złe pytanie. Lepsze by byłoby, czym jestem?
-No to czym?
-Duchem.
-Co ty pierdzielisz?
-Tym jestem, złośliwym duchem. Taki już mój los. -Pociągnął jeszcze łyk alkoholu. –Fenomenalna ta twoja whisky.
-Przecież siedzisz tu, pijesz, mogłem cię dotknąć. Nie możesz być duchem.
-O masz, to co mam założyć prześcieradło i zacząć pobrzękiwać łańcuchami? To nie dla mnie.
-Nie możesz być duchem! Ja nie wierzę w duchy!
-A ja w Świętego Mikołaja, ale staruszkowi tego w twarz nie mówię.
Podniosłem się z łóżka i zaczął chodzić po pokoju. Gdyby nie wrodzona awersja do przemocy już bym się chyba rzucił na rozmówcę. A może nie, sam nie wiem co chciałem zrobić.
-Ja zwariuję!
-Według norm psychiatrycznych już zwariowałeś. O policję się nie bój. Nikt nic nie widział. A ja już pójdę, z wariatem nie będę siedział.
-Czekaj!
Odwróciłem się, ale „Ducha” już nie było. Została po nim tylko niedopita whisky i kałuża alkoholu na podłodze.
Przez miesiąc nic dziwnego się nie działo. Powoli wypierałem z pamięci wszystkie wspomnienia wracając w kojące objęcia rutyny. Wszystko wróciło w pewien wietrzny wtorek podczas zebrania w biurze dyrektora. Szef, baryłkowaty osobnik z lekką łysiną, akurat prezentował swój nowy pomysł na kampanię reklamową. W pewnym momencie zwrócił się do pracowników.
-Uważam, że taka strategia powinna zapewnić nam ten kontrakt. Ale, ale, czy podoba się państwu mój projekt?
W połowie zdania duch wpadł mu w słowo:
-Naprzykrza się facet, mam go zabić?
-NIE! –Wpadłem w panikę, dopiero po chwili zorientował się, że to pułapka. – Nie do końca zgodziłbym się ze wszystkimi szczegółami. Przepraszam na chwilę. –Wybiegłem zostawiając skonsternowanych ludzi wpatrzonych w drzwi, przez które wyszedłem, jakby dopiero się tu pojawiły.
Na korytarzu oparty o ścianę stał Paweł. Ubrany był w swoją nieśmiertelną kremową marynarkę.
-Co ty tu robisz?
-Wpadłem zerknąć jak pracujesz. Słyszałem jak w barze narzekałeś na szefa. Pomyślałem, więc...
-Mówiłem to na głos?
-Mniejsza z tym, mnie też się facet nie podoba. –To mówiąc wyciągnął zza pleców długi rzeźnicki nóż.
-Nie. -Marek stanął mu na drodze, ale duch po prostu przeze mnie przeniknął. Przerażony odwróciłem się i zdążył zobaczyć tylko fragmenty marynarki znikający za drzwiami. Wpadłem do biura rozglądając się nerwowo.
-Panie Marku, może pan weźmie dzisiaj wolne? –Szef spojrzał na mnie niepewnie. Wszyscy patrzyli prezentując gamę min od zatroskania po wstrzymywania chichotu.
-Tak, nie czuję się najlepiej.
Musiałem coś zrobić. Postanowił wziąć wolne i uwolnić się od natrętnego „przyjaciela”. Tylko jak zareaguje duch? Sytuacja zalatywała groteską. Jak można było to poważnie traktować? Było jednak poważne i to bardzo. Duch, duch, duch. obracałem to słowo w ustach jakby miało się w nim kryć rozwiązanie, jak dziecko, które właśnie rozszerzyło o nie swój słownik. Duchy kojarzyły mu się jednak tylko z łańcuchem i prześcieradłem. Może egzorcyzmy? –Ta myśl wpadła kiedy wkładałem już klucz w drzwi domu.
-Nie, egzorcyzmy nie.
Odwróciłem się, choć wiedział już, kto tam stoi.
-Czemu nie Pawle? –Starałem się nadać głosowi pozory spokoju, ale się nie udawało.
-Bo ja nie jestem tak konkretnie diabłem. Nie wiem nic o Bogu. Nie czepiam się go, a on nie czepia się mnie. Nie byłbym nawet taki pewien, czy istnieje. Możesz mnie przybić do krzyża i topić w święconej wodzie. Nic to nie da.
-Więc co?
Duch spojrzał na mnie spode łba.
-Naprawdę wyglądam na takiego idiotę?
-Proszę zostaw mnie. –Powiedziałem załamując ręce.
-Hmm... nie.
-Czemu?
-Bo tak jak jest mi się podoba.
-Tak po prostu?
-Tak po prostu.
W bezsilnej złości zamierzyłem się i uderzyłem. Pięść jednak przeleciała przez Pawła.
-Nie słyszałeś jak się przedstawiałem? JESTEM DUCHEM. -Ogłuszający ryk, w jaki przeszło ostatnie zdanie dobiegał ze wszystkich stron. -Nie pamiętasz?”
-Pamiętam.
-Widać nie dość dobrze. –To mówiąc przeniknął przez drzwi sąsiada.
Po chwili słuchać tam było stukania, ktoś krzyknął. Próbowałem się tam dostać, ale było zamknięte. Jakiś człowiek biegł w moją stronę, jakby uciekał, ale upadł. Spod drzwi wypłynęła strużka krwi szybko zamieniając się w jeziorko. Nie mogąc otworzyć cofnąłem się do ściany i kopnąłem z rozbiegu. Drzwi nie ustąpiły, choć szczęknęły obiecująco. Ponowiłem i tym razem otworzyły się z głośnym trzaskiem. W środku nie było nikogo, nawet kropli krwi na dywanie, tylko przed mieszkaniem i... na przeciwległej ścianie widać było wyraźny napis „Jeszcze jeden taki numer i tu będzie trup.” Poniżej był zamaszysty podpis Pawła.
Biegiem wróciłem do siebie. Nalałem sobie Ginu i wypił jednym haustem. Co mogłem zrobić? Jeżeli tylko spróbowałbym czegokolwiek duch zabiłby człowieka. Nalałem jeszcze i usiadłem na krześle. Może gdybym się pogodził z sytuacją i zaakceptował Pawła ten by się uspokoił, przestał zabijać... Nie, on zabija dla przyjemności, bo ma takie humory. Musi być jakiś sposób. W tym momencie zadzwonił telefon. Od razu poznałem piskliwy głos Marty, przyjaciółki jeszcze z czasów studiów.
-Część, chciałbyś wpaść dzisiaj? Janek wyskoczył z chłopakami do baru.
-Nie, nie mogę. –Nie mogę do ciebie ściągnąć tego czegoś. –Dodałem w myślach.
-Uuu, nie brzmisz najlepiej. Coś się stało?
-Nie!
-Jesteś zestresowany. Nie możesz się zawsze, kiedy masz problem, odcinać od świata.
-To jest specyficzny problem. Nie chcę o tym mówić.
-To nie mów, ale przyjedź. Albo ja przyjadę.
-Nie.
-Wiesz, że nie odpuszczę. –O tak wiedziałem. Często taka postawa wyciągała mnie z dołka, ale tym razem to Marta zostanie wciągnięta. Wszystko po kolei wymykało mi się z rąk.
-Ech, już jadę.
Następnego dnia w pracy wszyscy patrzyli na mnie jakoś dziwnie, Nie stanowiło to jakoś specjalnego zaskoczenia. Było wręcz zabawne patrzeć jak uważają przy mnie na słowa i obserwują. Znaliśmy się już od ładnych paru lat, a zachowywali się jakby mnie spotkali po raz pierwszy. Paweł na szczęście się nie pojawił. Może znów zniknął na dłuższy czas. Dobrze by było. Teraz tylko nie wywoływać wilka z lasu. Wizyta u Marty bardzo mi pomogła, nawet mimo to, że podskakiwałem przy niemal każdym ruchu zasłony. Z Jankiem się nie widziałem. Mąż Marty nie przepadał za mną i to z wzajemnością.
Nie było jednak za dużo czasu na rozpamiętywanie przyjemnego wieczoru. Miałem huk roboty jeszcze z wczoraj. Zdążyłem się wyrwać dopiero po dwudziestej. Zdawało mi się, że na rogu budynku czekał na mnie jakiś człowiek. Wyraźnie się przyglądał. Idąc do samochodu musiałem obok niego przejść. Mężczyzna stał oparty o ścianę. Miał bardzo zmęczoną twarz jakby widział więcej niż powinien widzieć przeciętny człowiek. Trudno było przez to ocenić jego wiek. Matowo brązowe oczy nieznajomego spotkały się w krótkim spojrzeniu z moimi.
-Więc teraz przyczepił się do ciebie?
-Kto się przyczepił? –Pytanie było niepotrzebne i obaj o tym wiedzieli. Jednak nieznajomy kontynuował grę.
-Zły duch, a przynajmniej tak karze o sobie mówić.
-Skąd pan wie?
-Trudno nie zauważyć gdzie jest.- Odpowiedział wymijająco.
-Wiesz, czym on jest?
-Nie, ale bardzo chciałbym to zmienić. Jestem Hubert. Próbuję się czegoś o nim dowiedzieć odkąd na niego trafiłem.
-I co ci się udało znaleźć?
-Praktycznie nic. Nie ma o nim wzmianki w żadnych spisach demonów, średniowiecznych dokumentach, czy nawet brukowych gazetach. Można co najwyżej czasem trafić na jego wyczyny, ale to też tylko na ostatnich stronach, lub małym druczkiem.
-Ale skoro już cię zostawił to, czemu jeszcze go szukasz?
-On nie odchodzi póki nie zostawi za sobą zgliszczy. Dotarłem już do paru osób. Praktycznie wszyscy, którzy się z nim zetknęli tracili wszystko. Większość również zdrowie psychiczne. Paru popełniło samobójstwa.
-A tobie, co zrobił? –Słysząc pytanie nawet nie zmienił wyrazu twarzy, jakby to była maska.
-Nie chcę o tym mówić.
-W takim razie jak ty i inni się go pozbyliście?
-Nijak. Sam odchodził. Chyba zaczynał się nudzić. Szczerze mówiąc liczyłem, że od ciebie dowiem się czegoś nowego. Jak on wygląda, jak się zachowuje?
-Przedstawił się jako Paweł. Wygląda na młodego człowieka, bez żadnych znaków szczególnych. Metr osiemdziesiąt, szczupły, nieźle się ubiera. Zachowanie, hm jest irytujący i żywiołowy. Wydaje się wiecznie radosny.
-Mnie przedstawił się jako Mateusz i wyglądał na sześćdziesiąt lat. Z tego co dotąd ustaliłem dla każdego przyjmuje inną formę. Nawet zachowanie się nie pokrywa.
-A jednak sądzisz, że to on.
-Tak mi się zdaje. Z resztą wolę nie myśleć, co by było gdyby nie był jedynym.
-Czemu się nas czepia?
-Zdaje się, że dla zabawy. Lubi stawiać ludzi w ciężkich sytuacjach i patrzeć jak się miotają.
-To by się zgadzało. Ja miotam się chyba wręcz wzorcowo.
-Buu! –Krzyknął Duch do mojego ucha. Odskoczyłem jak oparzony prawie się przewracając.
Twarz Huberta stężała.
-On tu jest?
-Tak.
-Szkoda faceta, lubiłem go. -Paweł z udawanym smutkiem pokręcił głową.
-Chce mnie zabić prawda?
-Nie pozwolę mu na to. Już dość!
-Akurat, masz gówno do powiedzenia. –Nerwowo rozejrzał się na boki.
-I właśnie za to go lubiłem. Był inteligentny...
Parędziesiąt metrów dalej samochód nie włączając świateł zaczął jechać w stronę Huberta. Nabrał prędkości. Skoczyłem próbując uratować nowego sojusznika, ale nie zdążyłem, coś pociągnęło mnie w tył. Tuż przed utratą świadomości zauważyłem, że pojazdu nikt nie prowadzi. Potem poczułem już tylko silne uderzenie i zapadła ciemność.
Dźwięki, jakieś jasne światła, głosy. Chyba ludzkie. Spróbowałem szerzej otworzyć oczy, ale ważyły z tonę, znów zapadłem w ciemność.
Zza mgły przed oczami zobaczył ludzką sylwetkę. Dziwne, nie pamiętałem bym otwierał oczy. Ona coś mówiła. Szumy zaczęły zlewać się w głosy, a te w słowa.
-...Obudził się pan jak widzę. Proszę się nie przemęczać i nic nie mówić. Jest pan bezpieczny w szpitalu, a ja jestem lekarzem. Nie ma pan żadnych poważniejszych obrażeń. Proszę teraz tylko odpoczywać.
Kiedy znów zacząłem odzyskiwać przytomność stała nade mną pielęgniarka. Chyba próbował mnie dobudzić.
-Przepraszam, ale policjanci muszą z panem porozmawiać.
Zza kobiety wyszedł mężczyzna w mundurze.
-Bardzo przepraszam, że przeszkadzamy, ale chcemy szybko zacząć szukać tego pirata. Widział pan numery, albo chociaż co to był za samochód?
-Nie było kierowcy. –Wyszeptał Marek.
-Słucham?
-Nie widziałem kierowcy. –Powiedziałem trochę głośniej. Nie było tak źle, jeszcze myślałem.
-A samochód, jaka marka, kolor?
-Nic nie widziałem.
Policjant chciał chyba jeszcze o coś zapytać, ale pielęgniarka już go odprowadzała. Zatrzymałem ją przy sobie jeszcze na chwilę.
-Co z tym mężczyzną, który stał obok mnie?
-Nikogo tam więcej nie widziano. O kim pan mówi? Może mógłby pomóc Policji.
-Nie znam go. Pewnie nic mu się nie stało i poszedł. Kto zadzwonił po karetkę?
-Jakaś kobieta widziała wszystko z okna. Ale ona twierdziła, że był tam tylko pan.
-Dziękuję.
Pielęgniarka wyszła zostawiając mnie samego w sali. Swoją drogą dziwne. Było tam jeszcze pięć łóżek, ale żadne nie było zajęte.
-Uuu ładnie oberwałeś. Nie trzeba było zgrywać bohatera.
-Pieprz się, możesz mnie zabić, gówno mnie to teraz obchodzi. –Odpowiedziałem nie odrywając wzroku od łóżka na końcu sali.
-Ależ ja cię nie zabije. Wybijając personel szpitala zostawię nawet twojego lekarza, żeby miał się, kto tobą opiekować. Taki jestem miły.
-Nie możesz po prostu odejść upiorze?
-Upiorze? –Po raz pierwszy odkąd się znaliśmy usłyszałem u Pawła złość. –Upiorze? Czy ja ci wyglądam na wypijającego krew gościa z Transylwanii?
Wbrew sobie spojrzałem na niego. Jego mina sprawiła, że odechciało mi się dyskutować o tym, czy jest duchem, upiorem, czy wampirem. Rysy miał tak zniekształcone, że po raz pierwszy nie wyglądał jak człowiek. Po chwili jednak uspokoił się. Twarz złagodniała, może wręcz posmutniała.
-Nie lubisz mnie już?
-Ja cię nienawidzę, nienawidzę słyszysz?!
-Aha.- Odparł z miną niewiniątka.
-Zostawisz mnie wreszcie?
-Dobra, idę sobie.
Zamurowało mnie.
-Idziesz?
-No skoro mnie nie lubisz to sobie pójdę. Co się będę naprzykrzał? Nawet złe duchy powinny mieć odrobinę taktu, nie sądzisz?
-Może i tak. –Odpowiedziałem, choć nie było już, komu. Mój rozmówca zniknął. Tym razem już chyba na zawsze.
Następnego dnia odwiedziło mnie parę osób z pracy i Marta z Jankiem. Wszyscy życzyli mu zdrowia i pytali, czy nie mogą czegoś dla mnie zrobić. Niektórzy zauważyli, że wygląda lepiej niż przed wypadkiem. I chyba faktycznie, trudno było nie zauważyć poblasku ulgi, który odmalowywał się na mojej twarzy. Wszystkie rany, to jak się okazało tylko siniaki i parę szwów na głowie. Teraz leżał tu już tylko na obserwacji. Kiedy wszyscy wyszli okazało się, że Marta chce się jeszcze ze mną zobaczyć. Przebłagała pielęgniarkę o ostatnie pięć minut.
-Nie chciałam tego mówić przy innych, ale po twoim wypadku spotkałam dziwnego człowieka.
Spojrzałem na nią przerażony. Myśli przyspieszyły do tempa w którym nie byłem w stanie ich wychwytywać. W uszach pobrzmiewały słowa Huberta „On nie odchodzi póki nie zostawi za sobą zgliszcz”.
-Kto to?
-Nie wiem, czemu zawracam ci nim głowę. To niby nic, ale jest jakiś dziwny.
-Uważaj na niego. Jeżeli możesz wyjedź. Póki jeszcze się do ciebie nie przyczepił na stałe.
-O czym ty mówisz?
-Jemu chodzi o mnie.
-Bredzisz.
-Wiem, ze to tak wygląda, ale uwierz mi.
-Panikujesz panie Groczyński. -Paweł stał oparty o ścianę tuż obok łóżka. Tak, że zauważyłem go dopiero, kiedy się odwróciłem. –Wybacz, wiem, że obiecałem odejść, ale się stęskniłem.
-Nie zabijaj jej. Błagam, tylko nie ona.
-Co się dzieje? –Spytała trzęsącym się głosem.
-Ależ nigdy nie zabiłbym ofiary koledze. Ale ciebie niestety muszę się pozbyć. Obraziłeś mnie o jeden raz za dużo.
-Wszystko w porządku? Z kim rozmawiasz? –Przyjaciółka potrząsnęła mnie za ramie.
-Żegnaj. –Nie jestem pewien, czy powiedziałem to ja, czy Paweł. Może razem.
Bąbel powietrza przedarł się przez płyn w buteleczce podwieszonej do kroplówki. Powędrował przez rurkę do żyły i dalej do serca. Zaczęło mi ciemnieć przed oczami. Wszystko się rozmywało. Tylko Paweł zyskiwał na wyrazistości. Tuż przed śmiercią. W momencie zawieszenia między światami, zauważył ludzi, albo coś do nich podobnego. Pchali się do pomieszczenia drzwiami i oknami, byle tylko ponapawać się aurą śmierci. Wydawało mu się, że przez chwilę mignęła gdzieś twarz Huberta. Ponad to w sali poza mną, Pawłem i Martą zauważyłem jeszcze staruszka trzymającego rękę na jej ramieniu. Uśmiechnął się do mnie złośliwie. Duch zaś pochylił się nad moją twarzą tak, że prawie stykaliśmy się nosami.
-Witaj wśród nas.
Driden Wornegon. |
komentarz[29] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Przyjaciel na złe" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|