Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Korin; Cz.1
Na podwórzu przed chatą bawiła się grupka dzieci. Dwójka z nich walczyła, reszta obserwując i kibicując tworzyła krąg wokół nich.
Walka nie była brutalna. Chłopcy mieli splecione ręce, chodzili wokół siebie próbując wytrącić drugiego z równowagi. Byli skupieni, wpatrywali się sobie w oczy. Widać było, że jeden z chłopców, ten o rudych włosach, słabł. Czarnowłosemu prawie udało się go przewrócić. Rudowłosy wiedział, że nie wytrzyma już wielu ataków. Gdy przeciwnik znów naparł na niego przykucnął, po czym przewrócił się na plecy kopiąc drugiego chłopca lekko w brzuch. Atakujący przeleciał nad nim i upadł na plecy tracąc oddech. Chwilę później leżał na brzuchu z wykręconą ręką.
Otaczające ich dzieci patrzyły zachwycone. Uwielbiały patrzeć na walki Jurema i Ferna. Zawsze były emocjonujące, pomimo tego, że Fern był silniejszy.
Jurem wstał i usiadł obok pokonanego. Jego twarz rozjaśniał uśmiech.
- Prawie ci się udało braciszku. - powiedział ciężko dysząc.
- Następnym razem cię pokonam. - odparł Fern po tym, jak obrócił się na plecy.
- Dziadku! Dziadku! Widziałeś?! - zaczął krzyczeć rudzielec widząc starszego mężczyznę stojącego kilka kroków dalej.
- Widziałem. - odpowiedział spokojnie. - Obydwaj dobrze walczyliście. Teraz chodźcie za mną. - mówiąc ostatnie słowa był już odwrócony do nich plecami.
Reszta dzieci pobiegła gdzieś. Zostali tylko dwaj walczący wcześniej chłopcy i mała kilkuletnia dziewczynka.
Starzec przystanął i odwrócił się.
- Chodź Karea.
Dziewczynka szybko podbiegła do starca chwytając za dwa palce jego ręki. Tylko tyle mogła objąć swoją drobną dłonią. Karea była bardzo zadowolona, gdy usiadła na kolanach mężczyzny. Kilka chwil później stanęło przed nimi dwóch chłopców.
- Dziadku pozwól mi. Proszę, proszę, proszę... - mówiła piskliwym głosem.
- Dobrze Karea- mężczyzna przyjrzał się uważnie obydwu chłopcom - Podejdź Jurem.
Chłopiec stanął przed nim. Starzec chwycił ręce dziewczynki i powiedział:
- Zamknij oczy. Pamiętasz co masz robić.
- Tak. - w głosie dziewczynki słychać było skupienie i zdecydowanie.
Karea stanęła na ławce, podniosła ręce i położyła na ramionach chłopca.
- Już wystarczy Karea. Usiądź i odpocznij.
Dziewczynka zrobiła to, o co poprosił ją dziadek.
Jurem i Fern znów walczyli. Tym razem używali swoich umysłów.
- Przestańcie natychmiast.
- To on zaczął. - powiedział czarnowłosy.
- Nieprawda. To on. - odpowiedział drugi.
- Uspokójcie się obydwaj. - w głosie starszego mężczyzny zabrzmiała tak władcza nuta, że chłopcy trochę się przestraszyli. - Chodź tu Fern. - ton jego głosu napowrót był spokojny.
Drugi chłopiec podszedł do starca i zamknął oczy.
- Macie szczęście, że tu jestem. Inaczej spędzalibyście większość czasu lecząc różne kontuzje i zranienia. - po tych słowach mężczyzna położył ręce na ramionach chłopca, a wzrok zwrócił na Jurema - Nieźle poturbowałeś dzisiaj brata. Złamałeś mu żebro. - Uniósł ręce i położył sobie na kolanach.
- Dziękujemy dziadku. - powiedzieli jednocześnie.
- Zmykajcie już. Tylko nie bijcie się juz dzisiaj. - odpowiedział surowym tonem.
Obydwaj chłopcy spojrzeli po sobie.
- Dziadku opowiedz nam coś. Opowiedz... - tu jeden przerwał, a zaczął mówić drugi.
- ... o Szarych Szatach, albo o - chciał dalej mówić, ale potok słów przerwał starzec.
- Nie teraz dzieciaki. Opowiem wam coś wieczorem. Teraz biegnijcie się bawić.
Chłopcy spojrzeli po sobie i powiedzieli zrezygnowanymi głosami - Dobrze. - po czym już wesołym tonem - Dziadku, ale taką historię, gdzie jest dużo walki.
Jurem spojrzał na Kareę nic nie mówiąc.
- Są nad rzeką - powiedziała dziewczynka.
- Wskakuj na plecy Ferna, dziś jego kolej.
Dziewczynka z uśmiechem na twarzy wskoczyła na plecy chłopca, który podszedł bliżej ławki. Po kilku chwilach dzieci nie było już widać, słychać było tylko jeszcze ich radosny śmiech.
Zamknął oczy i oparł się plecami o chatę. Poczuł coś, znał dobrze to uczucie. Ojciec Jurema i Karei przyjeżdża. Pewnie będzie wieczorem. On zawsze zapowiada się ze sporym wyprzedzeniem.
Dziś nie on będzie opowiadał historię. Nie zmartwił się tym zbytnio. Jego wnuki jeszcze kilka lat spędzą w jego towarzystwie.
Słońce powoli już chowało się za górami. Starzec stał na drodze, na północ od wioski, od pewnego czasu wpatrując się w dal. W końcu zobaczył to, na co czekał. Zza zakrętu wyłonił się jeździec. Koń kłusował, więc nie zajęło mu długo dotarcie do starca. Rozmowa zaczęła się jednak wcześniej, ich umysły nawiązały kontakt.
- Witaj ojcze.
- Witaj Korin. Nie spodziewałem się ciebie przed końcem wiosny.
- I ja nie sądziłem że dostanę zezwolenie na odwiedziny rodziny wcześniej. Jak mają się moje dzieci?
- Jurem jak zwykle rywalizuje z Fernem, a Karea już teraz wykazuje ogromne zdolności w leczeniu.
- Ile razy leczyłeś rany tym dwóm łobuziakom? - nadałem swoim myślom wesoły ton.
- Coraz rzadziej leczę ich obydwóch, Karea prawie zawsze mi pomaga.
Zadumałem się na dłuższą chwilę, nie widziałem moich dzieci od ponad roku. Jurem na pewno mnie pamięta, ale czy Kareia nie będzie się mnie bać? Zobaczymy jak to będzie, ciesz się że jesteś w domu zamiast się martwić, zganiłem się w myślach.
- Niebiosa nie poskąpiły darów moim dzieciom. Tylko, że razem z darami przychodzi odpowiedzialność, będą musiały szybko dorosnąć.
- Tak, ale mają przed sobą jeszcze kilka lat beztroski.
- Masz rację, czym ja się w ogóle martwię. - na mej twarzy zawitał w końcu uśmiech. - Przyspieszmy kroku, dawno nie widziałem swojej dziatwy.
- Tylko nie za bardzo, mój wiek oprócz niezaprzeczalnych zalet ma także wady.
W końcu dotarłem do chaty, chaty w której spędziłem tyle szczęśliwych chwil. Szybko rozsiodłałem konia, wytarłem go świeżą słomą. Pogłaskałem wierzchowca za uchem, poczym puściłem wolno, by pasł się na pobliskiej łące. Wszedłem do środka.
- Witaj synu. Zaraz będą pierogi.
- Mamciu nawet nie wiesz jak tęskniłem za twoim jedzeniem - ucałowałem ją w policzek i dodałem - i oczywiście za tobą. - uśmiechałem się szeroko, z patelni wziąłem skwarka i szybko wrzuciłem do ust - Hmmmmm, wyśmienite.
- Idź się szybko umyć, no szybciej, zmykaj już. Nie chcesz chyba, żeby pierogi ostygły.
- Jak bym śmiał, zaraz będę z powrotem.
Szybko poszedłem do pokoju na piętrze, otworzyłem kufer i wyjąłem świeże ubranie. Popędziłem na dół do łaźni, gdzie umyłem się w zimnej wodzie. Gdy wróciłem do kuchni na stole stał parujący talerz pierogów, a mamcia właśnie polewała go tłuszczem i skwarkami.
- W samą porę.
- Gdzież mógłbym pozwolić czekać takiej uczcie. - powiedziałem z pełnymi ustami
- Jedz, jedz, w przydrożnych karczmach nie karmią zbyt dobrze.
Patrzyłem na Darię, korpulentną staruszkę, której długie siwe splecione w warkocz włosy opadały do pasa. Twarz miała bardzo miłą, jej szare oczy były uśmiechnięte, lecz w głębi można było dostrzec twardość. Zastąpiła mi matkę, której nigdy tak naprawdę nie miałem. Tej rozdartej kobiety, którą pamiętam z dzieciństwa nie można nazwać troskliwą opiekunką. A matka mojej żony przyjęła mnie bez uprzedzeń, z początku mi nie ufała, ale przekonałem ją swoim oddaniem żonie i dzieciom... Chciałem być dla swoich dzieci ojcem, jakiego nigdy nie miałem.
Przemyślenia przerwała mi grupka rozkrzyczanych dzieci, która wpadła do kuchni. Jurem na chwilę przystanął widząc mnie, lecz po chwili podbiegł i wskoczył mi na kolana.
- Cześć tato. - powiedział we mnie wtulony, po czym spojrzał na mnie z wyrzutem - Czemu nie poinformowałeś mnie o swoim przyjeździe? Wyszedłbym ci na spotkanie.
- A dałbyś mi spokojnie umyć się i zjeść? - powiedziałem śmiejąc się i unosząc chłopca do góry
Chwile jeszcze patrzył na mnie z wyrzutem ale po chwili potrząsnął głową i przytulił się mocno. Obrócił się do dziewczynki, która stała nie wiedząc co zrobić.
- Choć siostrzyczko, to przecież nasz tata.
- Nie pamiętam cię. - powiedziała Karea.
- Musze porozmawiać z twoją siostrą, poczekasz tu chwilę.
- Ale pośpiesz się proszę tato, mam ci tyle do opowiedzenia. Wiesz, że pokonałem dziś Ferna.
- Wiem, zaraz mi opowiesz. Ale teraz... - spojrzałem chłopcu w oczy, wstałem i posadziłem go na krześle
Podszedłem do dziewczynki i kucnąłem:
- Wiem córeczko, że dawno mnie nie widziałaś. Ale niestety nie mogę ciągle być z tobą, czego bardzo żałuję. - wytarłem dziecku brudny policzek
- Dziadziuś mi mówił, że to sprawy dorosłych, które kiedyś zrozumiem.
- Tak, kiedyś zrozumiesz, a teraz choć się przytul. - dziecko zrobiło krok do przodu i oplotło swoje drobne ramiona wokół mojej szyi, przytuliłem ją i trzymając wstałem
Usiadłem na krześle sadzając dzieci na kolanach. Jurem zajął się już resztą pierogów, która została na moim talerzu. Widziałem, że Kira miała już zganić go za to, że je brudnymi rękami. Wysłałem jej krótki impuls telepatyczny:
- Ten jeden raz pozwól mu.
- Ale dokładki nie dostanie dopóki się nie umyje.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi.
Córeczka przyglądała mi się niepewnie, nadal nie mogła się zdecydować jak mnie traktować.
- Słyszałem, że leczyłaś dziś brata.
- Tak. - powiedziała wyraźnie ożywiona - Lubię to robić. Niedawno leczyłam złamane żebro.
- O. Moja zdolna dziewczynka. - pocałowałem ją w czoło - Niedługo będziesz leczyć tak dobrze jak mama.
Uśmiechnęła się do mnie. - Jak będę duża, to chcę leczyć.
- Będziesz leczyć i łamać serca pacjentom ty moja pannico. - powiedziałem szczerze się śmiejąc.
- Nie będę niczego łamać, nie będę machała mieczem ani strzelała z łuku. Będę leczyć. - powiedziała robiąc obrażoną minę
- Dobrze już moja droga, będziesz najlepszą uzdrowicielką w całym królestwie. - powiedziałem i pomyślałem sobie, że dzięki mnie wielu jej pacjentów odejdzie z pękniętym sercem, w końcu to ja razem z Martią sprowadziłem ją na ten świat
- Babciu dostanę dokładkę? - powiedział wesołym tonem brzdąc siedzący na drugim kolanie
- Najpierw idź umyj ręce, no pospiesz się. - wtrąciłem, zanim Daria odwróciła się od kuchni
- No dobrze. - usłyszałem zrezygnowany głos
- Ja też idę. - powiedziała młoda pannica naburmuszonym głosem
Wyrośnie z niej niezłe ziółko, za kilka lat będzie robiła słodsze oczy niż jej mama, uśmiechnąłem się sam do siebie.
- Tak, masz rację. - powiedziała mamcia stawiając przede mną talerz z nową porcją pierogów
Mogłem spokojnie usiąść dopiero późnym wieczorem, opowiadania trwały by dłużej ale Daria weszła do sypialni i rozgoniła wszystkie dzieci.
- Dajcie odpocząć Korinowi. Wujek jutro nie wyjeżdża Fern. Jurem zamęczysz ojca, no dalej dzieciaki do łóżek. Ale już, biegiem.
Nie odzywałem się, mamcia miała rację, choć nie chciało mi się spać. Kareia wtulona we mnie usnęła przy drugiej opowieści.
- Idźcie już spać, jutro dokończę wam opowiadać o tej walce.
Dzieci ociągając się szły do swoich pokoi.
- Choć za mną. - powiedziała kobieta
Poprowadziła mnie do jednego z pokoi.
- To jej łóżko. - odchyliła kołdrę wyszła
Położyłem córeczkę na pościeli, delikatnie rozplotłem jej ręce i przykryłem kołdrą.
- Śpij dobrze. - powiedziałem cicho do małej postaci, wyszedłem cicho z pokoju
Zobaczyłem, że w kuchni świeci się światło. Zresztą spodziewałem się tego, gdy wszedłem do pomieszczenia przy stole siedzieli Garet i Daria.
- Usiądź z nami i powiedz co u ciebie. - powiedziała kobieta, gdy to zrobiłem zapytała - Może napijesz się herbaty?
- Albo wina? - powiedział mężczyzna wstając od stołu i podchodząc do jednej z szafek w kuchni
Wyjął szklaną butelkę z bordowym płynem. Wziął jeszcze trzy kubki i postawił wszystko na stole. Nalał każdemu połowę na czyni.
- To wino robił jeszcze mój ojciec. Zostało mi jeszcze kilka butelek na specjalne okazje. - puścił do mnie oczko
- A cóż to za specjalna okazja?
- Jutro przyjeżdża Martia.
Zachłysnąłem się winem, którego pierwszy łyk właśnie rozpływał się po podniebieniu. Gdy udało mi się opanować kaszel powiedziałem.
- I dopiero teraz mi o tym mówicie. - spojrzałem z wyrzutem na Gareta
- Spokojnie, będzie jechała cała noc, a tutaj będzie najwcześniej w południe. Zresztą znając ciebie wyjechałbyś zaraz jej naprzeciw, a dopiero co przyjechałeś i niedługo zabawisz w domu.
Wziąłem kilka głębszych oddechów, powoli się uspokajałem.
- Którym traktem będzie jechała, rano po nią wyjadę.
- Północnym. Dzieci rano wychodzą na ćwiczenia z szermierki, w południe zaczynają nauki w bibliotece, wracają późnym popołudniem, więc obydwoje zdążycie odpocząć kilka godzin po podróży.
- Dobrze, już dobrze. Widzę, że wszystko przemyślałeś. - rozsiadłem się wygodniej na krześle i upiłem mały łyk wina, które było naprawdę wyśmienite - Dopiję i idę do łóżka, jutro wstaję wcześnie. - na mej twarzy zagościł szeroki uśmiech
Pogawędziliśmy jeszcze trochę, przy okazji opróżniliśmy butelkę. Wesoły poszedłem do swojego pokoju, szybko się rozebrałem i położyłem, a dzięki sztuczce, której nauczył mnie jeden mag szybko zasnąłem.
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Światło było jeszcze blade, bo zaspany świat okrywał jeszcze całun mgły. Kilkanaście małych obłoczków płynęło przez ciemno niebieskie niebo. Wstałem szybko, właściwie to wyskoczyłem z łóżka. Wyszedłem na podwórze, wyciągnąłem wiadro wody ze studni i wylałem na siebie. Zatrzęsłem się z zimna, ale jeszcze dwukrotnie powtórzyłem to samo. Rześki poszedłem do chaty, gdzie się wytarłem i przebrałem. Wychodząc zajrzałem do pokoi dzieci. Kareia rozkopała kołdrę, więc ją przykryłem. Widząc tą słodką twarz dziecka ucałowałem ja w czoło. Gdy całowałem Jurema poruszył się niespokojnie, ale gdy kojącym głosem powiedziałem "Śpij dziecko, śpij." jego twarz się rozpogodziła. Przechodząc koło kuchni zauważyłem zawiniątko leżące na stole. Obok leżała kartka:
"Tu masz trochę mleka, chleba, kiełbasy i twoje ulubione ciasteczka. Nie zjedz wszystkich zanim spotkasz moją córeczkę, ona też je uwielbia."
Nie zjem, nie zjem - pomyślałem - Nie tknę nawet jednego, bo inaczej nie dotrwają. Z paczką po pachą ruszyłem do stajni. Szybko osiodłałem konia, prowiant włożyłem do sakwy i ruszyłem powoli na spotkanie mojej żony. Kobiety, która mnie wybrała. To mag wybiera sobie partnera spośród Szarych Szeregów. Początkowo zastanawiałem się dlaczego ja? Fakt, że uratowałem jej życie, ale to była moja praca. Co syn prostych chłopów mógł zaoferować takiej kobiecie? Może nie jestem brzydki, ale nie byłem ani wykształcony, ani szczególnie silny magicznie. Zresztą zapytałem się kiedyś co we mnie zobaczyła, że wybrała właśnie mnie. To co wtedy usłyszałem całkowicie zmieniło mój stosunek do niej. "Gdy się obudziłam po tamtym zdarzeniu siedziałeś przy mnie, patrzyłeś na mnie wzrokiem tak pełnym troski, że zaczęłam się zastanawiać kim właściwie jesteś. Dojrzałam człowieka, troskliwego mężczyznę. Uderzyło mnie, że dotąd nie dostrzegałam właściwie nikogo o mocy magicznej mniejszej niż ja. Byłeś dla mnie szarą postacią, podobną do każdej innej. Postanowiłam cię poznać, a że nadszedł mój czas wyboru partnera." Uśmiechnęła się wtedy do mnie i pocałowała. Nie dlatego, że musiała, ona po prostu chciała mnie takim jakim jestem. Podczas tej rozmowy posypał się pierwszy fragment muru, który wybudowałem w swoim umyśle. Wybudowałem by nie cierpieć. Kolejne fragmenty odpadały z każdym spotkaniem, z każdym szczerym słowem. W końcu nie wiedząc kiedy zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Byłem w tak dobrym nastroju, że nawet nie zauważyłem kiedy słońce wspięło się dość wysoko. Wyczułem aurę, która nie emanowała od nikogo innego. Wstrzymałem konia stając w cieniu jednego z przydrożnych rozłożystych klonów. Kilka chwil później zobaczyłem znajomą postać, widać było że jest jej bardzo śpieszno do domu. Do tego stopnia, że nie zwracała uwagi na otoczenie, minęła mnie nie zauważając. Spiąłem konia i zrównałem tępo z jej.
- Moja droga, jeżeli nie będziesz zwracać uwagi na otoczenie to może się to źle skończyć. - powiedziałem uśmiechając się
Spojrzała na mnie niewidzącymi oczami, dopiero po dłuższej chwili w jej oczach zobaczyłem zrozumienie.
- Co ty tutaj robisz? - w jej głosie było słychać ogromne zaskoczenie
- Jak to co. Wyjechałem na spotkanie mojej pięknej żony. Niebiosa są nam przychylne, skoro dały nam się dziś spotkać.
Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- Tu niedaleko jest ładna polana, usiądźmy i zjedzmy coś. - uśmiechnąłem się chytrze - Mam świeże mleko i ciastka twojej mamy, a poza tym dzieci wrócą do chaty dopiero późnym popołudniem. - zobaczyłem smutek w jej oczach - Mają zajęcia w bibliotece. Ta polanka jest zaraz za tym zakrętem.
Jej oczy znów się rozweseliły.
- A więc odpocznijmy chwilę. Mówisz o tej polance, koło której płynie strumyk?
- Tak, dokładnie o tej. - na moim licu zatańczył dwuznaczny uśmiech, na tej polance prawdopodobnie poczęliśmy Jurema
Jej uśmiech mówił, gdybym nie była tak zmęczona...
Przerwaliśmy rozmowę, cieszyliśmy się swoją obecnością. Gdy dotarliśmy na polanę szybko zeskoczyłem z konia i przytrzymałem uzdę konia Martii. Mój wzrok mówił: "Idź się odświeżyć", a jej: "Dziękuję." Zdjąłem koniom uprzęże, by mogły się swobodnie paść. Usiadłem na przewróconym pniu czekając. Rozwinąłem pakunek zabrany z chaty. Przymknąłem oczy czekając.
- Widzę, że podano do stołu. - usłyszałem dźwięczny głos z odległości kilku kroków
- Częstuj się. - mówiąc to wyciągnąłem do kobiety rękę z ciastkiem
Gdy chciała wziąć je ode mnie drugą ręką delikatnie ją złapałem i przyciągnąłem do siebie sadzając na kolanach.
- Mleka?
Spojrzała na mnie najpierw karcąco, lecz po chwili w jej oczach pojawiło się coś takiego, że zadrżałem. Wzięła ode mnie menaszkę i upiła łyk. Jedząc rozmawialiśmy używając telepatii.
- Jak dzieci?
- Dobrze. Kareia będzie chyba łamać więcej serc niż leczyć ran, a Jurem tłucze się z Fernem.
Martia zachichotała. - Aż tak się zmieniła moja drobinka?
- Jeszcze nie, ale nie trzeba być dobrym obserwatorem by zobaczyć uwodzicielski uśmiech, albo figlarne oczy. - przesłałem rozmówczyni rozmowę z małą uzdrowicielką
Martia nie wytrzymała, zakrztusiła się ze śmiechu, po tym jak wypluła wszystko co miała w ustach szczerze śmiała się przez dłuższy czas.
- Masz rację. Uwiedzie niejednego mężczyznę.
- Ma to po matce. - pocałowałem kobietę w policzek
Wesoła rozmowa trwała do momentu, gdy nie zostało zjedzone ostatnie ciastko i wypita ostatnia kropla mleka.
- Na pewno nie zjadłaś śniadania. Masz. - podałem jej kromkę chleba i kawałek kiełbasy
- Ty tez nie jadłeś.
- Ale zjadłem kolacje, poza tym założę uprzęże koniom kiedy będziesz jadła.
Nie czekałem na odpowiedź, poszedłem oporządzić konie. Co jakiś czas spoglądałem na jedzącą Martię. Gdy skończyłem podprowadziłem konie do pnia. Do ręki dostałem zwiniętą paczuszkę, znacznie mniejszą niż zabierałem. Schowałem ja i wsiadłem na wierzchowca. Zaraz potem ruszyliśmy, jechaliśmy utrzymując dość szybkie tempo. Nie rozmawialiśmy, bo było to utrudnione. Co jakiś czas spoglądaliśmy na siebie, cieszył mnie jej widok. Zastanawiałem się, co by się stało gdyby Martia mnie nie wybrała. Pewnie wyznaczono by mi jakąś kobietę należącą do Szarych Szeregów. Rzadko je spotykałem, nawet na polu bitwy. Magowie starają się byśmy nawet nie myśleli o ich istnieniu, więc do minimum ograniczają możliwość spotkań, do czasu kiedy sami zdecydują, że chcą inaczej. Wtedy i tak oddzielają parę od reszty społeczności, mężczyzna dość często zostaje dowódcą jakiegoś ważniejszego garnizonu, a kobieta zajmuje się szkoleniem i wyszukiwaniem młodych talentów magicznych. Co nie jest zaskakujące większość to dzieci prostytutek, mężczyzna należący do szarych szeregów to nadal mężczyzna. A i kobiety też lubią się zabawić, tylko one owoc zabawy noszą ze sobą. Kilku żołnierzy z mojego oddziału było właśnie takimi dziećmi, wychowanymi tylko przez matki. Byli jednymi z lepszych, w końcu od dziecka przyuczano ich do walki. Najzdolniejsi byli szkoleni na magów, większość na żołnierzy Szarych Szeregów, a ci najsłabsi byli oddelegowywani do mniejszych garnizonów jako adiutanci, by po zdobyciu doświadczenia objąć stanowisko dowódcy. Rozmyślania przerwała mi Martia.
- Prawie jesteśmy.
- Tak. - łagodnie się uśmiechnąłem - Już prawie jesteśmy.
Niecałą godzinę później dotarliśmy na miejsce. Rodzice na nią czekali siedząc na ławeczce, opierając się plecami o dom, w którym ją wychowali. Zeskoczyła z wierzchowca i pobiegła przywitać się zapominając o otaczającym świecie. Uśmiechnąłem się tylko widząc ten obrazek, po czym zająłem się końmi. Niech się przywitają, długo się nie widzieli. Poza tym są sprawy o których wiedzą tylko matka i córka. Niech maja chwilę czasu dla siebie, wierzchowce dobrze się spisały i należy im się nagroda. Rozsiodłałem je, napoiłem, wytarłem do sucha i puściłem na łąkę, by poskubały młodą trawę.
Gdy wszedłem do chaty cała trójka siedziała przy butelce wina. Obok kubka Martii stał kubek czekający na mnie.
- Nie śpieszyłeś się. - powiedziała Daria
- Konie potrzebowały oporządzenia, im także coś się należy za dowiezienie nas tutaj. - puściłem oczko do Mamci i uniosłem kubek - Za szczęśliwe powroty.
Wszyscy powtórzyli moje słowa i upili po łyku. Spojrzałem na kobietę siedzącą obok mnie, widziałem na jej twarzy mieszankę radości i zmęczenia.
- Może pójdziesz się umyć kochanie. - delikatnie dotknąłem jej podbródka obracając jej twarz do siebie, wyglądała tak pięknie, że nie mogłem sobie odmówić małego całusa
- Tobie też przyda się kąpiel, jesteś cały w pyle. - rzekł Garet uśmiechając się dwuznacznie
- Masz rację tato, juz idę. - uśmiechnąłem się jeszcze szerzej
Wstałem, odsunąłem krzesło na którym siedziała moja żona i wziąłem ją na ręce.
- Gdzie się tak dziecko umorusało? Trzeba je umyć bo nie dostanie ciasteczka. - powiedziałem niosąc kobietę na rękach do łazienki, z kuchni dobiegł mnie wesoły śmiech
- Puść mnie, mogę sama iść.
- Ale czy tak nie jest przyjemniej? - pocałowałem ją, otworzyłem drzwi nogą i wszedłem do łazienki
Balia była pełna ciepłej wody, w sam raz do kąpieli.
- Może dasz mi się umyć. - powiedziała z figlarnym uśmiechem na ustach
- Nawet ci pomogę. - kiedy to mówiłem jej buty poleciały w kąt łaźni, po chwili obydwoje leżeliśmy w wodzie
- Jesteś okropny! Jestem cała mokra.
- I tak ubrania są do uprania. - powiedziałem i pocałowałem ją
- Nie dasz mi nawet chwili na odpoczynek? - zrobiła słodką minę
- Gdybyś wolała odpoczywać, to już by mnie tu nie było. Wyleciałbym stąd z tak wielkim hukiem, jak ten mag w Darmot. - nie mogłem powstrzymać się przed wybuchem śmiechu, nagi mag biegnący przez środek obozu...
Martia zamknęła mi usta pocałunkiem. Mokre ubrania przykleiły się do ciała, nie utrudniło to jednak zbytnio pozbycia się ich. Kąpiel była długa i przyjemna, jednak czas mijał nieubłaganie.
- Pośpieszcie się, za godzinę wracają dzieci. Poza tym zaraz Daria chce podać obiad. - powiedział kładąc czyste ubrania na drewnianej półce, uśmiechnął się do Martii
- Za chwilę.
Gdy opuściliśmy łaźnię poszliśmy od razu do kuchni. Był tam jeden ze znajomych teścia. Gdy mnie zobaczył zareagował od razu.
- Ja już lepiej pójdę. - powiedział do Gareta, ukłonił się lekko obu kobietom traktując mnie jak powietrze, na końcu podał rękę teściowi i wyszedł
Korin uśmiechnął się do żony, gdy gość wyszedł wybuchnął głośnym śmiechem. Nie mógł się powstrzymać, choć widział dezaprobatę oczach teścia. Martia zareagowała podobnie do mnie, usiedliśmy przy stole nadal nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
- Uspokójcie się obydwoje. - powiedziała srogim głosem Martia - Jedzcie już. - załagodziła sytuację kobieta
Jeszcze chwilę chichotaliśmy. Staraliśmy się nie patrzeć na siebie, gdyż wyzwalało to w nas nową falę wesołości.
Gdy skończyliśmy jeść porozmawialiśmy trochę. Zacząłem oczywiście od pochwały kucharki. Daria mówiła że to nic takiego, jednak była zadowolona słysząc że jedzenie nam smakowało. Przerwały nam dzieci, które wparowały do kuchni robiąc od razu dużo hałasu.
Sancho. |
komentarz[7] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Korin; Cz.1" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|