Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Droga donikąd
- Dokąd się wybierasz? - Brzmienie ludzkiego głosu tak mnie zaskoczyło, że przez chwilę wydało mi się kolejnym złudzeniem. Potrząsnąłem głową burząc lodową pajęczynę pokrywającą moją brodę. Kilka kroków przede mną, nieco po lewej stronie stał mężczyzna. Chudy starzec okryty niedźwiedzią skórą, z długą białą brodą i sękatym kosturem w dłoni. Powinienem zauważyć go wcześniej, chociaż biorąc pod uwagę mój stan, dziwnym się wydaje, że w ogóle go usłyszałem. Zastanawiałem się, czy to jednak nie kolejne wymysły mej psychiki. Starzec stał przyglądając mi się, a mnie korciło, by nie odpowiadając ruszyć dalej.
- Przed siebie. - Zaskoczyła mnie moja własna odpowiedź. Nie jej treść, ją akurat rozumiałem nad wyraz dobrze. Sam fakt, że nie chcąc – odezwałem się jednak. Właściwie, zapewnie chciałem odpowiedzieć nie uświadamiając sobie tego. Pojawienie się tego zasuszonego starca wyrwało mnie, przynajmniej na chwilę z apatii i wróciło do życia. Tyle, że ja nie chciałem wracać.
- Ależ tam nic nie ma!? - Świetnie! Trafił mi się jakiś pomylony staruch, który najwyraźniej zamierza mnie uświadomić w kwestiach geografii.
- To, że dla ciebie tam niczego nie ma, nie znaczy, że w ogóle nic tam nie istnieje. – I znowu zaskoczyłem się – tym razem długością mojej wypowiedzi. - Zresztą nie twoja rzecz. Czas na mnie. – Chwila postoju na takim mrozie kosztowała mnie wiele wysiłku. Pierwszy krok wydawał się trwać wiecznie. Wiecznością był też ból, który się odezwał w stopach. A myślałem, że już dawno straciłem w nich czucie.
- Poczekaj jeszcze chwilę! Tak ci spieszno na spotkanie? - Głos starca ponownie osadził mnie w miejscu. Tym razem jednak brzmiał w mej głowie dłużej, sprawiając ból.
- Zostaw mnie! Nie idę na żadne spotkanie! Po prostu muszę iść!!! - Tyle, że iść nie mogłem. Przynajmniej tak to wyglądało. Pomimo wielkiego wysiłku – jaki, zdawało mi się, wkładam w zrobienie choćby jednego kroku – stałem w miejscu. Zdrętwiałe nogi, chwila postoju i koniec. Momentalnie straciłem zapał, znów ogarnęło mnie zniechęcenie.
- Oczywiście, że idziesz na spotkanie. Spotkanie śmierci... – Mówiąc to ściszył głos, zmieniając przy tym jego tembr tak, że zlał się w jedno z wyciem wiatru. – Widać to w twoich oczach. Poza tym twoja aura... – I znów teatralnie zawiesił głos, jakby na coś czekając. Wycie wilka jest zupełnie naturalnym dźwiękiem, a jednak zadrżałem mimo woli. Wydało mi się, że starzec wiedział, co się stanie. Nie, żebym się bał – bynajmniej nie o swoje życie – jeśli w ogóle jeszcze można to nazwać życiem.
- Spotkałem kiedyś twego ojca, Hrothgara. Zanim jeszcze się narodziłeś. – To już kompletnie mnie zaskoczyło. To zapomniane przez ludzi pustkowie, pozostawione na pastwę lodowi i olbrzymom, było ostatnim miejscem, w którym spodziewałem się kogoś spotkać. A co dopiero kogoś, kto twierdzi, że znał mojego ojca! Sam go przecież ledwie znałem...
- Tak. Rozmawialiśmy o tobie. Tak jak rozmawia się o przyszłym synu. Twój ojciec był z ciebie dumny zanim jeszcze przyszedłeś na świat. Snuł o tobie opowieści, jakim to będziesz wielkim wojem, wsławisz się wśród ludu – podziwiany i niedościgniony. – Zawiesił na chwilę głos. – Zanim się narodziłeś, byłeś już legendą w jego głowie. Często opowiadał tym, co to chcieli go słuchać, jak to będziesz jarlem, zostaniesz bohaterem – słynnym Thorgilem z Trondheimsfiord. – Przyłapałem się na tym, że słucham tego z zapartym tchem, starając się niemal nie oddychać, by lepiej słyszeć słowa starca. Czy to możliwe, że mówił prawdę?
- Tak, chłopcze, mimo że twój ojciec lubił się często napić miodu, nie umiał ci zastąpić matki i wydawał się wrakiem człowieka – bo takiego go pamiętasz, prawda? Widzisz, on też był swego rodzaju bohaterem, też miał marzenia, wreszcie... też kochał... – Teraz nawet wiatr przestał dąć, co było dla mnie chyba największym zdziwieniem. Od kiedy wyruszyłem w tę drogę, wiatr był moim nieodłącznym towarzyszem. Teraz poczułem się, jakby czas stanął w miejscu. Ciągle nie mogłem wydusić z siebie żadnego dźwięku. Zresztą nawet nie wiedziałem, co powiedzieć, o co zapytać. Coś jednak powiedzieć trzeba. A może nie? Może ten starzec wszystko wie – przynajmniej sprawia takie wrażenie.
- To właśnie po śmierci twojej matki stał się takim, jakiego go pamiętasz. Mocno to przeżył. Ale przeżył. Tyle, że był rozdarty w środku. Pokładał w tobie wielkie nadzieje, a kiedy się narodziłeś, w zamian stracił jedyną osobę, którą dotychczas kochał. Do końca nie potrafił zrozumieć, jak to mogło się wydarzyć. – Stałem jak skamieniały. Zresztą może w rzeczywistości skamieniałem, albo zlodowaciałem będąc dosłownym. Nie obchodziło mnie to za bardzo. Zamknąłem oczy. Zniknie, nie zniknie... Nie zniknął. Ba, mało tego – na jego ramieniu pojawiło się wielkie ptaszysko, biały kruk. Przyleciał znikąd, czy jak? Nie zrobiło to na mnie takiego wrażenia, jak by miało szansę jeszcze kilka minut temu. Najwyraźniej było trzeba więcej, by mnie znowu zadziwić.
- Czy myślisz, że ona tego by właśnie chciała? Twojej śmierci? – Jego głos stał się bardziej napastliwy.
- Przecież ona nie żyje! – Wyrwało mi się, przy czym ostatnie słowo było juz przeciągłym szlochem. – Nie żyje! Nie żyje! Aaaa!!! Bogowie! – Znowu ten wielki, niczym lodowa czapa, przejmujący żal, wypełniający całe ciało, ducha, myśli. Wszechobecny.
- A nie myślałeś, że może tak miało być? Wierzysz w swych bogów. Może to ich wola...
- JAK??? Jak mogłaby to być ich wola??? Te jasne włosy, najpiękniejsze, najdelikatniejsze, jakie kiedykolwiek widziałem! Ta twarz, delikatna, łagodne spojrzenie. Delikatny dotyk dłoni. – Zorientowałem się, że jęczę, szlocham – nie wiem nawet, czy cokolwiek z tego było zrozumiałe.
- Niezbadane są ścieżki bogów. Taki na przykład Baldr... A zresztą, to teraz nieistotne. Powiedz mi, chłopcze, nie ma już w tobie nadziei? – Nie tego się spodziewałem. Chociaż, sam nie wiem, czy spodziewałem się czegokolwiek. Nie mogłem poskładać myśli. To wszystko działo się zbyt szybko. Znalezione w wodzie, wpół zamarznięte ciało. Tuliłem to zimne, ukochane ciało do siebie. Przecież może jeszcze żyje, może wystarczy ją rozgrzać... Może... NIE!!! Ona nie żyje! NIE ŻYJE!!! Ja też nie mam już po co żyć. Podpalić stos i iść przed siebie, na północ. Iść póki starczy sił. I paść gdzieś, gdzie nie ma nic prócz białego zimna. I tam...
Trzepot skrzydeł. Wytrąciło mnie to z rozmyślań. Kolejny biały kruk usadowił się na drugim ramieniu starca.
- Nadzieja? Czym jest nadzieja? Jeśli istnieje chociaż cień szansy – wtedy można mówić o nadziei! A jaka jest szansa na to, że ona znów będzie żyła? No, jaka? Powiedz mi starcze! – Przepełniająca mnie gorycz i rezygnacja sprawiły, że rzekłem to wyzywająco. Pogardliwie. Zaciskając przy tym zęby aż do bólu. Skądinąd, ciekawy grymas musiał powstać na mojej twarzy.
- Miłość. Czy to wszystko? Czy życie sprowadza się tylko do miłości? A jeśli tak, to czy umiałeś kochać tylko tę jedną kobietę? Myślałeś kiedyś o swoim synu? Jak to by było mieć dziecko, móc je uczyć wszystkiego, co sam umiesz, wskazywać błędy, poprawiać, stawiać na nogi, kiedy się przewróci?
- Ja... My... Chcieliśmy mieć dzieci... – Jakby nie mój głos. Spokojny, pełen rezygnacji, ledwie słyszalny. – Ale teraz to przecież już nieistotne. Odeszła... – Znowu gorycz. Powolne oddalanie się w rozpacz.
- Nieistotne? Jakże to tak? Czy tylko ta jedna kobieta mogła dać ci dziecko?
- Co ty sobie myślisz? Uważasz, że wezmę sobie jakąś kobietę tylko po to, by spłodzić potomstwo?!!! Czy myślisz, że można tak bez miłości, bez kochania?
- A dlaczego bez kochania?
- BO JA JUŻ NIE POKOCHAM ŻADNEJ INNEJ!!! Nie rozumiesz tego? – Nie wiem, czemu nagle się uspokoiłem, jakby się we mnie coś wypaliło. Ból...? – Nie rozumiesz... – A czy ja sam rozumiem?
- Nie pisana ci jeszcze śmierć, chłopcze. Wracaj do świata żywych. Przeznaczona ci śmierć, jak każdemu, ale nie tutaj i nie teraz.
- A co ty możesz o tym wiedzieć? Właśnie, że umrę, może jeszcze dzisiaj!!! I nic mi po przeznaczeniu. Może sobie być. Zostawione samemu sobie!
- Głupiś. Głupiś z żalu. To minie. Czas jest dobrym opiekunem, pomaga zapomnieć. Albo przynajmniej zamknąć to w sobie, oddalone.
- Nie chcę zapominać! Chcę umrzeć! – Ale w moim głosie sam już nie słyszałem tej pewności. I to mnie zaskoczyło. Zastanowiło.
- Kraaaa. – Głos kruka sprawił, że potrząsnąłem głową. Coś jakby pękło. Myślałem, że może moje serce, i że wszystko się wreszcie skończy. Zmęczenie, czułem się taki zmęczony.
- Wracaj do świata żywych. – Powtórzył starzec. Odwracając się rzucił jeszcze – Żegnaj. Jeszcze się spotkamy. – Wydało mi się, że się uśmiechnął. Był już jednak prawie zupełnie zwrócony do mnie plecami, więc nie mogłem być pewny. Zamknąłem oczy i policzyłem do siedmiu. Starca już nie było.
***
Można powiedzieć, że zostałem bohaterem. Jestem jarlem. Dzierżę władzę mocno, być może sprawiedliwie – nie mnie to oceniać. Ludzie mnie szanują. Boją się mnie. Ojcowie stawiają mnie za wzór, ucząc swych synów, matki straszą ich moim gniewem. Ale panuje pokój - jednak coś osiągnąłem.
Nigdy nie byłem już jednak sobą. Nie tamtym sobą. Nie sypiam dobrze. W zasadzie bardzo mało sypiam. Kiedy zamykam oczy, widzę jej bladą twarz. Jasne włosy i ich delikatny taniec na mej twarzy. Czyste spojrzenie oczu i zawarte w nich nieme błaganie. Nigdy się od niego nie uwolnię... Bo nie chcę. Żyje we mnie. Jako nadzieja. Nie wiem tylko, czyja ani na co.
A syna nigdy nie miałem.
Gwydion. |
komentarz[5] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Droga donikąd" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|