..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Dziedzictwo Selon



Lekahnari obróciła się z ramienia na brzuch, jęcząc przy tym cicho. Poddawane przedziwnym eksperymentom i mutacjom ciało bolało straszliwie. Tak straszliwie, że nic, nawet sen nie mogło przynieść jej ukojenia. Najwięcej cierpienia wywoływały jednak rany na plecach, zadane batem Kavery. Kavery, która była dla niej kiedyś jak siostra. Teraz wszyscy tutaj byli jej wrogami i nikomu, zupełnie nikomu nie mogła już ufać. Nikomu też na niej nie zależało, była sama.
Jej oprawczyniom Artyttkom chodziło o coś co nazywały Dziedzictwem. Była to podobno jakaś wielka moc, z której dotychczas nie zdawała sobie sprawy Lekahnari, a którą nosiła w sobie, jako potomek boga noc i snu – Kalona. Wiedziała, że przez nią może stać się coś złego… wiedziałam że wyciągają się po nią złe ręce. Od samego początku, gdy tylko poznała prawdziwe plany Artytt, próbowała uciec. Niestety za każdym razem łapano ją i bardzo mocno karano... zamknięciem w pomieszczeniu, gorszym nawet od tej małej, brudnej klitki, która służyła jej za pokój lub batem Kavery... Cierpiała. Zdradzona przez wszystkich, zostawiona sama sobie… Nie miała już nadziei… Nie miała siły dalej walczyć… marzyła o tym żeby to wszystko się już skończyło… obojętnie jak… śmiercią, zniewoleniem, utratą duszy… miała dość…

***


- Lekahnari, wystąp z szeregu! – Najstarsza Siostra zwróciła na dziewczynę swe
przenikliwe, czarne oczy - Dziś w dzień twoich 18 urodzin, zdradzę Ci, twoje przeznaczenie. Chodź, dziewczyno. Podejdź do ołtarza naszej pani.
Drobna, czarnowłosa dziewczyna, powoli i bardzo niepewnie, postąpiła kilka kroków
do przodu. Dwie kapłanki wzięły ją za ręce i pociągnęły do przodu
Ołtarz do którego kazano jej podejść był odrażający. Całą ścianę pokrywały obrazy przedstawiające śmierć, zadawaną na różne i najbardziej wymyślne sposoby. Ciemną kaplice oświetlało tylko kilka świec. Stały tak aby wszystkie malowidła były dobrze widoczne. Na marmurowym stole leżała oprawiona w jasną skórę, bardzo gruba księga. Żelazne okucia na brzegach lśniły krwawym blaskiem. Kilka metrów przed stołem unosiła się w powietrzu wielka kula z nieznanej jej substancji.
- Połóż ręce na kuli i skup się – powiedziała Siostra podchodząc do ołtarza i
otwierając lezącą na stole księgę
Lekahnari zamknęła oczy i zrobiła co jej polecono, chociaż paraliżował ją lęk.
Kiedyś parę lat temu była świadkiem, jak siostra, która korzysta z kuli umiera w straszliwych męczarniach. Strach przed gniewem Najwyższej Siostry był jednak większy.
To co zobaczyła w kuli przeraziło ją. Bo oto w jej wnętrzu ujrzała siebie. Chociaż z trudem się rozpoznała. Miała inne włosy, ubrana była w dziwną zbroję. W ręce, pokrytej aż do łokcia czerwonymi pręgami, trzymała miecz, ociekający krwią. Otaczały ją trupy, a ona zadawała śmierć kolejnym bezbronnym ludziom. Z uśmiechem na twarzy kroczyła wśród krwi i posoki. Za jej plecami stała przeraźliwie blada kobieta o czerwonych oczach i włosach, odziana w czarną, bardzo bogato zdobioną szatę. Kobieta, którą cieszyła krew i śmierć.
Przez umysł dziewczyny przemknęła jak błyskawica straszliwa myśl: „To ich bogini,
ale to nie pani walki, to bogini śmierci, a ja mam przygotować jej przyjście”
- Nie!!! Nigdy! – oderwała ręce od kuli wrzeszcząc przeraźliwie – Nie
dam z siebie zrobić potwora. Nigdy!
Senera, Starsza Siostra popatrzyła na nią z politowaniem.
- To twoje przeznaczenie – powiedziała
W wielkich, brązowych oczach Lekahnari zapaliły się iskierki nienawiści.
- Nie wierzę w przeznaczenie, nie wierzę! Słyszysz?!
Dziewczyna kątem oka dostrzegła, że jest otaczana. W pierwszym odruchu chciała
rzucić się do ucieczki. Szybko jednak zrozumiała, że to nic nie da. Poczuła jak zalewa ją fala paniki, paraliżująca i krępująca wszelkie działania. Wrzasnęła w ostatnim przebłysku odwagi… a potem była już tylko ciemność
Obudziła się jakiś czas później. Wszystko ją bolało. Przed oczyma latały czarne
plamki, w uszach szumiało. Nie była w swoim pokoiku, jej obecne lokum było małą klitką, ciemną i brudną. Lekahnari rozejrzała się po pokoju. Obok łóżka, a właściwie pryczy, stało krzesło, a po drugiej stronie stolik, a na nim niewielka lampka i lustro. Dziewczyna z trudem wstała. Przez chwilę stała bez ruchu, opierając się ciężko o krzesło. Gdy zawroty głowy i nudności uspokoiły się na tyle, że mogła wykonać kilka kroków, podeszła do lustra. Wzięła je do ręki i spojrzała. To co zobaczyła podcięło jej kolana. Z ust wydobył się okrzyk grozy. Piękne, czarne włosy, z których była taka dumna, miały teraz szarą barwę, a oczy z brązowych stały się fioletowo – czerwone. Piersią Lekahnari wstrząsnął szloch. Poczuła jak zwierciadło wysuwa się z jej zmartwiałych dłoni. Patrzyła jak spada… widziała drobinki kurzu wirujące dookoła. Po jej policzku stoczyła się łza. Pęd powietrza wydłużył ją, nadał jej owalny kształt. Zwierciadło z trzaskiem uderzyło z ziemię, rozbijając się na miliardy połyskujących delikatnie okruszków. Łza obmyła jeden z nich, sprawiając że na chwilę zaświecił on jaśniej niż pozostałe. A potem zgasł… Ona sama zachwiała się i powoli, płacząc osunęła na ziemię... prosto w szkło, kurz i brud...

***


Otaczała ją śmierć. Świat dookoła płonął. Lała się krew… Chaos ogarniał wszystko. Trupy, mnóstwo trupów… ja nie chcę zabijać…śmierć…
I nagle las… gęsty sosnowy las…Szła po świeżym puszystym śniegu. W lekkim półmroku przybierał on zielonkawą barwę... Mimo panującej zimy i cienkiego potarganego odzienia czuła ciepło. Las był cichy... bardzo cichy i pusty... tak pusty, jednak Lekahnari wyczuwała tętniące w nim życie.
Po dłuższej chwili dziewczyna zauważyła, że drzewa zaczynają się przerzedzać... coraz bardziej i bardziej. Zielony półmrok, powoli ustępował miejsca błękitowi. Gdzieś niedaleko zamajaczył słoneczny blask, promyków skrzących się na śniegu.
Gdy drzewa w końcu się skończyły, Lekahnari znalazła się na skraju dużej polany. Wysoko nad jej głową, bielą i błękitem, połyskiwało niebo... Pośrodku polany rosło wielkie, rozłożyste drzewo, pokryte złotymi liśćmi i owocami mieniącymi się wszystkimi kolorami... od bieli przez zieleń do brązu. Wznosiło się wysoko, wysoko w górę. Wydawało się bardzo stare. Jego pień był tak, gruby, że nawet kilku rosłych mężczyzn nie byłoby w stanie go objąć. Było piękne… Dziewczyna mimowolnie westchnęła. Podeszła bliżej- jednak nie za blisko, czując jakiś wewnętrzny respekt - zachwycona niecodziennym widokiem i kuszona ciepłem rozchodzącym się dookoła. Przyjemnym ciepłem, nasuwającym na myśl domowe ognisko... ognisko, którego ona nigdy nie miała.
- Witaj, Dziecię Selon! – Lekahnari odwróciła się zaskoczona, za jej plecami
stała sędziwa staruszka, skąd się tam wzięła, dziewczyna nie wiedziała – Witaj, Dziecię Selon! – powtórzyła
- Nie mów tak do mnie… nie nazywaj mnie tak… Nie lubię tego określenia,
one też mnie tak nazywają... Mam na imię Lekahnari...
- Nie – przerwała jej staruszka a ton jej głosu sugerował że nie zniesie
sprzeciwu – Nie masz tak na imię!
Dziewczyna zmrużyła oczy i przekrzywiła nieco głowę.
- Co ja niby nie wiem jak mam na imię? – zapytała nieco uniesionym tonem
- Może i nie wiesz... a może nie pamiętasz lub nie chcesz pamiętać... nieważne,
kiedy przyjdzie na to czas to się dowiesz...
Konsternacja na buzi Lekahnari wyraźnie pokazała jej uczucia... po chwili dziewczyna odezwała się...
- A ty pani – jej głos zabarwiła coraz mocniej wzbierająca nutka irytacji -
można wiedzieć kim jesteś?
- Moje imię nic ci nie powie, więc lepiej będzie dla ciebie jeśli go nie poznasz -
mimo sędziwego wieku, głos staruszki brzmiał młodzieńczo.
Lekahnari oparła ręce na biodrach. W oczach błysnęła gniewna iskierka.
- To czy mogę się chociaż dowiedzieć, gdzie ja właściwie jestem? – była zła…
za długo znosiła wszystko z pokorą…
Odwróciła na chwilę wzrok od nieznajomej kobiety i dostrzegła, że las
dookoła niej zaczął się przeobrażać. Śnieg gwałtownie topniał. Nie! Nie topniał – on po prostu znikał. Na nagich gałęziach nielicznych drzew liściastych pojawiły się zielone pączki. W koronach rozległo się śpiewanie ptaków. Niebo przybrało lekko zieloną barwę.
- Co to za miejsce? – gniew uderzał w nią coraz silniejszymi falami
Spojrzała znów na staruszkę. Ona też się zmieniła. Wyprostowała się. Zmarszczki
pokrywające twarz gęstą siecią rozmyły się i wygładziły. Pomiędzy białymi włosami pojawiły się lśniące ciemny srebrem pasemka.
- Ta kraina to... Selon! Pół świat. Miejsce pomiędzy miejscami i czas
pomiędzy czasami. Przyszłość, teraźniejszość i przeszłość. Wieczny sen!
- Selon! Nie... to niemożliwe, przecież....
- To jest możliwe. Uwierz, bo to prawda. To miejsce z którego pochodzi twoja
krew. Twój dom...
Lekahnari zacisnęła dłonie w pięści. Jej twarz zbladła jeszcze bardziej.
- Ja nie mam domu – wyszeptała
Staruszka młodniała coraz bardziej. Dookoła obu kobiet kwitło lato. Niebo płonęło
czerwienią....
- Nie mam domu... – krzyknęła, uderzyła w nią kolejna fala gniewu, nie
opierała się jej. Pozwoliła unieść się…– Nie mam!!! Po co mnie tutaj ściągłaś? Po co mnie dręczysz?
Jej krzyk niósł się echem po lesie. Zwierzęta zamilkły jakby zdumione. Po chwili
krzyk się załamał, przeszedł w gwałtowny, głośny szloch, a potem ścichł. Lekahnari osunęła się na kolana. Wtuliła głowę miedzy ramiona. Siedziała tak przez kilka chwil, zupełnie skamieniała i obojętna na wszystko dookoła. Do świadomości przywrócił ją dopiero łagodny zapach bzu…bzu… Ja znam ten zapach…ktoś… ktoś tak pachniał… ale kto?… Obok niej na ziemi siedziała srebrnowłosa kobieta, wyglądała na jakieś 30 lat. Odziana w zielono, niebieską szatę ze srebrnymi obszyciami wyglądała majestatycznie ale i przyjaźnie. W jej czarnych, jak noc oczach, widziała ciepło i dobroć. Lekahnari wiedziała, choć nie miała najmniejszego pojęcia skąd, że to ta sama osobą, z którą rozmawiała przedtem.
- Chcesz mnie posłuchać? – nieznajoma zapytała prawie szeptem
Dziewczyna apatycznie skinęła głową. Dławiąca ją gula zmalała. Gdzieś głęboko na
dnie duszy pojawiła się niema nadzieja...
- A więc chodź – kobieta podała jej dłoń i pomogła wstać.
Trzymając się za ręce, kobiety podeszły do złotego drzewa. Srebrnowłosa nie
zatrzymała się, ale bez wahania weszła w pień pociągając zaskoczoną Lekahnari za sobą. Dziewczyna nie miała czasu, żeby zapytać o to co się stało, bo oto obie znalazły się w wielkim, pięknie umeblowanym pokoju.
Pomieszczenie miało okrągły kształt. W ścianie, na wprost Lekahnari znajdował się
kominek z białego marmuru. Jego gzyms był zdobiony płaskorzeźbami przestawiającymi sceny z historii Elendil. Była tam Nainen w Świątyni Duszy, obok Kapituła Inkwizycji zaklinała Kamień z Nieba... rzeźb było mnóstwo. Szczelnie pokrywały one całą marmurową powierzchnię. Na kominku stała kryształowa róża, mieniąca się wszystkim kolorami tęczy. Kwiat kusił, wabił, przyciągał wzrok... zapraszał....
Przed kominkiem ustawiono dwa fotele. Wykonane z czarnego drewna i obite
czerwoną materią wydawały się Lekahnari tronami, godnymi co najmniej książąt. Po lewej stronie pokoju stało gigantyczne łoże z baldachimem z czerwonego jedwabiu. Kotary były opuszczone i zasłaniały jego wnętrze. Obok łóżka stała wykonana również z czarnego drewna toaletka. Po prawej stronie natomiast znajdowały się liczne, dopasowane kształtami do pomieszczenia meble. Szafy, regały i komódki połyskiwały srebrną poświatą. Na podłodze spoczywał, wielki puchaty dywan. Wyglądał zupełnie jak zielony kobierzec trawy i nawet zapach wydzielał podobny – zapach letniej łąki pełnej kwiatów i ziół.
- Proszę, usiądź. – kobieta wskazała oszołomionej Lekahnari jeden z foteli,
sama zajęła miejsce w drugim. Jej ruchy były majestatyczne, ale dziwnie znajome.- Czy zechcesz mnie wysłuchać, czy też znów będziemy przerabiać scenę sprzed zaledwie kilku chwil?
Lekahnari wzruszyła ramionami, chociaż w głębi jej duszy obudziło się
zainteresowanie.
- Mogę posłuchać… chociaż… chociaż nie wiem po co!
- Zobaczysz i przekonasz się, że warto… Ta kraina to jak już mówiłam Selon.
Kraj i domena Wielkiego i Potężnego Kalona – niech księżyc zawsze oświetla jego skroń – Kalona, który, co już zapewne wiesz, jest twoim ojcem.
Na twarzy Lekahnari pojawił się lekki grymas, może niedowierzania a może kpiny....
- Nadeszła pora abyś poznała należne ci dziedzictwo… moc…
Na kilka chwil zapadał cisza. A potem dziewczyna cicho i nieco drżącym głosem
odezwała się.
- Więc, jednam mam jakąś moc?
- Tak, masz moc. Wielką i bardzo niebezpieczną. Dla ciebie oraz dla innych,
twoich wrogów a także twoich bliskich.... Powinnam jedna zacząć od początku. Selon jest królestwem nocy i snów. Krainą bez własnego miejsca i czasu. To włości Kalona. Kalon posiada moc, wielką moc – zsyła sny. To tu w Selonie mają one miejsce. Tutaj przenoszą się śpiący tak jak ty teraz. Tylko, że oni o tym nie wiedzą. Wydaje im się, że to wytwór ich wyobraźni. My mieszkańcy nigdy samowolnie nie ingerujemy w sny, grozi nam za to bardzo surowa kara. Mimo, że znamy je, nie wykorzystujemy ich do ingerowania w wasz świat. Żaden człowiek, elf ani inna istota, nie może przenieść się do Selonu poza snem. Nie może więc zmieniać w żaden sposób snów. Są oczywiście wizje senne wywoływane i kontrolowane hipnozą lub czarami, ale człowiek im poddany nie przenosi się tutaj… błądzi tylko po obrzeżach, gdzie potężniejsze istoty mogą się dostać i robić co chcą. Ludzie o nas nie wiedzą, jeśli już spotkają nas, to traktują jak senne mary. Ty wiesz, bo masz w sobie krew Kalona i to z jego woli rozmawiamy teraz tutaj. Dopóki nie zdawałaś sobie sprawy z dziedzictwa, byłaś jak każda inna dziewczyna. W chwili, gdy się o nim dowiedziałaś sytuacja nie uległa zmianie, bo nie byłaś w stanie panować nad mocą i używać jej. W momencie, gdy Artytty poddały cię eksperymentom nabyłaś zdolność całkowitego kontrolowania swoich umiejętności. A musisz wiedzieć, że dają ci one dużo i w niepowołanych rękach mogą być straszliwie niebezpieczne. Najważniejsze o czym musisz wiedzieć, to że masz dar oglądania ludzkich snów. Jesteś jedną ziemską istotą, która może kiedy chce przenieść się do Selonu. Ludzie, których sny obejrzysz, nie będą sobie zdawać z tego sprawy, nie zauważą cię, tak jak nie zauważają nas. Ale to nie wszystko. Ponieważ, jesteś Jego Dzieckiem, wolno ci ingerować w ludzkie marzenia senne... ingerować tak, że skutki tego będą widoczne w twoim świecie. Możesz kogoś zranić i ta osoba obudzi się ranna... nie będzie wiedziała skąd pochodzą jej rany i zależnie od twojej woli zapomni lub zapamięta sen, w który wkroczyłaś. Mimo, że zachowa go w pamięci nie będzie w stanie wysnuć powiązań z rzeczywistością. Wiesz zapewne co to oznacza. Możesz zabić kogoś podczas jego pobytu w Selon. Tak osoba po prostu już nigdy się nie obudzi. Jak widzisz możesz uczynić wiele zła. Dlatego Artytty chciały zamienić cię w bezwolną maszynę, ślepo posłuszną ich rozkazom. Jeden dar już znasz, pozostałe mimo, że jeszcze przed tobą ukryte nie są ci obce... nauczono cię już jak ich używać, za niedługo zapewne zaczniesz je poznawać. To jak użyjesz swoich zdolności zależy w tym momencie tylko od ciebie. Muszę cię jednak ostrzec, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała ingerować w marzenia, uważaj! Jesteś półczłowiekiem, dla ciebie każde takie przedsięwzięcie będzie ogromnym wysiłkiem. Każdego snu strzeże bariera. Niektórzy magowie lub potomkowie smoczej krwi mają taką barierę bardzo potężną. Jeśli przekraczanie jej zbytnio cię wyczerpie możesz umrzeć. Pamiętaj o tym!!! – kobieta skończyła mówić i zapadła cisza
- Pani! – Lekahnari odezwała się dopiero po dłuższej chwili – Nie chcę, żeby
Artytty zrealizowały swoje plany dotyczące mnie, ale nie wiem jak uciec z zakonu. Jestem zamknięta, pilnowana...
- Mimo, że zazwyczaj tego nie robimy, pomogę ci! Pierwszy i ostatni raz.
Powtórz jeszcze raz co wybierasz.
- Wybieram… wolność! – jeszcze zanim skończyła mówić, świat zaczął
wirować… słyszała cichnący w oddali głos, pełen bólu i cierpienia: „Pamiętaj, że każda śmierć, niszczy serce i duszę”… i obudziła się we własnej celi. Leżała przez chwile bez ruchu. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero szczęk klucza w zamku. Odruchowo skuliła się ze strachu, ale szybko przemogła lęk. Z niemałym trudem podniosła się z łóżka. Stanęła chwiejnie na nogach. W jej sercu zapłonęła potężnym blaskiem nienawiść. Postanowiła, że tym razem nie da się uderzyć, nie pozwoli się więcej poniżać.
Lekahnari spodziewała się, w drzwiach Kavery, albo Marttiry, a tymczasem ujrzała służkę Alai. Dziewczyna wyglądała jednak zupełnie inaczej niż zwykle. Zamiast zaniedbanej wiecznie wystraszonej dziewczynki, stała przed nią pałająca dumą i odwagą kobieta w połyskującej srebrem zbroi.
Alai uśmiechnęła się nieznacznie i skinęła głową. I już jej nie było. Lekahnari zamrugała zdezorientowana. Wpatrzyła się w ciemność korytarza, rozświetlaną tylko przez nieliczne pochodnie, ale nic nie dostrzegła. Tajemniczej służki już tam nie było. Dziewczyna potarła w zamyśleniu czoło i wykonała kilka chwiejnych kroków. Z trudem opanowała zawroty głowy i gwałtowne skurcze żołądka, które poczuła. Po kilku chwilach słabość nieco minęła i Lekahnari wyszła na korytarz.
Cicho i bardzo powoli przemykała znanymi doskonale drogami. Wszystkie jej wspomnienia wiązały się z tym miejscem. Wiedziała, że nie jest tu od urodzenia, ale nic z lat poza klasztorem nie pamiętała. Jej najwcześniejsze wspomnienie sięgało 6 roku życia i małego słonecznego pokoiku oraz przeraźliwego krzyku… nie wiedziała kto krzyczał… i nigdy nie miała się dowiedzieć. Zresztą nie tylko tego nie wiedziała. Nie miała najmniejszego pojęcia kim jest i co się z nią stało. Potem Artytty powiedział jej, że znalazły ją nieprzytomną przy bramie zakonu. One również twierdziły, że nie wiedzą kim jest. Brak jej wspomnień szybko jednak wyjaśniły – paskudną raną na głowie. Raną, po której do dziś pozostała sięgająca policzka blizna. Wtedy we wszystko uwierzyła... a teraz, nie mogła nawet być pewna, czy rzeczywiście miała te 18 lat, jak jej powiedziały....

***


Obudziła się w małym pokoiku. Przez otwarte okiennice wpadało do wnętrza jaskrawe światło słoneczne. Promienie oślepiały ją i sprawiały że w głowie odzywał się tętniący ból. Gdy dotknęła ręką czoła, jej ręce natrafiły na opatrunek. Przez chwilę siedziała bez ruchu zastanawiając się, co właściwie się z nią stało. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nic nie pamięta, nie wie kim jest, skąd pochodzi... nic zupełnie nic, niema pustka w umyśle.
Ból…strach…pustka…tego była za dużo dla niej... nie wiedziała ile ma lat… jednak była dzieckiem i jak dziecko wybuchła płaczem. Jej głośny szloch ściągnął do pokoju wysoką, ciemnowłosa kobietę.
Dziewczynka umilkła, gdy poczuła na sobie jej wzrok. Nieśmiało poniosła zapłakane, brązowe oczy i spojrzała na nieznajomą. Odruchowo skuliła się przeszyta groźnym spojrzeniem czarnych oczu. W tych oczach paliła się nienawiść.
- Uspokój się Lekahnari - jej głos był zimny i nieprzyjemny – Jak ty się
zachowujesz?
Dziewczynka skuliła się jeszcze bardziej. Dziwne imię, którym nazwala ją kobieta nie
podobało jej się. Było takie obce... nic jednak nie powiedziała.
- Nie będziesz już płakać? – zapytała kobieta.
- Nie pani… - wybąkała cichutko
Kobieta wyszła, zastawiając ją znowu samą. Siedziała tak w zamyśleniu, kiwając się
do przodu i do tyłu. Nawet nie zauważyła kiedy zasnęła. Z drzemki wyrwał ją przeraźliwy krzyk niosący się zza okna. Krzyk poruszył znajomą nutę w jej sercu. Zerwała się z łóżka i podbiegła do okna . Nic jednak nie wiedziała, była za niska. Nie pomogły podskoki, próby wspięcia się na parapet. Nie zobaczyła kto krzyczał… ale wspomnienie tego pełnego cierpienia głosu zostało w jej sercu…

***


Bez najmniejszych kłopotów dotarła do furty prowadzącej na dziedziniec, nieznacznie tylko rozświetlony światłem księżyca. W umyśle zaprzątniętym ucieczką pojawiła się nagle inna myśl. Prawie bezwiednie Lekahnari skierowała swej kroki w stronę pokoi Sióstr. Musiała bardzo uważać, ponieważ stojące na murach strażniczki nigdy nie zaniedbywały swoich obowiązków. Skradając się krużgankami udało jej się jednak pozostać niezauważoną. Gdy już znalazła się pod kamiennym, surowym budynkiem, zawahała się na moment. Szybko jednak stłumiła wszystkie uczucia. Kierując się wspomnieniami podeszła pod okno wspólnej jadalni. Tak jak pamiętała było otwarte na noc. Bezszelestnie wskoczyła do wnętrza pomieszczenia. Popatrzyła z niechęcią na wykonane z nieociosanego drewna stoły i ławy, na kominek w którym nigdy nie płonął ogień. W słabym świetle księżyca widziała ciemną plamę na kamiennej ścianie w miejscu, gdzie Matka Opiekunka ukarała jedną z Artytt za niewykonanie zadania. Ukarała tak, że dziewczyna następnego dnia zmarła. Lekahnari zamknęła oczy. Wspomnienia, które wróciły, szarpnęły ją za serce, wzburzyły krew i wywołały gniew. Po policzku stoczyła się łza. Lekahnari starła ją gwałtownie.
Nie oglądając się za siebie wyszła na korytarz. Szła mijając kolejne pomieszczenia. Każdy odgłos sprawiał, że serce pochodził jej do gardła. Ale mimo, to nie zawróciła, nie mogła. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami celki Kavery. Wahała się jeszcze przez chwilę a potem nacisnęła klamkę.
Jej oczom ukazał się dobrze znany pokoik. Spędziła tu wiele wieczorów, ryzykując chłostę albo głodówkę. Na wąskiej pryczy, przykryta cienkim kocem spała jasnowłosa dziewczyna.
- Nie mogę tego zrobić- pomyślała
- Zdradziła cię, nie wahaj się zemścij się – nieznajomy, zachrypły głos boleśnie
zadźwięczał jej w głowie – Masz do tego prawo!
- Nie, nie rób tego – ten głos nie by obcy, brzmiał o wiele cieplej i milej… to
był głos kobiety ze snu
- Zrób, zrób. śmiało nie wahaj się.
Lekahnari rozejrzała się. W pomieszczeniu nie było żadnej broni. Zacisnęła mocno
dłonie, aż do bólu. Walczyła, ale nienawiść była zbyt silna. Wszystkie zdrady wołały w jej duszy o zemstę. Spojrzała jeszcze raz. Kavera spała tak spokojnie...
Lekahnari zamknęła oczy. Poczuła zimny powiew powietrza na całym ciele. Gdy wiatr
ustał otworzyła oczy. Stała pomiędzy drzewami. Dookoła niej panowała cisza. Tuz przed nią w powietrzu unosiła się ściana mlecznobiałej mgły. Opary promieniowały silną magiczną aurą. Dziewczyna ostrożnie wykonała kilka kroków i zanurzyła się w białym morzu. Na początku nie czuła nic. Jednak w momencie, gdy mgła zaczęła się rozrzedzać jej ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Potężna falą energii prawie zbiła ją z nóg. Zakaszlała. Z ust pociekła stróżka krwi. W głowie szumiało. Szła jednak przed siebie, powoli, z trudem ale szła. Wszystko nagle ustało w momencie, gdy opar zniknął... przed oczyma Lekahnari rozpościerała się wieka łąka, pełna różnokolorowych kwiatów. Po błękitnym niebie krążyły ptaki. Lekki podmuch wiatru poruszał liśćmi drzew. Dookoła panowała cisza i spokój.
Pośród morza zieleni bystre oczy Lekahnari wyłowiły nieruchomą sylwetkę. Odziana w niebieską sukienkę dziewczyna siedziała na ziemi, oplatając ramionami kolana. Nie poruszyła się, gdy Lekahnari podeszła do niej. Dopiero, gdy znajdowały się zaledwie parę kroków od siebie, Kavera podniosła głowę. Jej twarz rozjaśnił szczery, radosny uśmiech.
- Lekahnari – zawołała wesoło, wstając – Witaj!
Zmrużone, pałające nienawiścią oczy przyjaciółki zmroziły jej serce i zmazały z ust
serdeczny uśmiech.
- Lekahnari... co z tobą... – jej głos zadrżał - Jesteś taka blada?
Szarowłosa dziewczyna uśmiechnęła się samymi tylko ustami, ten uśmiech był
upiorny.
- Zdradziłaś mnie Kavero! – powiedziała to tak cicho, że prawie
niedosłyszalnie, głosem zimniejszym niż lód
Zielone oczy Kavery rozszerzyły się ze zdumienia przemieszanego z
przerażeniem.
- Ja ciebie? Przecież...ja nie wiem... nie pamiętam – po jej policzku spłynęła
łza – Lekahnari ja nie pamiętam, nie wiem co mi kazały zrobić.....
Lekahnari pokręciła przecząco głową.
- Kłamiesz!
- Nie… nie prawda… Lekahnari… - zawołała z rozpaczą - Ja mówię prawdę!
Czyste do tej pory niebo zasnuło się nagle ciemnymi chmurami, gnały one przed
siebie w szalonym pędzie. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot. Gwałtowny podmuch wiatru przyniósł ze sobą pierwsze krople deszczu. Spadły one na policzki Lekahnari, mieszając się z jej łzami. Niespodziewanie w jej dłoni pojawił się sztylet ze złoconą rękojeścią. Jakaś
niewidzialna siła pchnęła ją do przodu... powietrze zawibrowało przeraźliwym krzykiem. Gniew, żal, nienawiść wszystko to nadało ręce dziewczyny potworną siłę. Ostrze zanurzyło się w ciele z nieprzyjemnym mlaśnięciem. Spojrzały sobie w oczy...
- Brawo, pięknie – w głowie Lekahnari znów odezwał się ten nieprzyjemny
głos – Piękny początek!
W momencie , gdy poczuła na swoich rękach ciepło krwi zrozumiała co zrobiła.
Zadrżała, sparaliżowana potwornością swojego uczynku, Nagle w jej umyśle pojawiło się mnóstwo pytań i wątpliwości. Kavera osunęła się bezwładnie w jej ramiona. W zeszklonych oczach pozostał wyraz bezgranicznego zdumienia.
- Co ja zrobiłam? – krzyk Lekahnari wzbił się pod ciemne niebo, a potem
przeszedł w głuchy szloch.
Zupełnie bez jej woli obraz Selonu zamazał się. Lekahnari stała jak
skamieniała. Zamrugała gwałtownie dopiero, gdy jasność dnia zastąpiona została półmrokiem celi.
Kavera leżała w swoim łóżku w nienaturalnie wykręconej pozycji. Z pomiędzy
rozchylonych warg szarosinej barwy spływała stróżka krwi. Z serca Lekahnari wyparowała cała nienawiść, został tylko żal i … pustka. Teraz, gdy zło już się stało, czuła że popełniła błąd. Podeszła do pryczy, delikatnie pogłaskała ciepły jeszcze policzek.
Nie zważając na niebezpieczeństwo wybiegła z pomieszczenia szlochając. Mijała kolejne drzwi. Korytarz przesuwał się przed jej oczyma, światło pochodni migotało. Lekahnari nie zwolniła dopóki nie wyskoczyła przez okno jadalni. Dopiero stojąc na krużganku zatrzymała się. Księżyc świecił nikłym blaskiem, na zachmurzonym niebie nie było śladu gwiazd.
Na murach klasztoru czujnie pełniły wartę siostry. Strażniczki Artytt wykazywały się niezwykłą czujnością. Ominięcie ich było prawie niemożliwe. Stojąc na krużganku, kryta przez cień padający z filarów, Lekahnari uświadomiła sobie, że nie wie w jaki sposób przedostanie się przez mury. Jedyna brama prowadząca na zewnętrz była na noc dokładnie zamykana. Jednak jakieś niewyraźne przeczucie pchało ją do przodu. Przecież otrzymała obietnicę pomocy. Nagle jednak ogarnęły ją wątpliwości, czy po tym co zrobiła, może jeszcze liczyć na jakąkolwiek łaskę. Strach ścisnął jej gardło. Starła kręcącą się kąciku oka łzę. Uważnie przyjrzała się patrolującym blanki strażniczkom. W pewnym momencie jej uwagę przyciągnęło nikłe światło po lewej stronie. Już miała uciekać przekonana, że to jedna ze strażniczek. Jednak zatrzymała się, gdyż światło nie poruszało się, a ani nie migotało jak pochodnia. Zaintrygowana zaczęła przesuwać się w jego stronę. Gdy tylko postąpiła kilka kroków światełko drgnęło i również przemieściło się kilka metrów. Poszła więc z nim. Czuła w tajemniczej jasności coś znajomego, swojskiego, więc zaufała jej.
Blask kierował się w stronę stajni. W końcu zatrzymał się na jednej ze ścian, w ostatnim z boksów, który zazwyczaj stał pusty. I tym razem żadnego zwierzęcia tam nie było. Lekahnari uważniej przypatrzyła się oświetlonemu miejscu. Na pierwszy rzut oka ściany wyglądała jak każda inna, jednak przy dokładniejszych oględzinach dziewczyna dostrzegła niewielkie zagłębienie. Postanowiła zaryzykować i nacisnęła na nie. Gwałtowny szelest sprawił, że serce podjechał jej do gardła. Światło zgasło, mimo ciemności panujących w stajni widziała wszystko dość dokładnie. Był to jeden ze skutków eksperymentów jakim poddały ją Siostry.
Na ścianie, prawie na wprost niej, ziała czarna dziura. Mimo strachu weszła w drzwi, które z cichym szelestem zatrzasnęły się za nią. Ciemny, cichy korytarz nie ciągnął się zbyt długo. Szła, uparcie patrząc przed siebie Bała się spojrzeć w bok, do góry lub na dół, bo nie wiedziała co może tam zobaczyć.. Nieprzyjemny zapach, stęchlizny mieszającej się ze zgnilizną, kręcił w nosie i wyciskał z oczu łzy.
W pewnym momencie drogę zagrodziły jej gałęzie. Przedarła się przez nie i… oto stanęła u podnóża wzgórza, na którym wznosił się klasztor. Nad jej głową górowały mury zakonu. Otwór przez, który wydostała się na zewnętrz, został ponownie zasłonięty przez bujnie rosnące krzewy i stał się niewidoczny.
- Udało się! – szepnęła do siebie – Nie wierzę, uciekłam!!!
Radość Lekahnari szybko zamieniła się w zwątpienie, gdy dziewczyna uświadomiła
sobie, że jej położenie, nie jest zbyt komfortowe. Nie miała nic… broni, środka transportu ani pieniędzy. Poczuła się straszliwie bezradna.
Wtedy usłyszała znajomy głos.
- Obiecałam dziecię Selon, że ci pomogę i obietnicy dotrzymam. Oto
Sasker’nion – księżycowa klacz, dar od twojego ojca. Obok Lekahnari rozległo się ciche rżenie i z mroku nocy wyłoniła się srebrzyście połyskująca klacz. Dziewczyna westchnęła w zachwycie - Sasker’nion ma w jukach sakiewkę z niewielką ilością złota, odzienie dla ciebie, a do siodła przytoczona jest pochwa z mieczem. Nie jest zwykłym zwierzęciem, pochodzi z polany gwiazd. Tą figurką możesz ją przyzywać.
W dłoniach dziewczyny pojawił się niewielki srebrny posążek.
- Dziękuję… pani, proszę zdradź mi twoje imię...
- Dobrze, skoro nalegasz powiem ci. Jestem Arane –w głowie Lekahnari
błysnęło jakieś odległe, niewyraźne wspomnienie. Nie wiedziała jednak jakiego wydarzenia dotyczyło. Było jednak coś co nie dawało jej spokoju… głos i krzyk… głos i krzyk… w końcu zrozumiała… pochodziły od tej samej osoby… Wyrwała się z zamyślenia.
- To ty, ty krzyczałaś wtedy na dziedzińcu, prawda?
Koło dziewczyny zmaterializowała się nagle wysoka, kobieca postać. Kobiety
spojrzały obie w oczy. Przez moment Lekahnari wydawało się, że widzi w oczach Arane łzy.
- Lekahnari, musze ci coś powiedzieć, coś bardzo ważnego – twarz Arane
wykrzywił grymas bólu – Nie wszystko jest tak jak myślisz. Ja… ja…krzyczałam…ja… ja… nie jestem… one mnie zmu.... zmusiły.... – z ust srebrnowłosej kobiety pociekła krew. Jej szaty przeobraziły się w łachmany, twarz i dłonie okryły krwawe rany. Po chwili jej sylwetka rozmazała się… stała mniej wyraźna… zbladła – Patrz… na dłoń…ona cię ostrzeże...zgaś nienawiść
Ciało Arane było już prawie niewidoczne. W oczach pełnych przerażenia i bólu gasła iskierka życia. Kobieta zgarbiła się… postarzała… jakby nagle przybyło jej z dziesięć lat… bladła… jaśniała… aż w końcu znikła.
W bladej poświacie księżyca Lekahnari zobaczyła na swoim nadgarstku czerwoną
pręgę, której wcześniej tam nie było.
Została sama. Dziwne ostrzeżenie zaniepokoiło ją. Kojarzyło się nieprzyjemne ze strasznymi wizjami z kuli… W jej umyśle ponownie pojawiły się wątpliwości, a otwierająca się przed nią wolność wydała się klatką, jeszcze gorszą niż klasztor..
Podeszła do klaczy i delikatnie poklepała ją. Koń radośnie zarżał. Wyjęła z juków odzienie wykonane z dziwnego, miękkiego i nieco połyskującego materiału. Było piękne.
W pewnym momencie z kieszeni spodni coś wypadło. Pochyliła się i podniosła z ziemi niewielki wisiorek w kształcie księżyca. Gdy tak mu się przyglądała poczuła, że zlewa ja fala wspomnień… odległych… zapomnianych.

***


Gnały razem z matką na oślep. Wtulona z srebrną grzywę Sasker’nion nie widziała co się dookoła niej dzieje. Słyszała krzyki ścigających ją kobiet w czarnych zbrojach. Na plecach czuła przyspieszony oddech matki. Gdzieś z boku kłusował koń Andora – jej wuja. Bała się… Krzyki zbliżały się…
W pewnym momencie usłyszała głos matki tuz koło ucha. Wyczuła w tym głosie przerażenie, większe nawet od jej własnego… matka znała niebezpieczeństwo, które im groziło… wiedziała, dlaczego…
- Jedź kochanie, jedź…i nie zatrzymuj się dopóki nie będziesz
bezpieczna… - kobieta zawahała się, ale szybko pokonała wątpliwości – Jedź… choćby nie wiem co się działo nie zatrzymuj się... żegnaj…
Nie pocałowała jej. Brakło jej odwagi. Bała się, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie
zwlekać z decyzją to stchórzy.
Lekahnari poczuła, że uścisk matki słabnie, a potem kobieta zeskoczyła z siodła.
- Arane, co ty wyprawiasz? – krzyk wuja przedarł się przez łomot kopyt
- Jedź – odkrzyknęła – Opiekuj się nią!
Lekahnari odwróciła się w siodle, jednak ścieżka za jej plecami ginęła za zakrętem.
Chciała krzyczeć, ale strach nie pozwolił jej wydobyć żadnego dźwięku. Usłyszała zduszone, wściekłe okrzyki. A potem zza zakrętu wyłoniło się kilka ze ścigających ich kobiet. Wypuszczona z łuku strzała wbiła się w plecy Andora. Mężczyzna z cichym jękiem zsunął się na ziemię, a jego koń pognał dalej. Lekahnari ponownie przylgnęła do karku klaczy. Zamknęła oczy. W pewnym momencie poczuła, że zwierze skoczyło. Wodze wysunęły się z jej słabych rąk i spadła...

***


Po policzku spłynęła łza… cichy szept powtarzał jedno słowo… mama… a w sercu płonęła nienawiść
Szybko się przebrała, starając się opanować drżenie rąk. Stare ubranie wrzuciła pomiędzy krzewy.. Następnie sięgnęła po miecz. Była to piękna, bardzo lekka i misternie wykonana broń jednoręczna. Błyszczała tym samym dziwnym światłem co jej ubranie. Rękojeść była wykonana ze srebra a ostrze z jakiegoś nieznanego jej metalu. Włożyła miecz do pochwy. Spojrzała z nienawiścią na mury klasztoru.
- Zemszczę się! – pomyślała – Przysięgam!
Wskoczyła na siodło i ruszyła szybko w stronę gdzie już zaczynało szarzeć. Nie obejrzała się ani razu za siebie. Jechała w stronę wschodzącego słońca, w kierunku wolności.

***


Stojąca na murach złotowłosa dziewczyna dostrzegła niewyraźną, choć mieniąca się jasno sylwetkę jeźdźca. Gestem ręki wskazała go stojącej nieco dalej czarnowłosej kobiecie po trzydziestce.
- Niech jedzie. – Najstarsza Siostra uśmiechnęła się szyderczo – Robi
dokładnie to co trzeba....

Anvariel.
komentarz[2] |

Komentarze do "Dziedzictwo Selon"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.049465 sek. pg: