Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Jak Bilbo do Imladris szedł
Wieczór był piękny. Gwiazdy świeciły wysoko na niebie, delikatny wietrzyk poruszał skąpanymi w blasku księżyca źdźbłami traw. Tu i ówdzie stały stare, wielkie dęby, czasem samotne, czasem w towarzystwie innych drzew, w powietrzu szumiało. Bibo, w starym wytartym płaszczu, wspierając się na drewnianej lasce, szedł żwawo przed siebie, pogwizdując radośnie.
- Nareszcie na szlaku- szepnął sam do siebie.
Księżyc stał już wysoko, gdy zatrzymał się na krótki odpoczynek. Teren był tu pofałdowany, drzewa rosły coraz gęściej, a światła domostw coraz rzadziej świeciły w oddali. Myśli sędziwego hobbita wybiegały daleko wprzód- za Branduinę i Stary Las, za Bree i pustkowia. W marzeniach błądził teraz po dolinach Rivendell, wspominał spędzone tam niegdyś dni. Prawie sześćdziesiąt lat upłynęło od jego ostatniej wizyty w tym miejscu, a on wciąż pamiętał zasłyszane wtedy pieśni i historie. Tęsknił za spokojnym kątem, gdzie w ciszy lub przy dźwiękach muzyki mógłby bez przeszkód dokończyć swoją książkę.
Przycupnął na skraju małego lasku i wpatrzył się w gwiazdy. Rozmyślał też o drodze, jaką przyjdzie mu przebyć i trudnościach, z jakimi może będzie zmuszony się zmierzyć. W końcu wstał i ruszył dalej, nucąc pod nosem jakąś skoczną piosenkę.
Noc była już głęboka, wiatr wzmógł się nieco, a powietrze zziębło. Postanowił, więc Bilbo znaleźć jakieś zaciszne miejsce na odpoczynek i zażycie odrobiny snu. Opodal, natrafił na małą kotlinkę, a właściwie większe zagłębienie terenu. Miejsce było suche i osłonięte od wiatru. Tuż nad nim górował olbrzymi cis, którego korzenie, grube i mocno wrosłe w ziemię, wystawały tu i tam ponad grunt. Zmęczony hobbit przegryzł co, nie co na kolację i legł między nimi na miękkich liściach grubą warstwą wyściełających ziemię.
Tej nocy miał straszne sny. Szamotał się i mruczał tak, że niejeden zwierz przystawał zaciekawiony. Widział ciemną równinę, pośrodku której płonęła wielka góra. Na dole w mroku ruszało się całe mrowie mrocznych kształtów, a w oddali wystrzelała w niebo potężna, czarna wieża. To stamtąd coś go przyzywało, nęciło ku sobie. Biedny pan Baggins ocknął się cały zlany potem i ręką zaczął szukać pierścienia. Nie było go! Zniknął! Ktoś go zabrał, kiedy spał! Może to ta czarna postać z wieży? Nie, to był przecież tylko sen, a on zostawił pierścień Frodowi.
Nagle w głowie hobbita zajaśniała nowa myśl. Może by tak wrócić i odebrać z powrotem swój skarb? Tak, dlaczego nie? Frodo zrozumie, usłucha i odda go.
Świtało już i z tym zamiarem Bilbo wyruszył w drogę powrotną. Zmierzał wprost do najbliższej drogi, by jak najszybciej dostać się z powrotem do Bag End. Znał tę okolicę dość dobrze, więc nie błądził długo, by trafić na właściwy szlak. Ledwo jednak postawił stopę na trakcie, gdy z oddali dobiegł go jakby znajomy głos.
Dokąd to mości hobbicie?!!!- Bilbo odwrócił się i oniemiał ze zdziwienia. Był to nie kto inny, lecz Bofur.
O wiele starszy co prawda niż pamiętał, lecz ten sam, który lata temu wraz z swymi towarzyszami i Gandalfem zawitał po raz pierwszy w domu pana Bagginsa. Dziwne to były odwiedziny i zmieniły całe późniejsze życie gospodarza, lecz o tym mówi inna historia.
- Bofur, przyjacielu!- zakrzyknął uradowany.
-Bilbo, stary druhu!
Ściskali się długo i serdecznie, a łzom nie było końca.
- Wybacz, spóźniłem się nieco na twe urodziny, lecz mam dla ciebie wspaniały prezent- rzekł wreszcie krasnolud i wręczył hobbitowi małą paczuszkę. Pan Baggins rozpakował ją starannie i wydobył z niej lśniący biały klejnot zawieszony na srebrnym łańcuszku.
- Noś go na szczęście i niech będzie ci pociechą w ciężkich chwilach- rzekł Bofur i cofnął się o krok.
- Doprawdy, zbyt piękny to prezent dla tak skromnej osoby jak ja.
- W końcu to twoje sto jedenaste urodziny, wypada uczcić je czymś niezwykłym. Nadto powiem jeszcze, że osoba twoja wcale nie jest tak nieznaczna, jak mniemasz i należy ci się znacznie więcej. Na razie jednak noś to, a zawsze, kiedy spojrzysz w kamień, wspomnij starych przyjaciół.- Twarz starego krasnoluda rozjaśnił serdeczny uśmiech i znowu obaj padli sobie w ramiona.
-Pięknie dziękuję, choć nie wiem, jak będę mógł ci się odwdzięczyć.- powiedział wzruszony Bilbo.
-Jest jedna rzecz, o którą chciałbym cię prosić- rzekł Bofur.
-Ależ śmiało, jestem do twych usług- powiedział rozradowany pan Baggins.
-Po odwiedzeniu cię miałem zamiar wyruszyć na wschód ku starym krasnoludzkim siedzibom, lecz w drodze spotkałem Gandalfa i dowiedziałem się od niego, że wyruszyłeś w drogę i, że mogę cię spotkać na szlaku. Pomyślałem więc, czemuż by nie wędrować razem, a jak wiem, zmierzasz w tym samym co ja kierunku, bo do Rivendell.
-Ależ oczywiście!- zakrzyknął entuzjastycznie Bilbo.
-Będzie to najwspanialszy prezent, jaki możesz mi sprawić kochany Bofuże!
Założył na szyję piękny klejnot i ukrył go starannie pod kamizelką. Wszystkie dotychczasowe myśli o pierścieniu momentalnie wyparowały z jego głowy i raźno ruszył przed siebie.
***
Wędrowali razem, wspominając dawne czasy. Były to chwile spokojne i radosne dla nich obu. Śpiewali pieśni i opowiadali sobie żarty, tylko czasami, gdy wspomnieli, któregoś z dawnych towarzyszy tułaczki, pochmurnieli nieco i zagłębiali się na chwilę we własnych myślach. Letnie słońce grzało ich za dnia, a chłodny wiatr orzeźwiał nocą.
Wędrowali gościńcem, więc często mijali wozy lub pieszych zmierzających w różnych kierunkach. Żaden z napotkanych hobbitów nie znał lub nie rozpoznawał w podróżnym odzianym w szary wystrzępiony płaszcz pana Bagginsa z Hobbitonu. Czas upływał im szybko i błogo. Dotarli wreszcie do Mostu na Branduinie.
Zmierzchało już, kiedy ujrzeli w oddali rzekę, a tuż za nią rozświetlony pagórek. Droga do mostu biegła długim łukiem, pośród pól i łąk uprawnych. Tu i tam, rozrzucone po równinie błyskały światła gospodarstw i młynów. Niespiesznym krokiem zbliżyli się do mostu i w momencie, kiedy ostatni kawałek rozpalonego do czerwoności słońca krył się na zachodzie, stanęli na drugim brzegu.
Długo nie szukali gospody. Stała opodal głównej ulicy prowadzącej do pagórka. Wzorem wszystkich hobbickich domów była jednopiętrowa, okna i drzwi miała okrągłe, a przed wejściem na ganku stała pomalowana na zielono ławka. Na szyldzie wymalowane były widelec i łyżka, a napis głosił „ Nad brunatną wodą”. Dwójka przyjaciół wkroczyła do środka, wycierając uprzednio buty na wielkiej słomianej wycieraczce i rozejrzała się za jakimś wolnym kątem. Choć ruch był spory, kilka stołów stało wolnych. Wybrali jeden, stojący blisko ściany, siedli i zamówili wieczerzę oraz po kufelku piwa.
Gwar był wielki. Co chwila koło ich stołu przebiegał chłopiec z tacą, niosąc to piwo, to strawę. W końcu doczekali się, by ich obsłużono. Jedząc i pijąc rozmawiali i śmiali się głośno. Ktoś w odległym końcu sali zanucił starą pieśń biesiadną, a że wszyscy byli weseli i skorzy do zabawy, zaraz podjęło ją kilka głosów,
aż w końcu cała karczma śpiewała i tańczyła.
Płonie ogień na kominku,
Brzęczy szkło w rytm naszej pieśni,
Z kuchni pachnie potraw sto,
A na dworze dzień już gaśnie.
Dzwoni kufel, stuka nóż,
Piwa leją się strumienie,
Tańczy sala, tańczy w krąg,
Brzmi muzyka, huczą głosy.
Zabawa rozwinęła się na dobre. Dwóch już chłopców i sam nawet karczmarz, biegali z kuchni na salę i z powrotem, nosząc dzbany pełne piwa i misy z jedzeniem. Bilbo i Bombur, choć już niemłodzi, śpiewali i tańczyli wraz z innymi, aż do późna w noc.
Hobbita obudził krzątający się po pokoju towarzysz.
-Dzień dobry- powiedział zaspany i zerknął za okno.
-Która to godzina?
-Wpół do dziesiątej, najwyższy czas wstawać i ruszać.
Umywszy się więc i ubrawszy, zeszli na dół, by zjeść śniadanie. Sala została już sprzątnięta i tylko kilka osób, głównie podróżnych, siedziało przy stołach. Przyjaciele wybrali miejsca w pobliżu dwóch sędziwych hobbitów rozmawiających o czymś nad kufelkiem piwa.
-Powiadam ci, że z całej tej sprawy nic dobrego wyniknąć nie może. Czy mało nam miejsca na pagórku i pod nim?- powiedział ten, który ćmił fajkę.
-Ależ głupoty opowiadasz kochany Peldinie. Na pagórku nie zostało już wiele miejsca, więc na cóż marnować je na składy?
-Ja ci mówię, że z tego kopania bieda jakaś będzie. Zresztą, to miejsce zawsze było dziwne. Swoją drogą , słyszałem, że ostatnio odkopali jakąś grotę.- Tu Bofur nadstawił pilnie ucha.
-Groty, nie groty. Cóż z tego, będzie mniej pracy. A ten skład i tak trzeba było gdzieś wybudować.
-W grotach zawsze jakie licho siedzi, ja ci to mówię.
Tu rozmowa dwojga starców zboczyła na inne tematy, a zaintrygowany krasnolud zadumał się wpatrzony w powałę. Po chwili, gdy Bilbo kończył właśnie trzeci talerz owsianki, odwrócił się do niego i powiedział:
-Ciekaw jestem, co też oni odkopali. Bardzo chciałbym obejrzeć tę jaskinię.
-Ależ oczywiście przyjacielu, nie mam nic przeciwko temu, chętnie sam zobaczę owo wielkie dziwo.-przeciągając się rzekł pan Baggins.
Po skończonym śniadaniu, a było już koło jedenastej, zabrali swoje rzeczy, zapłacili za nocleg i jedzenie, po czym wypytawszy dokładnie o drogę ruszyli na plac budowy. Minęli kilka ulic, przeszli na drugą stronę pagórka i przemierzywszy pole dotarli do małego lasku.
Po środku tego lasu stał wielki głaz porośnięty mchem i młodymi brzózkami. Właśnie pod nim wykopane zostało wejście do składu. Wszędzie dookoła piętrzyły się niewywiezione jeszcze hałdy ziemi i piasku, a tu i ówdzie stały szopy z narzędziami i taczki. Nikogo jednak nie było widać w pobliżu. Widocznie odłożono budowę do czasu, aż rozstrzygnięta zostanie kwestia jaskini.
Dwójka naszych przyjaciół podeszła do wylotu tunelu i zajrzała w głąb. Chłodny powiew owiał ich skronie.
-Czuję w tych ciemnościach jakąś tajemnicę- rzekł Bofur, a mówiąc to miał oczywiście na myśli skarby, jakie mogły tam spoczywać. Kto wie, czy przed wiekami, któryś z królów Arnoru nie zakopał tu swego skarbca?
-Ja czuję tylko chłód- szepnął Bilbo, a znając pasję z jaką krasnoludy penetrują wszelkie podziemia wiedział, że od tej przygody już się nie wymiga. Zaczął więc rozglądać się za czymś, co posłużyć by mogło za pochodnię. Znalazł takowych, aż nadto. Wkrótce obaj wkroczyli w ciemności podziemi.
***
Szeroki na pięć metrów i wysoki na trzy korytarz opadał powoli w dół wchodząc coraz to głębiej pod skałę. Po pewnym czasie chodnik zwężył się, a ściany stały się chropowate . W wielu miejscach pod ścianami leżały sterty niewywiezionej ziemi i porozrzucane narzędzia. Wreszcie, w migotliwym świetle pochodni, ukazał się koniec tunelu. W czarnej wklęsłej ścianie ziemi ział wąski otwór, szeroki na około pół metra i wysoki na metr.
Pierwszy przeszedł Bofur, niosąc w lewej ręce pochodnię, a prawą przytrzymując się ściany. Tuż za nim szedł Bilbo wspierając się na swej drewnianej lasce. Grota zasłużyła na tę nazwę. Wbrew oczekiwaniom przyjaciół była rzeczywiście przeogromna, niemal tak wielka jak leże Smauga, choć zdecydowanie niższa. Ciągnęła się daleko w mrok i poprzecinana była wielkimi stalagmitami sięgającymi od stropu aż po dno pieczary. Gdzieś daleko przed nimi kapała cichutko woda, a echo niosło ten odgłos po wszystkich zakątkach podziemi.
Bofur stał przez chwilę urzeczony, po czym ruszył do przodu oglądając dokładnie całą grotę kawałek po kawałku i szepcząc:
-Wspaniała, wspaniała.
Bilbo nie widział tu nic ciekawego i dziwił się bardzo zachwytowi krasnoluda. Nie było tu, żadnych rud ani szlachetnych kamieni, nigdzie nie widać było żelaza czy innych metali. Właściwie to wszystko zbudowane było z szarego szorstkiego kamienia. Jedynie stalagmity przedstawiały ładny widok. Wreszcie Bofur przemówił.
-To najczystszy opalit.
A zwróciwszy się do hobbita dodał:
- Z tego kamienia w zamierzchłej przeszłości moi przodkowie stawiali wielkie i niezdobyte twierdze w górach północy. Tylko krasnoludowie umieli go ciosać, gdyż nie poddaje się żadnym zwykłym narzędziom ni magii. Niewielu na świecie pamięta o tym, a nawet wśród mojego plemienia jest to wyłącznie legenda. Wierzę, że potrafilibyśmy i dziś przemówić do tej skały i wznieść jeszcze wspanialsze warownie niż ongi.
W całkowitej ciszy przemierzali dno jaskini, przystając, kiedy Bofur oglądał z bliska jakiś kamień. Bilbo nie był pewien, ale wydawało mu się, że kiedy jego przyjaciel dotyka skały, ta rusza się w jego rękach nieznacznie. Wreszcie dotarli do przeciwległej ściany i napotkali tu liczne tunele rozbiegające się z tego miejsca w różne strony.
Bofur nie mógł tego wiedzieć, gdyż wiedza ta utonęła w mrokach przeszłości, lecz opalit, materiał bardzo wytrzymały zarówno na ciosy fizyczne jak i na magię, związany niepojętą więzią z plemieniem krasnali, miał jedną wadę- woda rzeźbiła go jak każdą inną skałę, a może i szybciej. Dlatego też do naszych czasów nie przerwała żadna z dawnych krasnoludzkich budowli.
I to właśnie podziemny strumień wyżłobił i ukształtował te pieczary i tunele, w których z biegiem stuleci wytworzyły się wspaniale stalaktyty, które teraz oglądali.
-Nie wiem, czy masz coś przeciwko temu, kochany Bilbo, ale zanim doniosę o tym odkryciu pod Górę, powinienem nieco dokładniej zbadać te tunele.
Pan Baggins doskonale wiedział, że Bofur nie da się namówić na szybki powrót na powierzchnię. Ograniczył się więc do cichego westchnięcia i skinięcia głową. Dwójka przyjaciół wkroczyła w labirynt korytarzy i grot. Nigdy już nie miano ujrzeć ich w Bucklandzie.
***
Bofur, krocząc pewnie po skalnej podłodze, rozglądał się bacznie na wszystkie strony. Co i rusz zauważał coś interesującego i skręcał, by lepiej się temu przyjrzeć. Bilbo, nieprzyzwyczajony do chodzenia po podziemiach, potykał się często i gdyby nie laska nie raz upadłby, obijając się boleśnie. Od tego kluczenia między skałami już dawno stracił orientację i gdyby nie znał Bofura, przypuszczałby, że się zgubili. Ziąb był coraz większy, a kropelki zimnej wody co chwila wpadały mu za kołnierz. Szczerze żałował, że zgodził się na tę wyprawę. Tęsknił za szlakiem, ale nie za wilgotnymi podziemiami. A swoją drogą, to kto by pomyślał, że tuż pod Bucklandem ciągną się takie pieczary?
Bofur co chwila cmokał i szeptał coś do siebie. W końcu, po upływie paru godzin, jak się hobbitawi wydawało, Bilbo odchrząknął i powiedział:
-Bofurze kochany, nie wątpię, że te... lochy są bardzo fascynujące, ale czy nie moglibyśmy już wracać. Zmarzłem na kość, a poza tym już najwyższy czas na podwieczorek.
-Tak...hmm. Ach, oczywiście, wybacz. Całkiem o tobie zapomniałem.- Zapewne gdyby nie głód, uwaga ta uraziłaby hobbita, lecz w tej chwili myślał tylko o słońcu i jedzeniu
- Z ciężkim sercem opuszczam to miejsce drogi Bilbo, po tysiącach lat odzyskaliśmy wreszcie nasze dziedzictwo, nasz dom. Chodźmy.
Droga powrotna dłużyła się w nieskończoność, a choć tym razem postojów było niewiele, to jednak wydawała się znacznie dłuższa niż wcześniej. Wreszcie, doszli do wniosku, że dawno już powinni byli dotrzeć do wyjścia.
-Spokojnie kochany Bilbo. Na pewno zaraz dojdziemy- powtarzał w kółko Bofur, lecz z czasem sam stawał się tego coraz mniej pewny. W końcu usiadł na kamieniu i z ciężkim westchnięciem rzekł:
-Wstyd mi to mówić, ale chyba pomyliłem drogi.
Pan Baggins, zmęczony i nie na żarty już głodny, klapnął głośno pod przeciwległą ścianą i wyjąwszy z plecaka kilka sucharów, począł je żuć. Tego dnia przeszli jeszcze wiele kilometrów, a biedny krasnolud co i rusz szeptał pod nosem:
-Niesłychane. To wprost niesłychane.
W końcu zmęczeni i zmarznięci rozłożyli koce pod jedną ze ścian małego pomieszczenia i ułożyli się do snu. Bilbo długo nie mógł zasnąć. Ciągle słyszał jakieś szmery i westchnienia. Tłumaczył sobie, że to tylko woda tak kapie, ale za wiele w życiu widział, by móc uwierzyć w takie tłumaczenia. Wreszcie zasnął.
Obudził się nagle, jak mu się zdawało w środku nocy, słyszał wyraźnie jakieś szepty i kroki w ciemnościach. Z początku skulił się wystraszony, lecz zaraz odezwała się w nim natura Tuka. Wstał powoli i wymacał w ciemnościach pochodnię. Po chwili namysłu odłożył ją z powrotem i przyczajony, zastygł pod ścianą. Nagle, tuż obok rozległo się jakiś szuranie. Pan Baggins sprężył się i wyskoczył do przodu. W mgnieniu oka, choć w istocie nic nie było widać, znalazł się na podłodze, ściskając kurczowo intruza. Zbudzony Bofur co prędzej zapalił pochodnię i stanął z nią nad walczącymi. I o dziwo, napastnik wcale ni był orkiem. W rękach Bilba wił się mały, mierzący może pół metra stworek. Miał wielkie, lekko szpiczaste uszy, żółte i duże jak talerze oczy, , wielką głowę, krępe, chude ciało i długi chwytny ogon. W istocie bardzo przypominał małą wystraszoną małpkę. Upewniwszy się, że intruz nie ucieknie, Bilbo wstał i stanął zdumiony obok krasnoluda.
-Przepraszam- pisnęło stworzonko- Chciałam tylko pożyczyć coś do jedzenia.
Gdybyście widzieli miny Bilba i Bofura w tym momencie, wybuchnęlibyście bez wątpienia gromkim śmiechem. Obaj z szeroko rozwartymi ustami wpatrywali się tępo w owo dziwo, mówiące ludzkim głosem, a co jeszcze dziwniejsze- w najczystszym westorn z Shire’u. I co mówiło! Nie bluźniło, nie skamlało. Przypominało raczej małego hobbita przyłapanego na podkradaniu ciastek ze spiżarni i tłumaczącego się niezgrabnie przed rodzicem. Cisza przedłużała się niezręcznie, więc stworek przemówił niepewnie:
-Widziałam jak tam- mówiąc to wskazała na korytarz, z którego obaj przyszli.- w tunelu jedliście suchary.
I pomyślałam, że może macie kilka więcej, żeby podzielić się z nami.
-Z nami?- zapytał wciąż jeszcze oszołomiony Bofur.
Stworek pisnął cicho i z ciemności wyłoniło się czterech jeszcze podobnych do niego.
- To jest Sturf- wskazała na pierwszego z brzegu.- To Krik, Lira i Imm. Ja jestem Tima. Jesteśmy rodzeństwem.
Nie minęło wiele czasu, gdy wszyscy razem wędrowali już w kierunku ich domu. Okazało się, że pochodzą z rasy Loppów. Mieszkali w tych jaskiniach od bardzo dawna, a ta piątka zapuściła się
w poszukiwaniu jedzenia daleko od domu i całkiem przypadkiem wpadła na naszych bohaterów.
-Od jakiegoś czasu mamy problemy z jedzeniem. Podziemny strumień wysechł, a nasze uprawy zmarniały- próbowała jeszcze usprawiedliwić się Tima.
Szybko też wyjaśniła się tajemnica mowy, jaką się posługiwali. Na użytek własny mieli swój język. Składał się on głównie z gwizdów, pisków i westchnień. Od dłuższego czasu, przymuszeni przez głód, wypuszczali się nocą na „świetlistą”, jak ją nazywali, powierzchnię i tam właśnie poznali mowę powierzchniowców.
Korytarze zwężały się ostro, tak że nasi przyjaciele momentami musieli iść na czworakach. Wreszcie dotarli do kresu podróży. Domem Loppów była, jak się okazało, wielka jaskinia o wklęsłym dnie. Wszędzie porozrzucanych było mnóstwo leży i dziwacznych przedmiotów, w oddali widniało przejście do innej wielkiej komory, a wszędzie wokoło pełno było małych współplemieńców Timy. Co najmniej trzy setki wpatrywało się w nich bystrymi wielkimi oczyma, a kolejne nadchodziły z drugiej strony pieczary.
-To nasz dom- powiedziała z dumą przewodniczka.
Głód rzeczywiście dokuczał tym stworzeniom. Wszystkie co do jednego były wychudłe i zmizerniałe. Mimo to bardzo uprzejmie zwracały się do Bilba i Bofura z prośbą o jedzenie. Rozdali ile mogli, a nawet sporo więcej, ale i tak nie starczyło nawet dla ćwierci, a nikt chyba naprawdę nie napełnił brzucha.
-Wybaczcie, ale więcej nie mamy- rzekł zasmucony Bilbo i usiadł na kamieniu.
-Właściwie dlaczego wasz strumień przestał płynąć?- Spytał strapiony Bofur.
-Nie wiemy. Po prostu przestał.
-Nie sprawdzaliście. Ha. Zaprowadźcie mnie tam co prędzej.
Kilku Loppów poderwało się żywo i wkrótce wszyscy stali przed wyschniętym korytem, znajdującym się w drugiej jaskini . Dno wyściełała bardzo cienka warstwa porostów skalnych, którymi jak się okazało, żywią się Loppowie. Krasnolud jednym susem znalazł się na dnie wyschniętego koryta i ruszył do przodu. Bilbo ostrożnie zszedł za nim, lecz ich towarzysze pozostali u góry. Trochę czasu zajęło dotarcie do celu, lecz w końcu stanęli naprzeciw wielkiego zwału ziemi, małych głazów i na pół przegniłych gałęzi. Wdrapali się nań i spojrzeli w dół. Cała konstrukcja opierała się na wielkiej kłodzie i była raczej tworem naturalnym, przypadkowym, niż mającym czemuś służyć. Widocznie wezbrana po ulewie woda przyniosła tu ten stary pień, który zakleszczywszy się w dwóch spośród wielu załomów skalnych, zbierał przez lata osady i wszystko, co rzeka z sobą niosła. Wreszcie woda całkiem przestała płynąć i znalazłszy sobie inne ujście w głębi tunelu, skierowała się tam. Bofur obejrzał dokładniej tamę i wróciwszy z powrotem do Bilba powiedział:
-Całość sama prędzej czy później rozpadłaby się. Pień przegnił już porządnie, a tu i tam woda przecieka. Niestety, obawiam się, że zanim tama sama puści, nasi mali przyjaciele umrą z głodu. Jednak mam dobrą nowinę. Znalazłem słaby punkt całej konstrukcji. Wystarczy podważyć o tu- wskazał na wielki konar sterczący z rumowiska. Nie czekając, znaleźli długi drąg i zabrali się do roboty. Musieli odwalić parę kamieni i wyciągnąć jedną czy dwie gałęzie nim konar drgnął wreszcie.
-Jeszcze trochę- stęknął krasnal i obaj z całej siły naparli na drąg. Coś zgrzytnęło i posypała się ziemia. Woda trysnęła szerokim strumieniem, szerszym nawet niż Bofur przypuszczał.
-W nogi!- wrzasnął i obaj puścili się pędem. Bilbo był zbyt stary na takie wyścigi, więc zasapał się okrutnie i ledwo zdążył wspiąć się na brzeg koryta w jaskini, gdy woda runęła z impetem i przetoczywszy się wpłynęła w drugi otwór .
Euforia małych Loppów nie miała końca. Mimo swego małego wzrostu, nosili oni i podrzucali dwójką naszych bohaterów. Śmiech i radosne pogwizdywania niosły się echem w tunelach. Tymczasem woda płynęła dalej i dalej, aż dotarła wreszcie do wielkiej jaskini i rozlała się po niej szeroko zagradzając przejście. Była to ta sama jaskinia, przez którą Bilbo i Bofur weszli do podziemia.
***
Kiedy radość wraz z wodami strumienia opadła nieco, zaprowadzono dwójkę naszych bohaterów z powrotem do pierwszej sali i ustawiono przed półką skalną, sterczącą z ściany na wysokości około trzech metrów. Jeden ze starszych Loppów wspiął się na nią i gmerał tam przez pewien czas. Potem, dźwigając coś w rękach zszedł na dół i stanął przed naszymi przyjaciółmi. Minę miał uroczystą i wyglądał nieco śmiesznie. Lecz bynajmniej nie śmieszny był dar, który przyniósł wraz z sobą.
-Dziękujemy wam. Uratowaliście nasze zbiory. To jest jedna z rzeczy przekazywanych w naszym rodzie z pokolenia na pokolenie. Jest bardzo piękna i postanowiliśmy dać ja wam w nagrodę.- Mówiąc to wręczył Bilbowi wspaniały lśniący od srebra i opali topór. Oczy Bofura rozwarły się mocno, gdyż poznał on dzieło swego ludu.
-Mithrill!- krzyknął rozradowany. Broń była pięknej roboty. Krasnal domyślał się, że Loppowie znaleźli go w którejś z jaskiń dawno, dawno temu. Żaden z nich nie pamiętał jednak tego zdarzenia, więc nie mogli mu powiedzieć, gdzie to było. Z tego, co mówili, można było wnioskować, że nie znają nawet zastosowania tego przedmiotu.
-Weź go- rzekł Bilbo.- Dla mnie jest zbyt ciężki.
Rozradowany Bofur przyjął skwapliwie dar i zaraz zabrał się do oglądania broni. Na ostrzu wyryte były stare krasnoludzkie runy. „ Baruk- zirak”, głosił napis.
-Księżycowy topór- wyszeptał krasnal i pogładził trzonek wykonany z kości jakiegoś dawno wymarłego zwierzęcia.
-Służ mi dobrze.
Loppowie chcieli zatrzymać ich jak najdłużej, ale naszym przyjaciołom spieszyło się, poza tym nie podobna, by krasnolud z hobbitem żywili się porostami. Kiedy powiedzieli, dokąd zmierzają, Tima szybko wybrała kilku ze swych krewnych i wraz z nimi doprowadziła Bilba i Bofura do jednego z sobie tylko znanych wyjść.
-Żegnajcie przyjaciele!- zawołał Bilbo odchodząc wraz z Bofurm leśną ścieżką.
***
Prędko zorientowali się, że znaleźli się na wschodnim skraju Starego Lasu i fakt ten zdumiał ich bardzo. Tunele musiały być rzeczywiście bardzo rozciągnięte. Bilba trapiła teraz tylko jedna myśl. Co stanie się z Loppami ,kiedy przybędą tu krasnale. Martwiło go to i zamierzał porozmawiać o tym ze swym przyjacielem, kiedy dotrą do Rivendell. Wątpił, że sam przekona Bofura do zachowania tego odkrycia w tajemnicy, lecz z pomocą Elronda mogłoby się to udać.
Na biwak wybrali malutki zagajnik opodal traktu. Niewiele mil dzieliło ich od Bree. Noc przespali spokojnie i nie mieli żadnych gości, choć Bilbowi śnił się przez moment smagły mężczyzna w podróżnym ubraniu. Człowiek poruszył się, przesunął i znikł. Bilbo obudził się i rozejrzał , lecz nikogo nie było. Do Bree dotarli wczesnym popołudniem. Bramy były otwarte, ludzie krzątali się na ulicach i nikt nie zwrócił uwagi na dwóch zakurzonych i brudnych wędrowców. W gospodzie „Pod rozbrykanym kucykiem”, umyli się, zjedli suty obiad i odpoczywali dzień cały. Przespali się w wygodnych łóżkach i następnego dnia o świcie ruszyli dalej. Pan Baggins myślą coraz częściej wybiegał w przód, do Imladris. Wypoczęty i najedzony znów zaczął rozkoszować się podróżą. Zapasy uzupełnione wcześniej w gospodzie starczyć miały jeszcze na długo, więc mogli iść spokojnym wygodnym krokiem. Szli tak przez dwa tygodnie i dwa dni. Sypiali na grubych wełnianych kocach przy dużych ogniskach i w miarę możliwość w cieniu drzew.
Lecz szesnastego dnia podróży wschodni wiatr przyniósł od gór straszną burzę. Grzmiało i huczało, a niebo co i rusz rozjaśniały błyskawice. Dwójka naszych przyjaciół z początku usiłowała ukryć się gdzieś i przeczekać burzę, lecz po dłuższym czasie spędzonym pod konarami wielkiego buku, postanowili nie tracić czasu i otuliwszy się dobrze płaszczami ruszyli dalej. Szli tak dzień cały i część nocy. Wicher stawał się coraz dzikszy, a deszcz siekł nieustannie. Wreszcie natrafiwszy na małą jamkę w jakimś wyschniętym korycie strumienia, skryli się tam.
Hobbit przez sen słyszał jakieś dziwne odgłosy przebijające się przez nieustanny szum deszczu. Wydawało mu się, że widział jakiś cień u wylotu jamy, który zaraz potem zniknął. W końcu, rozbudzony już całkiem pan Baggins wstał i włożywszy płaszcz, wychynął na zewnątrz. Deszcz padał ciągle, lecz złagodniał nieco. Wiatr, który ucichł na chwilę, zerwał się znowu. Gdzieś z prawej strony dobiegały uszu Bilba odgłosy jakby szurania i chrzęszczenia. Ruszył w tamtą stronę, w duszy żałując, że nie ma już pierścienia.
-Tak- mówił sobie.- Właściwie to niepotrzebnie oddałem go Frodowi. Na nic mu się nie przyda. Będę musiał po niego wrócić.- Lecz zaraz opamiętał się i zacisnąwszy palce na białym klejnocie, wygnał ze swego umysłu wszelkie myśli dotyczące pierścienia.
Minął kępę drzew i zarośli, wspiął się ostrożnie na szarą skałę porośniętą miejscami mchem i spojrzał w dół. Orkowie!!! Na dole, przy wielkiej dziurze w ziemi krzątało się piętnastu co najmniej orków. Jedni kopali, inni wozili na taczkach żwir i ziemię wydobytą z dziury i zsypywali ją na hałdę opodal. Przerażony Bilbo nie wiedział z początku, co czynić. Po pewnym czasie wszakże opanował się i postanowił, że trzeba co prędzej wynosić się z tych okolic. Odwrócił się i ostrożnie zsunął się po skale. Kiedy mijał kępę drzew, znów dobiegły go odgłosy jakiejś pracy, lecz te dochodziły z przeciwnej strony, a wkrótce mógł wyróżnić w nich odgłosy metalu uderzającego o metal i krzyki orków.
-Znaleźli Bofura.- Jęknął wystraszony i popędził co sił do jamy. Kiedy dotarł na miejsce, zobaczył trzy orkowe trupy leżące u wejścia do jaskini. Więc jednak nie zaskoczyli całkiem krasnoluda. Kolejne dwa leżały opodal, tuż koło kępy dzikich róż. Odgłosy bitwy dochodziły właśnie stamtąd. Wtem nad zgiełk wzbił się głos gruby i donośny. Był to głos Bofura. Śpiewał jedną z tych sławnych krasnoludzlich pieśni bitewnych. Miały one wielką moc, gdyż wroga napełniały strachem, a przyjaciół odwagą i męstwem. Brzmiała ona mniej, więcej tak:
W Bilba nowe siły wstąpiły, dobył Żądełka, które w nocnym mroku błysnęło białym światłem i ruszył do przodu. Bofur stał na środku małej polanki, w skrwawionych rękach pewnie dzierżył płonący srebrem topór, a dokoła niego leżało już paru martwych wrogów. Teraz krasnal walczył z dwoma kolejnymi. Hobbit doskoczył do walczących trzema wielkimi krokami i z rozmachem walnął najbliższego wroga w plecy. Ork zaskrzeczał i padł, jego zdziwiony towarzysz stracił na chwilę koncentrację, a w chwilę później jego głowa potoczyła się po ziemi, aż do pobliskiego kamienia. Niestety, nie tylko Bilbo słyszał odgłosy walki. Z zarośli wyłoniło się kolejnych pięciu napastników, a tuż za nimi trzech kolejnych. Bofur był ranny, lecz nie poddawał się jeszcze. Ujął topór w obie ręce i skoczył na najbliższego z wrogów rozcinając mu tors. Baruk- zirak błyszczał na tle nocnego nieba opadając co chwila na głowy i tarcze wrogów, a tuż obok niego śmigało szybko Żądło. Po raz drugi dała się słyszeć pieśń.
Walczyli dzielni, lecz wrogów było zbyt wielu. W końcu musieli się cofnąć. Lecz wtedy, gdy tracili już nadzieję na zwycięstwo, w ciemności mignął jakiś cień czarniejszy od nocy i zalśnił miecz. Jeden z orków padł na ziemię z rozciętą szyją. Niedługo i drugi podążył jego śladem. Nagle jeden z orków ryknął wściekle i cisnął w panice swą szablą. Broń zawirowała w powietrzu i uderzyła w bok Bofura, który stracił na chwilę równowagę i wtedy jeden z wciąż walczących napastników pchnął go mieczem w brzuch. Bilbo krzyknął z wściekłości i rozpaczy. Skoczył do przodu, wybił orkowi broń z ręki i jednym cięciem rozpłatał zdumionemu potworowi łeb. Pozostali przy życiu wrogowie rzucili się do panicznej ucieczki, lecz rozwścieczony Bilbo i nieznajomy dopadli ich szybko. Załamany pan Baggins klęknął przy ciele przyjaciela i zapłakał gorzko. Bofur był jednym z ostatnich uczestników wyprawy do Samotnej Góry i Bilbo kochał go bardziej niż rodzonego brata.
Noc spędził wraz z nieznajomym, który przedstawił się jako Telkontar i przyjaciel Elronda. Następnego dnia wraz z hobbitem zbudowali nosze i zabrali ciało krasnala ze sobą. Bilbo dobrze wiedział dokąd zmierza. Dwa dni później stanęli przed wejściem do skalnej groty, która lata temu służyła za dom trzem trollom: Williamowi, Bertowi i Tomowi. Uprzątnęli grotę, a Bfura wraz z jego toporem położyli na kamiennym, stole po środku. Bilbo stał długo nad grobem przyjaciela, po czym wyszedł, zamknął ciężkie skalne wrota, przekręcił klucz, który tkwił wciąż na miejscu i wsadził go do kieszeni. W duchu postanowił nie wspominać krasnalom o odkryciu, jakiego dokonali kilka tygodni wcześniej. Lepiej będzie dla wszystkich, jeżeli te pieczary pozostaną jedynie pieczarami. Pan Baggins zacisnął palce mocno na białym kamieniu i tłumiąc łzy ruszył w dalszą drogę.
Konor. |
komentarz[3] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Jak Bilbo do Imladris szedł" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|