..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Pamiętnik zabójcy cz. I




Dane obiektu:

Imię: Seren
Nazwisko: Draven
Wiek: 24
Wzrost: 182,6 cm
Włosy: ciemny brąz
Oczy: jasno zielone
Znaki szczególne: blizna na prawym policzku
Zawód: płatny zabójca/najemnik

23-09-2004

Nazywam się Seren Draven. Urodziłam się w Irlandii. W wieku 19 lat wstąpiłam do IRA, gdzie zostałam przeszkolona na zabójcę. Po dwóch latach służby… odniosłam poważne rany i zostałam odsunięta od armii. Wyjechałam do Stanów i… zostałam płatnym zabójcą. Nie brzmi to może zbyt zachęcająco, ale praca jest całkiem ciekawa. Mam kilku stałych klientów, wynagrodzenie jest całkiem niezłe. Dość szybko wyrobiłam sobie dobrą opinię i znalazłam kogoś, kogo można nazwać by… agentem, może alfonsem? Jak zwał, tak zwał. Facet ma jakieś powiązania w rządzie, a ja okazałam się bardzo pomocna przy likwidacji „niewygodnych” osób. To były najróżniejsze osoby. Od dziwek począwszy a skończywszy na politykach. Chociaż szczerze mówiąc, niespecjalnie podoba mi się, kiedy muszę zabijać kobiety. I nie chodzi tu o solidarność płciową czy coś takiego. Nie, chodzi mi o moje metody pracy, że tak się wyrażę. Opiszę je może przy innej okazji, na przykład, przy wykonywaniu jakiegoś zlecenia. Chociaż nie wiem, kiedy to nastąpi, bo ostatnio nie kazali mi nawet kropnąć muchy. To takie dołujące!

05-10-2004

Ciągle cisza. Albo mają jakieś zawieszenie broni, albo nagle każdy postanowił nie wchodzić nikomu w paradę! Ja tu naprawdę zwariuję! Franko nie odzywa się już od tygodnia. Nie odpowiada na telefony… kurwa!
Szlajam się bez celu po Manhattanie. Kusi mnie, żeby przejść się po jakiś ciemnych uliczkach, gdzie mógłby mnie zaczepić jakiś palant. Odreagowałbym… stres….
Przysiadłam na murku przed jakimś sklepem. Był już październik, więc było dość chłodno, ale nic nie poczułam przez płaszcz. Siedziałam tak, kiedy usłyszałam melodyjkę dzwonka mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz. Tak! To Franko! Błagam, niech ma dla mnie jakieś nowe zlecenie, błagam.
- Halo? – nie mogłam powstrzymać mojego tonu pełnego oczekiwania.
- Tylko jedna rzecz jest naprawdę niewinna… - przez trzy lata nauczyłam się już rozróżniać… opłacalność zadania po tonie jego głosu. Tym razem zanosiło się na coś… powiedzmy, średniego szczebla.
- Pusta cela, która ciągle zachowała swoją sterylność po setkach więźniów – brzmi to trochę idiotycznie, ale jest w miarę trudne do odgadnięcia. To taki szyfr, którym sprawdza, czy to na pewno ja odebrałam telefon – Mógłbyś sobie darować te idiotyzmy. Czy ty naprawdę spodziewasz się, że któregoś razu, ktoś inny odbierze?
- Nie, ale lubię cię denerwować – kiedyś, w trakcie jednej akcji, „pożyczyłam” samochód Franko i oddałam w kilku kawałkach. Od tamtej pory mści się na mnie – Mam dla ciebie nową robotę. Dwadzieścia tysięcy przed i trzydzieści po robocie. Chcesz słuchać dalej?
- Pewnie! – teraz się już na niego wkurzyłam – Słuchaj fiucie, od tygodnia nie załatwiłeś mi żadnego zlecenia i jeszcze się pytasz, czy jestem zainteresowana? Pogięło cię, do cholery?!
- Nie moja wina, że wszyscy zrobili się dla siebie mili! – a nie mówiłam? – A teraz słuchaj; jest facet – tak! – polityk. Nazywa się Edward Valentine. Słyszałaś o nim?
- To ten, którego podejrzewają o kontakty z mafią? – potwierdził – W takim razie kojarzę. Co z nim?
- Zrobił się ostatnio zbyt wylewny w pewnych ważnych sprawach, więc…
- …trzeba go usunąć? – dokończyłam za niego – Jasne. Kiedy prześlesz mi informacje?
- Jutro. Po południ znajdziesz je na swoim biurku. Pasuje?
- Pasuje. Jutro, na moim biurku. Do kiedy mam czas?
- Masz półtora tygodnia, inaczej dostaniesz tylko dwadzieścia tysięcy.
- A jeśli się wycofam? – jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym wycofałam się z zadania, ale kto wie? – Co wtedy?
- Dziesięć tysięcy plus pokrycie kosztów. Dobra, mam swoją robotę. Powodzenia.
- I nawzajem. Zobaczymy się po robocie?
- Jasne. Dobra, ja spadam. Trzymaj się.
- Dzięki.
Wiecie co? Jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. Nie dość, że dostałam wreszcie zlecenie, to jeszcze facet-cel był całkiem przystojny, a to znacznie ułatwi zadanie.
Skoro tak, to trzeba się przygotować. Mój – jak do tej pory – bezsensowny spacer, zyskał jakiś cel.

06-10-2004

Za godzinę zaczynam akcje. Chociaż wielu może to źle zrozumieć. Nie wpadnę do pokoju, w którym znajduje się ofiara i nie zacznę strzelać na wszystkie strony (chociaż muszę przyznać, że czasami mnie to kusi). Jestem nieco bardziej… subtelna i staram się czerpać z mojej pracy przyjemność. Niektórzy z Was mogą się już domyślać, dlaczego nie lubię zabijać kobiet. Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą, niech pozostanie to na razie tajemnicą.
Nigdy nie wiem, czego się spodziewać, dlatego staram się zabezpieczyć przed jak największą liczbą przypadków. W tej chwili moim dylematem jest, jaki nóż włożyć do buta: długi czy krótki myśliwski? Krótki się lepiej chowa, a długi jest lepszy w praktyce…, pomyślmy… nie zamierzam dzisiaj nikogo mordować, więc wezmę krótki. Reszta już standardowo; dwa małe rewolwery za paskiem, pistolet z tłumikiem w parasolce (padało, a poza tym, lubię mieć coś mocniejszego pod ręką), paralizator (uwielbiam go, wygląda jak pager i jest bardzo, ale to bardzo skuteczny) i gaz pieprzowy w sprayu (w opakowaniu po dezodorancie). Brzmi to może trochę… naciąganie, kiedy tak to opisuję, ale dla mnie to jest już chleb powszedni, więc trudno, żebym denerwowała się tym jak nastolatka przed pierwszą randką. Gdyby ze mną tak było, nie przeżyłabym w IRA. Ale to nie znaczy, że w ogóle się nie cykam. Pierwszy kontakt z ofiarą jest zawsze najgorszy. Nie wiem, czy trafię na kogoś sprytnego, kogo trzeba szybko sprzątnąć, bo inaczej mnie kropnie, czy kogoś, nad kim muszę pracować tydzień, zanim się do niego zbliżę. Przyznam szczerzę, że się boję.
Dobra, niech będzie. Ostatni raz sprawdzam akta Valentine’a. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, gdzieś o 23.30 się z nim spotkam. Nawiąże rozmowę, postaram się z nim umówić, jakoś go sobą zainteresować. Warto by coś napomknąć na temat mojego sposobu pracy. Zaczynam od tego, że spotykam się z ofiarą. Staram się nawiązać bliższą znajomość, idę z nim do łóżka. Teraz już wiecie, czemu nie lubię zabijać kobiet. Muszę wtedy drastycznie zmienić metodę albo udawać lesbijkę, a żadnej z tych rzeczy nie lubię. Ale wracając do tematu. No więc, kiedy zbliżę się do ofiary, wtedy zawodzę jej zaufanie i zabijam ją. Nie brzmi to zbyt interesująco, ale to tylko schematyczny opis. W „akcji” wygląda to trochę ciekawiej. I dużo przyjemniej.
Dobra, idę.

Albo on się spóźnia albo mam złe informacje. Chociaż… tak, to chyba on. No cóż, spóźnialski jak na polityka. Zdjęłam płaszcz i bluzę. Upchnęłam to wszystko za śmietnikiem. Stanęłam w świetle lampy i rozpuściłam włosy. Mało, który facet nie zainteresowałby się dziewczyną, która stoi w bluzce na cienkich ramiączkach, mimo, że jest jakieś plus dwa stopnie. I nie pomyliłam się.
- Taka ładna panienka stoi sama i nie ubrana – przyjrzałam mu się i stwierdziłam, że wcale nie jest taki przystojny. Miał mocno podkrążone oczy, zapadnięte policzki, blade wargi. Było chory i było to widać. Prasa ostatnio duża mówiła o jego słabym zdrowiu. Cóż, wyświadczę mu tylko przysługę. Nie będzie się tak męczył. – Można panią zaprosić na przechadzkę?
- Czemu nie? – uśmiechnęłam się i uniosłam lekko brew. Kurde, zimno! – Skoro taki miły człowiek zaprasza?
Wziął mnie pod ramię i zaprowadził do najbliższego hotelu. Po drodze pytał mnie o różne rzeczy na mój temat. Jak mam na imię, ile mam lat, czym się zajmuję, i takie tam. No więc poznajcie moje nowe wcielenie. Nazywam się Susan, mam 28 lat, jestem nauczycielką w przedszkolu. Nie mam dzieci i jestem stanu wolnego. Chyba mu się spodobało, bo wynajął dwuosobowy pokój na noc. Dobrze jest. Gdybym nie była do tego przyzwyczajona, zemdlałabym z wrażenia, no wiecie, pięciogwiazdkowy hotel i w ogóle. Jest na co popatrzeć.
Weszliśmy do pokoju. Zdjął płaszcz, buty. Usiadł na sofie i wskazał mi miejsce obok siebie. Usiadłam, a on objął mnie ramieniem. Poprosił, żebym też zdjęła buty. Zrobiłam to bardzo ostrożnie, żeby nie zobaczył noża. Zostawiłam go w bucie. W tej chwili najbardziej martwiły mnie pistolety za paskiem. Były małe, ale to nic nie zmieniało. Jeśli je zauważy, zaczną się niewygodne pytania, no wiecie: dlaczego nosisz broń, kim ty w ogóle jesteś i takie tam.
- Czy mogę skorzystać z łazienki? – starałam się nadać moim słowom lekki ton i przekazać mu niemą ofertę – Żeby się odświeżyć?
- Oczywiście – uwaga z życia zabójcy: politycy nigdy nie mówią „jasne” albo „pewnie”. Zawsze jest „oczywiście”, „ależ proszę bardzo” i tym podobne. To trochę krępuje. – Tamte drzwi.
- Dzięki.
Wstałam. Moje bose stopy ślizgały się na świeżo polerowanej posadzce. Przez cały czas czułam na sobie jego spojrzenie.
W łazience była masa kwiatów, odświeżaczy powietrza, i innych rzeczy, które zapewniały słodko-mdlący zapach. Aż zachciało mi się rzygać. Wyjęłam broń zza paska i owinęłam ją w papier. Zawiniątko schowałam w jednym z wazonów. Wcześniej oczywiście wylałam wodę. Trudno, najwyżej zwiędnie kilka lilii. Dobra, teraz tylko lekkie odświeżenie i jestem gotowa. Usta, włosy, twarz. Rozpięłam też dwa górne guziki bluzki i lekko ją rozchyliłam. Ok, jestem gotowa.
Kiedy wyszłam trochę zmieniło się w pokoju. Edward zgasił górne światło i zostawił kilka bocznych lampek. Na stoliku stały dwa kieliszki, z szampanem, jak sądzę. Facet-cel siedział, a właściwie półleżał na kanapie. Miał całkowicie rozpiętą koszulę. Jak na polityka, miał całkiem ładny tors. Nie jak jakiś steryd, ale miał ładnie zarysowane mięśnie. Szkoda, że muszę zabijać takich przystojniaków. Cóż, życie nigdy nie było sprawiedliwe.
- Nosek przypudrowany? – było to tak głupie pytanie, że nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu – Szampan?
- Chętnie.
Wziął kieliszki ze stolika i podszedł do mnie. Wyjęłam mu je z rąk i odstawiłam na szafeczkę. Podeszłam bardzo blisko niego i zdjęłam mu koszulę. Oparłam ręce na jego ramionach i pocałowałam prosto w usta. Nie opierał się. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Zabawne… robiłam coś takiego tysiące razy, ale za każdym razem w inny sposób odczuwałam podniecenie ofiary. To drżenie ciała, przyspieszony oddech, drobne kropelki potu…. Było tyle różnych reakcji, że sama się w nich gubiłam. Edward był nowym eksponatem w kolekcji doznań. Napinał mięśnie i przymykał oczy. Miałam go w ręku. Mogłabym go teraz zabić, ale bawiła mnie ta gra. Poza tym, to było moje pierwsze zlecenie od dłuższego czasu, więc chciałam jak najdłużej się zabawić.
Włożył mi ręce pod bluzkę. Śmiem twierdzić, że sprawiłam mu miłą niespodziankę tym, że miałam stanik bardzo prosty do zdjęcia i nie miał ramiączek. Już po chwili poczułam jego dłonie na moich nagich piersiach. Zaczął rozpinać moją koszulkę. Tu go powstrzymałam, bo nie zamierzałam iść z nim dzisiaj do łóżka. Chciałam pozostawić mu uczucie niedosytu, żeby się ze mną umówił. Odsunęłam się od niego. Nie dużo, tylko tyle, żeby zabrał ręce. Podziałało.
- Ty… - ciężko jeszcze oddychał, więc miał problem z mówieniem – ty nie jesteś nauczycielką.
- Czemu nie? – zdjęłam koszulkę, żeby założyć stanik, ale za nim to zrobiłam, odwróciłam się na chwilę w jego stronę, żeby zobaczył mnie nagą. Ale miał minę! – Coś jest ze mną nie tak?
- Nauczycielki tak nie całują – na pewno ma dużą wiedzę w tym zakresie – tak w ogóle, to nauczycielki nie idą z przypadkowym facetem do hotelu, nie zaczynają się z nim całować, i nie rozbierają się przed nim.
- To ty chciałeś mnie rozebrać…
- Właściwie, to, co ty robiłaś pod latarnią, ubrana, jakby było lato, kiedy było jakieś plus dw…
Nie dokończył, bo skręciłam mu kark. Szkoda, fajny facet. Ale zadawał za dużo pytań. Mógłby zrobić się podejrzliwy, a to było by mi wybitnie nie na rękę. Więc musiałam go kropnąć. Skręcenie karku jest jedną z bardziej czystych i cichych metod. O odciski palców nie musiałam się martwić, bo zrobiłam to nogami. Dobra, teraz muszę tylko zacząć się drzeć.
- Aaaaaaaaa! – piszczałam jak najęta – Pomocy! Pomocy!
Po chwili do pokoju wpadło całkiem sporo osób. Sześć, może siedem. Najpierw spojrzeli na mnie, potem na Edwarda. I od razu zaczęły się pytania, co się stało, co z panem Valentine, itp. Jakieś dwadzieścia minut później, do pokoju weszły gliny. Jakiś starszawy policjant podszedł do mnie i okrył mnie kocem, zapytał, czy wszystko w porządku. Musiałam udawać, że jestem w szoku. Chyba nieźle mi poszło, bo wyprowadził mnie z pokoju i zabrał do karetki. Aha, zapomniałam wspomnieć, że zabrałam cały swój mały arsenał z wazonu, a nóż był mocno przytwierdzony do mojej nogi, tuż nad kostką.
- Musi nam pani pomóc. – mówił bardzo powoli, i bardzo cicho – Czy pamięta pani, co się stało, kiedy była pani z panem Valentine?
Pokiwałam głową, że tak.
- Dobrze. Potrzebuję pani danych do protokołu. – wyjął notes i długopis – Jak pani godność?
- Susan Nielsen. Nie mam stałego adresu zamieszkania. – powiedziałam wyprzedzając następne pytanie – Od dwóch lat pracuję jako prostytutka.
- Dziękuję. – odłożył notes i nachylił do mnie – Powiedz mi, Susan, co się stało, kiedy byłaś z panem Valentine.
- Więc… całowaliśmy się. Wwyszłam ddo… łazienki. Kiedy wróciłam… pan Valentine na…nalewał szampana. Podeszłam do niego, a wtedy do pokoju wpadł jakiś człowiek ubrany na czarno. Popchnął mnie na podłogę i podszedł do Edwarda i… i…
- Spokojnie, niech się pani uspokoi, proszę – ludzie, powinnam dostać Oskara! – Może pani mówić dalej?
- Tak – pokiwałam głową i wymusiłam na sobie płacz – Podszedł do niego i – przełknęłam głośno ślinę – i skręcił mu kark. Strasznie się bałam, a on podbiegł do okna i wyskoczył przez nie. Było otwarte.
- Rozumiem… - nie wiem, czy poczuł się tym usatysfakcjonowany, ale dał spokój – Pojedzie pani teraz z nami na komisariat. Zadamy tam pani tylko kilka dodatkowych pytań, to wszystko. Potem będzie pani mogła iść… będzie pani mogła iść.
- Dobrze – pokiwałam głową i oparłam się o ścianę karetki. Byłam już dość zmęczona, więc całkiem przyjemnie było chwilę odpocząć.

07-10-2004

No i już po sprawie. Z policją poszło szybko. Pytali mnie o to samo, co już powiedziałam, tylko każde pytanie powtórzyli po pięć razy i tyle. Stwierdzili tylko, że mogę zostać wezwana na świadka podczas procesu. Dzwoniłam już do Franko i załatwiłam wszystko odnośnie wypłaty. Zdziwił się, że tak szybko załatwiłam faceta, ale poza tym nie robił problemów. W takim razie, mam teraz spokój. Znowu. Chociaż teraz raczej nie będę narzekać. Może wyjadę do Irlandii, do siostry. Nie widziałam jej przez trzy lata. Teraz chyba idzie na drugi rok studiów, czy coś takiego. Kiedy ja byłam w jej wieku nie myślałam o studiach. Wtedy wstąpiłam do armii…, ale nie, to nie dla niej. Lisa jest spokojnym typem. Pewnie skończy szkołę, wyjdzie za mąż, będzie miała rodzinę. Nie to, co ja. Chociaż czasem jej zazdroszczę takiego zwykłego życia. Ale nie chciałabym być na jej miejscu. Nie wytrzymałabym. To nie dla mnie.

Ja naprawdę utnę kiedyś Frankowi jaja (o ile je ma…). Kiedy mam ochotę odwalić jakąś robotę, milczy jak grób. Ale wtedy, kiedy nic mi się nie chce, dzwoni natychmiast! Naprawdę, kiedyś się doigra….
- Halo?
- Tylko jedn… - Boże, tylko nie to!
- Zamknij mordę idioto. – nie, nie utnę mu jaj. Ja go po prostu zamorduję – I mów, o co ci chodzi.
- Mam dla ciebie robótkę – miał wesoły ton głosu. Za wesoły. – Nieźle płatne.
- Nie wydałam jeszcze forsy po ostatnim, kretynie. – zamierzam mu odmówić, chyba, że to będzie coś naprawdę ciekawego – Ale mów, o co chodzi.
- Prywatne zlecenie. Nie ma związku z rządem, polityką, ani niczym takim.
- Zaintrygowałeś mnie. Mów dalej… - poważnie mnie zaciekawiło. Prywatni zleceniodawcy są bardziej zdeterminowani i oferują wyższe stawki. Poza tym, robota jest wtedy bezpieczniejsza, bo żaden minister się nie przyczepia.
- Zleceniodawcą jest kobieta. Właśnie rozwiodła się z mężem – robi się coraz ciekawiej – i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że byłemu powodzi się lepiej niż jej. Trochę ją to wkurza, więc postanowiła pozbyć się kłopotu. Kapujesz?
- Pewnie. Babka jest zazdrosna i tyle. Opowiedz o tym facecie.
- Irlandczyk z pochodzenia – cholera, nie chcę zabijać swoich rodaków! – były żołnierz. Obecnie pracuje w policji… wydział do spraw narkotyków. – to trochę tak jak ja, tylko że on przeszedł na jasną stronę mocy. I raczej nie był w IRA. – Nazywa się… poczekaj chwilkę… Daimon Carter. I co?
- A co ma być? – nie znam gościa, więc może wezmę robotę – A cena?
- Pięćset tysięcy. Dwieście pięćdziesiąt przed i po robocie. Bierzesz?
- Niech będzie. Ile mam czasu?
- Nieograniczony, ale babce zależy na szybkości. Jutro przyślę ci informacje…
- Może lepiej przynieś mi je osobiście? I tak mieliśmy się spotkać po ostatnim, pamiętasz?
- Ach… no dobra. Jutro, o dwunastej u ciebie. Pasuje ci?
- Jasne.
- Dobra, wracam do mojej papierkowej roboty. Trzymaj się.
- I ty też. – Bip! Wyłączył się.
No cóż… robótka może być całkiem fajna. Facet będzie pewnie bardziej skory do współpracy skoro żona go rzuciła. Ciekawe, jak długo potrwa nasza zabawa. Mam nadzieję, że dłużej niż ostatnio.
Poszłam do kuchni i zaczęłam zmywać talerze. Zauważyłam, że trzęsą mi się ręce. Upuściłam miskę na podłogę. Usłyszałam brzęk tłuczonej porcelany. Kawałki naczynia rozprysły się po całej kuchni. Wyszłam do pokoju i usiadłam na kanapie.
- Cholera, muszę się porządnie wyspać… ale najpierw się umyję.
Poszłam do łazienki i odkręciłam wodę w wannie. Patrzyłam jak poziom wody się podnosi. Rozebrałam się i zanurzyłam się po szyję w ciepłej wodzie. Obłoczki pary przesłaniały mi widok niczym mgła. Przymknęłam oczy. Zastanawiam się, jak wygląda ten facet, to znaczy Daimon. Mam nadzieję, że jest przystojny. Byłoby dużo przyjemniej….
Wyszłam z wanny i owinęłam się ręcznikiem. Było gdzieś wpół do szóstej wieczorem i nie warto było się teraz kłaść. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Wiadomości. Chciałam już przełączyć, kiedy speaker obwieścił komunikat: „Wczoraj popełniono morderstwo. Pan Edward Valentine, znany polityk podejrzany o kontakty z mafią został zabity w jednym z hoteli. Według relacji naocznego świadka, prostytutki, do pokoju wpadł ubrany na czarno uzbrojony mężczyzna. Zamordował pana Valentine i uciekł przez okno. Czyżby zemsta jakiegoś mafiosa? A może…” bla, bla, bla. Wyłączyłam telewizor. Ci policjanci nie grzeszą inteligencją, prawda? Ktoś by przecież widział tego zabójcę, no nie? Nikt nie wpadł na to, że sławnego polityka zabiłaby „prostytutka”. Tępaki.
Obejrzałam jeszcze dwa filmy i poszłam spać.

08-10-2004

Jest… jedenasta trzydzieści. Franko zaraz tu będzie. Ok, ostatni raz sprawdzam w lustrze, czy dobrze wyglądam. Czarne spodnie z aksamitu, biała bluzka i czarna koszula ze średnimi rękawami. Uch… mogłam wczoraj umyć włosy, ale trudno. Poprawię tylko makijaż i voila! Jestem gotowa.
Dzwonek do drzwi. No to idę. Ale najpierw sprawdzam przez wizjer. Ok, to Franko. Otwieram.
- Cześć Seren.
- Cześć idioto.
- Mogę wejść, czy mam tu tak sterczeć przez cały dzień?
- Wchodź, jasne.
Wszedł i rzucił płaszcz na kanapę. Na stoliku położył teczkę z dokumentami.
- Dobra, co masz dla mnie? – stawiam przed nim kawę i też siadam.
- Akta tego Cartera, i…- pogrzebał w kieszeni marynarki i wyciągnął kopertę – premię. Za ostatnie zlecenie.
- Żartujesz… - wzięłam pokaźną paczuszkę i otworzyłam. Było w niej… dwa tysiące dolarów – O kurde…dzięki Franko! Ale zajmijmy się teraz nowym zadaniem.
- Jak chcesz. Tu masz zdjęcie delikwenta. – rzucił w moją stronę małą karteczkę.
- Hmm… - przyjrzałam się facetowi – Przystojny. Nawet jak na Irlandczyka.
- Aha.
Mówię poważnie. Zdjęcie było kolorowe i ukazywało wszystkie walory. Carter miał czarne włosy do ramion, ładnie wykrojone usta i bardzo jasne niebieskie oczy, prawie że przejrzyste. Niezły towar….
- Będziesz się dalej gapić na to zdjęcie, czy przejdziemy do interesów?
- Co? A tak, jasne. Gdzie mogę go znaleźć?
- Zaraz ci powiem, poczekaj chwilę… - zaczął przeglądać akta – Mam! W każdą środę siedzi w Blackout, to klub muzyczny w Greenwich Village. Wiesz gdzie to jest?
- Wiem, kiedyś tam pracowałam jako ochroniarz. – zaczęłam przeglądać jego życiorys – Czym się interesuje?
- Eee… jest fanem Petera Gabriela. Poza tym lubi książki fantasy, szczególnie Lustbadera. Co wtorek chodzi do biblioteki i siedzi tam jakieś trzy godziny.
- Jasne. Aaa…
- Nie nawiązuje przygodnych znajomości, nie kupuje prostytutek. Stanu wolnego, ma córkę z byłą, ciągle szuka wielkiej miłości, chciałby się ustatkować, mieć syna. – spojrzał na mnie – Dasz sobie rade?
- Pewnie. Dzięki za premię i w ogóle. Teraz już idź dobrze? Muszę się przygotować.
- Dobra. – wziął płaszcz i podszedł do drzwi – Trzymaj się. Powodzenia.
- I nawzajem. – wyszedł a ja zamknęłam za nim drzwi.
Podeszłam do stołu i wzięłam zdjęcie Cartera. W jego oczach było coś dziwnego, jakiś nieznany błysk, czy coś w tym stylu. Dreszcz przeszedł mi po plecach. Wzięłam kartkę, długopis i spisałam rzeczy do kupienia:
Lista rzeczy do kupienia:
1. Okulary (lustrzanki, zielone)
2. Książka Lustbadera (iść do księgarni)
3. Prezerwatywy (bezbarwne)
4. Pigułki antykoncepcyjne
5. Papier toaletowy
6. Piwo (jakiekolwiek, byle tanie)
7. Skarpetki
Ok, to chyba wszystko. A, muszę jeszcze wygrzebać moje pantofle bez obcasów i jakieś czarne ciuchy. Muszę przeczytać tę głupią książkę i zapamiętać jakiś ciekawy fragment. W ten wtorek wybiorę się do biblioteki i „przypadkiem” wpadnę na Cartera. Nawiąże przyjazną rozmowę i spróbuję się z nim umówić w Blackout. Ciekawa jestem, jaki ma charakter…. Nie bierze dziwek, chciałby się ustatkować…i pracuje w policji. Brzmi jak ideał, nie? Szkoda, że będę musiała go zabić.

09-10-2004

Jest wtorek. Wczoraj załatwiłam wszystkie sprawy (włącznie z cytatem z Lustbadera; zarwałam noc, żeby się go nauczyć) i za piętnaście minut wychodzę do tej biblioteki. Musiałam cztery razy przewertować akta Cartera, żeby dowiedzieć się, gdzie ona jest). Umyłam wczoraj włosy, przeprałam ciuchy i kupiłam wszystko z listy. Nie mogę w to uwierzyć, ale zrobiłam sobie nawet przyzwoity makijaż…coś za dobrze mi to wszystko wyszło, ale ok. Spojrzałam na zegarek. Dobra, wychodzę.

W czytelni było cicho. Zaczęłam przechadzać się wzdłuż półek niby od niechcenia. Cartera jeszcze nie było. Szczerze mówiąc, jedna książka nawet mnie zainteresowała. „Tragedia w trzech aktach” Agaty Christie. Kryminał może być ciekawe. Zdjęłam książkę z półki i zaczęłam czytać, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Świetnie… pan policjant wreszcie przyszedł. Od razu podszedł do półki z fantastyką. Oczywiście wziął Lustbadera, „Pierścień Pięciu Smoków”. Tak! Właśnie z tej książki wzięłam cytat. Podeszłam do Daimona i stanęłam za jego plecami.
- „Znajduję się w nas piętnaście Wrót Ducha. Należy je rozewrzeć” – odwrócił się i spojrzał na mnie, a ja mówiłam dalej – „Jeśli choć jedne pozostaną zawarte, wywiąże się chorość ducha, która, gdy jej nie leczyć, może zniszczyć w nas duszę.”
- Jest pani fanką Lustbadera? – zamknął książkę i wstał. Wow, dżentelmen.
- Nie, raczej przypadkową czytelniczką. – usiadłam po drugiej stronie stołu, a on zaraz po mnie – A pan?
- Ja… jestem zagorzałym fanem. – zauważył książkę, którą trzymałam w ręce – Pani woli kryminał, zgadłem?
- Co… ach, tak – uśmiechnęłam się – Ale fantastykę też lubię. Zna pan Patricie McKillip?
- Znam. Ma świetne pióro. – spojrzał na mnie zakłopotany – nie przedstawiłem się. Daimon Carter.
- Racja. Seren Draven. – podałam swoje prawdziwe nazwisko, bo nie chciało mi się wymyślać nic na poczekaniu. A co mi tam! – Mogę do pana mówić na „ty”?
- Jasne.
- Więc, czym się zajmujesz? – uniosłam brew – Jesteś pisarzem?
- Nie… - roześmiał się cicho – Jestem detektywem w wydziale narkotyków. A ty?
- Jestem… byłam, żołnierzem. – spojrzał na mnie ciekawie – Byłam w IRA.
- Naprawdę? – pokiwałam głową – Też byłem w IRA. Dziwne, że się nie znamy.
- Też się dziwię. – spojrzałam na zegarek – Posłuchaj… robisz coś jutro wieczorem? Może byśmy się spotkali?
- Czemu nie? Gdzie?
- Na przykład… w Blackout, o ósmej. Wiesz gdzie to jest?
- Wiem. W porządku. Więc jutro o ósmej. Do zobaczenia.
- Do widzenia.
Uśmiechnęłam się na pożegnanie i wyszłam z sali. Starałam się złapać taksówkę, ale łatwiej byłoby mi wypluć własne płuca. W dodatku zaczęło padać. Świetnie. Spróbowałam zakryć głowę siatką. Bezskutecznie. Zrezygnowana, zaczęłam iść do domu na piechotę (hura, mam dwa kilometry do przejścia), kiedy ktoś krzyknął moje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam podjeżdżającą do mnie zieloną Toyote. Z przedniego siedzenia wychylił się Daimon.
- Cała przemokłaś… - uśmiechnął się tak, że nagle zrobiło mi się gorąco; dlaczego? – Podwieźć cię?
- Raczej nie. To dość daleko…nie chcę ci robić kłopotu.
- W porządku. Wsiadaj.
- Na pewno? – podeszłam do drzwi, które uchylił.
- Pewnie.
Wsiadłam i od razu zrobiło mi się przyjemnie ciepło. W samochodzie była dobra klimatyzacja. Nie mogłam się jednak pozbyć tego dziwnego uczucia, które wzbudzał we mnie Daimon. Tak jakbym napiła się mocnego piwa. Bardzo mocnego. Ale nie chodzi mi o brak trzeźwości, tylko o to ciepło, które rozchodzi się po całym ciele. To było przyjemne, ale… niepokojące.
- Więc…mówisz, że byłaś w IRA? Jak długo?
- Dwa lata. Musiałam wycofać się ze służby.
- Dlaczego? – uniósł pytająco brwi.
- Bo… - nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Prawda jest taka, że… „zawaliłam” ostatnią akcję. Mieliśmy do wykonania misję. Osłaniałam tyły. Coś jednak poszło nie tak. Nastąpił potężny wybuch. Zginął cały oddział, tylko ja przeżyłam. Stwierdzono, że to przeze mnie. Miałam sparaliżowane nogi. Przez pół roku jeździłam na wózku. Kiedy odzyskałam sprawność, wydalono mnie z armii. Obawiano się, że mogą nastąpić jakieś komplikacje. Później wyjechałam do Stanów…. – Nie ważne. Nie ma, o czym mówić.
- Dobra, nie wnikam.
- A ty? Czemu nie jesteś już w armii?
- Moja była żona spodziewała się dziecka. Zmusiła mnie szantażem, żebym odszedł. Chciała przyjechać do Ameryki. Zgodziłem się i tyle…. – w jego oczach ziała pustka, jakby za czymś bardzo tęsknił – Rozwiedliśmy się, ale nie mogę już wrócić do służby.
- Brakuje ci tego? To znaczy armii?
- Jak cholera. A tobie?
- Bardzo.
Spojrzałam mu prosto w oczy. Znowu poczułam to dziwne uczucie. Na szczęście już dojechaliśmy. Chciałam po prostu podziękować i wysiąść, ale coś mnie powstrzymało.
- Wejdziesz na kawę? – spojrzał na mnie niepewnie – No chodź nie daj się prosić.
- No dobra. – wyjął kluczyki ze stacyjki i wysiadł razem ze mną. Szybko pobiegliśmy do drzwi. Daimon okrył mnie swoim płaszczem, żebym nie zmokła. Jakieś pięć minut czekaliśmy na windę ociekając zimną wodą (poszlibyśmy schodami, ale nie bardzo chce mi się wlec na szóste piętro). W między czasie zdjęłam przemoczony płaszcz. Daimon zdjął swój dopiero w windzie.
Zauważyłam, że Carter był dość zakłopotany, kiedy wszedł do mojego mieszkania. Kazałam mu usiąść na krześle w kuchni i zajęłam się kawą. To dziwne uczucie nie ustępowało. Zwłaszcza, kiedy stałam tyłem do Daimona. Cały czas czułam na sobie jego spojrzenie, raz nawet zdawało mi się, że słyszę jego oddech.
W końcu podałam tą kawę. Starałam się uśmiechnąć, żeby go trochę odstresować, ale prawda była tak, że sama byłam tak samo wyluzowana, jak pies, któremu weterynarz wkłada termometr do tyłka.
Dopiliśmy kawę w kompletnej ciszy. W końcu Daimon wstał i powiedział:
- Muszę już iść.
- Odprowadzę cię do drzwi – wstałam i wyszłam za nim z kuchni.
Wziął płaszcz i stanął jeszcze przy wyjściu.
- Więc… spotkamy się jutro o ósmej, tak? – wyciągnął do mnie rękę.
- Jasne. – uścisnęłam jego dłoń i wtedy stało się coś dziwnego.
Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Nie miałam już wątpliwości, że słyszę jego oddech. Słyszałam nawet bicie jego serca. Nie wiem, czy poczuł to samo, ale w pewnym momencie nachylił się i pocałował mnie. Prosto w usta. Jeszcze nigdy nie poczułam czegoś takiego. Miałam wrażenie, że moje ciało przeszył prąd. O mój Boże!
Odsunął się lekko i spojrzał na mnie dziwnie.
- Chyba się w tobie zakochałam… - spróbowałam się uśmiechnąć, ale nic mi z tego nie wyszło.
- To dobrze czy źle? – zanurzył dłoń w moich włosach.
- Nie wiem… może mi pokażesz? – nachylił się i jeszcze raz mnie pocałował, tym razem dłużej. Upuścił płaszcz i objął mnie w talii, ja objęłam go za szyję. Kopniakiem zamknęłam drzwi. Czułam przepełniające mnie uczucie szczęścia. Przewróciliśmy się na kanapę. Zdjęłam z niego koszulę, a on rozpiął moją bluzkę. Czułam ciepło jego ciała, kiedy całował moją twarz, szyję, piersi. Jego dłonie przesuwały się po moim ciele, sprawiając, że odczuwałam dreszcze. Sięgnęłam do jego spodni i rozpięłam je; zrobił to samo z moimi. W samej bieliźnie, cały czas się obejmując i całując, poszliśmy do sypialni. Położyliśmy się na łóżku. Sprężyny materaca cicho zaskrzypiały pod naszym ciężarem. Zauważyłam u Daimon tatuaż na łopatce. Skorpiona. On też jest zabójcą. Więc zna mój sposób walki… cholera, co się ze mną dzieje? Dlaczego właśnie w tej chwili uprawiam z nim seks, zamiast zastanawiać się, jak go zabić? Dlaczego zaprosiłam go do swojego mieszkania? Czy naprawdę… się zakochałam?

Straciłam poczucie czasu. Wiem tylko, że wieczorem leżałam w ramionach Daimona. Czułem jego oddech na karku. Mocniej otuliłam się kołdrą.
- Żona mnie zabije…- objął mnie mocniej.
- Przecież nie jesteście już razem. – ujęłam jego dłoń – Nie musisz czuć się winny.
- Mam z nią córkę, to do czegoś zobowiązuje. – odwróciłam się w jego stronę. Odgarnął mi włosy z twarzy.
- Czemu się rozeszliście?
- Nie mogliśmy się dogadać. – przyłożył mi rękę do twarzy – Ją denerwowała moja praca, mnie jej nawyki, zwłaszcza towarzystwo, które do nas zapraszała. Potem nie zgadzaliśmy się w kwestii dziecka. Ja nie byłem jeszcze gotowy, ona była strofowana przez swoją matkę.
- Często widujesz swoją córkę?
- Dwa, może trzy razy w roku. – spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach – Sąd przyznał Alice, czyli mojej żonie, pełne prawa rodzicielskie, a ona zdecydowała, że nie mogę się spotykać ze swoją córką.
- Jak ona ma na imię? Twoja córka?
- Kelly. Ma sześć lat. – w jego oczach zaszkliły łzy – Nie masz pojęcia, jak mi jej brakuje.
- A… Alice, czy ona ma kogoś?
- Chyba tak. Nie znam gościa. Wiem za to, że Kelly go nie lubi. Mówiła mi, kiedy ostatnio ją widziałem. – zauważył moją bliznę nad prawą piersią, wypalonego celtyckiego motyla, symbol kobiety – wojownika. Uśmiechnął się smutno – A ty? Zostawiłaś kogoś w Irlandii?
- Moja siostra tam została. Studiuje. A moi rodzice… umarli, kiedy odeszłam ze służby. Nie mam nikogo w Stanach. – oparłam głowę o jego tors – Nikogo.
- Masz mnie – objął mnie mocniej i pocałował w czubek głowy – Nigdy nie spotkałem takiej kobiety jak ty. Jesteś wyjątkowa, Seren.
- Ty też jesteś wyjątkowy – przyłożyłam dłoń do jego twarzy – Zostaniesz… zostaniesz na noc?
Nic nie powiedział, tylko się uśmiechnął i pocałował mnie.

10-10-2004

Jest wpół do szóstej rano. Daimon śpi. Nie mogłam zasnąć, więc poszłam do kuchni. Siedzę teraz nad kubkiem z herbatą. Cholera jasna! To była najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłam. Jeszcze nigdy nie postępowałam tak lekkomyślnie! Ja przecież mam go zabić. Ale ja go kocham…o Boże, ja go kocham. Łzy spłynęły mi po twarzy i skapnęły na blat stołu. Co ja teraz zrobię? Pewnie, mogę po prostu zrezygnować z tego zadania, ale co potem? Stracę wtedy opinię albo odczekam jakiś czas, zabiorę się za nowe zlecenia i będę musiała powiedzieć Daimonowi, czym tak naprawdę się zajmuje. Pewnie mnie znienawidzi…co ja teraz zrobię?
Nie, nic mu nie powiem, przynajmniej na razie. Teraz nic nie jestem w stanie wymyślić. Pójdę z powrotem do łóżka.

Dziesiąta. Od pięciu minut stoję przed domem Franko. Daimon wyszedł ode mnie rano. Powiedział, że chce mi zrobić niespodziankę i kazał pamiętać, że mamy się spotkać o ósmej w Blackout. Przyjdę, ale wolałabym wiedzieć, co to za niespodzianka. A do Franko przyszłam…właściwie po co? Żeby powiedzieć „Zakochałam się w facecie, którego mam zabić, poszłam z nim do łóżka. Możesz mi powiedzieć, co mam teraz zrobić?”. To nie ma sensu. Odeszłam od drzwi i poszłam na przystanek. Pojadę do domu, wykąpie się. Nie wiem, muszę coś ze sobą zrobić. Zająć czymś myśli…później, pójdę do Blackout.

Hałas, muzyka, światła i dużo ludzi – Blackout. W całym tym tłumie było mi trudno znaleźć Daimona. Powiedział, że będzie czekał gdzieś przy wejściu, ale nigdzie go nie widzę. Oparłam się o ścianę i przymknęłam oczy. Rytmiczne dudnienie nie denerwowało mnie, raczej uspokajało. Nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę. O mało nie podskoczyłam. Odwróciłam się. To był Daimon. Nic nie mogłam na to poradzić, i cała rozpromieniłam na jego widok. Poczułam zalewającą mnie falę szczęścia, jednak ją zdusiłam.
Pocałował mnie w policzek na przywitanie, a potem objął mnie i zaprowadził do stolika w cichszej części sali. Usiedliśmy obok siebie na obitej perkalem narożnej kanapie. Daimon był ubrany raczej codziennie; czarny t-shirt i ciemne dżinsy. Zresztą ja też nie byłam ubrana specjalnie elegancko. Miałam na sobie biała koszulkę i szarą kamizelkę, a do tego dżinsy.
- Stęskniłem się za tobą – odgarnął mi włosy z twarzy – Bardzo.
- Nie żartuj…nie widziałeś mnie przez jedenaście godzin! – położyłam ręce na blacie – To przecież bardzo krótko.
- To cały dzień… - wziął moją rękę i przerwał na chwilę. Uśmiechnął się – Znasz tę piosenkę?
- Znam…to Mandy Moore, prawda?
- Aha. – wstał i spojrzał na mnie – Zatańczysz?
- Co… ale ja… - chciałam powiedzieć, że nie umiem tańczyć, ale Daimon już wstał i wyciągnął mnie na parkiet.
Wokół nas było jeszcze kilka par. Daimon przyciągnął mnie do siebie. Objął mnie w talii. Położyłam mu ręce na ramionach. Można powiedzieć, że tańczyliśmy, ale to było jakieś dziwne. Po prostu przestępowaliśmy z nogi na nogę i obracaliśmy się w miejscu. To wcale nie było trudne. Było nawet przyjemnie. Oparłam głowę na ramieniu Daimona. Wyobraziłam sobie, jak by to było, gdybym nie musiała go zabić, gdybym mogła z nim być. Chciałabym, żeby to było możliwe, ale nie potrafiłabym żyć bez swojej pracy. Kiedy muszę wykorzystać swoje umiejętności, przypomina mi się czas, kiedy byłam w armii. Nie zawsze są to miłe wspomnienia, ale brakuje mi tego. To trochę tak, jak z różnymi przyjemnościami. Możesz bez nich żyć, ale co to za życie? Pusta wegetacja. Nic więcej.
Piosenką się skończyła i wróciliśmy na nasze miejsce. Kelner przyniósł nam po kieliszku szampana.
- Dziękuję za taniec – Daimon uśmiechnął się i stuknął ze mną kieliszkiem.
- Cała przyjemność po mojej stronie – założyłam nogę na nogę i skrzyżowałam ręce na piersiach – Kto by pomyślał, że policjant jest tancerzem?
- Nikt i o to chodzi. – nie uśmiechnął się tym razem, tylko spojrzał na mnie badawczo – Seren, czy…czy mogę cię, o coś spytać?
- Tak? – przyjrzałam się jego twarzy – O co chodzi?
- Czy ty… - sięgnął po coś do kieszeni. Wyjął z niej małe pudełeczko – Wyjdziesz za mnie? – otworzył je. W środku był złoty pierścionek z małym brylantem.
- Ja… - nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Chciałabym powiedzieć „tak”, ale nie mogę. Ja przecież mam go zabić. Nie, dłużej tak nie mogę. Muszę powiedzieć mu prawdę – Nie mogę. Chciałabym, ale nie mogę – łzy ściekały mi po twarzy. Muszę stąd wyjść. – Przepraszam….
Wstałam i wybiegłam z klubu. Wiem, że Daimon pobiegł za mną. Wypadłam na ulicę. Skręciłam w stronę parku. Przewróciłam po drodze kilku ludzi. Dobiegłam na miejsce. Weszłam w jedną z bocznych alejek i usiadłam na ławce przy stawie. Wpatrywałam się w ciemną taflę wody. Usłyszałam kroki. Po chwili Daimon usiadł obok mnie i objął mnie ramieniem.
- Dlaczego? – odwrócił mnie w swoją stronę – Powiedz mi tylko, dlaczego.
- Zrozum…kocham cię, ale nie możemy być razem – otarłam łzę – Nie możemy być razem.
- Dlaczego?! Proszę powiedz mi…
- Chcesz wiedzieć?! Proszę bardzo! – zerwałam się z ławki – Jestem płatnym zabójcą. Twoja była żona mnie wynajęła. Miałam cię zabić! Słyszałeś o morderstwie Valentine’a? O prostytutce, która zeznawała?! To też byłam ja! Ja zabiłam Valentine’a! I ciebie też miałam zabić! – patrzyłam na niego przez łzy. Daimon wstał i podszedł do mnie – Ale ja cię kocham…
Płakałam. Miałam twarz mokrą od łez. Daimon przytulił mnie. Wtuliłam twarz w jego włosy. Wstrząsały mną łkania. Zaczęło padać, okrył mnie swoją kurtką.
- Uspokój się… - ujął moją twarz w dłonie i spojrzał na mnie uważnie – A teraz posłuchaj…- odczekał aż się trochę uspokoiłam – Nie wierzę ci…to co mówisz, jest po prostu śmieszne. Powiedz mi prawdę, proszę.
- Ale to prawda…- popatrzyłam na niego jak na wariata, choć nie miałam pewności, kto tu jest szalony – Po co bym ci to mówiła, gdyby to nie była prawda?
- To dlaczego…czemu to wszystko się stało?
- Bo takie mam metody pracy…- otarłam nos – Normalnie nigdy bym nie weszła do tamtej księgarni. Weszłam tam, bo musiałam cię poznać, poznać swoją ofiarę. – znowu łzy pociekły mi po twarzy – Przepraszam…
Nic nie odpowiedział, tylko usiadł z powrotem na ławce. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Nadeszła pora, żeby to skończyć.
- Proszę, spróbuj mi wybaczyć…- po co ja to mówię? – Ja…muszę iść…przepraszam.
Odwróciłam się i skierowałam do wyjścia, kiedy Daimon krzyknął za mną;
- Wierzę ci…Seren, kocham cię!
Chciałam się jeszcze odwrócić, ale zabrakło mi siły. Pozwoliłam sobie na kilka ostatnich łez i wybiegłam z parku.

18-10-2004

To już tydzień…nie wychodzę z domu, nie odbieram telefonów. Zadzwoniła tylko do Franko i powiedziałam mu, że wycofuję się z zadania, nie chcę pieniędzy i robię sobie dłuższą przerwę. Dzisiaj znowu wymiotowałam. To już czwarty raz, co rano. Nie wiem czemu. Ostatnio prawie nic nie jadłam…nawet spać nie mogę. Boże, jak za nim tęsknie! O cholera, znowu…! Zerwałam się z kanapy i pobiegłam do łazienki. Usiadłam nad muszlą klozetową i zwymiotowałam. Spuściłam wodę i oparłam się o ścianę. Przyłożyłam dłoń do ust i otarłam resztki wymiocin. Podeszłam do zlewu i opłukałam twarz. Spojrzałam w lustro. Miałam bladą twarz, podkrążone i zaczerwienione oczy, popękane usta. Wyglądałam jak wampir. Wzięłam gumkę z półki i związałam nią włosy. Poszłam do sypialni i przejechałam dłonią po pościeli. Jeszcze tak niedawno leżałam tu razem z nim. Zapach jego ciała jeszcze stąd nie wywietrzał. Wtuliłam twarz w poduszkę i wyobraziłam sobie, że on jest tu, obok mnie. Ciepłe łzy pociekły mi po twarzy. Chciałabym, żeby wrócił. Żeby wszystko ułożyło się inaczej…

20-10-2004

Znów to samo. Co rano męczą mnie to wymioty. Dzisiaj rano bolały mnie piersi. Co się ze mną dzieje?
Mimo mojego postanowienia, że nie wyjdę z domu, po południu ubrałam się i wyszłam z domu. Bałam się cholernie…to znaczy, nie będę kombinować, wszystko wyjaśni się za jakieś dwie godziny.
Przeszłam dwie przecznice i weszłam do apteki. Przede mną stała jakaś młoda dziewczyna. Trzymała za rękę chłopaka. On patrzył na nią czule. Nie wiem, co kupowali. Patrzyłam tylko na ich szczęście, na ich miłość. Poczułam ukłucie bólu, tak jakby ktoś ścisnął mnie ze szyję. Wyszli obejmując się. Podeszłam do okienka.
- Test ciążowy proszę. – i pochwali namysłu dodałam – Najdokładniejszy jaki macie.
- Piętnaście dolarów – położyłam na blacie banknot dwudziestodolarowy.
- Reszta dla pana.
Włożyłam małą paczuszkę do torebki i wyszłam na ulicę. Zimny wiatr prawie zdmuchnął ze mnie płaszcz. Pobiegłam do domu. Na schodach wpadłam na jakąś staruszkę, która krzyknęła za mną: „Uważaj gdzie stawiasz nogi, dziewczyno!”. Weszłam do domu i oparłam się o drzwi. Zdjęłam płaszcz, buty i poszłam do łazienki. Usiadłam na brzegu wanny. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam test. Czekałam kilka sekund na wynik…niebieska kreseczka. Jestem w ciąży. Jestem w ciąży…
Poszłam do pokoju. Byłam w takim szoku, że padłam na kanapę. Nie wiedziałam, czy mam się cieszyć czy płakać. Mimo woli, uśmiechnęłam się, ale po chwili się rozpłakałam. Co mam teraz do cholery zrobić?

21-10-2004

- Tak? – o Boże, to jego głos! Boże, znowu go słyszę…!
- Daimon? – ciekawe, czy mnie rozpozna…
- Tak… - w jego głosie słychać niedowierzanie – Seren? To ty?
- A kto inny? – po twarzy pociekła mi łza szczęścia.
- Nie rozmawialiśmy od tygodnia, odkąd… - nie dokończył, ale nie musiał – Czy coś się stało?
- Tak, ale…to nie jest sprawa na telefon. Mógłbyś się ze mną spotkać? Najlepiej dzisiaj…możesz?
- Nie wiem, poczekaj chwilę…- usłyszałam szelest przewracanych kartek – Za godzinę, pod twoim wieżowcem?
- Dobrze. Dzięki… - nie wiedziałam, jak mam skończyć tę rozmowę– Brakuje mi ciebie…
- Ja…- zrobił krótką przerwę, jakby nad czymś się zastanawiał – Seren, chcę, żebyś wiedziała, że nic się nie zmieniło. Wiesz, o co mi chodzi, prawda?
- Wiem… - z trudem przełknęłam ślinę – U mnie też nie. Do zobaczenia.
- Cześć.
Odłożyłam słuchawkę na bazę. Właśnie z nim rozmawiałam. Nie był na mnie wściekły. O kurde….
Wzięłam ręcznik i poszłam porządnie umyć włosy. Później przebrałam się w czyste ubrania i posmarowałam usta oliwką. Założyłam płaszcz i szalik. Byłam gotowa. Zeszłam na dół po schodach, wyszłam na dwór. Już tam był. Stał jakieś trzy metry od wejścia. Szybko mnie zauważył. Tak samo jak ja, nie wiedział, jak się zachować. Jeśli chodzi o mnie, najchętniej zarzuciłabym mu ręce na szyję. Podszedł do mnie i podał mi rękę. Miało to być raczej zdawkowe powitanie, ale odniosło raczej odwrotny skutek, bo już po chwili objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Wtuliłam twarz w jego włosy. Przepełniło mnie szczęście, jakiego do tej pory nie znałam.
- Wyglądasz okropnie – jednak zauważył podkrążone oczy i bladą cerę – Jesteś chora?
- Nie to nie to… - obiecałam sobie, że nie zapłaczę, więc przełknęłam łzy – Przejdziemy się?
- Dobra – wziął mnie pod rękę – Gdzie chcesz iść?
- Dwie ulice dalej jest alejka, jak w parku. Może tam pójdziemy…?
- Jak chcesz.
Milczeliśmy idąc. Nie wiem, o czym myślał Daimon. Ja zastanawiałam się, jak mu powiem to, co mam powiedzieć. I jak on na to zareaguje? Ta niepewność jest okropna.
W alejce było cicho. Uschnięte liście leżały wszędzie. Znaleźliśmy ławkę oddaloną od innych, w cieniu jakiegoś starego drzewa. Na chwilę zrobiło mi się słabo i zachwiałam się. Upadłabym, gdyby mnie nie podtrzymał. Pomógł mi usiąść. Odwróciłam się przez ławkę i zwymiotowałam w krzaki. Ciężko było mi oddychać, kiedy w końcu usiadłam.
- Seren, co się dzieje? Na pewno nie jesteś chora?
- Nie, nie jestem chora, już mówiłam – położyłam ręce na kolanach – Chodzi…o coś innego.
- Więc o co chodzi?
- Jestem w ciąży – i tyle z bardziej dyplomatycznych metod przekazywania informacji tego typu.
Spojrzałam na niego. Wyglądał, jakby nie wiedział, co ma zrobić. Przejechał ręka po twarzy. Nie odezwał się przez jakieś pięć minut.
- Jak…jak długo? – głupie pytanie, ale co miał powiedzieć?
- Tydzień. To było wtedy, jak…- nie dokończyłam, bo nagle poczułam bezsens tej rozmowy – Wiesz kiedy.
- To ci nowina…- spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy – I co teraz zrobisz?
- Nie wiem – znowu do oczu napłynęły mi łzy – Wszystko zależy od ciebie. Mogę usunąć ciąże i będzie po sprawie…- jego usta zbliżyły się do moich – albo urodzić to dziecko…. – pocałował mnie, tak, jak nigdy przedtem. Przeszył mnie dziwny dreszcz; nagle wszystko przestało być ważne. Kiedy Daimon odsunął głowę, oparłam się o jego ramię. Objął mnie i powiedział najpiękniejsze słowa jakie kiedykolwiek słyszałam.
- Wyjdź za mnie, Seren… - wyjął z kieszeni ten sam pierścionek, który miał wtedy w klubie; nosił go ze sobą od tamtej pory? – I wybierzemy tę drugą opcję. Co ty na to? – wziął moją rękę i wsunął mi pierścionek na palec. Popatrzył na mnie pytająco.
Co miałam mu odpowiedzieć? Oparłam ręce na jego ramionach i pocałowałam. Chyba zrozumiał, o jaką odpowiedź chodziło, bo uśmiechnął się i odpowiedział mi tym samym. Pierwszy raz poczułam takie szczęście. Przypomniała mi się tamta para, wtedy w aptece i już im nie zazdrościłam. Bo wiedziałam, że nasze szczęście jest prawdziwsze.
Poszliśmy do mnie cały czas czule objęci. Zastanawiałam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę. To było zbyt piękne.

21-10-2004

Obudziłam się. Daimon leżał obok mnie. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Że znowu leżę sama w łóżku, a on jest dwa kilometry stąd. Ale on tu jest. Właśnie się obudził. Obejmuje mnie w pasie i przyciąga do siebie. Przykładam mu ręce do twarzy. Całuje mnie. Uśmiecham się i odpowiadam mu tym samym.
- Jesteś szczęśliwa? – odgarnia mi włosy z twarzy; jak ja to kocham!
- Jestem…a ty?
- A jak myślisz?
- Nie wiem - uśmiecham się – Pokażesz mi?
Pocałował mnie w szyję, a potem schodził coraz niżej. Doszedł aż do kolan…. Jego dłonie delikatnie masowały moje nogi. Oparł twarz o moją pierś. Położyłam mu ręce na plecach. Leżeliśmy tak długie minuty. W końcu, jakieś pół godziny później, zwlekliśmy się z łóżka. Ja poszłam wziąć prysznic, a Daimon parzył kawę. Nagle, usłyszałam dźwięk telefonu. To nie była moja komórka, ani stacjonarny. Pewnie to telefon Daimona. Zmniejszyłam strumień wody, żeby słyszeć, o czym rozmawia. Ciągle niewiele słyszałam, więc zawinęłam się w ręcznik i poszłam do kuchni. Daimon siedział przy stole. Wyglądał na zdenerwowanego. Mówił nerwowo.
-… Nie Alice, nie widzę powodu, dla którego miałbym dać ci więcej pieniędzy. – Z słuchawki dobył się głos przypominający brzęczenie wściekłej osy. Boże, ta jego była jest okropna! – Posłuchaj, zabroniłaś mi widywać się z Kelly, ale płacę za nią alimenty, więc łaskawie odczep się ode mnie, dobra?! – znowu ten wściekły dźwięk; Daimon westchnął cicho – Nie, nie dam ci tych pieniędzy. Poza tym, chciałbym ci przypomnieć, że dzisiaj jest termin w y z n a c z o n y przez prokuratora, kiedy mam spotkać się z Kelly. Pamiętasz? – jak on może wytrzymać słuchanie jej głosu? – W takim razie, dzisiaj, o dwunastej, w parku. I masz przyjść. Jasne? Dobra. Pa.
Położył telefon na stole i przetarł twarz. Siedział tak kilka sekund, poczym wstał i nalał wodę do szklanek z kawą. Postawił je na stole i zauważył mnie. Podszedł do mnie i…wycisnął mi wodę z włosów do jakiejś szmatki, którą później wrzucił do zlewu. Na moje pytające spojrzenie odpowiedział z błyskiem w oku: „Niewygodnie jest całować włosy, po których spływa woda…”i pocałował je.
- Poczekaj ty donżuanie, muszę się ubrać… - starałam się go delikatnie odepchnąć, ale właściwie, po co? – Co chciała twoja była?
- Pieniądze, jak zwykle. – starł kroplę wody, która akurat spływała mi po czole – Poza tym, przypomniałem jej, że ma się dzisiaj spotkać z Kelly…- spojrzał na mnie badawczo – To nie problem, prawda?
- Nie, pewnie, że nie. – uśmiechnęłam się lekko – Może…mogłabym iść z tobą?
- A chciałabyś? – wydawał się zdziwiony – Czemu nie?
- No to postanowione – znowu zabrał się do całowania mnie – Poczekaj aż się ubiorę…- w końcu mnie puścił, ale popatrzył na mnie baranim wzrokiem, aż się roześmiałam – To zajmie tylko chwilkę!
Zostawiłam Daimona w kuchni i poszłam do sypialni. Mam tam osobne przejście do pomieszczenia, które z braku lepszego określenia można nazwać garderobą. Jest tu spora szafa, w której oprócz ciuchów, trzymam broń (oczywiście nie na widoku, tylko za dostawioną ścianką w głębi szafy). Przysiadłam na niskiej ławce i zaczęłam myszkować w stercie ubrań. W między czasie, zdążyłam wyschnąć. W końcu, wygrzebałam czysty sweter i dżinsy. Sweter pamiętał lepsze lata, ale był w całkiem niezłym stanie. Spięłam włosy i poszłam do kuchni. Była jedenasta trzydzieści. Kurcze, ale ten czas leci! Szybko dopiliśmy z Daimonem naszą zimną już kawę i zebraliśmy się, żeby pójść do parku, na spotkanie jego córki.
Po drodze zadawałam Daimonowi pytania na temat jego byłej żony i oczywiście samej Kelly.
- No więc…czego mam się spodziewać po Alice? Rzuci się na mnie z nożem?
- Nie. Jej wystarczą zęby…- uśmiechnął się, ale zaraz zrobił się poważny – Mam tylko jedno pytanie; czy ona wie, że to ty miałaś mnie zabić?
- Nie. Skontaktowała się z Franko, moim zleceniodawcą, który przekazał mi zadanie. Ona nie ma pojęcia, że ja, to ja.
- To dobrze.
- A wracając do twojej byłej…jeśli, na przykład, mnie „zaatakuje”, jak mam się zachować? Nie zwracać na nią uwagi, odpłacić pięknym za nadobne czy zbyć ją jakąś irytującą uwagą?
- Możesz robić co chcesz. Nawet dać jej w twarz.
- Zastanowię się nad tym…. Dobra, teraz Kelly. Jak myślisz, jak zareaguje na mój widok?
- Nie mam pojęcia – wziął mnie pod rękę – Jest nieprzewidywalna, w dobrym tego słowa znaczeniu. Pewnie cię polubi. Znasz jakąś irlandzką bajkę?
- No pewnie! Właściwie, to bardziej legendy, ale to chyba nie będzie problem?
- Tak, byleby to nie było o Królu Arturze. Zna ją na pamięć.
- Spokojnie.
- Skoro tak, to jeśli jej jakąś opowiesz, to się w tobie „zakocha”.
Uśmiechnęłam się, ale nic nie powiedziałam, bo właśnie weszliśmy do parku. Była tu masa kobiet z dziećmi, ale żadna nie wyglądała mi na Alice. Minęliśmy miejsce największego ruchu i podeszliśmy do jakiejś kobiety, stojącej z młodym mężczyzną. Koło nich siedziała mała dziewczynka. Więc to byli oni…Kelly była bardzo podobna to Daimona. Miała takie same włosy i oczy…rysy miała raczej po matce, ale widać było, kto jest jej ojcem.
Na odgłos kroków, Alice odwróciła się. Pomimo niechęci do niej, jaką odczuwałam po tym, jak „skrzywdziła” Daimona, nie mogłam nie zauważyć, że jest ładna. Ładnie wykrojone, różowawe usta, brązowe oczy, śniada cera i włosy koloru ciemnego złota. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że jest piękna. Ale coś…nieczuły wyraz tych ciemnych oczu, wykrzywienie owych różanych ust. Miałam wrażenie, że ten wygląd to maska, a pod nią jest naprawdę zimna kobieta. Z kolei mężczyzna obok niej…typowy paker, ładnie się uśmiecha i poświęca większość czasu na dopieszczaniu swojej fryzury. Nic szczególnego.
- Jak zwykle punktualny – zasyczała jak…jak żmija. Brrr, aż zrobiło mi się zimno! – A ona, to kto?
- Seren, moja narzeczona. – ale miała minę, jakby dostała w twarz – Seren, to jest Alice, moja była żona.
- Miło mi panią poznać – wyciągnęłam do niej rękę, ale nie uścisnęła jej. No dobra. Więc wojna. Hura! Uśmiechnęłam się do niej najserdeczniej, jak umiałam – Skoro tak chce pani to rozegrać…
Kelly odwróciła się i zobaczyła Daimona. Poderwała się z trawy i pobiegła do niego. Objęła go na wysokości pasa. Daimon wziął ją na ręce i pocałował w oba policzki. Popatrzyła na mnie tymi błękitnymi oczami. Spróbowałam odgadnąć ich wyraz. Nie udało mi się.
- Tatusiu, kto to jest? – wskazała na mnie palcem.
- To jest Seren. Też mieszkała w Irlandii. Jak ją ładnie poprosisz, może opowie ci jakąś bajkę, hm?
- Może później. – podeszła do mnie z bardzo poważną minką – Ty będziesz nową żoną mojego taty?
- Aha. Chyba tak. – uśmiechnęłam się do niej. Rozchmurzyła się trochę.
- A kochasz go? A będziesz się nim dobrze opiekować?
- Postaram się.
- To dobrze. Tylko…- rozejrzała się, jakby sprawdzała, czy nikt nie podsłuchuje – musisz pamiętać, żeby prać mu skarpetki. On ciągle o nich zapomina!
- Na pewno będę pamiętać – uśmiechnęłam się do niej – Chciałabyś powiedzieć mi coś jeszcze?
- Aha. Nie musisz czytać mu bajki na dobranoc. Zwykle udaje mu się zasnąć samemu.
- W porządku.
- No dobra młoda damo – Alice przerwała tę fascynującą rozmowę – Idź teraz z Bradem na huśtawki.
Brad, czyli ten paker, poszedł z Kelly w głąb parku. Zostaliśmy we trójkę; Daimon, Alice i ja.
- Znalazłeś sobie paniusię do zabawy, co?
- Masz jakiś problem koleżanko? – Daimon chciał coś odpowiedzieć Alice, ale uprzedziłam go.
- Tak, owszem, mam problem. – podeszła do mnie z wściekłą miną – Stoi przede mną.
- Drogie panie, nie kłóćcie się. – spróbował nas uspokoić, bezskutecznie.
- Och, dla mnie to nie problem – spróbowała uderzyć mnie w twarz, ale nie bardzo jej to wyszło, bo złapałam jej rękę, i naprawdę delikatnie wykręciłam. Kurde, dopiero się wkurzyła! – Jak ty śmiesz?!
Krzyknęła na tyle głośno, że usłyszał ją Brad. Przyleciał tu jak na skrzydłach. Spojrzał na mnie, później na „złotowłosą” i rzucił się na mnie. Cóż, mam tylko jedno do powiedzenia: dobrze, że założyłam zwykłą kurtkę, a nie płaszcz, który krępowałby mi ruchy.
No więc paker rzucił się na mnie i chyba się zdziwił, kiedy płynnie uskoczyłam przed jego ciosem. Znów spróbował i znów nie trafił. Machał tak pięściami jeszcze przez kilka minut, aż w końcu znudziła mnie ta zabawa. Wiem, że Daimon chciał go odciągnąć, ale Alice go przytrzymała. Jestem zdana na siebie? Hura!
Przystanęłam na chwilę, poczym kopnęłam go w szczękę. Takie moje szczęście, że go trafiłam, i biedak się przewrócił. Leżał kilka chwil na ziemi, po czym poderwał się i zaatakował. I znowu nic mu nie wyszło. Postanowiłam skończyć tę zabawę. Podstawiłam mu haka, a kiedy upadał, kopnęłam go w tyłek, tak, że okręcił się w powietrzu, i wylądował niezdarnie na ziemi.

c.d.n.

Anioł Zagłady.
komentarz[16] |

Komentarze do "Pamiętnik zabójcy cz. I"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.457771 sek. pg: