Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
CIEŃ
Obudził się zlany potem - po raz kolejny miał ten sam sen. Uspokoił się i wstał z piankowego materaca – 4:12 rano. Już dawno nie korzysta z IntroSleepa, przestał już się łudzić, że mu to pomoże. Zresztą organizm bardzo szybko przyzwyczaja się do takich rzeczy, potem nie można się bez nich obejść.
Ten budynek wydawał się wczoraj w miarę bezpieczny, w dobrym miejscu, bez zbędnego „sprzątania” mógł spędzić tu kilka godzin. Jedna z wielu bardzo starych kamienic w dzielnicy zwanej „pierścieniową”. Budynek tego rodzaju nie był tu rzadkością, lecz swego rodzaju pamięcią o przeszłości. Kamienica była praktycznie opuszczona, jednak naszpikował cały teren czujnikami, za które można by kupić sobie kilkupiętrowy dom. Poczuł w nozdrzach gęste, smołowate powietrze, którego jakość nie poprawiła się nawet po pojawieniu się w mieście kilkudziesięciometrowych słupów oczyszczających. Skaner wykazał obecność dwóch osób na parterze; stan jednak, w jakim się znajdowali, sprawiał, że mogli tam sobie zostać. Na drewnianych schodach leżały gdzieniegdzie bladoniebieskie inhalatory, ściany w większości pokrywały różne autografy „gości” tego budynku. Wyjrzał na zewnątrz, na północy rozciągał się fascynujący widok centrum Mira City, jeden z wielu dowodów ludzkiej potęgi. Potężny monument, którego widok zapierał dech w piersiach, rozcinał z majestatem chmury smogu płynącego na zewnętrz Kopuły miasta. Łyknął kilka zielono-czarnych kapsułek i siadł przy komputerze. Może przez to, co mu się śniło, a może ze względu na to, co miało się dzisiaj wydarzyć, przeglądał plany i mapy jakby rozkojarzony, był gdzieś indziej, zupełnie jak kiedyś...
Wtedy też nie mógł się na niczym skupić, małomówny i taki spokojny. Zdawałoby się - żyjący w innym świecie, jakimś innym wymiarze, w którym cała realna rzeczywistość nie miała absolutnie żadnego znaczenia. Jego opiekunowie wysyłali go nawet do psychologa, jednak oprócz straty ich tygodniowej pensji niczym to nie zaowocowało. Bo lekarz potwierdził to, co wszyscy wiedzieli: chłopak jest spaczony psychicznie i nie potrafi przystosować się do społeczeństwa. Roy nigdy nie był lubiany przez rówieśników, nigdy nie miał przyjaciół. Był młody, jednak dużo już rozumiał, na pewno więcej niż sobie wyobrażali. Po prostu otoczenie go nie interesowało.
”Nic już z niego nie będzie” – mówili – „żeby tylko nic nikomu nie zrobił!”
Nikt nie wiedział, czym zaprząta sobie głowę młody chłopak, tak często przebywający sam, tak często przygnębiony i smutny. I tak mijały lata. Coraz mniej przebywał w domu, a opiekunowie powoli przestawali się tym przejmować. Spodziewali się własnego dziecka i tym mieli teraz zaprzątnięte głowy. Czasem, wieczorami, gdy rozmawiali ze sobą, można było usłyszeć, jak bardzo bali się o przyszłość. O to, by ich własne dziecko nie musiało przechodzić tego, co Roy. Obawiali się, że chłopak zarazi jak jakąś „chorobą” ich dziecko.
”Boże, musimy się pozbyć tego bachora – nie damy sobie z nim rady, kiedy dorośnie. Będzie go trzeba odizolować od naszego dziecka, może go komuś oddamy?” – zastanawiali się na głos. „Nic mu się nie stanie, on przecież jest do tego przyzwyczajony!”
Ich dziecko nie będzie mogło z nim przebywać – to było pewne. Roy siadał sobie wtedy na niskim daszku obok okna jego małego pokoju i patrzył w niebo. Nauczył już się dokładnie rozróżniać źródła światła na niebie i te, które najbardziej lubił oglądać, nieczęsto pokazywały swoje oblicze. Zdarzało się nieraz jednak, że chmury smogu rozwiewały się pod wpływem silnych burz, wtedy przyglądał się gwiazdom i księżycowi. Przypomniało mu się, jak gdzieś usłyszał, że gwiazdy są oknami do raju. On wiedział jednak, że nigdy tam nie trafi, bo tam trafiają tylko dobrzy ludzie a on był jedynie „dzieckiem bez przyszłości”. Słowa matki zbyt często przebijały się przez jego myśli, wkradały się w jego podświadomość i niszczyły bezlitośnie psychikę. Już nie mógł sobie wyobrazić szczęścia. Był bardzo samotny, zagubiony i każdy kolejny dzień był dla niego przykry. A cieszył się z takich rzeczy, na które normalne dziecko nie zwróciłoby uwagi. Nigdy nie bywał w towarzystwie, stronił od spotkań z rówieśnikami i w ogóle bardzo mało z kimkolwiek rozmawiał. Gdy do ich domu ktoś przychodził, opiekunowie kazali mu siedzieć w pokoju. Z czasem, ostatnie, co dla niego zrobili, to postarali się, by dostał się do pierwszej lepszej szkoły średniej – potem wyrzucili go z domu i zapomnieli o nim. Przebywanie w tej szkole było dla niego bardzo ciężkie. Nie dlatego, że był słaby w nauce, ale dlatego, że od razu został odrzucony od klasy. W tej szkole zaczął się kolejny okres jego życia. Podczas dojrzewania, gdy psychika młodego człowieka jest słaba, on musiał walczyć, by nie popaść w obłęd. Dzień w dzień był poniżany i wyśmiewany, powody były różne: brak domu i rodziny, wygląd, ubranie – to były tylko preteksty. Młodzież w jego wieku potrafi być bezlitosna. Nie pamięta, ile razy został pobity i sponiewierany. Niszczyli jego jedyne rzeczy, jakie dostał. Nikt nigdy mu nie wierzył i dlatego potem pedagodzy już z nim nie rozmawiali ani o nic ich już nie prosił. Uciekał wtedy. Jak najdalej. Musiał choć na chwilę się oddalić, zapomnieć. Patrzył wtedy nocami na piękne „niebiańskie okna”, których światło odbijało się w jego załzawionych oczach.
Pewnego dnia, wracając ze szkoły, jak zwykle obojętnie przyglądał się otoczeniu. Mijał potężne prostopadłościany, które podzielone na moduły mieszkalne stanowiły dość tani sposób na życie, obok, przy DataTermie, ktoś kłócił się z hologramem młodej osoby; przeszedł skrzyżowanie i skierował się w stronę wind poziomowych, gdy zauważył bladoszare promienie błyskające w wąskim przesmyku oddzielającym blok modułowy od szkieletu jakiegoś nowego obiektu. Wszedł w boczną uliczkę i zbliżył się do okna na parterze. Minął utylizator miejski, koło którego leżał mamroczący coś bezdomny, trzymający puszkę piwa w rękach. Chłopiec wyminął go i zajrzał przez lekko uchylone okno. Musiał stanąć na palcach, by cokolwiek zobaczyć, jednak jakieś szmaty wewnątrz zasłaniały mu widok. Rozejrzał się i po chwili podsunął sobie pod nogi starą, już przegniłą drewnianą skrzynkę. Teraz widział więcej. Za oknem znajdowało się bardzo małe pomieszczenie, które wydawało się raczej małą piwniczką niż pokojem. Mimo, iż na zewnątrz było całkiem jasno, światło dostające się do wewnątrz było bardzo skąpe, toteż widział tylko ściankę obok okna. Reszta pomieszczenia ukryta była w cieniu. Wytężył wzrok, w rogu piwniczki leżał młody mężczyzna, bardzo dobrze ubrany, jednak chłopiec nie potrafił określić, w jakim jest stanie. Roy podciągnął się na parapet i już miał zeskoczyć do pomieszczenia, gdy wyłoniła się z wnętrza postać – to był jego Cień – postać stała przy nim. Podniosła rękę trzymając w dłoni jakąś broń i zbliżyła ją do oszołomionego chłopaka. Chłopiec nie potrafił się poruszyć, nie mógł nic powiedzieć – po prostu stał. Nie usłyszał wystrzału, widział natomiast błysk. Zamknął oczy. Po chwili jednak je otworzył. Poczuł wszystkie włosy na karku, nie wiedział, czy ze strachu, czy z powodu zjonizowanego powietrza. Mężczyzna nadal stał przed nim. Po chwili, która trwała wieczność, chłopiec obrócił się i zobaczył plamę krwi na ścianie za głową bezdomnego. Nie wiedział nawet, jak bardzo się trząsł, był przerażony jak nigdy wcześniej. Wiedział jednak, że jest świadkiem czegoś, czego nie powinien widzieć. Wtedy zobaczył dokładnie twarz mężczyzny i nigdy już nie zapomniał tego widoku. A dokładnie tych oczu. Były przeraźliwie chłodne – wbiły mu się w mózg jak sztylet, przewiercając go na wylot, puste a zarazem pełne czegoś, co zrozumiał dopiero wiele lat później. Ich wyraz będzie mu się od teraz śnił przez całe życie, wzbudzając w nim zawsze taki sam strach. Obraz zaczął mu się rozmazywać, nogi zrobiły mu się jak z waty...
Wstał z ziemi, obudziły go syreny – nadal żył! Podniósł się i zaczął uciekać, nie dostrzegł nawet leżącego ciała w piwniczce – celu. Długo biegł, nie mogąc uwierzyć w to, czego był świadkiem. Przetarł twarz brudną od łez i piasku. Cień – bo tak nazwał zabójcę – nie zabił go, dlaczego? Tego nie dowiedział się już nigdy, natomiast już wiedział, kim chce być. Chciał być jak Cień. Tego dnia jego życie całkowicie się zmieniło – lub można by rzec, zaczęło się na nowo. Nie wiedział czy taki „śmieć społeczny” może być kimś takim jak Cień, ale musi spróbować! To będzie ostatnia rzecz, jakiej spróbuje...
Zaczął dorastać. Mimo, iż nadal nie wiedział, jak smakuje piwo czy usta dziewczyny, miał swój własny cel, kierunek, w którym postanowił dążyć bez względu na wszystko. Całe dnie przebywał w starym, zrujnowanym domu gdzieś na wybrzeżu. Tam spędzał dziesiątki godzin ćwicząc, tam także poznał, jak pięknym uczuciem może być złość. Bo to ona dodawała mu sił, wspierała go, gdy zaczynał wątpić, gdy brakowało mu motywacji. Z początku nie było tego wiele, deski obite szmatami, na których zdzierał sobie kostki rąk, lina zawieszona do belki starego dachu i inne rzeczy, których jednak ciągle przybywało.
Po ćwiczeniach śniadanie – jak zawsze jakieś proteiny, już przywykł do ich smaku, wolał to od tych syntetycznych gówien, których tak nie lubił. Dzisiaj musi zlikwidować kolejny cel, nic, co mogłoby sprawić, by jego dzień czymś różnił się od innych – a jednak się różnił. Był to kolejny, bardzo ważny sprawdzian – choć myśli tej nie chciał do siebie dopuszczać. Już wszystko opracował – jak zwykle zresztą – z dbałością o wszystkie, nawet najmniejsze szczegóły. Włączył swojego laptopa i włożył małą wtyczkę w slot za uchem. Nie lubił tych zabawek, jednak wiedział, że bez nich nie mógłby już być najlepszy. Choć i tak polegał w pełni tylko na swoich umiejętnościach i doświadczeniu, to takie neurowzmocnienie refleksu czy neuronowy system namierzający mógł być przydatny. Poza tym musiał dbać o interesy i prestiż. A w tym komputer bardzo mu się przydawał, dzięki komputerowi już dawno dla władz umarł i dzięki niemu tak łatwo jest mu przyjmować zadania będąc całkowicie anonimowym. Dość dobrze nauczył się robić z niego użytek samemu, spędzając setki godzin na nauce, przemieszczając się po nieograniczonych obszarach VirtualNet i samemu ucząc się przydatnych „sztuczek”. Zawsze podziwiał ludzi, którzy w tym świecie żyli, tak odmiennym i tak bliskim marzeniom. Całe życie uczył się wszystkiego sam. Wszystko, co ma, zawdzięcza sobie i jest z tego zadowolony.
Gdzieś za oknem dobiegał ciężki rytm elektronicznego techno, najprawdopodobniej pochodzący z samochodowego odtwarzacza – wsłuchał się przez chwilę...
Z czasem jedyną osobą, która nie wstydziła się z nim przebywać, stał się jego rówieśnik – Jack. Pochodzący z całkiem zamożnej rodziny rozpieszczony dzieciak różnił się od Roya tak bardzo, jak to tylko możliwe. Z dnia na dzień chłopaki spędzali ze sobą więcej czasu. Szwendali się godzinami po mieście, nieraz nawet nic nie rozmawiali; Roy lubił przyglądać się jak żyją ludzie, jak się zachowują. Przyglądał się jakby z dystansem, po prostu patrzył. I Jack przyzwyczaił się już do tego, że jeśli rozmawiali, to rozmowy te były płytkie i raczej błahe. Z czasem stali się nierozłączni, jednak teraz jest już pewne, że wtedy nie była to jeszcze przyjaźń. Jack zadając się z zamkniętym w sobie i raczej niezbyt przystojnym chłopakiem czuł się lepszy, czuł się jak ktoś, kto bierze pod swoje skrzydła słabszego...
Było tak do dnia, gdy wracając do domu, usłyszał za sobą krzyk kolegów ze szkoły. Znał ich dobrze, pastwili się nad Royem.
”Na szczęście byli jego kumplami, lubili go przecież” – pomyślał.
- Ej, coś ostatnio nas olewasz, łazisz z tym pętakiem – jak mocno zaskoczyły go te słowa – i nie zabierasz już nas do siebie na imprezki.
Nie wiedział jeszcze, o co im chodzi, ale widząc zbliżających się do niego trzech wyrośniętych „kumpli” zaczął czuć strach.
- No, co wy, muszę się trochę pouczyć – odparł. – Ale spokojnie, niedługo coś się wymyśli.
Podeszli do niego z dziwnymi uśmiechami na twarzach, poczuł od nich alkohol i zaczął bać się naprawdę.
- Dobra, co będziecie się przejmować jakimś menelem – zaczął mu drżeć głos – zmoczy się go i wszystko na ten temat, nie wiem, co mi stuknęło do głowy.
Jego słowa były niestety prawdą, jednak „koledzy” chyba mu nie uwierzyli.
- Facet, nie pieprz nam tutaj – krzyknął jeden z nich, po czym uderzył Jacka w twarz z taką siłą, że tamten upadł na ziemię. Kolejne uderzenie sprawiło, iż zrobiło mu się ciemno przed oczami. Po chwili czuł oprócz krwi także ziemię na ustach, leżał bokiem na chodniku, czuł ciepło krwi na twarzy, ból go paraliżował. Nie miał nawet siły krzyknąć, gdy tamci zaczęli go kopać. Przekręcał się na ziemi z bólu. Jednak długo jeszcze nie stracił przytomności...
Następne kilka tygodni Jack spędził w szpitalu - złamane kilka żeber, wybity bark, lekki wstrząs mózgu, połamany nos i kilkanaście siniaków sprawiło, że bardzo cierpiał. Policja uznała to za sprzeczkę kolegów i nie zawracała sobie nią głowy – mieli przecież ważniejsze sprawy niż pobity dzieciak. „Będę walczył z takim rodzajem policji” – pomyślał wtedy Jack. Mimo, iż Roy pytał kilka razy, co się stało, chłopak nie chciał mu powiedzieć. Dopiero z rozmów na korytarzach szkolnych udało mu się usłyszeć, co się stało. Był wściekły – odwiedziła go znowu złość...
Wreszcie Jack wyszedł ze szpitala, cieszył się, dlatego, że wyzdrowiał i dlatego, że usłyszał, jak chłopaki, którzy go pobili, zostali napadnięci i potwornie pokaleczeni. I choć nie powinno go to cieszyć, to nie mógł się powstrzymać od tego uczucia. Wyrostki, których rany pozostały do końca życia, nigdy nikomu nie mówiąc prawdy, wkrótce potem zmienili szkołę. A Jack, mimo, iż nie wiedział, kto to zrobił, dziękował mu w duchu. Natomiast Roy wiedział już teraz, jaki smak ma zemsta. W szkole zaś, na korytarzach, znalazł na twarzach swoich byłych prześladowców coś, co nazywało się strachem. Powoli stawał się Cieniem...
Minęły cztery lata, chłopcy zaprzyjaźnili już się na dobre, nadal razem chodzili po ulicach i uliczkach swojej małej dzielnicy, jednak mieli na to już mniej czasu. Roy musiał jakoś przeżyć, pracował w tanim barze, natomiast Jack musiał się uczyć, bo nie mógł przecież zawieść rodziców. Byli już starsi i mądrzejsi, ale nadal, kiedy tylko mogli, obijali się razem. Tak bardzo lubili swoje towarzystwo.
Gdy Jack musiał wyjechać na studia, nie mogli się nawet pożegnać, bo jego rodzice nie tolerowali Roya. Więc wyjechał. Po roku jednak rzucił studia medyczne, by zająć się czymś innym. Obydwoje teraz się uczyli – tylko innych rzeczy.
Przypomniało mu się, że miał wczoraj zadzwonić do Jacka - ale zrobi to dzisiaj. Nadal nie wierzył, że po tylu latach spotkał jedyną mu bliską osobę. Przeglądnął sprzęt, kochał to, kochał to jak nic innego na świecie. Zajmował się wszystkim, niezależnie czy były to skórzane rękawiczki, czy luneta z dalmierzem. Każda część jego ekwipunku przez te kilka godzin, po których ulegała przeważnie zniszczeniu, była bardzo ważna. Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii – nagle czujniki zaczęły szaleć. Krótka chwila by schować rozłożony sprzęt. Ktoś puka – nie powinien! Roy szybko i zgrabnie przeskoczył przez łóżko, łapiąc srebrnego Nighthuntera. Wiedział, ile ma czasu: włącza celownik laserowy z potrójnym bezbarwnym promieniem, podłącza smarta, aktywuje cyber-audio i -optykę. Widzi zarys postaci za drzwiami – około 190 cm, postury raczej większej niż przeciętna. Trzeba przyznać, że Roy nie był zaskoczony tym spotkaniem. Namierzenie celu. Zmiana opcji widoku i mamy sprzedawcę pizzy z przerabianym DesertFoxem w pudełku, cyberoptyką i dodatkowym systemem celowniczym. „ciekawe, z jakiej pizzeri go wysłali?!” – pomyślał z ironią. Namierzenie celu z poprawionymi danymi, określenie słabych punktów i... coś tu nie gra! Zmiana częstotliwości nasłuchu – Roy nagle wykonuje całkowicie niespodziewany uskok z obrotem o 180 stopni – naciska spust i cztery pociski z ogromną szybkością opuszczają bębenek i wytłumioną lufę broni, wystrzelone praktycznie na oślep bezbłędnie trafiają w cel, rozrywając ciało ofiary, które bezwładnie opada na ziemię koło okna. I tylko lekkie załamania światła pozwalają określić, jaki typ biomechanicznego pancerza maskującego ma praktycznie przezroczysta postać. Roy padając na ziemię usłyszał odgłos przeładowania broni za drzwiami. Nagły huk ciężkiego DesertFoxa rozdarł ciszę, rozszarpując część drzwi i futryny – musi mieć DPE albo API, bo nie były to zwykłe pociski. Do pomieszczenia wdarła się chmura kurzu i pyłu. Roy wyuczonym ruchem uskoczył za szafkę, namierzył cel i wystrzelił. Kolejna seria pocisków opuściła broń, by zniszczyć podskórny pancerz i nieodwracalnie uszkodzić jednostkę centralną cyborga. Sprzedawca pizzy bezwładnie osunął się na ziemię...
Mijały lata, przez które przyjaciele nic o sobie nie słyszeli. Pierwszą osobą, która straciła życie z rąk Roya, była Marta. Dla zlecenia, które dostał, musiał się z nią zaprzyjaźnić. Marta była nim zauroczona, pamięta, jak lubiła wpatrywać się w jego twarz, była dla niej taka tajemnicza i nieprzenikniona. Byli ze sobą kilka tygodni, to była jego pierwsza robota i bardzo się starał. Jednak było mu z nią bardzo dobrze, była jego pierwszą kobietą i pierwszy raz w życiu się wtedy zawahał. Powiedział sobie, że jeśli kiedyś jeszcze raz się zawaha, to będzie znak, by z tym skończyć. Marta zginęła. Według policyjnych raportów w wypadku samochodowym pod wpływem silnych środków psychowizyjnych. Bardzo szybko o niej zapomniał i zaczął ciężko pracować, by osiągnąć swój cel. Początkowo szło mu bardzo ciężko, małe zlecenia za małe pieniądze, był niedoceniany, choć wykonywał je bezbłędnie. Wreszcie jednak ktoś go zauważył. Kolejne zlecenia zrobiły z Roya jednego z najlepszych płatnych zabójców na świecie. W miejscach, w których się pojawiał, kroczyła za nim śmierć. Każdy, kto miał z nim styczność, potwornie się go bał, wszyscy jednak chcieli mieć go po swojej stronie. Szukano go w wydziałach na całym świecie, od policji po najlepsze komórki wywiadowcze. Bo praktycznie we wszystkich zakątkach świata przyjmował swoje mordercze zlecenia. Szukano go także z innych powodów, wiedząc, jak jest to niebezpieczne. Jeśli jednak ktoś się do niego dostał, to był tak głupi, by samemu podpisać na siebie akt zgonu albo tak inteligentny, by przekonać go do współpracy. Zadania wykonywał zawsze doskonale, bez najmniejszych zastrzeżeń, bezlitośnie i śmiertelnie precyzyjnie. A celem mógł być każdy, bogaty korp, żołnierz BOD, inny zabójca, któremu nie powiodło się zlecenie czy też komisarz policji– jak zresztą było tym razem – wszystko zależało od stawki i warunków, a Roy był bardzo wymagający. Za zlecenia otrzymywał tak niebywałe pieniądze, że można było się przerazić. Nikt jednak nie wątpił w to, czy dobrze zainwestował pieniądze. Był w swoim żywiole, czując tę złość. Właśnie, złość, która towarzyszyła mu przez cały ten czas, nauczył się już jej nie ulegać, ale nie wymazał jej całkowicie. Była już częścią jego życia. Był teraz Cieniem...
Rok lata temu spotkał przypadkowo Jacka. I po tylu latach znów byli razem. Znów byli przyjaciółmi i starali się spotykać, zawsze, gdy pozwalał im na to czas – a rzadko pozwalał. Jack miał już rodzinę, odpowiedzialną pracę, a Roy, cóż, Roy przecież ciężko pracował... Nigdy sobie niczego nie opowiadali, odpowiadało im tylko to, że są znowu razem. Jednak teraz już o wiele więcej ich dzieliło niż przed laty.
Musiał zmienić miejsce, przed samą robotą – później dowie się, od kogo byli i się wszystkimi zajmie. Uśmiechnął się ironicznie, spoglądając na ciała leżące na podłodze – tylko dwóch? Odebrał sprzęt od starego żołnierza, najlepszego człowieka od broni w tym mieście. Do tej roboty wybrał snajperkę, najlepsza możliwość do tego zadania – a musiał być na sto procent pewny – jak zawsze. Wybrał Steel Panthera – lubił tę broń, po wyposażeniu go w taki sprzęt jak celownik optyczny z dalmierzem laserowym, pełnym zestawem modułów opcji skanowania, system namierzania satelitarnego, przyrządami do pomiarów atmosferycznych – była niezawodna pod każdym względem.
Idąc chodnikiem zastanawiał się; był w nie najlepszym humorze, ubrany w czarny skórzany płaszcz, nawet nie zwracał uwagi na beznadziejną pogodę. Szedł teraz 43’, mógł pojechać, ale wolał się przejść. Lubił chodzić ulicami – jak kiedyś. Po drodze widział, jak policja zabiera z chodnika jakiegoś chłopaka z fluorescencyjnym tatuażem na twarzy przypominającym maskę, tamten krzyczał i coś tłumaczył. Roy dokładnie wiedział, co znaczą takie tatuaże. Tak nie lubił słabości, nienawidził ludzi słabych psychicznie. Jednak według niego większość ludzkich uczuć była słabościami, których dawno temu się wyzbył. Dotarcie na miejsce trwało kilkanaście minut. Idąc starał się nie myśleć o zadaniu. Obserwował ludzi. Na miejscu zajął pozycję do strzału. Jak zwykle, miejsce było perfekcyjnie wybrane. Bardzo długo opracowywał plan do tego zadania, było świetnie płatne, poza tym musiał sobie po raz kolejny udowodnić, że jest dobry – że urodził się zabójcą...
Rozłożył sprzęt. Stojak z magnetycznymi wspornikami, zestaw czujników i skanerów ekranujących jego pozycję, sprawdził jak z jego drogą ewakuacji – wszystko w porządku, opracowana tak, by nic nie mogło go zaskoczyć. Zresztą za pomocą rozpoznań, które wcześniej przeprowadził, przygotował się na wszystkie ewentualności. Wyciągnął telefon komórkowy i położył go obok siebie, wybrał numer. Przez chwilę przeszła mu myśl, dlaczego wtedy przy tej piwniczce nie zginął? Jest tylko jedna ewentualność: zabójca musiał przestraszyć się policji – bo przecież nie mogło być inaczej. Spojrzał na zegarek – trzydzieści sekund do ukazania się celu. Spojrzał na niebo, mocno wiało, ale niebo było bezchmurne. Widać było gwiazdy...
Przetarł twarz ręką. Jeszcze raz sprawdził ustawienie broni; skorygował namiary i zastygł. Myśli przestały napływać mu do głowy, przestał czuć powiewy wiatru, które na tej wysokości były dosyć mocne. Pozostał tylko cel, który właśnie podjechał pod jeden z największych komisariatów policji w mieście. Chwila, w której serce bije mu wolniej, jego ciało nawet nie drgnie. Delikatnie dotknął spustu Pantery, aktywując tym samym celownik i resztę przyrządów mających większą szansę namierzenia. Wyłoniła się sylwetka celu, dość wysoki brunet, pokaźnej postury – przycisnął „OK” na telefonie. Postać wychodząc z samochodu przystanęła i sięgnęła do kieszeni. Spojrzawszy na wyciągnięty telefon, przybliżyła go do ucha. Roy namierzył cel, dokonał koordynaty i jeszcze przez setną sekundy zawahał się po raz drugi w życiu. Setki myśli przelatywały mu w głowie. Do chwili, gdy usłyszał głos Jacka w telefonie – „komisarz Jack West, słucham” – zabójca nacisnął spust...
Seth. |
komentarz[2] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|