Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
PRACA JAK KAŻDA INNA
(większość z was może znaleźć dużo nawiązań do książek Terry’ego Pratchetta np. opisy kosy, czy nawet samego Śmierci, jednak mówię: TO NIE MIAŁ BYĆ PLAGIAT)
Tamtego dnia leżałem na łożu śmierci. Dziwnie to brzmi, bo przecież Śmierć nie ma łóżka. Wiem coś o tym, bo... a zresztą zaraz się dowiecie. Więc leżałem na swoim łóżku i czekałem na Śmierć. Nie śmierć, tylko Śmierć. Tego faceta w czarnej szacie i z wielką kosą. Wiedziałem, że ktoś taki musiał istnieć, bo wydawało mi się mało prawdopodobne, aby dusza samodzielnie wydostawała się z twardej powłoki, jaką jest ludzkie ciało. O godzinie po zachodzie słońca okazało się, że miałem rację. Zobaczyłem Go w progu pokoju. Szata utkana z nicości absolutnej powiewała delikatnie, muskana przez zawirowania czasu i rzeczywistości. Ostra jak światło kosa pojawiła się razem z nim. Chwycił ją w swoje kościane dłonie i podszedł do mnie. Zamknąłem oczy czekając na ostateczne cięcie. Minęło dobre pięć minut, a nic się nie wydarzyło. Powoli otworzyłem oczy. Zobaczyłem, jak Śmierć klęczy przed moim łóżkiem i trzyma kosę w wyciągniętych w moją stronę dłoniach. Spojrzał na mnie swoimi pustymi oczodołami i przysunął się. Dotknąłem kosy. Była zimna w dotyku i prawie czułem istnienie wszystkich uśmierconych przez nią osób. Śmierć odsunął się. Kosa została w moich rękach. Nagle poczułem napływ wielkiej siły życiowej. Jednocześnie czułem, że już nie należę do świata śmiertelników. Uniosłem się kilka centymetrów nad podłogą... Moja skóra, mięśnie i nerwy w jednej chwili wyparowały. Pozostał mi sam szkielet. Opadłem na ziemię. Rozejrzałem się wkoło. Widziałem doskonale mimo braku oczu. Przed sobą, na ziemi, ujrzałem kupkę popiołu przykrytą czarnym płaszczem. Podniosłem go, a popiół zsypałem do małego wazonu. Przykryłem go jak urnę i schowałem pod jedną z obluzowanych desek w podłodze. Włożyłem płaszcz. Przylgnął do mojego „ciała” jak nowa skóra. Gdy na głowę zarzuciłem kaptur usłyszałem cichy głos, który zdawał się mówić – POWODZENIA! Moją czaszkę wypełniły nowe wspomnienia i myśli. Od razu wiedziałem, kim się stałem i co mam robić. Jestem teraz Śmiercią, więc trzeba zająć się robotą.
Wyszedłem na dwór. Przyłożyłem palce do ust i gwizdnąłem. Natychmiast pojawił się przy mnie biały jak śnieg rumak. Na jego posrebrzanej uździe wyszyte było czarną nicią jego imię: ANATHEM. Wskoczyłem na siodło i pognaliśmy do domu.
Po pięciu sekundach zatrzymaliśmy się przed pałacem zbudowanym z czarnego marmuru. Odprowadziłem konia do stajni. Wszedłem do wielkiego hallu, a potem po schodach w górę. Na piętrze wszedłem do niewielkiego pomieszczenia. Tak, było niewielkie, ale mieściło w sobie klepsydry żywotów wszystkich ludzi na świecie. Klepsydry te same segregowały się, tak więc przy wejściu stały te z najmniejszą ilością piasku, a czasomierze osób najmłodszych stały w najdalszym kącie pokoju. Chwyciłem pięć najbliższych i zszedłem na dół. Po drodze odczytywałem imiona, nazwiska i adresy osób, które musiałem odwiedzić. Poszedłem po Anathema i pojechałem wypełnić pierwsze zadanie w mojej nowej pracy.
Konia zostawiłem za dworze. Przeszedłem przez ścianę rozpadającej się chałupy i rozejrzałem się. Płomienie buchały z każdego zakamarka starego domu. W najbardziej oddalonym od drzwi kącie siedział skulony mężczyzna. Wiedziałem, że ogień nadaje powietrzu specjalne właściwości, tak więc człowiek ów mnie widział.
- Czy to już koniec? – spytał. Pokiwałem głową. Mężczyzna zamknął oczy, a ja przeciąłem go moją kosą. Nie pozostawiło to żadnego śladu, ale po chwili z martwego ciała uniosła się błękitna poświata.
- BŁĘKITNE DO NIEBA, KARMINOWE DO PIEKŁA – usłyszałem w czaszce. Chwyciłem duszę w dłonie i schowałem ją do małej sakiewki z napisem „w górę”. Wyszedłem z budynku i wsiadłem na Anathema. Powietrze śmignęło wokół nas...
Zatrzymaliśmy się przed wielkim pałacem. Wszedłem przez otwartą bramę na wielki dziedziniec i skierowałem się w stronę okna sali tronowej. Przeszedłem przez szybę. Na wielkim, pozłacanym tronie siedział mężczyzna w złotej koronie. Na jego ramionach zarzucony był czerwony płaszcz. Była to godzina, w której król wysłuchiwał próśb i błagań plebsu. Nagle jedna z kobiet, stojąca najbliżej ukoronowanego, wyciągnęła zza poły płaszcza niewielki nóż.
- Nie będziesz więcej nas gnębił – powiedziała do króla. W tej chwili stałem już za jego plecami.
- WŁADCOM PRZYSŁUGUJE MIECZ – usłyszałem i natychmiast w moich „dłoniach” zmaterializował się miecz, utkany jakby z samej ostrości. Kobieta rzuciła się na króla i wbiła mu nóż w serce. Mój miecz przejechał po jego gardle. Z ciała wyleciała czerwonawa duszyczka. Pochwyciłem ją i włożyłem do woreczka – „na dół”. Wróciłem do Anathema i pojechaliśmy dalej.
Stanąłem przed starą farmą. Ze środka dobiegał płacz dzieci. Wszedłem do środka. Na starym łóżku leżała kobieta. Obok klęczało pięcioro dzieci. Wszystkie miały około dziesięciu lat.
- Mamusiu, bądź zdrowa! Mamusiu, nie umieraj! Co my bez ciebie zrobimy? – wiedziały, że nic nie zmienią, lecz mimo to płakały i modliły się. Nagle kobieta popatrzyła w moją stronę.
- Dzieci, to już koniec. Ale nie martwcie się. Zawsze będę z wami. Zawszę będę nad wami czuwać – zamknęła oczy dokładnie w tym samym momencie, w którym zadałem cios. Duszyczka koloru błękitnego powędrowała do woreczka.
*
Wielu ludzi twierdzi, że mnie widziało. Że patrzyło w oczy Śmierci. To tylko takie powiedzenie. Wszyscy ci, którzy mogliby tak powiedzieć i nie skłamać, nie żyją. To chyba logiczne.
Wielu też twierdzi, że Śmierć jest niesprawiedliwa, że gdyby nie było Śmierci, to ludzie byliby szczęśliwsi.
NIE MA SPRAWIEDLIWOŚCI. JESTEM TYLKO JA...
Avril. |
komentarz[9] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Praca jak każda inna" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|