Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
TWIERDZA W MROKU
Zatrzymał się przy małym źródełku, aby ugasić pragnienie. Pogodny i bezchmurny dzień sprzyjał pieszej wędrówce. Delikatny wiatr rozwiewał jego długie do ramion kasztanowe włosy i unosił pstrokaty płaszcz.. Kawałek dalej, między górskimi szczytami, widać już było zarys twierdzy, w której zamierzał zatrzymać się na noc. Bliskość celu wprowadziła go we wspaniały nastrój. Zaczął wesoło nucić jedną ze swych ulubionych pieśni, nie bacząc na niebezpieczeństwo złapania chrypki. Poprawił mocno znoszony kapelusz z niegdyś barwnym piórem. Nie zdecydował się na wyjęcie lutni; cel jego podróży nie był znowu aż tak blisko. Zresztą wspinaczka była miejscami na tyle trudna, że potrzebował pomocy obu rąk. Nie mógł sobie pozwolić na ryzyko zniszczenia instrumentu w razie upadku.
Idąc podziwiał otaczającą go przyrodę. Górskie widoki zawsze stanowiły dla niego źródło inspiracji. Nie wszystkim podobały się jego pieśni, on jednak nie dbał o to. Układał je prosto ze swego serca, nie pod dobrze płacącą publikę. Może właśnie dlatego jego sakiewka wciąż świeciła pustkami. Wciąż szedł naprzód, a echo niosło daleko śpiewaną przez niego melodię.
W końcu był w stanie dostrzec dokładnie kontury twierdzy. Cztery wieże stały w narożnikach czworoboku wybudowanego z szarego kamienia. Całość sprawiała raczej ponure wrażenie. Był coraz bliżej. Nagle zauważył jakieś poruszenie na murze budowli. Wysoka kobieca postać patrzyła w jego stronę. Skłonił się dwornie w jej kierunku. Po chwili nieznajoma zniknęła mu z oczu. Zamyślony poszedł dalej, a jego pieśń stała się mniej radosna, by w końcu umilknąć.
Dotarł do bramy. Ponieważ była zamknięta, zakołatał do małej bocznej furtki. Długo czekał, ale nikt mu nie otworzył ani nie odpowiedział. Uderzyła go cisza. Zdziwił się, nikt bowiem nie odmawiał gościny bardowi, a przecież jego nadejście nie zostało niezauważone. Zakołatał ponownie, w końcu zdecydował się pchnąć drzwi. Ustąpiły pod naporem. Niepewnie wkroczył do środka i przymknął za sobą furtkę.
Otoczył go mrok, odległa pochodnia dawała niewiele światła. Skierował się w jej stronę. Ponieważ dalszy korytarz również był ciemny, zdecydował się zabrać płonącą żagiew z sobą. Rozejrzał się dookoła. Ściany były ozdobione barwnymi tkaninami przedstawiającymi różne sceny. Poeta poczuł szacunek dla mistrza, który wykonał te dzieła; widoki oddawały całe piękno natury, a każda z przedstawionych postaci wyglądała jak żywa. Znał wiele z przedstawionych motywów: rozpoznał królewskie uczty, krwawe bitwy, świąteczne zabawy, potężne smoki, legendarne skarby...
Rozmyślania przerwał mu złowrogi, niezrozumiały szept rozchodzący się po budowli. Poeta uświadomił sobie, że to pierwszy odgłos, jaki usłyszał, od kiedy przekroczył próg twierdzy. Pełen złych przeczuć pobiegł przed siebie, prosto w plątaninę korytarzy. Uświadomił sobie powód panującej na zamku ciemności: wszystkie okna były szczelnie zasłonięte, jak gdyby mieszkańcy bali się najmniejszego promienia słońca. Nieliczne pochodnie dawały niewiele blasku.
Nagle spostrzegł, że drugi raz mija tkaninę przedstawiającą młodą jasnowłosą kobietę o bladej skórze, siedzącą przy krosnach. Tym razem zauważył jeszcze jeden szczegół. Tkaczka spoglądała w lustro, które ukazywało zamkową komnatę, natomiast nie odbijało patrzącej. Zrozumiał, że się zgubił. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
Za sobą ponownie usłyszał szepczący głos, tym razem głośniejszy i wyraźniejszy.
- Przekleństwo - tak brzmiało jedyne słowo, które zrozumiał. Zebrał resztki odwagi i znów ruszył przed siebie. Złowrogi szept szedł za nim krok w krok, wyraźnie drwiąc z jego obecności.
Zdecydował się skręcić w pierwsze otwarte drzwi. Znalazł się w komnacie oświetlonej wieloma świecami. Poczuł się bezpieczniej, mimo szczelnie zasłoniętych okien. Pośrodku komnaty stały krosna z na wpół utkaną tkaniną. Na ziemi leżało w nieładzie wiele motków kolorowych nici. Spojrzenie barda zatrzymało się na dużym kryształowym lustrze wiszącym na ścianie. Było naznaczone dużą poprzeczną rysą, ale odbijało wiernie jego twarz. Pchnięty przeczuciem spojrzał ponownie na niedokończone dzieło tkaczki. Barwna tkanina przedstawiała jego postać idącą ciemnym korytarzem, który dopiero co opuścił. Zdezorientowany stał nad krosnami, nie wiedząc, co o tym myśleć.
Nagle usłyszał jakieś poruszenie w sąsiedniej komnacie. Tajemniczy szept zdawał się dochodzić właśnie stamtąd. Wahał się tylko przez chwilę, ciekawość zwyciężyła w nim niepewność. Ocenił krytycznie przydatność swojej prawie już wypalonej pochodni do ewentualnej obrony. Zdecydował się wyciągnąć jeszcze sztylet, choć wiedział, że nie skrzywdziłby nim nawet muchy. Uzbrojony w resztki odwagi skierował się w stronę źródła dźwięku.
Zaatakował drzwi potężnym kopniakiem. Okazało się to błędem, były one tylko przymknięte. Z największym trudem upadający poeta chwycił pochodnię, nim ogień doszedł do brzegu dywanu. Gdy powstrzymywał niebezpieczeństwo pożaru, sztylet wypadł poza zasięg jego ręki. Leżąc skulony na ziemi oczekiwał ciosu, który jednak nie nastąpił. Zamiast niego usłyszał szepczący głos, tym razem wyraźnie.
- O ty, która przywłaszczyłaś sobie moje zwierciadło! Me przekleństwo dosięgnie cię, gdy tylko spojrzysz poza mury tej twierdzy. Przeklęta...
Bard podniósł się z ziemi i rozejrzał za tajemniczym mówcą. Komnatę, w której się znalazł, rozświetlały czerwone jak krew promienie zachodzącego słońca. Wpadały one przez szeroko otwartą okiennicę ze zdartą zasłoną. Na ziemi leżała bladoskóra kobieta, wciąż trzymająca w zaciśniętej dłoni fragment kotary. W jej długich, jasnych włosach przebłyskiwały srebrne pasma. Oprócz niej nikogo w komnacie nie było.
Poeta podszedł do leżącej i uklęknął przy niej.
- Pani - żadne inne słowo nie przeszło mu przez gardło. Ujął jej lodowato zimną rękę w swoją dłoń. Powoli zaczynał rozumieć.
Powieki kobiety powoli uniosły się ukazując szare oczy. Popłynęły z nich łzy.
- Jestem Sharon, choć od lat nikt nie wypowiedział mojego imienia. - Zaczęła mówić powoli, jakby z trudem. -Witaj w mym zamku, nieznajomy o pięknym głosie.
- Zwą mnie Dancelan. Nie jestem całkiem obcy, pani. Przedstawiłaś mnie na swej ostatniej tkaninie. I widziałaś mnie, gdy zbliżałem się do twojej posiadłości.
- Zatem Dancelanie - ciężkie westchnienie wydobyło się z jej piersi – proszę, zaśpiewaj tylko dla mnie te samą wesołą pieśń, którą nuciłeś idąc w tą stronę. Uwierz mi, że w życiu nie słyszałam nic piękniejszego.
- Pani, czy jesteś tu bezpieczna? Cóż znaczy ten szept rozlegający się po kątach?
- Nie przejmuj się nim, mój Dancelanie. To tylko prastara klątwa rzucona przez moją starszą, nieżyjącą już siostrę. Zawsze zazdrościła mi ukazującego prawdę zwierciadła. Nie musisz się obawiać, przekleństwo już się wypełniło. Proszę, zaśpiewaj, a później wszystko, co tu widzisz należy do ciebie... - głos Sharon brzmiał coraz ciszej, a jej powieki powoli się zamknęły.
Bard nie dał się prosić dłużej. Wyciągnął swą podniszczoną lutnię i zaczął grać najpiękniej jak tylko potrafił. Tylko jego głos brzmiał bardziej drżąco, niż chciał, gdy próbował zaśpiewać swą wesołą melodię. Słońce ustąpiło miejsca księżycowi i gwiazdom, a on wciąż śpiewał. Odłożył lutnię na bok i ujął rękę leżącej. Nie przerwał, choć wyczuł zimno i sztywność jej dłoni. Żaden złowrogi szept nie ośmielił się przerwać jego występu. Jedynie brzęk stłuczonego lustra zabrzmiał przez krótką chwilę razem z jego głosem.
Ashnod. |
komentarz[4] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Twierdza w mroku" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|