Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Laurevandrel cz.2
-V-
Gromki smiech dalo, się uslyszec z chaty krasnoluda.jeszcze przed nia czyc było w powietrzu unoszaca się won spirytusu .
- Mowie jej wiec oddaj a ona nie! Na to wpakowalismy się do doku...wszyscy!!!
kolejny raz grupa krasnoludow w ktorej przodowal teraz Urlich rozesmiala się glosno i uslyszec się dalo tluczone szklo.
Urlich wyprostowal się i uniosl kufel z trunkiem, wzial gleboki oddech i zachlysnal się alkoholem który mu podano. Jego orli nos był teraz czerwony a czolo popekalo od napecznialych zyl...bladoniebieskie oczy były przekrwione i przezroczyste krople lepkiego potu splynely po opuchnietej szyi.
Krasnoludzcy towarzysze siedzieli wpatrzeni w niego a on dalej z tym samym ironicznym usmiechem na twarzy opowiadal.
- No to jak tam weszlismy nie, to ona nas zamknela. Kurwa no to trzeba było dolem. Tylko jak jak tam do dna jeszcze pare stop a mitrill musial być nasz!
- A topory ciezkie to zle z nimi plywac!-dodal jeden z zapijaczonych krasnoludow. A towarzysze mu wtorowali.
- Od poczatku wiedzialem ze ta mala suka nie da-kontynuowal Urlich a jego glos stawal się coraz bardziej zachrypniety-no i zatopila barke z tymi swoimi studentami...oni plywac umieli ale nasze topory...wiecie bracia! Ja taki sam krasnolud co wy wiec topora zostawic nie moglem! No to dawaj spowrotem na gore!Ale oni ciagle od dolu!
Tym razem już nie wiadomo było czy pijani krasnoludzcy kowale smieja się z Urlicha czy z jego opowiesci o elfach skaczacych do wody. Jeden tylko z powaga patrzal na czlowieka który nazywal się jego bratem-Morgus.
Przed oczyma nadal miał widok blyszczacego mitrillu =, a i plan wyzwolenia Kharakow wydawal mu się calkiem możliwy do zrealizowania. Gdyby tak wykuc z tego bron...wystarczyloby dla calej wioski...Urlich slusznie nawolywal aby zebrac braci z Gor Kranca...żaden chaotyk nie będzie się panoszyl w ich kopalniach...Morgus uniosl butle w gore
- Zdrowie bracie!-krzyknal i pociagnal poteznego lyka a zaraz po tym podzielono się fajkowym zielem
Powietrze było już ciezkie i suche nim Urlich skonczyl opowiadac. Kompani rozeszli się do kuzni, kilku lezalo pod stolem i w tej ciszy dalo się jedynie uslyszec ich unoszace się w gore i opadajace w dol spasione sadla.
Przy stole pozostali już tylko Morgus i Urlich. Teraz mieli czas na opracowanie planu jak wyzwolic Kharaki...samemu Urlichowi zalezalo tylko na tym aby jego ”BRACIA”jak sam nazywal krasnoludow odzyskali to co im się należy...w tym jednym zgadzal się z Lotarem. Chaos należy tepic! A jest tego coraz wiecej.
Znal plany Lotara...wiedzial co szykuje. Sam jednak najpierw chcial zebrac swoje wlasne wojsko. Dopiero potem natrze na horde chaosu....z bracmi...
Urlich wiedzial ze szykuje się cos wiekszego...no bo po co Lotar tak by się spieszyl, po co tyle gadal o zwojach i magii, no i ta elfka...oboje wiedzieli o kamieniu o którym on nie miał pojecia a który im obu jest potrzebny.
Sam nie rozumial do konca co się dzieje...znalazl jednak w ich planie cos dla siebie...mozliwosc zbratania się ze swoimi...a skoro jeszcze chodzi o kopalnie...
-VI-
- Jeszcze tylko jeden dzien Lotar...pozwol mi wrocic po ten zwoj...przywioze go!-David zacisnal piesci i przyciagnal Lotara do siebie-tylko jeden dzien...znajde go...wiesz ze bez niego nie damy rady!
- Bez ciebie tez! Jak nie wrocisz Theodorus mnie zabije a potem odnajdzie ciebie i zrobi to samo!-smialym ruchem reki odepchnal Davida od siebie i podszedl do konia. Brak zwoju to rzeczywiscie problem ale tak potezny mag jak Theodorus powinien sobie poradzic...Ashke...zaklal pod nosem...
- Czekam na ciebie do switu. Jak nie wrocisz ...
- To pojedziesz do wioski. Dostarcze zwoj na czas przyjacielu...
Nie czekajac na odpowiedz dosiadl konia. Oddaje ci ksiege...pilnuj jej...
Lowca zdarzyl tylko uniesc dlon...Ashke!
-VII-
Caly dzien konno...no coz podroz dala się we znaki elfce. Nie czekala na postoj, nie chciala narzekac
- Przeszkadzam...- zamroczala pod nosem i popedzila konia. Pieciu konnych wrocilo. Jednym gestem Jawariel zatrzymal komando...tak się nazywali...komando bystrookich...
- Nie robimy postoju...zajazd niedaleko...ruszajmy!
Laurevandrel trzymala się z tylu. Patrzyla tylko na szarzujacy przed nia pochod lucznikow. Czarne konie i luki refleksyjne staly się charakterystyczne dla nich. Nadal nie wiedziala kim sa...dlaczego wlasciwie z nimi pojechala...?
- Chcesz odpoczac? - krzyknal za nia ostatni jezdziec w pochodzie.
|Podjechal blizej – Khahid - teraz widziala go wyraznie. Nie miał tego wladczego tonu. Niewielki miecz przypiety był przy koniu...widac nie często z niego korzystal na jego plecach natomiast majestatycznie wisial luk i kolczan. Nie wyroznial się sposrod calej reszty...jednak było w nim cos...innego...cos odmiennego. On również dowodzil mniejsza bo piecioosobowa grupa, był zatem kapitanem. El zatrzymala konia a zaraz przy niej zatrzymal się Khahid.
- Nie ale jest cos innego...
- No proszę, kolejne rzadania- w jego glosie dalo się wyczuc drwine.
- Sam spytales czy chce!
- Czy chcesz odpoczac a nie czy masz jakies rzadania!-elf szarpnal uzde konia aby go uspokoic chociaz sam nie skrywal irytacji. -czego?
Pomiedzy nimi zapadlo milczenie...
Jeszcze przed zmierzchem dotarli do zajazdu. Przed nim stal tylko jeden powoz tak wiec gosci wielu nie będzie. El zsiadla z konia i odpiela go...
- Puszczasz go wolno?
Elfka uniosla wzrok i spojrzala na stojacego przed nia Javariela.
- Tak...zawsze go puszczam...
- Malo rozsadne...
Nie odezwala się. Dlaczego niby mialaby tlumaczyc jakiemus elfowi dlaczego puscila konia...Usmiechnela się lekko i skierowala się w strone karczmy.
Nie...nie bylaby soba gdyby pozostawila to bez komentarza...zatrzymal się przed drzwiami i spojrzala na dowodce komanda.
- Sprobuj go dosiasc...
Karczma rzeczywiscie była pusta, nie liczac kilku krasnoludow i jednego tajemniczego osobnika pod schodami który nawet nie uniosl wzroku gdy weszli. Komando trzydziestu elfow musialo zwrocic jego uwage, dlaczego wiec nawet nie spojrzal...?
Nie szukala stolika...nie chciala nawet siedziac przy swoich. Podeszla do szynkwasu i zawolala na karczmarza.
Niski gruby mezczyzna podszedl do niej ocierajac rece w tlusty bialy fartuch. Postawil przed soba dwa kufle i spojrzal na nia.
- Elfickie...jak jest...-nie interesowala się jego osoba...bardziej intrygujaca postacia była dla niej tajemnicza osoba siedzaca pod schodami.
Kilku krasnoludow ucichlo gdy tylko wszyscy weszli do srodka. Niepewnosc jaka pojawila się na ich zarosnietych twarzach kazala im się usunac. Wszyscy usiedli przy jednym stoliku. Ta sama niepewnosc zapewne kazala im milczec.
Zdziwiona jeszcze bardziej tym widowiskiem niż wszystkimi poprzednimi nie potrafila oderwac od nich oczu. Obawiala się tego co może się wydarzyc...wiedziala ze elfy z komanda nie sa przyjaznie nastawione do innych ras...poza tym to krasnoludy wlasnie dowodzily tym którzy zabili niewinne elfy...
Tak mowil Jawariel...szukaja zemsty...dlaczego nie mieliby się zemscic na tych tutaj.
Bezbronna trupa tancerzy która wyruszyla z lasu, bez broni, bez niczego. Nawet ona nie odpuscilaby zemsty za tak haniebny czyn. Nie o nich jednak chodzi Javarielowi...lecz o czlowieka który dowodzil krasnoludom. Nie wiedziala jaki mogliby mieć w tym cel...zarówno czlowiekl jak i krasnoludy...chaos?
Rozmyslania przerwala jej won wina które stalo już przed nia.
-VIII-
El siedziala w milczeniu i wpatrywala się w pelna jeszcze butelke. Nie przeszkadzal jej gwar, w ciszy jaka sobie stworzyla kontemplowala oblicze trunku którym wlasnie się raczyla. Scisnela mocniej w dloni glejt i wlozyla do kieszeni. Zastanawiala sie nadal kim sa jej nowi kompani. Nie pytala ich wiecej, nie odpowiedzieliby, probowala przeciez. Jednak ten symbol...nie widziala go wczesniej a jednak ma obawy ze nie oznacza nic dobrego.
Nie tylko dlatego ze jest znakiem Boga chaosu jak przypuszczala, po prostu czula zblizajace się klopoty a co gorsza nie przerazalo jej to, wrecz przeciwnie, bawilo.
Jawariel powiedzial ze jada po czlowieka odpowiedzialnego za smierc niewinnych elfow. Nie dawala jej jednak spokoju mysl ze przeciez do aresztowania jednej osoby nie potrzeba tzrydziestoosobowego oddzialu i to calkiem dobrze uzbrojonego. Wspominal coprawda ze jest wielkim magiem ale az tak wielkim ze potrzeba na niego calego komanda? Zwlaszcza ze chcieli go zabrac tylko na przesluchanie. Potrzebowali jej pieniedzy na ten wyjazd, na konie i bron, na posilki i noclegi...ale przeciez tyle ile od niej wzieli ledwo wystarczyloby na pare lukow. No i dlaczego Jawariel bezkompromisowo zgodzil się na jej podroz z nimi. Dlaczego ktos mialby krzywdzic niewinne elfy? Tyle sprzecznosci i zadnej odpowiedzi, a przeciez jej towarzystwo-zakladajac oczywiście ze podroz ma zupelnie inny cel niż ten który przedstawil jej Jawariel-moglo być dla nich czyms ryzykownym.
Ryzykownym bo gdyby nie starali się czegos ukryc...to by nie ukrywali tylko powiedzieli prawde. Tajemniczosc tego komanda budzila w niej dziwne podniecenie. Wszyscy nosza ten sam medalion, może to ich znak a nie symbol Boga. Może niepotrzebnie osadza ich o chaotyczna nature. Żeby zechciali cokolwiek powiedziec. Dyskretnie przysluchiwala się kazdemu z nich probujac zdobyc jakiekolwiek informacje, jakiekolwiek wskazowki i jedyne co udalo jej się uslyszec to pare imion których już teraz nawet nie potrafila powtórzyć. Nie wiedziala nawet czyje to imiona, krasnoludzkie czy może ludzkie.
- Hej krasnoludzie! Wstan jak do mnie mowisz! Nie lubie rozmawiac z niczym na co musze patrzec z gory!-smukly elf stanal przy jednym z krasnoludow i splunal mu pod nogi.
- Tak to robicie psie?-krzyknal znowu. Surowosc jego charakteru wypisana miał na twarzy. Pochylil się nad siedzacym przed nim krasnoludem, ten skolei glaskal spokojnie swój topor.
- To nie miejsce dla takich jak wy psy! Do roboty was zaciagnac konie pociagowe! Imperium nie wasze! W kopalniach się chowajcie wypierdki!
Lotar uniosl glowe i spojrzal na tego który osmielil się wprowadzac nowe zasady w imperium.
Wysoki, dobrze zbudowany lucznik podniosl kufel z piwem i rzucil w kierunku drzwi.
Nie widac było po nim najmniejszych obaw przed reakcja krasnoluda,
Krasnolud poprawil zaledwie topor i skinal dlonia na karczmarza. To lepsze niż walka.
Jedynie czlowiek siedzacy pod schodami nie pozostal obojetny na uwagi elfa
Kim jestes ze uzurpujesz sobie prawo do stanowienia zasad panujacych w imperium?
Cisza zapadla w karczmie. Nawet pochlonieta swoimi myslami elfka odstawila na bok wino i spojrzala na szalenca który odwoluje się do imperialnego prawa. Na tyle na ile zdarzyla poznac komando pojela, ze dla nich prawo nie istnieje. Najdziwniejszy jednak wydal jej się fakt, ze szalencem tym okazal się Lotar. Nie tylko nie spodziewala się go tutaj spotkac bo przeciez spiesznie gdzies podazal, ale nigdy nie posadzilaby go o tak samobojcza wrecz reakcje a o jego znajomosci prawa już wogole nie miala pojecia.
- Odluz topor krasnoludzie. Nie strzep ostrza na tego który nie jest wart nawet wysilku jaki trzeba w to wlozyc...tutaj jest imperium elfie. A jego granice jeszcze daleko się ciagna wiec zastosuj się do praw jakie tutaj panuja skoro chcesz w tych granicach przebywac.
El zaskoczona spojrzala na Lotara. Nie wiedziala ze jest obronca praw krasnoludow którym zreszta sama chetnie naplulaby pod nogi. Z podziwem choc ukrytym spogladala również na krasnoluda.
Gwar calkowicie ucichl.
- Lotar, glupcze...-wyrzucila z siebie byle tylko powstrzymac wszystkich przed tym czego się tak bala.
- O proszę...-teraz oboje na siebie spogladali i wiedzieli ze mniej wiecej wlasnie w tym momencie ich sojusz się zakonczyl – Już raz walczylismy przeciwko sobie El. Chcesz znowu?
- Lotar...-już sama nie była pewna czego chce. Może najlepiej pozostawic tego glupca samego z jego nowo powstalym konfliktem...niech się doszukuje szaleniec znamion chaosu i niech walczy sam o prawo. Ale czy bylaby soba gdyby nie dala się zlapac w ta pulapke? – Lotar...tutaj nie ma twojego imperialnego prawa, rozejrzyj się.
- No proszę, nasz nowy towarzysz wie co mowi!- krzyknal ten sam który wczesniej swoim zachowaniem sprawial wrazenie kogos kto absolutnie nie ma pojecia o czym sam przed chwila gadal.
- Zamknij się Faril! - kolejna prowokacja udana. Osunela się z krzesla i podeszla blizej.
- Oj, nieladnie... jak ci tam? Laurevandrel. Nie zabije cie tylko dlatego ze jestes elfem.
- Ty z nimi El?- teraz i Lotar nie ukryl pogardy jaka wlasnie obdarzyl jej osobe.
- Z nimi?!- zaprotestowal Faril. Niemalże w tym samym momencie ujal w dloni luk i naciagnal cienciwe tak mocno ze zaskrzypiala. Rozstawil szeroko nogi i wymierzyl
- Posluchaj glupi czlowieku, może twoje prawo obowiazuje ale nie dzisiaj i nie tutaj, jasne? Dzisiaj ja je ustanowie a ty do niego się zastosujesz jeśli chcesz przezyc.
Nikt nie staral się protestowac. Nawet krasnoludy postanowily wyjsc. Po raz pierwszy elfka pomyslala ze sa madrzejsze niż tych dwoch którzy wlasnie się kloca. Zastanawiala się tylko dlaczego Jawariel nadal pozostaje bez reakcji, zalezy mu przeciez na dyskrecji jego dzialan, na tym żeby nie zostawiac za soba sladow tymczasem on nic nie robi a ta historia nie szybko pojdzie w zapomnienie. Nie wiedziala nadal po ktorej stronie stanac. Po stronie Lotara w którego Faril wlasnie mierzyl czy po stronie Farila który jak nie trafi będzie miał miecz pod gardlem.
- Odsun się El, nie widzisz ze sa chaotykami?
Teraz to ona glosno się zasmiala posylajac mu jednoczesnie ironiczny usmiech.
- Lotar ty wszedzie widzisz chaos...litosci! Jeszcze ci nie przeszlo? Dajcie spokoj, rozejdzcie się każdy w swoja strone!
- Ma racje glupia, odsun się jeśli nie chcesz aby strzala znalazla się w twojej piersi!- elf zniecierpliwiony napial mocniej luk i wymierzyl jeszcze raz.
- Odloz to Faril, to nie zabawka, nie strzelisz...-dopiero teraz zdala sobie sprawe z tego co wlasnie zrobila. Widziala wyraznie furie rodzaca się w jego pustych oczach.
- Tak myslisz?-nie spuszczajac wzroku tym razem z elfki wypuscil strzale. Glosnym swistem przeleciala przez sale skierowana w miejsce gdzie stal Lotar.
Nie zdarzyla go powstrzymac, ale ma swój honor, nie mogla przeciez pozwolic aby zginal przez nia ten glupiec. Ruszyla biegiem przed siebie byle tylko zdarzyc zaslonic lowce. Poczula grot rozrywajacy jej cialo.
W nastepnej chwili lezala już spokojnie na ziemi probujac zlapac powietrze i powstrzymujac bol w piersiach.
-IX-
- Dosyc ofiar na dzisiaj Faril! Na zewnatrz jak chcesz dokonczyc!- tym razem to Jawariel przejal inicjatywe – Niech ktos jej pomoze!- gwaltownie odsunął stolik i podszedl do najemnika. Nie oszczedzajac sily udarzyl go – porozmawiamy pozniej a teraz stancie do walki jak rowny z rownym zamiast zaslaniac się cialami innych...
Lotar uniosl msciwy wzrok na lucznika...
Ja przyjmuje wyzwanie...
Przed karczma zebralo się grono wojownikow tworzac okrag po srodku którego staly naprzeciw siebie dwie postacie. Rozmokla ziemia zamienila się w bloto w którym ciezko było utrzymac rownowage a nieustajacy desz niepozwalal obu na dojrzenie przeciwnika.
Stali w milczeniu oczekujac pierwszych ciosow.
Faril prowokowal nadal kpiacym usmiechem, Lotar prowokowal spokojem. Nie mieli broni.
Elf zaatakowal pierwszy, szybkim ruchem ramienia dosiegnal twarzy Lotara wymierzajac cios na tyle silny, ze ten upadl. Slizga ziemia nie pozwolila mu na szybka reakcje, nim zlapal rownowage poczol już silne kopniecie w brzuch. Tym razem jednak postanowil wykorzystac to co przed chwila pomoglo mu upasc. Jednym szarpnieciem pociagnal noge przeciwnika i oddal cios, ten sam który on wczesniej wymierzyl mu jako pierwszy. Nie pozostawiajac wiele czasu najemnikowi szarpiacemu się w szalenczej furii przecisnal kolanem jego krtan i kolejny raz uderzyl w twarz. Z ust elfa polala się krew. Zebral w sobie reszte sil aby zrzucic z siebie siedzacego na nim czlowieka. Prawem ramieniem odchylil jego glowe lewym zadal kolejny cios tym razem pod zebra. Opadajac Lotar zdarzyl jedynie przytrzymac jego reke i wychylic bark do przodu tak aby upadek nie był bolesny. Staneli znow naprzeciwko siebie ocierajac twarze z blota. Tym razem Faril nie zamierzal czekac, wziął zamach i pobiegl na lowce, lowca skolei nie zamierzal pozwolic aby elf ponownie go uderzyl. Zwinnym ruchem przesunal się w bok i chwycil szarzujacego na niego przeciwnika za koszule. Postawil krok w przod i ciezarem ciala powalil go na ziemie. Nie zastanawiajac się dluzej kolejny raz pochylil się nad lezacym już teraz spokojnie elfem i uderzyl.
- To za El...
Faril pozostal bez ruchu, odwrocil tylko glowe aby naplywajaca mu do ust krew mogla wyplynac. Nie miał nawet sily na jej przelkniecie. Deszcz mocnym strumieniem obmywala jego twarz i cialo. Rece bezwladnie opadly na rozmokla ziemie a nogi kurczowo przycisnal do siebie.
Pozostali się rozeszli. Lotar nie czekal az elf wstanie, Jawariel również nie zamierzal zastanawiac się nad jego stanem, chociaz sam miał mu jeszcze wiele do powiedzenia. Wolal jednak poczekac az wstanie o wlasnych silach tylko po to aby moc mu wymierzyc odpowiednia kare...nie pozwolil innym mu pomagac.
-X-
Urlich nie zamierzal poprzestac na tym co do tej pory osiagnal a przeciez osiagnal już wiele. Rosnace w nim ambicje nie pozwalaly mu myslec ze jego plan moglby się nie powiesc w przeciwienstwie oczywiście do tego co planowal Lotar...i Taal jeden wie o co wlasciwie chodzilo tej glupiej elfce.
Nadal czul na plecach palacy bol-prezent od Lerithiela i Erillan. Wlasciwie nie wiedzial czy uznac go za swego rodzaju blogoslawienstwo czy przeklenstwo które samo go zniszczy...nim tak jednak się stanie, nim poswieci siebie dla idei pozwoli tym których nadal nazywal bracmi wejsc do kopalni. Ragna-rok...demon wiele żąda w zamian.
A przeciez miał być drwalem, dzierzyc w rekach topor i czcic Taala.
Srebrny tatuaż szybko zmienil jego historie. Zastanawial się teraz jak dlugo będzie ona trwala.
Kolejny impuls dotknal obolalego ciala. Z jekiem usunal się po zimnej poscieli.
Czul dokladnie kazda krople srebrnego goracego plynu spadajacego na popekana skore, slyszal inkantowane przez maga zaklecie, czul zapach ziol. Czul gestsza krew demona plynaca teraz w jego zylach...i widzial siebie stojacego na wysokiej gorze wskazujacego na wyzwolone kopalnie.
Wystarczyloby jedno slowo aby osiagnac cel.
- Jeszcze nie teraz...poczekajcie bracia...pozwole wam to zobaczyc-kolejne uderzenie rozgrzanej krwi szarpnelo gwaltownie jego cialem a mysli nie potrafily sie uspokoic. Same powstawaly, same się tracily, szeptaly do niego i nie pozwalaly odpoczac.
- Czego tym razem zarzadasz...?-każdy jego miesien sam się kurczyl i napinal, palce drapaly zgnile belki rowno ulozone na podlodze a skora wciąż palila.
-XI-
El pozostala w pokoju do którego ja zaprowadzono. Opatrzona rana przestala krwawic bol jednak nie ustepowal. Zajela wygodne miejsce przy oknie skad mogla dokladnie widziec toczaca się walke. Nie chciala do niej dopuscic, ale co jej pozostalo...teraz mogla byc już tylko widzem.
Z nienawiscia w oczach spogladala na stojacego w deszczu elfa, tego samego który odwazyl się do niej strzelic. Zrobil to bez zadnych zahamowan, bez zadnego zawachania, z usmiechem na twarzy. Zupelnie jakby było to jego zwyczajem. Może jest, czy zatem oni wszyscy tacy sa? Usilnie starala się pojac to co się stalo. Sprowokowala go, wczesniej jednak sama zostala sprowokowana. Teraz Lotar stoi naprzeciwko niego i wymierza swoja imperialna kare...usmiech pojawil się na ustach elfki.
Prawo? Co to za prawo?! Cztery rasy mieszkajace obok siebie maja być poddane tym samym zakazom i nakazom? A co z kultura i tradycja która każda z nich prezentuje...czy elf powinien być sadzony tak samo jak krasnolud?
Co to za prawo gdy wieznia skazanego za zabojstwo na chloste lub nawet stryczek można wykupic...gdzie tutaj sprawiedliwosc? No ale czego można się spodziewac po prawie które ustanowil czlowiek...nie może być sprawiedliwosci, bo czlowiek nie wie czym ona jest. Duzo czasu spedzila ze studentami, pamieta dokladnie jak nazekali ze nie mogą plywac na uczelnianych lodziach, ze nie maja ksiazek. To przywilej przyslugujacy tylko czlowiekowi. O takie prawo imperialne chodzilo Lotarowi gdzie nie ma nawet mowy o rownosci wszystkich tych ras?
A może chodzilo mu o to samo prawo które pozwolilo im bezkarnie okrasc w dzien barke na ktorej znajdowaly się kilogramy mitrilu, o to samo prawo które pozwolilo im rozpetac wojne w marienburskim porcie...50 krasnoludow zebranych przez urlicha 150 elfow nalezacych do jej kompanii i 250 ludzi...i ani jednego straznika miejskiego.
El dotknela palcem szyby kreslac slad po splywajacej w dol kropli deszczu. Zatrzymala się teraz na sylwetce Lotara .
- Oj...Lotar ty stary glupcze...co się stalo z twoim prawem gdy w naszej bitwie padla ofiara. Z nas uczyniono bogatych bohaterow a nikt nawet nie wspomnial o smierci niewinnego elfa...dla naszej satysfakcji.
Tego jednego nie mogla wybaczyc Urlichowi. Szczesliwy odszedl ze swoja zdobycza, teraz może uzbroic krasnoludy i wyzwolic kharaki, a kto zaplaci za smierc tego elfa?
- Nie tak latwo ci pojdzie Urlich...nie tak latwo. Sama odbiore zaplate.
Nie zamierzala dluzej przygladac się dwom postaciom oddajacym sobie cios za ciosem. Zadnemu z nich nie zyczyla wygranej, kazdemu z nich zyczyla przegranej.
Zal jej tylko było tego szalenca który skrywal się za tym niedoskonalym tworem ludzkiej wyobrazni w który tak naiwnie wierzyl. Odeszla od okna i usiadla na pryczy starannie wylozonej siennikiem. Wyciagnela z kieszeni glejt na którym był zapisany caly jej majatek i dlugo jeszcze rozpamietywala dzien w którym go zdobyla razem z Urlichem i Lotarem, dajac jednoczesnie upust swojej wzmagajacej się zlosci.
-XII-
O swicie Lotara obudzil gwar towarzyszacy szykujacym się do drogi jezdzcom. Daniela nadal nie było a on sam nie mogl już dluzej czekac. Nie zwlekajac wiecej zebral swoje rzeczy i zszedl na dol. Czesc komanda w milczeniu spozywala posilki a po karczmie unosila się delikatna won wina doskonale komponujaca się z zapachem miety. El siedzia teraz przy jednym stoliku z Jawarielem wpatrujac się w pusta już mise.
Podszedl do szynkwasu i skinal na karczmarza. Opierajac się o blat spogladal na elfke i szukal jej wzroku.
- Laurevandrel!-zawolal na nia zniecierpliwiony, odpowiedziala mu jednak milczeniem.
- Laurevandrel...-powtorzyl, tym razem nieco ciszej jednak glosem bardziej szorstkim niż poprzednio.
Spojrzala na niego pytajacym wzrokiem czy to aby na pewno o nia mu chodzi. Po wydarzeniach z wczorajszego wieczora nie spodziewala się ze zechce z nia jeszcze rozmawiac, a i pamiec o bylych wydarzeniach nie dawala jej spokoju odbierajac jej calkowicie checi na jakakolwiek konwersacje z tym czlowiekiem. Lekkim ruchem glowy Lotar wskazal na puste miejsce obok. El spojrzala na Jawariela. Nie zamierzala go pytac o pozwolenie, chciala tylko mieć pewnosc co do jego reakcji, miala przeciez podrozowac z nim dalej. Tymczasem jego twarz pozostala jak zawsze bez grymasu, zupelnie jakby nawet nie slyszal ze Lotar ja wola.
Nie unoszac wzroku zajela miejsce które jej wskazal.
- Dokad dalej zmierzasz El?
Teraz rzucila mu krotkie spojrzenie. Palce wbila w wysokie krzeslo i wykrzywila usta w nieszczerym usmiech starajac sie ukryc (zarzenowanie). Wykreslila na blacie niewyrazny wzor. Nie była pewna co powiedziec. Nie chciala zdradzic planow komanda ale co lepszego można podac za odpowiedz.
- Ja...wlasciewie to...jade do pewnej wioski niedaleko. Szukamy pewnego czlowieka który ma zostac przesluchany...
O ironio, jakzes wielka. Jeszcze wczoraj klocili się o to ze nie ma prawa a dzisiaj chca w jego rece oddac skazanca.
-...bo zabil...
- A wiec jedziesz z nimi dalej?- Lotar mowil pewnie i bez zastanowienia jednak cisza jaka zapadala przed jej odpowiedzia wyraznie dawala mu do zrozumienia ze nie mowi wszystkiego.
-Tak jade z nimi.- El nadal unikala jego wzroku. Teraz była już pewna ze nie zna prawdziwego celu tej wyprawy ale co miala powiedziec Lotarowi. Teraz najwazniejsze było to żeby uwierzyl w ta historie tak samo jak ona wierzyla zanim dotarli do tej karczmy.
-Nie jedz z nimi...to chaotycy. Zostan ze mna jeśli się ich boisz.
Teraz robila wszystko żeby powstrzymac smiech. Czlowiek ten bawil ja coraz bardziej z kazdym wypowiedzianym slowem. Nie odpowiedziala.
-A ty dokad?
-Do wioski niedaleko. Do druidow. Czekaja tam na mnie.
-Do druidow?-ty razem nie potrafila już ukryc zdziwienia. Wyprostowala się i uniosla wysoko glowe.- A czego ty tam szukasz?
-Czekaja na mnie. Mam dostarczyc Theodorusowi pewne zwoje. Szykujemy się do walki. Czekalem na Dawida ale nie dotarl...
-Na Dawida? A kim jest ow Dawid?- z zaciekawieniem spogladala teraz na lowce nierozwaznie helpiacego się waga zadania jakie mu zlecono. Była pewna ze slyszala już te imiona.
-Dawid to mlody iluzjonista który był ze mna. Pojechal do Marienburga i jeszcze nie wrocil a ja musze zmierzac dalej. Mam tylko nadzieje ze nic mu się nie stanie...Theodorus zabilby mnie.
-A ten caly Theodorus...to kto?
Teraz już Lotar nie dal się zlapac w polapke jaka zastawila na niego elfka
-Wybacz, ale tego powiedziec już nie mogę. Jeśli chcesz pojedz ze mna.
Laurevandrel opuscila glowe i polozyla swoja dlon na dloni Lotara.
-Zawsze się rozstajemy w pokoju tylko po to żeby znowu się spotkac i skrzyzowac nad soba miecze. Miejmy nadzieje ze nastepnym razem spotkamy się jako przyjaciele i nie staniemy naprzeciw siebie.-jej duze oczy rozblysly jasnym plomieniem a na twarzy pojawil się delikatny rumieniec. Lotar mocniej scisnal jej dlon i objal ramieniem.
-Miejmy nadzieje El. Uwazaj na siebie. Ja spiesze ratowac zycie niewinnych, możesz dolaczyc jeśli chcesz.
Nie czekajac już dluzej na odpowiedz wstal i odszedl a elfka rzucila za nim tylko zawistne spojrzenie. Zycie niewinnych...obludnik. zacisnela usta żeby nie krzyknac jak bardzo go znienawidzila za te slowa.
Erillan. |
komentarz[1] | |
|
|
|
|
|
Komentarze do "Laurevandrel cz.2" |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|