Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
PŁOMIEŃ
Od Autorki: To opowiadanie jest pierwszym, które napisałam... bylo to chyba, że trzy lata temu (jak nie więcej). Przypomniałam sobie o nim w sumie przez przypadek. Mam nadzieje że wam się spodoba...
Nainen szła ulicami Safer w jednej ręce trzymając smycz, do której przywiązany był olbrzymi pies rasy pointer, w tym momencie brykający i zachowujący się raczej jak mały szczeniak, a nie dostojny i majestatyczny przedstawiciel swojej rasy. Dziewczyna, której natura jako jedynej w rodzinie poskąpiła wzrostu, miała poważne problemy z utrzymaniem zwierzęcia i jednoczesnym ustaniem na nogach. W drugiej ręce niosła duży wyładowany prawie po brzegi kosz. Długie, ognisto- czerwone włosy spadały jej na twarz, dodatkowo utrudniając drogę, bo mocno ograniczały widoczność, a nie było jaki ich poprawić.
W pewnej chwili Laviel gwałtownie szarpnął się, dostrzegłszy lub poczuwszy coś znajomego. Smycz wypadła jej z ręki, a Nainen nim się zorientowała leżała rozciągnięta jak długa na bruku. Owoce i warzywa wypadły z kosza i rozsypały się po ziemi.
- Cholerny kundel – mruknęła pod nosem, ostrożnie podnosząc się na kolana i próbując pozbierać rozsypane towary
- Potrzebujesz pomocy? Jeśli tak to chętnie ci pomogę! – dobiegł ją gdzieś z góry męski głos,
nie podniosła głowy, ale z aprobatą przytaknęła
Cztery męskie dłonie, bo jak się okazało mężczyzn było dwóch, z zapałem zabrały się do pracy. Dzięki ich pomocy szybko uporała się z bałaganem. Właśnie sięgała po ostatnie jabłko... Już miała je wziąć do ręki, gdy wtem jej dłoń zetknęła się z dłonią jednego z nieznajomych. Po raz pierwszy podniosła oczy ... i zamarła.
Jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem wielkich, zielonych oczu. Niezwykłych oczu.... kontrastujących w jakiś dziwny sposób z resztą twarzy. Poczuła się niezręcznie. Przed nią klęczał niewiele starszy, może 20- to letni chłopak o zgrabnej i wysportowanej, chociaż drobnej sylwetce i bardzo jasnej cerze. Uśmiechał się do niej ładnym, szerokim uśmiechem. Niesforne kosmyki połyskujących, czarnych włosów spadały mu na czoło i oczy. Odwzajemniła uśmiech i schowała jabłko do koszyka.
- Dziękuję za pomoc! – odezwała się po chwili, gdy wstała i otrzepała długą, zieloną sukienkę.
- Nie ma za co! – chłopak po raz kolejny uśmiechnął się.
- Zrobiliśmy to z przyjemnością – Nainen spojrzała na drugiego mężczyznę. Również był mniej więcej w jej wieku. Wyższy i o wiele bardziej umięśniony niż jego towarzysz wydawał się być żołnierzem. Stalowoszare oczy były zimne i pozbawione wyrazu, ale po jego twarzy błąkał się nieznaczny uśmiech.
- Jeśli mieszkasz gdzieś niedaleko możemy zanieść ci koszyk do domu. – pierwszy z chłopców,
zdała sobie teraz sprawę, ani na chwilę nie spuścił z niej wzroku.
- Będę wdzięczna, tylko muszę znaleźć mojego psa – Nainen włożyła palce do ust i przeciągle,
głośno zagwizdała. Po chwili zza rogu wypadł Laviel i podbiegłszy do jej nóg zaczął wesoło merdać ogonem, jakby nigdy nic. Było pewne, że coś nabroił, ale na razie nie chciała wiedzieć co. Chłopców obdarzył tylko przelotnym zainteresowaniem, zaledwie rzuciwszy na nich okiem. – Możemy iść – Nainen zwróciła się ponownie do towarzyszących jej młodzieńców.
Mieszkała niedaleko, kilkaset metrów dalej w niedużym, ale pięknym domu w okolicy raczej mało ludnej, bo były to już obrzeża Safer, wielkiej i potężnej stolicy Inkany- niewielkiego, ale bardzo bogatego kraju. Dom otoczony był olbrzymim ogrodem, zadbanym i pełnym niezwykłych i bardzo rzadkich kwiatów. Za budynkiem znajdował się olbrzymi sad. Z zabudowań po lewej dochodziło rżenie koni. Dziewczyna podała kosz wyczekującej na nią na progu starszej, sympatycznie wyglądającej gosposi. Mężczyźni stali kilka metrów za nią. Nie zauważyła, że wymienili między sobą kilka szybkich gestów. Wyższy z chłopców odezwał się swoim donośnym głosem.
- Może ja pomogę zanieść kosz do kuchni? – gosposia spojrzała na niego i uśmiechnęła się
- Będę wdzięczna chłopcze!
Podała mu kosz i skierowała się do wnętrza domu, a chłopak raźno ruszył za nią, tak jakby nie czuł niesionego w ręce ciężaru. Między Nainen a drugim z młodzieńców zapadła cisza. Oboje wpatrywali się przez dłuższy czas w niebo, jakby spodziewali się ujrzeć tam coś ciekawego. Dopiero po chwili Nainen zauważyła, że chłopiec znów się jej przygląda. Spojrzała na chwilę w jego zielone oczy, ale szybko spuściła wzrok i zarumieniała się zawstydzona.
W tym momencie zza zdobionej misternym ornamentem, wzorowanym na elfickiej kulturze, bramy rozległo się wołanie. Drugi z chłopców wyszedł z kuchni tylnym wyjściem i teraz oczekiwał na swojego kolegę przy ogrodzeniu. Zielonooki skłonił się dworsko.
- Miło było cię poznać. Do zobaczenia... kiedyś w przyszłości – odwrócił się i chciał odejść, gdy
nagle Nainen chwyciła go za ramię.
- Zaczekaj, powiedz mi chociaż, jak masz na imię! Proszę!
- Kerin. A ty?
- Nainen... dziękuję – stali tak przez chwilę a potem puściła go, pozwalając mu odejść.
Chłopak podbiegł do furtki. Obaj pomachali jej na pożegnanie i puścili się biegiem w stronę centrum miasta. Kerin kilka razy obejrzał się za siebie. Nainen stała na progu jeszcze kilkanaście minut, ciągle mając przed oczyma twarz chłopca z jego wielkimi, zielonymi oczyma. Oczyma w których, teraz zdała sobie z tego sprawę, była pustka, smutek i coś jakby błaganie o ratunek.
Ocknęła się z zadumy dopiero gdy gosposia zawołała ją na obiad.
***
- Królu Deimianie , nasi szpiedzy donieśli, że armia Gelanviana na pewno szykuje wyprawę
wojenną skierowaną przeciwko nam, nie mam jeszcze dokładnych informacji, ale pracujemy nad tym. Za dwa, trzy dni powinniśmy coś wiedzieć.
Deimian Anvardel Gerwist był człowiekiem w średnim wieku. Władcą dobrym i sprawiedliwym, ale gdy trzeba surowym. Uchodził za niezwykle przystojnego, mimo że zmartwienia ostatnich kilku miesięcy przyprószyły jego skronie siwizną, a na twarzy wyryły kilka dodatkowych zmarszczek. Odkąd sąsiadem Inkany stało się państwo Gelanviana – Delaiwen, bezpieczeństwo i pokój, od lat nienaruszone, zostały zagrożone. Wrogi władca z przerażającą precyzją realizował swój plan podboju, zajmując kolejne państwa, niezależnie od ich potęgi militarnej i ekonomicznej. A teraz na jego drodze była Inkana.
- Królu!!! Jestem przekonany, że grozi nam wojna- Darwa, główny generał, odezwał się
przerywając chwilę niezręcznej ciszy.
- Wiem generale, ale lepiej by było gdyby twoje przypuszczenia były mylne. W przypadku
wybuchu konfliktu od samego początku stoimy na przegranej pozycji. Kraje silniejsze od nas nie były sobie w stanie poradzić, więc co my możemy zrobić. – głos króla był spokojny, ale ci którzy lepiej go znali wyczuwali w nim smutek.- Szczególnie jeżeli weźmiemy pod uwagę, że armię Delaiwen wspierają smoki.
- Panie przecież to niemożliwe – do rozmowy włączył się stojący do tej pory cicho mężczyzna
ubrany w błękitne szaty, symbol doradców królewskich. Ich niebieska barwa wyjątkowo kontrastowała z rudymi włosami mężczyzny.
- Salviniuszu! Przecież wszyscy to potwierdzają. Moi ludzie wyraźnie donieśli, że w zdobyciu każdego z sąsiednich państw, które już zostały podbite brała udział armia wspomagana przez smoki. – dowódca służb bezpieczeństwa ze zdenerwowaniem potarł brodę.
- Moim zdaniem to brednia, nie ma na to żadnych świadków z wyjątkiem twoich szpiegów. Nikt więcej tego nie potwierdza.
- Sugerujesz coś? – Arwiel zaczerwienił się i nerwowo zacisnął pięści
- Może pośród twoich są zdrajcy i celowo sieją dezinformację.
- Dlaczego wobec tego uprzedzaliby nas o mobilizacji? – Arwiel próbował bronić siebie i swoich
współpracowników.
- Są tak pewni zwycięstwa, że pozwalają sobie na nonszalancję i lekceważenie przeciwnika –
Salviniusz był wyjątkowo pewien siebie
- Jak śmiesz tak mówić!!! To potwarz i obraza. – mężczyzna w przeciwieństwie do swojego rywala
był kłębkiem nerwów i chyba znajdował się na skraju wybuchu.
Król popatrzył na swoich doradców z bezradną miną.
- Zamknijcie się w końcu – Darwa, główny generał nie wytrzymał – To nie pora na osobiste
pojedynki, państwu grozi katastrofa, a wy myślicie tylko o tym ja zaszkodzić sobie nawzajem! Wstydźcie się.
Mężczyźni zamilkli wyraźnie zawstydzeni. Jednak widać było, że obaj są dalecy od porzucenia chęci
wygarnięcia sobie nawzajem jeszcze paru nieprzyjemnych zdań.
- Darwa! – po chwili ciszy król odezwał się, jednak jego głos brzmiał cicho i bez przekonania
- Tak panie!
- Postaw armię w stan pełnej gotowości, zmobilizuj wszystkie jednostki, także rezerwowe. Arwiel! Spróbuj zdobyć informacje, chociaż przybliżone o planowanej dacie ataku. I dowiedz się czy na pewno te cholerne smoki rzeczywiście wspomagają armię Gelanviana. Namer!!! Powiadom czarodziejów we wszystkich strażnicach nadgranicznych i uprzedź ich o zagrożeniu. A teraz wyjdźcie – wszyscy. Chce zostać sam!
Po chwili sala audiencyjna opustoszała. Deimian siedział na tronie z głową ciężko opartą na ręce. W oczach szkliły mu się łzy, a w uszach dźwięczały słowa z niedawnego snu:
Nadzieją będzie ta,
Której płomień ocalić się uda
Rozłupie kamień
Nie mając broni
Wytrąci wrogowi
Oręże z dłoni
Ile razy już to słyszał. Iluż uczonych głowiło się nad sensem tych zdań. Nikt nie umiał ich rozszyfrować. Wielu nie wierzyło w to by miały jakikolwiek sens, ale król miał przeczucie. A przeczucia rzadko go zawodziły. Nie zauważył, że do pomieszczenia weszła jego kilkuletnia córeczka. Zdał sobie sprawę z jej obecności dopiero, gdy wdrapała się mu na kolana i zarzuciła rączki na szyję.
- Wszystko będzie dobrze tatusiu! – jej cichutki głosik zabrzmiał tuż koło jego ucha. Uśmiechnął się z nadzieją
- Może masz rację – pomyślał
***
Nainen podeszła do dużego i bardzo wystawnego domu. Już niedługo jej domu. Przetarła wierzchem dłoni lekko spocone czoło i zbliżyła się do drzwi. W budynku panowała cisza, co mocno ją zdumiało. Zazwyczaj był on pełen gwaru, rozmów i krzątaniny. Dokładnie zamknięte okna zdawały się sugerować, że nikogo nie ma we wnętrzu. Zastukał kołatką, jednak bez przekonania, że doczeka się odpowiedzi. Była mocno, zdziwiona, że Nikiel nie powiedział jej, że gdzieś wyjeżdżają z rodziną. Już miała zawrócić i odejść, gdy usłyszała cichy śmiech dochodzący zza domu. Wytężyła słuch i znów dotarł do niech śmiech, kobiecy śmiech. Targnęło nią dziwne przeczucie. Powoli, jakby ze strachem obeszła róg domu. Głosy stały się wyraźniejsze. Była już w stanie rozróżnić słowa.
- Jeszcze skarbie! Nie przestawaj!
Powoli wychyliła się zza kolejnego rogu. To co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Nikiel, jej narzeczony, obejmował jakąś kobietę w nieco za bardzo rozpiętej sukience, trzymając ręce niebezpiecznie blisko jej pośladków, a dokładnie rzecz ujmując centralnie na nich. Para nie zauważyła jej zajęta namiętnym pocałunkiem. Nainen stała nic nie mówiąc i z trudem przełykając łzy. Już chciała niezauważona odejść, gdy wtem kobieta podniosła głowę. Pierwszym co zauważyła Nainen było lekko szpiczaste ucho, a potem zobaczyła twarz. I poczuła, że jest jej słabo. Migdałowe oczy półelfki rozszerzyły się przerażeniem.
- Selin – tylko tyle zdołała wyjąkać Nainen. Na kolanach jej narzeczonego siedziała jej najlepsza
przyjaciółka. Piękna, zmysłowa półelfka. Po policzku ognistowłosej dziewczyny spłynęła łza. – To taka z ciebie przyjaciółka? Po raz kolejny udowodniłaś mi, że jesteś ode mnie lepsza, bo nawet mój narzeczony nie potrafi ci się oprzeć. O to ci chodziło?
Przez umysł Nainen przeleciało całe jej życie. Wszystkie chwile spędzone z Selin, każda miłosna
porażka z nią. Te porażki nigdy jej tak strasznie nie bolały. Nainen miała dobre serce i cieszyła się szczęściem swojej przyjaciółki. Nikiel był pierwszym mężczyzną, który ją wybrał... tak jej się przynajmniej wydawało. Teraz zrozumiała motywy ich przyjaźni. Zawsze była utalentowana i bardzo zdolna. Wielokrotnie robiła coś za Selin, a ona zbierała za to pochwały. Uświadomiła sobie, że odkąd się znają Selin po prostu ją wykorzystuje!
- Nainen, to nie tak...
- Zamknij się draniu! Szkoda, że dopiero teraz wyszło na jaw jaki naprawdę jesteś
- Na... – mężczyzna próbował się odezwać, ale nadaremno. Dziewczyna wpadła w furię
- Powiedziałam, że masz się zamknąć – nie mówiła tego normalnie, wręcz przeciwnie wrzeszczała jak jeszcze nigdy w życiu – Myślisz, że jak jesteś synem arcymaga to wszystko ci wolno. Możesz rządzić magią, ale nie mną. A skorą wolisz ją – tu ruchem głowy wskazała na półelfkę – to proszę bardzo daję ci wolną rękę. Zrywam zaręczyny! – gwałtownym ruchem zerwała z palca piękny, wykonany z białego złota i brylantu, zaręczynowy pierścionek i cisnęła nim w mężczyznę – Weź go sobie. A ty – zwróciła się do Selin – zapamiętaj sobie, że kiedyś podwinie ci się noga i to ciebie ktoś oszuka, a wtedy poczujesz co to znaczy cierpieć. I nigdy więcej nie chcę cię widzieć w moim domu.
- Ależ, Naini! – mężczyzna raz jeszcze próbował załagodzić sytuację
- Proszę cię, nie mów już nic! – Nainen wypowiedziała te słowa wyjątkowo spokojnie, a potem obróciła się na pięcie i wybiegła z ogrodu
Łzy puściły się jej z oczu w chwili gdy dotarła do rzeźbionej bramy. Biegła dalej nie zwracając uwagi,
że ludzie przystają przyglądając się jej ze zdumieniem. Na wielu twarzach na jej widok malował się smutek. Żal chwytał za serce na widok uroczej, bo Nainen była naprawdę ładna, dziewczyny zalanej łzami. Biegła jeszcze jakiś czas. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła nad rzekę do miejsca jej dziecinnych zabaw. Siadła na brzegu i płakała. Nie zdawała sobie sprawy, że cały czas obserwują ją wielkie zielone oczy.
***
Tierin bacznie obserwował horyzont, duże zachmurzenie mocno ograniczało widoczność. Jednak dla jego sokolego wzroku nie był to duży problem. W duchu nieraz dziękował za ten dar swojej ciotce- czarodziejce, bo prawda była taka, że Tierin urodził się niewidomy i dopiero przy pomocy potężnej magiczki blisko spokrewnionej z jego matką udało się zwrócić mu wzrok. Był zmęczony, ale dzielnie trwał na posterunku. Silny i porywisty wiatr co chwila zwiewał mu włosy na oczy, jednak chłopak nie zwracał na to uwagi. Najważniejszy było trwać na straży.
W pewnym momencie jego wzrok przykuło poruszenie daleko na wschodzie. Gdzieś tam na
horyzoncie ujrzał szybko wydłużającą się czarną linię. Nie musiał czekać, żeby upewnić się co to jest, bo wiedział od razu.
- Alarm!!! Wróg na horyzoncie! – jego głos był na tyle mocny, że dotarł do Dereka.
Młody żołnierz nie zwlekając zaczął szarpać za sznur zaczepiony do wielkiego dzwonu. Czysty,
głęboki dźwięk bez problemu dotarł do wszystkich zakamarków twierdzy, stawiając całą jej załogę na nogi w przeciągu kilku zaledwie sekund. Czarodziej próbował się skontaktować telepatycznie z władcą, żeby przekazać ostrzeżenie, ale ktoś zręcznie blokował go nie pozwalając na nawiązanie nici telepatycznej. Błyskawicznie pchnięto więc posłańca z wiadomością dla króla.
Wroga armia zbliżała się szybko. Obrońcy byli zdumieni jej małą liczebnością., bo wydawało im się, że przyjdzie im się zmierzyć z nieprzebranymi hordami wrogów. Na twarzach pojawiły się nieśmiałe uśmiechy, które jednak szybko zgasły, gdy żołnierze uświadomili sobie kto może wspierać ich przeciwników. W pewnej chwili słabo widoczną zza chmur tarczę słońca przysłonił wielki cień. Wojownicy spojrzeli w niebo i zamarli, nad ich głowami krążył czerwony smok... dwa czerwone smoki.
Ciężko było określić jednoznacznie rozmiary bestii, ale na pewno były ogromne. Ich długość wynosiła pewnie po kilkanaście metrów. Wielkie skrzydła miały gigantyczną rozpiętość. Połyskujące czerwienią łuski, pokrywały szczelnie prawie całe ich ciała. Mimo to nie ograniczały wdzięcznych ruchów. Smoki poruszały się w powietrzu z wielką gracją, jakby tańczyły w przestworzach.
W kilka godzin wroga armia dotarła do murów twierdzy. Obrońcy byli gotowi na odparcie szturmu, i mimo paraliżującego strachu nie dopuszczali do siebie myśli, że mogliby się poddać.
Oblężenie rozpoczęło się. W obrońców uderzyła fala ognia. W kierunku jednego ze smoków wystrzelono kilkadziesiąt strzał, ale on zdawał się zupełnie nie zwracać na to uwagi. Nie zadziałała również magiczna strzała stworzona przez maga. Część obrońców widząc, że nie poradzą sobie z bestiami skupiła swój atak na wrogich żołnierzach. Posłana w ich kierunku kula ognia poczyniła spore spustoszenia, ale oblegający zdawali się nie zwracać na to uwagi. Kilku broniących zwaliło się z murów, gdy dosięgły ich ozdobione czerwonymi piórami strzały. Druga fala ognia podpaliła koszary i stajnie. Grupka żołnierzy rzuciła się ratować konie. Pozostali nadal trwali na murach.
Tierin, który wraz ze swoim łukiem siał wśród wrogów spustoszenie, szukał kolejnej ofiary. Napiął już cięciwę, gdy jego wzrok zatrzymał się na ubranym w niezwykle kunsztowną zbroję mężczyźnie, stojącym w dalszych szeregach. Rycerz miał na rękach bransolety, wysadzane czerwonymi kamieniami. Chłopak niewiele się zastanawiając puścił w jego stronę strzałę. Jakież było jego zdumienie, gdy odbiła się ona nie wyrządzając celowi żadnej szkody. Szybko uświadomił sobie, że to musi być ktoś ważny, chciał krzyknąć do swoich towarzyszy, ale w tym momencie precyzyjnie wymierzona strzała ugodziła go w gardło. Zdołał tylko pomyśleć o swojej siostrze. A potem nie czuł już nic, nie wiedział że spada. Nie poczuł, że uderzył w ziemię. Zapadł w ciemność a jego jedynym przewodnikiem był łuk, którego nie wypuścił z dłoni.
Tymczasem walka trwała nadal, kolejna fala ognia zmiotła kilkunastu obrońców. Potężną bramę zaczęto atakować taranem. Mag nadal miotał zaklęciami, ale powoli zaczynało mu brakować czarów, a zresztą nieziemskie gorąco, jakie panowało w płonącej warowni, nie pozwalało się należycie skoncentrować. Brama mimo kilkukrotnych wzmocnień, powoli ustępowała pod wściekłymi uderzeniami. Gigantyczne poświęcenie zdawało się nie zdawać na nic. Wielu z broniących nie było już w stanie walczyć, poranieni i poparzeni z przerażeniem patrzyli jak ich przyjaciele przegrywają. Znowu uderzyła fala ognia, paląc żywcem kolejnych kilkunastu łuczników. Dwa smoki zabiły już prawie połowę obrońców. Kilku starszych mężczyzn zaczęło się głośno modlić wzywając swojego boga – Arkina.
W chwili, gdy taran zniszczył bramę opuściła ich nadzieja, jednak wszyscy pozostali przy życiu chwycili za broń aby do końca walczyć za ojczyznę. Wiedzieli zresztą, że nie będzie dla nich litości.
Po niecałych trzech godzinach walki twierdza Zandia upadła. Okrutni żołnierze wymordowali wszystkich, którzy przeżyli oblężenie. Podobny los spotkał trzy sąsiednie, nadgraniczne twierdze. Upadły równie szybko a cała ich załoga zginęła. Linia obronna na granicy została przerwana. Z zachodnie rubieży do stolicy kraju armia mogła dotrzeć w jeden dzień. Nad Inkaną zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo.
***
Nainen wstała z łóżka wcześnie rano. Była diabelnie niewyspana i miała paskudny humor. W uśpionym jeszcze domu panowała idealna cisza. Nawet pies smacznie spał, jak zwykle w progu jej pokoju, więc gdy z niego wychodziła potknęła się o niego. Miała ochotę wrzasnąć ale powstrzymała się. Mijając sypialnię rodziców zerknęła do środka. Ojca już nie było, ale przywykła, że od kilku tygodni wraca bardzo późno i wychodzi niezwykle wcześnie. No cóż, nikt nigdy nie twierdził, że obowiązki doradcy króla należą do łatwych i przyjemnych ,szczególnie teraz gdy Inkanie groziła wojna.
Dziewczyna wyszła na taras skierowany na wschód. Właśnie wschodziło słońce. Miało krwistoczerwoną barwę, a jego tarcza zasnuta była mglistymi oparami...
-Dziś w nocy przelano krew – pomyślała i w nagłym przypływie złych przeczuć obróciła się w stronę wnętrza pokoju. Skierowała wzrok na ozdobną szafkę i zamarła. Na szafce stały magiczne figurki przedstawiające różne zwierzęta, każda z nich symbolizowała jednego z członków rodziny. Były wykonane z kości słoniowej i nasycone czarami. Zazwyczaj były białe, ciemniały gdy osoba, którą figurka symbolizowała była chora, a całkowicie czerniały, gry umarła. Obok orła i sokoła, symbolów jej rodziców, stał delfin, jej znak, i wilk symbol Tierina jej brata bliźniaka... figurka wilka była czarna....
- O mój boże! Tylko nie to...
W tym momencie do pokoju weszła jej matka. Spojrzała zdumiona na swoją bladą jak ściana córkę a potem podążyła za jej spojrzeniem i zatrzymała wzrok na figurce. Przez chwilę trwała w bezruchu, a po chwili osunęła się na kolana z głośnym szlochem. Nainen pobiegła do niej i uklękła przy jej boku... nie płakała, nie była w stanie. Za dużo łez już wylała.
Żadna z kobiet nie usłyszała, gdy do pokoju weszła gosposia. Dopiero po dłuższej chwili dziewczyna podniosła głowę. Spojrzała na zasmuconą kobietę, dla której Tierin był prawie jak syn, przez chwilę patrzyły sobie głęboko w oczy, a potem gosposia podała jej kopertę podpisaną imieniem jej matki. Nainen poznała pismo swojego ojca. Bez słowa podała jej kopertę.
Andariel drżącymi rękoma roztargała papier i zagłębiła się w czytaniu listu. Po chwili ręce opadły jej bezradnie i znów zaniosła się szlochem, tym razem jeszcze dramatyczniejszym. Jej córka sięgnęła po upuszczoną kartkę papieru. List był krótki, napisany równym i starannym pismem jej ojca:
Droga Andariel!
Odchodzę! Nie powinienem cię w ogóle o tym powiadamiać, ale po tylu latach wspólnego życia uważam, że wyjaśnienie ci się należy. Nigdy Cię nie kochałem. Byłaś mi potrzebna do realizacji pewnych celów, a ponieważ jesteś córką ważnego szlachcica doskonale się do tego nadawałaś. Mimo że nie znam uczuć takich jak miłość, przyjaźń czy współczucie – czuję żal gdy muszę odejść, nie wiem co go wywołuje, ale jest on we mnie obecny. Wzywa mnie mój prawdziwy władca, bo moja misja tutaj już się zakończyła. Za niedługo być może się spotkamy, jeśli przeżyjecie...
Salviniusz
strony: [1] [2] [3] [4] |
komentarz[12] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|