Szukaj |
>NASZE STRONY |
MAIN |
|
|
GRY FABULARNE |
|
|
GRY cRPG |
|
|
FANTASTYKA |
|
|
PROJEKTY |
|
|
|
|
Statystyki |
userzy w serwisie: gości w serwisie: 0 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
***
Koło południa dotarła nad niewielki strumyk. Zeskoczyła z siodła, chcąc rozprostować zesztywniałe kości. Podeszła nad brzeg. Przyklękła i zanurzyła dłonie w lodowatej wodzie. Opłukała twarz ciesząc się orzeźwiającym chłodem. Po chwili zaczerpnęła nieco wody w złączone ręce i wypiła ją łapczywie. Chciała napić się jeszcze raz, ale w tym momencie doleciały do niej niewyraźne odgłosy, niosące się po wodzie. Nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów, ale na pewno były to ludzkie głosy.
Poderwała się na równe nogi. W głowie miała natłok myśli. Gdzieś na skraju świadomości kołatały jej słowa usłyszane we śnie:” Idź za ścieżką”. Zbliżyła się do klaczy i odpięła przytroczony do łęku siodła kołczan i łuk. Mocniej zacisnęła pas z przypiętym do niego mieczem. Pogłaskała Grailę po karku.
- Wracaj do mojej matki – wtuliła twarz w białą grzywę – Idź!
Klepnięty koń z początku nie wiedział co robić, ale po chwili popędził kłusem w głąb lasu.
Dziewczyna natomiast ruszyła brzegiem strumienia w stronę przeciwną niż ta z której dobiegły ją
głosy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że już nie ucieknie. Próbowała przygotować się do walki, której się spodziewała. Ale nic nie mogła poradzić na to, że straszliwie się bała.
Po kilkudziesięciu minutach marszu skręciła pomiędzy drzewa i usiadła pod pniem wielkiego,
rozłożystego dębu. Po chwili jednak podniosła się i weszła w niewielkie zarośla rosnące w pobliżu. Usiadła po turecku, z obnażonym mieczem położonym na kolanach. Łuk i strzały złożyła niedaleko siebie.
Czekała... czekała kilka godzin. Zaczęła się już zastanawiać czy aby na pewno nie pomyliła się w
ocenie sytuacji. W tym momencie pomiędzy drzewami dostrzegła dwie sylwetki na koniach. Zbliżały się one w jej kierunku. Z przeciwnej strony również wyłoniło się dwóch jeźdźców. Cała czwórka zatrzymała się w pobliży jej kryjówki. Wszyscy mieli na sobie czarne płaszcze. Ich twarze nie wyrażały żadnych uczuć, były jak z kamienia.
Nainen powoli podniosła się i wyłoniła z pomiędzy krzewów z obnażonym, ale opuszczonym w dół
mieczem. Przybysze na jej widok sięgnęli po broń
- Czterech na jedną – chciała, żeby jej głos zabrzmiał sarkastycznie, ale nie udało jej się to i efekt
był raczej marny – Aż tak się mnie boicie?
Nikt nie zaszczycił jej odpowiedzią. Konni powoli ruszyli w jej kierunku. Dziewczyna wzniosła ostrze
miecza. Odbiła cios pierwszego, który podjechał do niej. Jednak siła uderzenia pozbawiła ją równowagi i odrzuciła do tyłu. Zatoczyła się, lecz z wielkim trudem udało jej się złapać równowagę. Przed ciosem drugiego z mężczyzn zdołał się uchylić, ale trzecie uderzenie zawadziło o jej ramię. Na szczęście tylko nieznacznie rozcinając skórę. Odbiegła kawałek. Zawierzając instynktowi pochyliła się. Poczuła pęd powietrza, gdy cios przeszedł kilkanaście centymetrów nad jej głową. A potem natychmiast uniosła rękę w górę. Usłyszała jęk, gdy ostrze wbiło się w przedramię napastnika. Szybko wycofała się i odturlała na bok. Najszybciej jak mogła podniosła się z powrotem na nogi. Zbyt wolno jednak. Tępe uderzenie, rękojeścią miecza w tył głowy oszołomiło ją. Odwrócił się aby przyjąć cios, którego nadejścia spodziewała się. Po szyi ściekała jej gęsta i lepka ciecz – jej własna krew. Nie wiedziała, ze uderzenie zdarło jej spory płat skóry z szyi. Cios, który przewidziała rzeczywiście nastąpił, był jednak tak potężny, że miecz wypadł jej z ręki i przeleciał kilka metrów zanim upadł na ziemię. Silne wykręcony łokieć wybuchł gwałtownym bólem. Nainen ogarnęła rozpacz. Na nic innego nie liczyła, ale teraz gdy to miało nadejść gdzieś w sercu zrodził się żal, który zastąpił dotychczasowy strach. Nawet nie zauważyła, gdy została cięta w udo. Dopiero ból nieco ją oprzytomnił. Chciał jeszcze coś zrobić, ale nie mogła. Jeźdźcy otoczyli ją mierząc ostrzami prosto w jej pierś. Opuściła głowę w pokorze czekając na ostateczny cios.
- Wystarczy już, na wszystkich bogów! – głos, który usłyszała wydał jej się znajomy – Na nic mi się nie przyda, gdy będzie martwa.
Otaczający Nainen żołnierze rozstąpili się posłusznie. Do grupy zbliżyło się jeszcze trzech kolejnych
jeźdźców. Pomiędzy nimi wyróżniał się jeden odziany w fioletowy płaszcz szczelnie zakrywający całą sylwetkę z głębokim, nasuniętym na czoło kapturem.
- Witaj, piękna Nainen! – zabrzmiało to jakby z niej szydził. – Nareszcie się spotykamy.
- Czego ty, do licha, ode mnie chcesz – dziewczyna usilnie walczyła z ogarniającą ją słabością – O co wam wszystkim chodzi?
- Nie krzycz, tak skarbie, na swojego przyszłego króla i męża. – od mężczyzny powiało chłodem
- Gelanvian?!
- Blisko, blisko...ale niecelnie... nie jestem królem Delaiwen, ale kiedyś będę – spod kaptura
doleciał ją śmiech – Jak ci się podoba ta perspektywa?
- Nigdy w życiu... możesz mnie tu i teraz zabić... bo na coś takiego nigdy się nie zgodzę. A jeśli
spróbujesz mnie zmusić zabiję się sama… - Nainen krzyczała, a jej głos niósł się echem po lesie – Słyszysz?
Mężczyzna nie odpowiedział. Spod płaszcza wyłoniła się ręka w rękawicy o wzorze smoczych łusek. Książe Delaiwen powoli sięgnął ręką do kaptura.
- Jesteś tego pewna?
Gwałtownym ruchem ściągnął tkaninę. Nainen z trudem trzymająca się resztek świadomości
z przerażenie uświadomiła sobie, że zna te czarne włosy i wielkie, zielone oczy. Tego było już dla niej za wiele… z uporem wpatrując się w twarz Kerina osunęła się na ziemię tracąc przytomność.
***
Ocknęła się w jasno oświetlonym pokoju. Wielkie okna były szczelnie zasłonięte, ale kilkadziesiąt magicznych lamp doskonale spełniało swoje zadanie. Próbowała się poruszyć, ale nie mogła. Dopiero po chwili do jej nieziemsko wprost obolałej głowy dotarło, że ręce i nogi ma przykute do ściany niewidzialnymi, zapewne czarodziejskimi kajdanami. Próbowała się rozglądać, ale każdy ruch sprawiał jej ciału jeszcze większy ból. W końcu zrezygnowana, spuściła głowę. Wtedy usłyszała głos... jego głos.
- Witaj Nainen! Nareszcie do nas wróciłaś! – jej bystre ucho wyłowiło w jego ostrym, kpiącym
tonie nutę wahania.
Podniosła głowę. Ubrany był w bogatą pysznie zdobioną szatę, przy której jej skromne, brudne i nieco
potargane ubranie wyglądało żałośnie. Popatrzyłam mu głęboko w oczy, nie zobaczyła nic... tylko pustkę, bezdenną i mroczną... chciała odwrócić wzrok, ale wtedy gdzieś na dnie jego duszy dostrzegła ledwo tlącą się iskierkę. Ponownie opuściła głowę, a on podszedł do niej. Delikatnie dotknął ręką jej rozczochranych, czerwonych włosów. Drugą oparł na jej biodrze.
- Spodobałem Ci się, prawda? Widziałem to w twoich oczach. Bardzo się cieszę, że będę miał taką
ślicznotkę w haremie.
Mówiąc to zaczął ją całować, najpierw w policzek, a potem gwałtownie przycisnął swoje usta do jej.
Nainen z całej siły, nie zważając na ból, szarpnęła głową. Kerin odsunął się nieco wyraźnie zaskoczony jej gwałtownością, a ona wykorzystując okazję splunęła mu prosto w twarz. Chłopak jakby w ogóle się tym nie przejął. Spokojnie starł ślinę z policzka.
- Co? Nie kochasz mnie? – zapytał na wpół drwiąco – No cóż jeśli nie chcesz dobrowolnie, to
zechcesz po przymusem.
Spojrzała na niego, ale odpowiedziała dopiero po chwili.
- Czy ty nic nie rozumiesz? Owszem pokochałam Kerina, ale pokochałam go takiego jakiego
poznałam wtedy w mieście. Wesołego, sympatycznego, uśmiechniętego chłopaka. Będąc takim jakim jesteś teraz nienawidzę cię z całego serca! Bo ty nie jesteś Kerinem, ty jesteś nikim! Słyszysz nikim!- ostatnie słowa prawie wykrzyczała, po twarzy płynęły jej łzy – Jesteś nikim!
Chłopak poniósł rękę, jakby chciał ją uderzyć. Był zdumiony. Szczerze zdumiony. Nic nie mówił,
tylko patrzył.
- Możesz władać każdymi, ale nie mną! Nigdy ci na to nie pozwolę!- nie poruszyła ustami, ale jej
myśli dotarły do niego bardzo wyraźnie. W jego duszy zadrgała jakaś głęboko ukryta struna.
I wtedy coś zaczęło się dziać. Kerin chwycił się za głowę i zataczając się upadł na pobliskie łóżko.
Nainen też poczuła, że odpływa w ciemność. Pozwoliło się unieść tej fali.
Gdy ponownie wróciła jej świadomość znajdowała się w niewielkiej kaplicy pośrodku, której nieznacznie tlił się na małym ołtarzyku ogień. Wokół ogniska stały trzy kobiety, a przed nimi siedział Kerin, ubrany w czerwoną, prosto skrojoną szatę. Kapłanki były ubrane tak samo, Nainen zresztą też. Dziewczyna usilnie starał się domyślić gdzie jest. Miejsce wydawało jej się znajome, chociaż nigdy tu nie była. Wtedy przypomniała sobie opowieści starej niani o kaplicy duszy, wyglądała ona identycznie jak to co teraz widziała. Przyglądnęła się bacznie kapłankom i dostrzegła, że najniższa z nich stojąca po środku, to właśnie jej niania. Kobieta spojrzała na nią i uśmiechnęła się. A potem odezwała do Kerina.
- Każdy z nas rodzi się dobry. Jego osobowość i charakter kształtuje się dopiero potem w wyniku
wpływów wychowawców, otoczenia, środowiska i przed wszystkim rodziny. Ty też urodziłeś się szlachetny. Przez całe życie wpajano ci zasady obowiązujące w twoim świecie, zasady nie ukrywam złe, nawet bardzo złe. Te zasady niszczyły twoją duszę czyniąc cię podobnym do twoich rodaków. Gasiły ogień twojej duszy. Jednak okazało się, że twoje dobre „ja” jest bardzo silne i nie zamierza się poddać. Płomień ciągle się w tobie tli. Masz potężną moc i możesz uczynić wiele zła lub wiele dobra, to zależy od ciebie. Dlatego dajemy ci dzisiaj wybór. Jeśli chcesz możesz zgasić ogień, wtedy staniesz się taki jak twój ojciec okrutny i pozbawiony uczuć, możesz też stać się wesołym, uśmiechniętym i umiejącym prawdziwie kochać nastolatkiem. Przed tobą stoi garniec z wodą. Jeśli chcesz zgasić płomień wystarczy, że weźmiesz go i wylejesz zawartość na ognisko – decyzja należy do ciebie!
Kerin wstał i ostrożnie wziął garniec do ręki. Bez wahanie ruszył w kierunku ołtarza. Wstąpił na
pierwszy stopień. Nainen zacisnęła dłonie do bólu .”Boże, Kerin nie!” Położył nogę na drugim stopniu, po policzkach dziewczyny potoczyły się łzy... trzeci stopień... Nainen chciała rzucić się by go zatrzymać, ale rozumiała, że tą decyzję musi on podjąć sam... podest ołtarz... garniec nad ogniem.... „Kerin kocham cię”...
Kerin już przechylał kocioł z wodą, gdy uderzyły w niego słowa wypowiedziane przez Nainen wtedy
w sypialni:”...pokochałam go takiego jakiego poznałam wtedy w mieście. Wesołego, sympatycznego, uśmiechniętego chłopaka.” Woda zaczynała już kapać na ogień, a on walczył sam z sobą... „Nainen, kocham cię”...gwałtownie się odwrócił wylewając wodę na stopnie ołtarza. Ogień wybuchnął gwałtownym płomieniem, kapłanki uśmiechnęły się.
Nainen poczuła ogarniająca ją szaloną radość, a potem znów była ciemność.
Gdy otworzyła oczy, magiczne kajdany właśnie przestały ją przytrzymywać. Przed osunięciem się na podłogę powstrzymały ją męskie ramiona, które objęły ją silnie. Tym razem bez obaw spojrzała w wielkie, zielone oczy. Zobaczyła w nich ciepło, dobroć i miłość. Uśmiechnęła się. Nie broniła się już, gdy ich usta ponownie się zetknęły.
Namiętny pocałunek przerwał głośny syk. Na ich oczach czerwona, wysadzana rubinami bransoleta na ręce Kerina zamieniła się w piasek. Z chwilą, gdy przestała istnieć kilkadziesiąt czerwonych smoków wzleciało wolnych w przestworza. Do Kerina dotarło telepatyczne „dziękuję”. Wiedział, że to Shinderev- Samri’on, smocza królowa.
- Przepraszam! Odejdźcie w pokoju, nigdy już nie wykorzystam moich zdolności w ten sposób!
- Trzymam cię za słowo, Kerinie, dziedzicu smoczej krwi. Bądź szczęśliwy!!! – w tym momencie
telepatyczna więź została przerwana.
***
Staruszka umilkła, a słuchacze westchnęli oczarowani. W wielu oczach lśniły łzy. Promienie zachodzącego słońca barwiły świat, na kolor krwistej czerwieni.
- Niedługo po tym wydarzeniu Nainen i Kerin wyjechali. Nikt nie wie gdzie. Niewielu miało
ich potem możliwość zobaczyć. Z tego co mi wiadomo podróżowali po świecie, głównie po północnych, mało zamieszkanych krainach. Może szukali przygód… a może miejsca, które stało by się ich nowym domem… tego nikt nie wie…Co do Inkany, to osłabiona armia Delaiwen nie była w stanie przeciwstawić się zdeterminowanej ludności podbitych krain. Po kilkunastu miesiącach walk zabory zostały zniesione, władza Gelanviana obalona. A Delaiwen stało się krajem zależnym rządzonym przez Redę Siedmiu. I tak jest po dziś dzień.
Staruszka ponownie zamilkła. Otaczający ją ludzie zrozumieli, że to już koniec jej opowieści. Powoli
zaczęli zbierać się do odejścia, gdy wtem jeden z nich odezwał się
- Kim tak naprawdę był Kerin, ze miał władzę nad smokami?
Minęła dłuższa chwila zanim kobieta odezwała się. Wyglądało na to, że próbuje sobie coś
przypomnieć.
- Dokładnie nie wiadomo. Ale podobno, pośród przodków jego matki była smocza królowa, mogła to
być Shinderev- Samri’on lub jej matka. Czasami zdarza się, że smoki łączą się z ludźmi. Jest ot bardzo rzadkie, ale tak jak mówię –zdarza się. Zazwyczaj to samice, ulegają czarowi ludzkich mężczyzn. Przybierają wtedy kobiece postacie i żyją jak zwykłe śmiertelniczki, dopóki ich ukochanego nie zabierze śmierć. Potem z powrotem stają się smoczycami. Tak mogło być i w przypadku Kerina...
- Ja chcę jeszcze zapytać a Tarvera, co z nim? – Norder z podekscytowaniem poderwał się z ziemi.
- Tarver... tak…okazało się, że Nainen miała słuszność widząc w nim podobieństwo do swojego
zmarłego brata. Był jej przyrodnim bratem. Owocem pozamałżeńskiego związku jej ojca. Chłopak po zakończeniu konfliktu osiedlił się w Inkanie. Pomógł Andariel odbudować dom. Był dla niej jak syn.... no ale już wystarczy tych opowieści muszę ruszać w drogę. Następna wioska czeka. Ta i wiele innych historii nie może zaginać.
Kobieta podniosła się ze zwalonego pieńka, na którym siedziała. Podpierając się kijem podróżnym powoli przeszła pomiędzy zgromadzonym ludźmi. Wszyscy patrzyli na nią z sympatią. Mimo niskiego wzrostu, budziła w nich jakiś tajemniczy, prawie nabożny lęk. Gdy już przedarła się przez tłumek wybrała kierunek zachodni. Wieśniacy poczęli rozchodzić się do swoich domów. Tylko mały Norder patrzył jak kobiecina idzie w stronę zachodzącego słońca i tylko on dostrzegli jak jej białe włosy nabierają czerwono- krwistego koloru, jak prostuje się, stając się na powrót młodą dziewczyną. Zniszczone łachmany zmieniły się w czerwoną szatę, a kij w ozdobną laskę. Nieznajoma nie znikła za horyzontem, po prostu stawała się coraz bardziej przejrzysta, aż w końcu zamieniła się w mgiełkę, która uniosła się w stronę przestworzy. Nikt nie chciał wierzyć w opowieść Nardera, jednak to co widział zmieniło na zawsze jego życie…
Anvariel.
strony: [1] [2] [3] [4] |
komentarz[12] | |
|
|
|
|
|
© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal
|
|
|