..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Wiersze moje: Sayrenka




serce broczy cierpieniem w postaci zółtej, ściekającej z rany ropy
sens istnienia zatapia się w erotycznych doznaniach
jedyna przystań dla emocji, bytu, jest oznaką życiowej stopy
pieścisz mnie, to boli,jesteśmy jeszcze w ubraniach
boimy się nagości, to przedwieczny wstyd przed prawdą
jeśli zdejmiesz ze mnie moją maskę
cóż mi pozostanie?
martwe,puste ja, w tragicznym stanie
ale czy ja w ogóle istnieję? czy to prawda czy ułuda?
widzę twarz - odbija się w lustrze zapomnienia...
ale jednak boli...straciłam to co ważne...
to co przedwieczne...
gdzie to jest?
nie wiem?
czym to było?
to dusza...?
czy ją kiedykolwiek miałam...?
podobno tak, ale to tylko puste słowa
wbijane nam w podświadomość przez kłamliwe instytucje
kościół...
będzie mi opoką? pomoże wspinać się po schodach chańby?
nigdy...znowu będę sama...
znowu otoczy mnie mrok...
otuli płaszczem znieczulicy...
i gdzie to ja?
niby w czym uwidacznia się moje człowieczeństwo?
w tym pseudo myśleniu?
czy może w powtarzanym sobie codziennie przed lustrem
jestem człowiekiem
jestem człowiekiem
jestem człowiekiem
śmiech...
prosto w twarz
"i tak jesteś niczym
to tylko twoja świadomość
nie panujesz nad członkami swojego ciała
i tak jesteś tylko
prochem...
na wietrze..."




raz przychodzi
radosna,napawa chęcia życia
ubarwia szare ściany pokryte odpadającym tynkiem
tańczy promieniami na załamaniach naszych ubrań

czasem jest synonimem śmierci
bolem,cierpieniem
trwoga i zniewoleniem
jest urwiskiem, nad ktorym stoisz pochylajac sie
nad bagnistym kregiem

kiedy indziej to tylko mroczne zludzenie
swiat fantazji na ktory nie masz wplywu
opowiada bajki
jak kochana babcia w bujanym fotelu,
ktora uswiadomila juz wielu...
maluczkich, niedoswiadczonych...

niezapisane historie niknace w
zawieruchach dziejow

kiedy raz zlozy na twoich ustach pocalunek
nigdy nie bedziesz w stanie sie oswobodzic,
wydostac z pajeczych nici doznan
sama nie jest zlem,
jest tylko pierwszym krokiem w drodze
do uswiadomienia
do zrozumienia swojego wlasnego organizmu,
swoich potrzeb
machinacji tego swiata,ktory naznaczony zostal grzechem
i trwoga...

jest wszystkim i niczym
poczatkiem i koncem
zyciem i smiercia
usmiechem i lza

to po prostu ona...
w swej bialej sukni
dostojnie kroczy...
delikatnym musnieciem
daje o sobie znac...
potem staje sie...
namietnoscia...

zawiera sie w jednym...
bardzo prozaicznym slowie...
jednym marnym,ludzkim tworze...

milosc...




kruche palce uderzajace o klawisze...
delikatny dzwiek pianina roznosi sie...
otacza,piesci,muska,caluje...

jest taka mala...
czerń wlosow ostro rysuje sie na tle
bialego,sterylnego pomieszczenia

tanczy...wiruje, platki wisni okalaja
cala postac...
stapa po zgnilej ziemi...

cisza...
tylko rytm...tylko dzwiek
odbijajacy sie od jej scian...

dąb otula mosieznym ramieniem
powabna dlon wisni...
martwieja w tancu milosci...

melodia milknie...
mysl...wczepia sie w jej podswiadomosc
wie ze musi grac...

palce ponownie rozpoczynaja muskac klawisze...
nie ma chwili wytchnienia...
barwy zacynaja sie mieszac...

potrafi tylko to...
to jej przeznaczenie...
to nie zapisany nigdzie los...

bol paralizuje kregoslup...
palce dretwieja...
melodia ulatnia sie...

gdzie jest...?
szuka jej...
nie widzi..
nie czuje...

chce przywrocic to co minelo
stworzyc to co nie stworzone
zobaczyc to co nie widzialne
dotknac tego co nie namacalne...

siedzi przygarbiona...
siwe wlosy oplataja klawisze...
trupie dlonie niezgrabnie poruszaja sie po ich powierzchni

martwe oczy...
wpatrzone gdzies..

a tam..
tylko ona i platki wisni wirujace
wokol jej postaci...





"ropieję, spływam kaskadą po wydrapanych ranach
jestem tylko cierpieniem o strasznej twarzy...
przychodzę do ciebie, kiedy tego najbardziej się boisz...
kiedy wiesz, że się pojawię...kiedy...
czekasz..."

Duszę ogarnia marazm,ustawiczne wolanie o pomoc
ktora i tak nie nadejdzie...
w ostatnim, spazmatycznym tchnieniu, ulatuje
wszystkimi otworami ciala...
staje sie tylko oblokiem mgly zdarzajacym...
wlasnie...
gdzie...?

konwulsje ogarniają moje ciało,
w ostatnim agonicznym krzyku
staram sie wyrazic wszystko...
bol przewierca moje wnetrze...
ale nie jest zle...
bo jest tylko pustka i..
martwe, krwawiace organy...

leżę, widze biale obłoki,jak
przemykaja nad moja glowa...
"Nie zostawiajcie mnie!"
znowu krzyk...ale tylko w mojej swiadomosci
usta odmawiaja posluszenstwa...
powieki same opadaja...
nie moge tego powstrzymac...

czy tak to wlasnie wyglada?
czy to jest wlasnie to czego chcialam?
czy moze to tylko moja jazn robi mi glupie zarty...?
a tak na prawde leze sobie w moim lozku...
ulecialo...





spojrzal na nia...
wiedzial ze to ta...
czekal na nia...
w koncu nadeszla...

głod zawirowal czerwienia w glowie...
ona..
poluje...

"wejdz ze mna w mrok...
wstap do mej swiatyni...
dotknij mych warg...
staniesz sie tylko snem...
ulotnym marzeniem malego dziecka..."

skradlem jej go...
teraz uciekam...
ukrywam sie...

"to bezcelowe..."
szyderczy smiech niesiony wiatrem..

delikatne musniecie...
jej bladych warg...
zatracilem sie...

"jestes tylko moj..."
szept drgajacy w kazdym nerwie...

gdzie bym nie uciekl...
zawsze to do niej trafie..
w jej lodowate objecia...

"jestem toba ,a ty mna...
stanowimy nierozerwalna jednosc..."

blysk...

to on...
zimny pot...
juz wiem...

ale dlaczego nie moge tego zmienic...?
lubie to...?
skad wiesz?

"jestem cieniem i swiatlem...
jestem dobrem i zlem...
a ty jestes substytutem...
potrzebuje ciebie...
a ty mnie..."

dotknelam go...
teraz ogrania mnie mrok...
uciekac...?

"jakie to zalosne..."
ironiczny ton wgryza sie cisze...

a gdyby tak stanac...?
nie moge...?
musze uciekac...

czy to jest wlasnie...




krople uderzaja rytmicznie o blache
splywaja kaskada po martwych czlonach
skorupa wygina sie, rdzewieje...
mechaniczne oczy pekaja...
przewody z substytutem krwi nadymaja sie...
sztuczne tkanki pecznieja...
powoli rozrywa je od srodka...
ludzka powloka napina sie...
nie jest w stanie zniesc cisnienia...
krok po kroku...wszystkie wnetrznosci
przesaczaja sie przez lateksowa skore
splatane przewody oplataja gardziel
powolnie zaciskaja sie
dusza...
wzynaja w rekonstrukcje ludzkiej szyi
procesor zalewa fala nie prawdziwych uczuc
tworza sie rysy...
mozolnie poglebiaja sie...
rozszerzaja...
tworzac bezbolesne szramy...
a w srodku tylko pustka...
wszystkie elementy zapominaja o swoich funkcjach
kazdy ruch ustaje...
tylko trzaski iskier...
lzy ziemi chlodza zniszczone tworzywo
a potem tylko cmentarzysko...
czaszki wetkniete na pale...
szkarlatne szmaty powiewajace na wietrze...
i wszedzie smrod spalenizny...
kurz przykrywa wygasle istoty...
legiony zapomnianych...
wykorzystanych...
zuzytych...
i tylko lza w cybernetycznym oku...
"za co...?"




maly, porcelanowy siedzi w rogu na polce
chlod sciany o ktora sie opiera przeszywa go do glebi
szmacianego serduszka
za duzy kubraczek, z niepotrzebnymi koronkami,
perelkami, kamyczkami,cekinkami...
szwy wbijaja mu sie w jego mleczne cialko...
jest mu tak nie wygodnie...
chcialby sie stad wydostac, ale jest za wysoko...
kiedys byl kochany...
dbano o jego skorke, zeby sie nie zakurzyla...
byl ksieciem na bialym rumaku dla Krysztalowej Damy
byl tajnym agentem wspinajacym sie po wiezy z klockow
byl powierzycielem dzieciecych marzen
byl wszystkim...
a teraz?
wszystko minelo...siedzi na polce calkiem sam...
opuszczony, zakurzony,smutny...
nikt juz o nim nie pamieta...
odszedl w mrok czasow przeszlych...
stal sie tylko bublem...
niepotrzebnym...
zawalajacym pokoj..
ale on wierzy...
ktoregos dnia ona siegnie po niego...
a wtedy wszystko bedzie jak dawniej...
znow bedzie bohaterem...

pajacyk zsnunal sie z polki...
uderzyl o zimna, twarda posadzke...
zostaly tylko okruchy...
malego,zakurzonego cialka...
porcelanowe raczki...
oderwane od calosci...
sliczna glowka potluczona
na tysiace kawalkow...
i tylko szmaciane serduszko...
zebrane i wyrzucone...
na smietnik...





Dokończ

katedra...
sciegna tworzace istote oltarza...
miesnie napiete do granic mozliwosci...
staraja sie utrzymac wielki krzyz...
watla postac w tle...
dotyka wnetrza...
serce rytmicznie uderza...
szmer...
wzrok padajacy na wrota..
splecione dlonie ornamentem...
istota szybkim krokiem przemierza kosciol...
zmierza tam...

uchylaja sie...
luna swiatla pada snopem na srodek posadzki...
marmurowe paznokcie podlozem...
wielkie szpony wbite w nawe...
bestia chaosu...
zbliza sie...
poluje...

swiatynia w niebezpieczenstwie...
kaplan dotyka dlonia wrot...
pedy kolczastej roslinnosci oplataj zamek...
wnikaja do wnetrza...
wbijaja swe czlony w mechanizm...
wzynaja sie w mur z ludzkich sciegien...
rozdrapuja istote ciala...
nieruchomieja...

postac oddala sie powolnym krokiem...
paznokcie wyrywaja sie z wiezienia..
tworzac smiertelny tunel...
przechodzi srodkiem...
pieszczony przez organizmy...
jest ich panem...
az nie nadejdzie...
nastepca...

kiedy zniknie w ciemnosciach
zawali sie...
rozkruszy...
bestia nie dostanie ich w swoje szpony...
smierc ponad wszystko...
smierc rozwiazaniem...
smierc ratunkiem...
tylko...
smierc...

jedyne wyjscie...
iskrzy sie w podswaidomosci bytow...
to tylko instynkt...
ironiczny bo przewrotny...

czarne rogi uderzaja...
wbijaja...
ciernista roslina oplata je...
masakruje...
ale ona wie..
jescze tylko jeden ruch...
jeszcze jedno pchniecie...
a sie otworza...
a wtedy bedzie wolna..
bedzie spelnieniem..





kochala go calym swym istnieniem...
kazdego ranka wychodzila by z nim rozmawiac
byla piekna
czern wlosow mocno odcinala sie od alabastrowej cery
szmaragd oczu odzwierciedlal las
karminowe usta jak krew dziecka
dotykala go
nigdy jej nie odpowiedzial
czekala

czas namalowal srebrne smugi na jej skroni
pooral twarz bolem i rozczarowaniem
oczy staly sie bagniste i metne
ale dalej wierzyla
dalej
czekala

kazdej nocy modlila sie do niego
boso biegla przez gaszcz by dotrzec jak najblizej niego
na skarpe
spogladala w dal szukajac
czekajac

zgarbiona postac...
przytulona do wiekowego debu
piescila jego kore
siwe wlosy oplataja stara twarz
puste oczy spogladaja w gore...
zielone liscie odbijaja sie w zrenicach
gina..

malutka,pulchna dlon dotknela kosci
trupia reka zsunela sie z pnia
czaszka z delikatnym gruchotem
lamanego karku opadla na puszysty mech
wielkie zlote oczy wpatrzone w korone debu...
galezie wyciagaja do niej swoje zgrzybiale palce
glaszcza po okraglej twarzyczce
i tylko szept niesiony wiatrem
jak melodia harfisty smierci
"jestes moja, tylko moja..
kocham cie..."

mala dziewczynka biegnie przez gestwine
male listki wplatuja sie w kasztanowe wlosy
nie zwaza na to...
biegnie do niego...
to jedyne co potrafi...
to jedyne czego pragnie...
on jest jej swiatem...
jej zyciem...
jej smiercia...






oplotla go ramionami
ogrzala wlasnym cialem
delektowal sie jej zapachem
nie wiedziala ze ja tylko wykorzystuje
nie wiedziala ze jest tylko zabawka
ze gdy mu sie znudzi zostanie wyrzucona
na smietnisko dusz
byla pelna zycia
oczy jej smialy sie
serce spiewalo
czula sie potrzebna
czula sie kims
wystarczylo ze pojawila sie ona...
piekna oprawa ze zgnilym wnetrzem...
puste, morskie oczy...
zlote,dlugie wlosy...
a ona?
co mogla mu dac?
oprocz calej siebie...
oprocz swej milosci...
nic...
wiec wybral opakowanie...
a jej serce zgniotl...
zmiazdzyl...
rozdrapal...
wykrwawila sie na smierc...
czerwona ciecz zalala caly swiat...
jej cierpienie spadlo ulewa na ziemie...
jej bol stal sie susza...
nie chciala tego...
ale nie potrafila tego powstrzymac...
on byl jej swiatem...
on byl wszystkim...
a teraz nie ma juz nic...
blagam chce sie obudzic z tego koszmaru...
powiedz ze to tylko zart...
powiedz ze to wszystko to tylko moja wyobraznia...
ze tak na prawde...
jestes tu...
ze mna...
nie ma sensu sie przekonywac...
dobrze wiem jak jest...
lustro prawdy kluje w oczy...
to boli...
bardzo
boli...
lzy splywaja kaskada po jej twarzy...
dlonie zaciskaja sie w piesci...
paznokcie wbijaja w delikatna skore...
kropla po kropli zaczyna z nich sciekac krew...
czerwone smugi rysuja dlon...
zaciska powieki...
zeby nie zobaczyli...
zeby sie nie dowiedzieli...
kolejne rozczarowanie...
kolejny sztylet w serce...
ciern w duszy...
broczaca zadra...
nie jestem w stanie tego zniesc...
powoli siegnela po sznur...
flegmatycznie zawiazala petle na szyi...
zacisnela...
pustym wzrokiem ogarnela pokoj...
tyle wspomnien...
tyle uczuc...
tyle lat...
i to wszystko na nic...
po co sie meczylam...
po co tyle czasu sobie wmawialam...
bedzie dobrze?
heh...szyderczy zart zycia...
delikatnie zsunela stopy z lozka...
ciemnosc ogarnela wszystko...
nagle ogarnal ja lek...
taki dziecinny,smieszny lek...
moze jednak warto nie przekreslac
tego wszystkiego
moze warto dalej walczyc?
nie moge dluzej czekac...
nie potrafie..
to mnie przerasta...
staralam sie zapomniec...
staralam sie sobie z tym poradzic...
ale nie udalo sie...
jestem sama...
jak zawsze sama....
moze ktos przyjdzie?
moze ktos mi pomoze?
to tylko zludne marzenia...
nikogo nie ma...
jestem tylko ja i pustka...
mysli ulecialy
jak dusza...
jak zycie
z jej przemeczonego ciala...
i tylko stopy bujajace sie nad podloga...





nie boj sie...
kiedy ogarnie cie ciemnsc
nie boj sie..
kiedy zostaniesz sam...
nie boj sie...
kiedy wszystko minie...
nie boj sie...
bede przy tobie...
bede czuwac...
wytre twoje lzy...
poglaszce po policzku...
przytule...
tylko sie nie boj...
bo kiedy ogarnie cie lek...
juz nic nie pomoze...
nie zobaczysz tego innego swiata...
nie zobaczysz mnie...
nie bede w stanie ci podac reki...
zostaniesz sam...
wiem, ze nigdy nie zrozumiem twojego wnetrza...
wiem ze nigdy nie pojme czemu jestes taki...
ale przynajmaniej sie staram...
ale...
jezeli nie dasz mi szansy...
nic nie bede mogla zrobic...
leze i wpatruje sie w drzwi...
kiedy sie otworza?
kiedy wszystkie te potwory wyjda?
kiedy wbija pazury w moja swiadomosc...?
to jest straszne...
czekanie...
mijajacy czas...
chwile znikajace bezpowrotnie...
wspomnienia ktorych nie bede w stanie
sobie przypomniec...
mnie tez ogarniaja watpliwosci...
nie jestem bogiem...
chociaz...
czy cos takiego wogole istnieje?
co to jest?
zostal wymyslony przez nas...
i na nasze potrzeby...
ale kiedys konczy sie slepa wiara...
ludzie oczekuja dowodow...
a ich nie ma...
bo jego tez...
nic juz nie ma znaczenia...
wszystko to tylko olowiana puszcza...
puszcza klamstwa i falszu...
ale jestes ty...
jezeli ty przezyjesz...
bedziesz tym ktory wyzwoli nas...
z naszych lekow...
z naszej nieswiadomosci...
z naszej psychozy...
tylko walcz...
nie poddawaj sie...
wiem ze to brzmi trywialnie...
ale nic innego nie przychodzi mi do glowy...
jestem tylko aniolem...
a ty...
jestes
wszystkim...


Sayrenka.
komentarz[1] |

Komentarze do "Wiersze moje..."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.027880 sek. pg: