..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Omejsa.



Dzień wstał rześki i słoneczny. Ptactwo wygnane z grzęd i gniazd porannym pianiem kogutów, dreptało w obejściach, skubiąc, rzadko jeszcze występujące, świeże, zielone listki i źdźbła traw. W oborze krowy, donośnym muczeniem domagały się dojenia. Nie wszystkie bowiem baby zdążyły już to uczynić. Dziś był dzień wiosennego przesilenia, dzień, w którym z niejednej chałupy otroki pójdą w termin, a to do szewca, a to do kowala, czy innego mistrza cechowego, albo na pacholę do kupca, czy na zamek. Matki starały się, by ich pociechy wyglądały jak najlepiej. Przygotowały co miały najlepszego: świeże, białe koszule, kaftany przetrzepane i połatane, często jeszcze po dziadku, albo i starsze. Spodnie te od święta i chodaki jak kto miał, albo łapcie plecione. Na drogę do miasta w węzełku kawałek chleba i sera, czasem jajo gotowane, co bogatsi pęto kiełbasy. Wszystko w pośpiechu i ze łzami w oczach. W końcu, po błogosławieństwie i pożegnaniu z rodziną, z chałup zaczęli wychodzić przyszli rzemieślnicy, kupcy, żołnierze, służący itd. Idąc drogą ku miastu i swojej przyszłości, łączyli się w małe grupki przyjaciół, towarzyszy dotychczasowych zabaw i psot.
Ich cel był oddalony o trzy godziny marszu. Byli tacy, którzy lekkim krokiem gnali do przodu. Głównie ci, którzy mieli już zgodzonego mistrza, u którego będą uczyć się fachu, albo też miejsce przy dalszej rodzinie jako pomoc w domu i w pracy. Prócz nich i grupy takich, co to wszędzie sobie dadzą radę, w tyle ciągnęło się kilku obiboków i marzycieli, którym niepilno było podjąć pracę.
Jedni wcześniej, inni później, jednak wszyscy dotarli w końcu na rynek, gdzie z boku oddaleni nieco od straganów, kramów, zagród i związanego z tym hałasu, zbierali się chłopcy i dziewczęta z miasta i okolicznych wsi w nadziei na znalezienie pracy. Zebrali się tu także przedstawiciele najprzeróżniejszych rzemiosł, wokół nich i znaku ich cechu gromadzili się chętni do terminu. Zaglądali tu także kupcy i szynkarze w poszukiwaniu pomocników. Był także jeden z sierżantów, zapisujący chętnych do służby w wojsku. Prócz tego nastolatków śledziły z tłumu oczy członków gildii złodziei i żebraków, wypatrując czy któryś z nich nie wykazuje skłonności i umiejętności cenionych w ich zawodzie. Powoli, lecz nieustannie, malała zarówno grupa szukająca pracy jak i jej oferentów. Co i rusz jarmark opuszczał jakiś rzemieślnik z jednym lub kilkoma kandydatami na uczniów. Również sierżant zakończył już zapisy i ruszył w stronę zamku, prowadząc za sobą kilkunastoosobową grupę, która usiłowała iść kolumną dwójkową, ale na zamiarach się kończyło.
Zaczynało szarzeć, gdy ostatni z mieszkańców, szukający pomocnika, odszedł usatysfakcjonowany i na placu zostało tylko kilku chłopców. Ich przyszłość nie zapowiadała się różowo. Mogli wrócić do domów, gdzie i tak za wiele było gąb do wykarmienia. Mogli popróbować samemu poszukać pracy, chodząc od domu do domu, ale była to raczej praca dorywcza. Można też było ruszyć do innego miasta i tam liczyć na więcej szczęścia, ale najbliższe duże miasto, oddalone było o tydzień jazdy konnej. Zaczęli się rozchodzić w poszukiwaniu miejsca na nocleg i jakiejś strawy w zamian za pracę.
Jednym z tych, którzy pozostali, był Omejsa. Nie za wysoki, ni za mały, w sam raz na swój wiek trzynastolatka. Dość silny, o ponurym usposobieniu, raczej mrukowaty i stroniący od towarzystwa. Właśnie planował drogę ucieczki, kiedy zwędzi już z najbliższego straganu placek, gdy podeszła do niego jakaś skulona starowina podpierająca się kosturem.
Poniechaj tego. Lepiej trochę pogłodować, niż trafić w dyby, albo do lochu. ? rzekła skrzekliwym głosem.
O co wam chodzi, babo? Czego to niby mam poniechać? Coś się wam zwidziało. ? odburknął, zły, że tak łatwo go przejrzała.
Już ja swoje wiem. No nieważne. Głodnyś? Niedługo będziem wieczerzać. Chodź ze mną.
A juści. A dokąd, to niby i po co? Idźta lepiej swoją drogą i ostawcie mnie w spokoju. ? wbrew temu co mówił, zaciekawiło go kim ona jest i czego od niego chce.
Toć pracy szukasz, ja ci ją dam. Właściwie może nie pracę, co zadanie, ale zarobić można dobrze. Nie chcesz?
Co mam nie chcieć. A co to za zadanie? Aby nie kradzież jaka, albo ubić kogo, na to się nie godzę. No mówcie, co mam zrobić?
Powoli synku, powoli. Nie będziem się układać na drodze. Pójdziem do mojej chałupy, tam przy wieczerzy rzecz obgadamy. Zgodzisz się albo i nie, a zjeść dostaniesz i przespać się możesz na ławie. Sam zysk.
Dobra, co mi tam. Chyba lepiej u was, niż gdzie pod płotem. Prowadźcie.
Babina mrucząc coś do siebie, ruszyła w kierunku bram miasta.
Gdy zbliżyli się do wrót, zdziwiony Omejsa zapytał:
A gdzie ta wasza chałupa? Toż zara za mury wyjdziem.
Ano prawda. Mieszkam tu niedaleko, w lesie nad rzeką. Nie bój się, przeca cię nie zjem? ? zachichotała.
Głupot nie wyplatajta. ? obruszył się chłopak. ? Wcale się nie boję, myślałem jeno, że chałupa wasza w mieście. Las mi nie pierwszyzna, a i w nocy zdarzało się, zasadzać na zwierza u wodopoju. ? dodał z dumą w głosie.
Minęli bramę i po kilkudziesięciu krokach, zeszli z głównego traktu na wąską ścieżkę, niknącą w lesie. Najwyraźniej często z niej korzystano, gdyż trawa była mocno przydeptana, a gdzieniegdzie nawet całkowicie wytarta. Pewnie chadzali tędy zbieracze ziół, grzybów, chrustu, czy też dziatwa ku wspomnianej rzece, kąpać się gdy przychodziły upały. Mrok gęstniał coraz bardziej, rozpraszany blaskiem księżyca, który to chował się, to wynurzał zza kolejnej chmury. Szczęściem listowie dopiero zaczynało pączkować i nieśmiało rozwijać swe blaszki, w niewielkim stopniu odcinając podszycie i dolne partie drzew od światła słonecznego i księżyca. Szli już z pół godziny, skręcając co i rusz w inne ścieżki i przecinki, kiedy przed sobą ujrzeli chatkę z małym ogrodem otoczonym niskim płotem.
Jesteśmy na miejscu. ? rzekła starucha.
Omejsa obejrzał się za siebie, ale ciemność i drzewa skrywały miasto, które opuścili. Weszli do środka. Babina roznieciła ogień w palenisku, rozgrzebując żarzące się jeszcze resztki. Zamieszała w kociołku, z którego uniósł się zapach mięty, majeranku i jeszcze jakichś ziół, których Omejsa nie znał.
Siadaj do stołu, zaraz będzie gotowe. ? rzekła, stawiając dwie miski na blacie. ? Nie za gęsta ta zupa i okraszona mało, ale pożywna bardzo i sił dodaje.
A wy, nie boicie się tak w lesie sama? Do miasta i ludzi spory to kawałek, nie ckni się to wam? ? spytał siadając.
Przyzwyczaiłam się, a i tak wolę. ? odrzekła, z lekką nutą smutku w głosie. ? Las mnie nie krzywdzi, już prędzej ludziska. Krzywo patrzą, od wiedźm wyzywają, ale jak który zachorze, to do kogo po ratunek lecą? Ano do mnie, bo to na ziołach się znam, maści różne i mikstury na bolączki uwarzyć potrafię. Dobrze jest jak jest, w oczy im nie lazę, to i spokój mam.
Rozlała zupę do misek i siadła naprzeciw chłopaka.
Jedz, teraz możem pogadać o twojej robocie. Ano posłuchaj. Roków temu ze czterysta, albo i więcej, kiedy zamek dopiero budowano, a z dzisiejszego miasta, ledwie parę chałup stało, przybył na budowę mag i zaoferował ówczesnemu władyce pomoc. Twierdził, że potrafi czarami tak wzmocnić zaprawę do łączenia kamieni, że żadna siła, prócz potężniejszych czarów oczywiście, nie przemoże takich murów. Propozycja przypadła budowniczym do gustu, tym bardziej, że w onych czasach miejsce to leżało tuż przy granicy z królestwem Rasthurii, z którym toczono nieustanne wojny, aż do pokoju w Utremie. Solidny zamek mógł i zresztą przyczynił się do zwycięstwa podczas kolejnej wojny. Spytano maga, czego żąda w zamian za swe usługi. Cena jaką podał, zadziwiła wszystkich. Był nią pierścień herbowy grododzierżcy, oraz obietnica, że właściciel klejnotu, albo jego potomkowie spełnią trzy prośby człowieka, który im go okaże. Władyka zgodził się, pod warunkiem, że polecenia te nie będą obejmowały zabójstw i zdrady wobec panującego księcia. Mag przystał na te warunki i umowę zawarto.
Nic nowego nie rzekliście, historię tę znają wszystkie dzieciaki w okolicy. Wiedzą też, że po skończeniu robót, młody panicz napadł na odjeżdżającego maga, chcąc odebrać pierścień ojca. Jednak żadne tortury nie pomogły, mag oddał ducha, a pierścień przepadł. ? odezwał się znudzony Omejsa. ? Co wy, na bajarza chcecie mnie uczyć? A gdzie to zadanie? A pewnie śniło się wam, gdzie zguba ukryta. ? dodał i zaśmiał się.
Może przyśniło, a może ktoś mi rzekł, ale widzę, co z wioskowym mędrkiem przyszło mi się układać. ? burknęła urażona babina. ? Kładź się spać, jutro pójdę na rynek głupszego poszukam.
No co wy babko, ja ino tak. Nie boczcie się ? chłopak spokorniał nieco. ? Wiecie gdzie jest? Kto wam powiedział?
Mag podejrzewał, że dybać będą na jego życie, ukrył więc pierścień. A wiem to od mojej babki, a ona od swojej i tak dalej. Moja rodzina od dawna mieszka w tym lesie, byliśmy tu także wtedy. Pewnego razu na budowie zdarzył się wypadek, w którym zginęło kilku robotników, a mag został ranny. Z wszelkimi choróbskami i ranami chodzili wtedy do mojej prababki, naonczas żyjącej. Przyprowadzili też i maga. Dzięki swoim miksturom i czarom zdołała uzdrowić strzaskaną dłoń rannego. Od tego dnia często się spotykali, rozmawiali o czarach, mocy ziół i eliksirach. Podejrzewając zamach na swoje życie, mag zdradził jej, gdzie ukrył pierścień. Miejsce ukrycia dodatkowo zaklął, tak, że tylko w noc przesilenia wiosennego można wydobyć klejnot. Jeśli ci się uda, będziesz mógł wykorzystać jedną z próśb, sam zdecydujesz ile będzie warta. Co ty na to, mędrku?
Omejsa zamyślił się. Nie należał do najbystrzejszych we wsi, ale nie dawał się też wycyckać byle komu. Swój rozum miał. Tak i teraz dumał nad tym co usłyszał. Gra warta była zachodu. Co prawda, nie do końca wierzył babie, ale kto wie, czy nie było tak jak mówi? A jeśli rzekła prawdę? Mógłby zażądać sakiewki pełnej złota, ba nawet kilku, albo i całego worka. Chłopak rozmarzył się, widząc już siebie we wspaniałym, bogatym ubraniu, jak zajeżdża karetą zaprzężoną w cztery piękne konie przed ojcową chałupę.
No i jak będzie? ? pytanie babiny, sprowadziło Omejsę na ziemię. ? Podejmujesz się?
A pewnie. ? odrzekł śpiesznie. ? Mogem iść i zara, ale czemu samiście przez tyle lat pierścienia nie wyjęli?
Nie twoja sprawa smarku, czas ucieka. Promienie wschodzącego słońca zamkną skrytkę na następny rok. Skup się lepiej na robocie.
Dobra, dobra, to gdzie ta skrytka? Mówcie, jak mam ją znaleźć?
I tu widzisz synku, leży pewna przeszkoda na drodze do celu. Nie mogę ci tego powiedzieć.
Zbiesiliśta się babko. ? zdenerwował się chłopak. ? To po coście prawili mi to wszystko? Ku płochej krotochwili sprowadziliście mnie tu po nocy?
Patrzcie go, jaki prędki. Zara wszystko objaśnię, nie gorączkuj się. ? uspakajała babina. ? Rzeknę ci wszystko, ale ino w miłosnym uniesieniu. No wychędożyć mnie musisz. ? dodała, widząc zdziwienie na twarzy chłopaka.
Omejsie pąs lico zabarwił. Obłapiał już dziewki w stogach, ale żeby tak, prosto w oczy, bez żadnego wstyda gadać. Zrobiło mu się gorąco.
No chyba wiesz już do czego służy, prócz sikania, ten korzeń między nogami? ? zaśmiała się stara.
Chłopak poczuł, że uszy mu płoną, a pot ścieka po krzyżu.
Wiem ci ja dobrze. ? odrzekł piskliwym głosem i odchrząknął, by tembr głosu nabrał więcej basu. ? Zaskoczyliście mnie jeno tym niecodziennym sposobem. Bierzmy się do rzeczy, bo jak samiście rzekli, noc mija.
Babina chichocząc, przeszła do drugiej izby, gdzie leżał stary materac wypchany sianem, przykryty dwoma kocami. Stanęli do siebie plecami, po dwu stronach leża, krępując się nieco swej nagości i zrzucili z siebie całe odzienie. Leżąc pod kocami Omejsa nieśmiało począł dotykać ciała starej. I tu się bardzo zdziwił. Spodziewał się, że będzie ono pomarszczone, szorstkie, po prostu stare, a napotkał prężne, gładkie, nijak nie przystające do twarzy i postury, które widział. Nie zagłębiając się w rozważania filozoficzne nad tym dziwnym zjawiskiem, pozwolił działać swym nastoletnim żądzom i pragnieniom. Podczas miłosnych igraszek, sprawa zadania zeszła na nieco dalszy plan, więc zdziwił się trochę, gdy w najważniejszym momencie, z ust partnerki usłyszał wskazówki do poszukiwań. Zaraz przypomniał sobie, po co właściwie tu przyszedł i poczuł ulgę, że stanął na wysokości zadania. A także z innego powodu. Ubierając się, z zaciekawieniem zerkał na ciało babiny. Nie, nie mógł już tak o niej myśleć, nie po tym jak dotykał tego ciała. Spojrzał na jej twarz i zdawało mu się, że zmarszczki i wory pod oczami jak gdyby zmalały, wygładziły się.
No to idę. ? rzekł, kiedy już się ubrał.
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, ani ostatniej dobrej rady, ani błogosławieństwa, ani też życzeń powodzenia. Wyszedł z chaty w noc. Trzymając w rękach pochodnię, za którą posłużył kawałek drewna z ogniska, owinięty paskiem materiału, ruszył w poszukiwaniu wielkiego buka. Według tego co usłyszał, w drzewie tym znajdowała się dziupla, otwierająca swe wnętrze tylko w tę jedyną noc w roku. I tylko dla kogoś, kto na pniu nakreślić umiał tajemny znak.
Omejsa zastanawiał się idąc, dlaczego właściwie miałby oddać znalezisko kobiecie, która go najęła. Przecież mógł sam stawić się przed rodziną władyki z opowieści i zażądać wypełnienia wszystkich, trzech poleceń. Tak naprawdę nic jej nie był winien. To, że wskazała mu miejsce ukrycia pierścienia, zasługiwało zapewne na zapłatę, ale czy aż taką? Kiedy spełnione zostaną już jego trzy rozkazy, da jej sakiewkę złota, albo nawet dwie srebra. To jej w zupełności wystarczy.
Tak, tak właśnie zrobię. ? pomyślał sobie i uśmiechnął się do swych myśli. Pochodnia dopalała się już, gdy wreszcie dotarł na polanę, gdzie stać miał wspomniany buk. Stał, o tak. Tak wielki, że aby go objąć trza by ze siedmiu rosłych chłopów. Omejsa rzucił gasnące łuczywo i podszedł do pnia w poszukiwaniu dziupli. Noc ustępowała już miejsca swemu bratu, zabierając swą czarną suknię z nieba, które za chwilę przeszyją poranne promienie słońca. Chłopak spiesznie nakreślił na pniu znak, który mu kazano i wsunął rękę do otworu w drzewie, macając w poszukiwaniu klejnotu.
Jest ? omal nie wrzasnął na głos, wyczuwając w ręku pierścień. Szybko wyciągnął rękę wraz ze zdobyczą. Był to rzeczywiście złoty pierścień z wyrytym herbem, takim samym jak ten, który znajdował się na murach miasta. Omejsa zaczął skakać ze szczęścia, a jego myśli podążyły ku światom bogaczy, władców i ich zamkom. Już niedługo będzie jednym z nich.
Schował pierścień i ruszył do miasta, obmyślając jakie będzie jego pierwsze życzenie. Kiedy znalazł się niedaleko chatki, w której spędził wczorajszy wieczór i część nocy, odbił nieco w bok, by przypadkiem nie natknąć się na jej mieszkankę. Było już całkiem jasno, gdy dotarł do murów miasta. Skierował swoje kroki ku wartowni, by zażądać widzenia z panem zamku.
A ty tu czego? ? przywitał go opryskliwie jeden ze strażników. ? Zmiataj stąd.
Chcę się widzieć z dowódcą, mam sprawę w zamku. ? odrzekł hardo Omejsa. ? I radzę zwracać się do mnie uprzejmie, byś nie pożałował.
Zmykaj szczylu, bo ci kulasy poprzetrącam. ? wnerwił się wartownik. ? Widzicie go, panicz jeden, sprawę ma w zamku. A jaką to? Może w konkury do jaśnie panienki, co? ? zarechotał, a dwóch innych mu zawtórowało.
Odejdź stąd szybko, pókiś cały. ? rzekł do Omejsy inny, którego nie rozbawił żart kolegi. ? Za wysokie progi na twoje nogi. Masz tu grosz, idź kup sobie coś do zjedzenia. ? dodał, popychając go w kierunku bazaru.
Omejsa sięgnął za pazuchę, gdzie schował pierścień, chcąc podstawić go żartownisiom pod sam nos, ale miast klejnotu, znalazł jeno zwykły kamień. Odszedł kawałek dalej i począł przeszukiwać dokładnie całe ubranie, ale nic innego nie znalazł. Popatrzył jeszcze raz na kamień, który jeszcze niedawno był złotym pierścieniem i zaklął. Nie rozumiał co się stało, przecież znalazł go, trzymał w tej samej dłoni, na której leżał teraz kamień. Widział herb, ten sam, który mijał przed chwilą, przekraczając bramy miasta. Co się z nim stało? Postanowił wrócić do chatki babiny, może ona znała odpowiedź. Pomaszerował szybkim krokiem do miejsca, gdzie stała jej chatka, lecz kiedy dotarł na miejsce zdziwił się jeszcze bardziej. Żadnej chatki nie było. No może kiedyś była, w pobliżu leżały stare, nadpalone belki. Można było zauważyć resztki dawnego ogródka z kilkoma pozostałościami po otaczającym go płocie.
Przecież wczoraj tu byłem. ? pomyślał. ? Jadłem zupę, rozmawiałem, nawet się chędożyłem. Co to za czary? Gdzie jest chata i dziwna kobieta, która w niej mieszkała? Zawrócił z powrotem do miasta. Podszedł do wartownika, który dał mu grosz i spytał.
Znacie tę zielarkę co mieszka w lesie? Tu niedaleko, nad strumieniem.
Jaką zielarkę? ? odparł zdziwiony żołnierz. ? Jedyna, o której słyszałem, to ta z opowieści, co to ją spalili razem z jej gachem magiem, kiedy nie chcieli rzec, gdzie jest skradziony pierścień władyki. Od tamtej pory jest zakaz osiedlania się wiedźm w mieście i okolicy. Coś ci się chłopcze przyśniło. Ruszaj stąd i nie przeszkadzaj.
Omejsa wzruszył ramionami i poszedł na jarmark. Kupił sobie pół chleba i kubek zsiadłego mleka i jedząc śniadanie, zastanawiał się, czy rzeczywiście cała ta historia, to nie był tylko sen, czy może stracił wszystko, bo chciał oszukać babinę. Tego już nigdy się nie dowie.


Olgierd.
komentarz[0] |

Komentarze do "Omejsa."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.046730 sek. pg: