..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Losy elfki Lucity



I
Nad Redorią zapadał zmrok. Słońce dawno już zaszło za góry i lasy, a na jego miejsce wypłynęła świetlista i okrągła twarz księżyca, która oświetliła swym blaskiem cały świat. Król i Królowa oraz ich poddani szykowali się właśnie do nocnej wędrówki szlakiem swych snów. Niektórzy z nich postanowili przeznaczyć ten czas na baraszkowanie ze sobą w łóżku i byli w trakcie swych romantycznych rozmów oraz gier wstępnych... ale zostawmy ich samych sobie i przejdźmy dalej. (Niech opowieść biegnie swoim, wyznaczonym torem.) Kiedy uczciwi mieszkańcy szykowali się do snu, na ulice wyszli złodzieje, nocny postrach ulic Redorii. Chowali się oni w ciemnych i pustych zaułkach i gdy nadarzyła się ku temu okazja, żadna sakiewka nie uszła ich bacznej uwadze, bystrym oczom i zręcznym palcom.
Czas mijał... Zbliżała się północ. Świetlista kula księżyca wisiała nad Redorią, a wszyscy mieszkańcy smacznie spali. Nad miasto spłynęła nagle gęsta mgła i zawisła tuż nad ziemią, zmniejszając widoczność.
W jednym z zaułków coś się poruszyło i zapłakało. Za chwilę wybiegła z niego czarna kotka i głośno miaucząc uciekła w uliczkę na prawo. Najwidoczniej usłyszała czyjeś kroki. I nie myliła się. Ciche kwilenie i jęczenie nie ustępowało, a z lewej uliczki wybiegła wysoka elfka o czarnych włosach i ciemnych oczach, wracająca do domu ze swoimi łupami zdobytymi owej nocy. Usłyszawszy jakieś szmery, w zaułku koło swojego domu, przystanęła i zaczęła nasłuchiwać. Poszła w stronę, z której dobiegały odgłosy i zobaczyła elfie dziecko niezwykłej urody, skulone i siedzące na ziemi. Elfka miała ciemną, delikatną skórę i bardzo jasne włosy.
- Witaj! - powiedziała niepewnie kobieta nie wiedząc czego może się spodziewać po nieznajomej.
- Ach, witaj pani, już myślałam, że nikt mnie nie znajdzie - powiedziała i uśmiechnęła się. Mgła rozrzedziła się i w blasku księżyca kobieta zauważyła, że dziewczyna ma na policzku mały, prawie niewidoczny tatuaż, przedstawiający ułożone symetrycznie promienie słońca lub księżyca, a z jej zielonych oczu i jasnych włosów bije olśniewający blask. Na jej policzkach lśniły ślady łez.
- Kim jesteś? - zapytała kobieta. - I co robisz sama o tej porze w tak mrocznym miejscu? - dodała troskliwie. Dziewczyna zmrużyła oczy i zaczęła bacznie przyglądać się mówiącej do niej postaci. Była osóbką, która traktowała ludzi i otaczający świat z wielkim dystansem, nie wiedząc czy może do końca komukolwiek zaufać. Po dłuższej chwili wstała, ukłoniła się i powiedziała:
- Pani, jam jest Lucita... po prostu Lucita.
- Ależ jaka pani - zaśmiała się kobieta. - Mów mi Eirran, dziecko - uśmiechnęła się sympatycznie. - Ale powiedz coś więcej o sobie.
Znowu zaczęła patrzeć badawczo na Eirran, ale nie tak długo jak poprzednio.
- Jam jest "dziecię nocy i snu" – powiedziała, a jej oczy zalśniły jak oczy kotki. - Pojawiłam się w tym mieście dziś o północy. Nie znam tu nikogo, no, może oprócz Ciebie - uśmiechnęła się. - Moją profesją jest złodziejstwo. Podobnie jak Twoją - wskazała na łupy, a Eirran schowała je głębiej i zapytała:
- A gdzie masz zbroję, hełm, łuk i resztę ekwipunku? Gdzie masz rodzinę, bliskich?
- No właśnie. Ja... nic nie mam. Od dawna wychowuję się na ulicy, a moje życie przed przestąpieniem bram Redorii to długa historia i sądzę, że skora byłabym opowiedzieć ją tylko wtedy, kiedy poznam w tym mieście więcej życzliwych mi osób. To uświadomi mi, że Redoria stanie się moim drugim domem. - na wspomnienie dawnych czasów spuściła wzrok, a z oczu popłynęły łzy.
- Oj, nie płacz. Chodź ze mną, to wyposażę Cię w potrzebny ekwipunek, dam schronienie.
Dziewczyna podniosła główkę i popatrzyła w sympatyczną twarz Eirran.
- Dobrze. Pójdę, ale pamiętaj, że nie jestem przyzwyczajona do życia z innymi - powiedziała i poszła razem z Eirran.

II
Lucita spędziła w domu Eirran jeden, pełny rok. Przez ten czas zawiązała się pomiędzy kobietami mocna nić przyjaźni. Eirran pomogła jej zdobyć cały ekwipunek, wytłumaczyła wiele zawiłości związanych z życiem w Redorze. Lucita poczuła się w tym mieście prawie jak w domu, lecz nadal nikogo nie znała. Postanowiła więc, opuścić zacisze domu Eirran i powrócić znów na ulicę w poszukiwaniu szczęścia.
Samotność, po opuszczeniu domu Eirran, nie przeszkadzała Lucicie. Przecież już tyle lat radziła sobie sama, bez rodziny i przyjaciół. Na początku, musiała to przyznać przed samą sobą, nachodziły ją chwile samotności, w których towarzyszyły jej łzy i uczucie opuszczenia przez cały świat. Czuła się w takich momentach niepotrzebna, niekochana i nieprzydatna do niczego. Lecz z czasem przyzwyczaiła się do takiego życia. Zamieszkała w lesie jako pustelnica, odizolowana od ludzi. Żywiła się korzonkami i owocami lasu. Czasami udało się jej upolować dzika lub jelenia i dopiero wtedy mogła sobie pozwolić na większa ucztę. Jednak mimo tego, że chciała się uciec ze społeczeństwa, to co jakiś czas albo w lesie, albo do jej chatki przywędrowywali różni podróżni i kupcy. Od nich mogła kupić lub dostać, z dobroci ich serc, potrzebne jej do życie przedmioty, jedzenie i szlachetne trunki. Toteż przez ten czas nie zatraciła tak zupełnie obycia i zachowań interpersonalnych wśród innych. Jednak dopiero po przybyciu i przekroczeniu bram Redorii, zrozumiała, że tu osiądzie na stałe i znajdzie cel swojego życia.
Wiedziała, że jeżeli czegoś gorąco zapragnie, to podoła wszelkim niebezpieczeństwom i problemom. Osiągnie wytyczony sobie wcześniej cel. Przed młodą, inteligentną i piękną elfką wszelkie serca i drzwi (a nawet okna) stały otworem. Od najmłodszych lat posiadała tę świadomość, którą, niestety, nie każda kobieta może się pochwalić. Wiedziała, że gdziekolwiek się pojawi, potrafi we wszystkich męskich sercach wzbudzić pożądanie. Lecz z drugiej strony wrodzona skromność i rozwaga nie pozwalały jej na wykorzystanie tego kobiecego talentu.
Przez rok spędzony w domu Eirran, Lucita nabrała znowu trochę kobiecego ciała. Sama Eirran mogła stwierdzić przy ich pierwszym spotkaniu, że dziewczyna była strasznie wychudzona i zaniedbana, ale nie mogła się od niej dowiedzieć, co się stało. Tak samo, nie mogła zrozumieć decyzji Lucity o opuszczeniu jej skromnych progów.
- Droga Eirran, siedzę w Twym domu już rok. Wychodzę dość często i znam już prawie całe miasto, ale nadal nie oddycham tą atmosferą i powietrzem, którym inni mieszkańcy. Wiem, że pewnie wydaje się to tobie dziwne i głupie, ale ja to tak odczuwam. Chłonąć życie zaczynam dopiero, kiedy zbliża się noc. Oczarowuje mnie blask księżyca, wiszący nad miastem, tajemniczo migoczące światła w oknach domów oraz cisza nocna, spowijająca całą Redorię. Takie noce mają swój urok i moc. Podobnie jak burza z grzmotami i błyskawicami - westchnęła, a oczy zalśniły jej zielonym blaskiem.
- Ach rozumiem cię moje dziecko - westchnęła Eirran. - To miasto ma swój czar i podczas nocy czuje się wszędzie otaczającą nas magię - uśmiechnęła się.
- Cieszę się, że mnie rozumiesz - również się uśmiechnęła i sięgnęła po swoje rzeczy. - Na mnie już czas. Żegnaj! - uściskała ją mocno.
- Żegnaj kochana i pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć - pocałowała Lucitę w policzek.

JAK W TAŃCU MOTYLI

Swoje pierwsze kroki po opuszczeniu domu Eirran, Lucita skierowała w wiadome miejsce. Nie, nie do karczmy, do ludzi, do wina. Nie, nigdy w życiu. Zapytacie dlaczego? (Dlaczego? - zapytują wszyscy.) No cóż... ciągnie wilka do lasu. Tak samo pociągnęło Lucitę za bramy miasta. Przez tyle lat żyła na łonie natury, w zgodzie z nią, że zechciała posłuchać, jak bije jej małe serduszko wraz z wielkim zielonym sercem. Czuła się jak mała cząstka, która jest nierozerwalnie związana ze światem roślin i zwierząt.
Usiadła na zielonej trawie pod rozłożystym dębem i zamknąwszy oczy, oddała się bez reszty marzeniom. Nagle usłyszała jakieś małe dwa piskliwe głosiki.
- Świetliczko, nie uciekaj tak szybko przede mną.
- Ależ Migotku, ja nie uciekam. Po prostu lecę.
Lucita otworzyła oczy i zaczęła się rozglądać. Dopiero nad sobą zauważyła dwa motylki, latające w kółko i starające się dolecieć do cienkiej, dębowej gałązki. Dziewczyna zaczęła się im przyglądać z uwagą.
- Świetliczko, dlaczego nie chcesz słuchać tego, co do Ciebie mówię?
- Ależ słucham cię przez całą drogę - westchnęła Świetliczka.
- No, zawsze to lubiłaś, a przynajmniej nie narzekałaś - zasmucił się Migotek.
- I nadal to lubię - uśmiechnęła się Świetliczka. - W końcu jesteś moim najlepszym przyjacielem, na którego zawsze mogę liczyć. W smutku, w radości, w samotności i w najlepszej zabawie.
- Tylko przyjacielem... - westchnął Migotek. – Myślałem, że czujesz do mnie coś więcej niż przyjaźń. Bo ja, Świetliczko... bo Twoje skrzydełka tak ładnie migoczą w słońcu, po kąpieli w porannej rosie. I ja... ja... ja Ciebie kocham. Moja Złota - wyjąkał Migotek.
Świetliczka ze zdziwienia, aż przysiadła na liściu dębu i złożyła skrzydełka.
- Świetliczko, co ci się stało? - zakrzyknął Migotek z przerażeniem. – No, gorąco jest bardzo. Możeś zmęczona?
- Nie, nie, Migotku. Po prostu przysiadłam tak na chwilę, na listku, zaraz polecimy razem dalej - popatrzyła na niego.
- A może, ja jednak polecę po życiodajną kroplę rosy i przyniosę ci ją na mojej trąbce - Migotek nadal latał nad nią, raz z lewej raz z prawej.
- Nie, nie trzeba, mój miły - uśmiechnęła się do niego.
Migotek przestał latać jak oszalały i usiadł obok niej.
- To co? Lecimy dalej - zaproponował i puścił do niej oko.
Ona popatrzyła bystro na niego i zakrzyknęła:
- Jak mnie chcesz tak bardzo, to mnie złap - zaśmiała się, poruszyła skrzydełkami i odleciała.
- Ależ Świetliczko, zaczekaj - zakręcił trąbką i ruszył w ślad za nią.
Lucita jeszcze przez chwilę obserwowała oddalającą się, małą i delikatną parę motylków. Westchnęła, poprawiła włosy w koku i ruszyła w drogę powrotną do miasta, do Redorii.
"Kiedy wreszcie to do mnie uśmiechnie się los?" – myślała, a smutek ogarnął całą jej wątłą postać.

III
Po wyjściu z domu Eirran, Lucita przeżyła cztery lata na ulicy Redorii. Ukradzione pieniądze wydawała na szlachetne trunki i wyśmienite jadło w miejskiej karczmie. W nocy, głównie pracowała i spała w cichych zaułkach. Natomiast w dzień, przesiadywała w karczmie i przysłuchiwała się miejscowym rozmowom, kłótniom i utarczkom. Po jednej takiej awanturze, trzeba było doprowadzać karczmę do porządku, więc dla wyposażenia znaleziono tymczasowe miejsce zastępcze.
Tego dnia, jak każdego innego, Lucita wybrała się do karczmy i zdziwiła się strasznie tym, co zastała. W chwilę potem, zauważyła drogowskaz do karczmy tymczasowej. Ruszyła w kierunku, jaki wskazywał zwrot strzałki znaku, aż doszła do celu wędrówki. Wkroczyła do niej śmiało i swobodnie rozejrzała się po nowym pomieszczeniu. Jak zwykle był tłok. Podeszła do barmana. Była strasznie spragniona.
- Poproszę kufel piwa. - powiedziała do barmana i w chwilę potem ze swym napojem zmierzała do najbliższego stołu. Usiadła i zaczęła rozglądać się po ludziach, przysłuchując się ich rozmowom. Nagle, jej wzrok padł na człowieka, który bacznie się jej przyglądał. Kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały, mężczyzna uśmiechnął się do niej przyjaźnie. Pod wpływem jego wzroku i uśmiechu, Lucita zarumieniła się, spuściła wzrok i zajęła się swoim pełnym kuflem.
- Cóż taka elfka, o niespotykanej urodzie, robi w takim miejscu? - usłyszała za chwilę nad sobą nieznany jej głos. Podniosła oczy i jej wzrok padł na sylwetkę mężczyzny z sąsiedniego stolika, który teraz stał nad nią i patrzył z góry, dzierżąc w swej dłoni kufel.
- No cóż... Chyba to, co wszyscy. Siedzę w karczmie i zastanawiam się nad sensem swego życia - westchnęła i uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Mężczyzna przysiadł się do niej i zapytał troskliwie:
- Obserwuję cię, od chwili wkroczenia do karczmy i z wyrazu twej twarzy wywnioskowałem, że jakieś wielkie smutki targają twym sercem. Pewnie z chęcią porozmawiałabyś o tym z kimś, kto by cię wysłuchał. Jakby co, to jestem do dyspozycji - rozsiadł się wygodnie na ławie naprzeciwko niej, oparł łokcie o stół i wyszczerzył do niej zęby. Lucita popatrzyła w oczy mężczyźnie siedzącemu przed nią. Nie była pewna, czy może mu do końca zaufać. Zaczęła się go nawet lekko obawiać. Mężczyzna musiał wyczytać w jej oczach owy strach, bo nagle wstał, wyciągnął do niej swoją silną dłoń i powiedział:
- Ależ ja popełniam głupie błędy. Z tego wszystkiego zapomniałem się przedstawić. Jestem Wez Verd
Popatrzyła w jego jasne oczy i powiedziała:
- Jam jest Lucita i jestem w tym mieście od niedawna - uśmiechnęła się przyjaźnie, bo zauważyła, że mężczyzna bacznie się jej przygląda.
- Ehmm... – odchrząknął. - Ja rozumiem, że jestem stary, ale dlaczego to ty masz siwe włosy... - zawiesił głos, bo urażona dziewczyna, obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. Wyszczerzył do niej swe białe zęby tłumacząc, że nie chciał jej tymi słowami urazić.
- Ja jestem dziecię nocy i snu. Wynurzyłam się kilka lat temu z mroku nocy i zamieszkałam od tamtej pory w murach owego miasta. Moje jasne włosy, to po prostu lekka i ulotna, jak mgła, poświata księżyca, który przyświecał całemu światu tamtej nocy - powiedziała i umoczyła swoje usta w piwie. Towarzysz jej rozmowy przypatrywał się jej przez dłuższy czas, po czym ściszył głos i powiedział:
- Możliwe, że się powtarzam, ale zastanawiam się nad jednym. Co taka piękna elfka robi sama w karczmie?
- W karczmie? - zapytała zdziwiona. - Chyba widziałeś, mój panie, co zostało po dawnej karczmie i że ją naprawiają. To - powiedziała i wskazała na około – można raczej nazwać czymś, co ma ją tymczasowo zastąpić.
- No tak, masz rację - żachnął się kompan rozmowy. - Ale może ty się orientujesz, co tam się wydarzyło? - popatrzył wyczekująco w jej oczy.
- Z tego co wiem, wczoraj w karczmie, rozgorzała wielka kłótnia między biesiadnikami. Zachowywali się tak głośno, żem wcześniej z niej wybyła, a dziś, widać jak wygląda - prychnęła spontanicznym śmiechem. - Widocznie mury nie wytrzymały.
- No najwidoczniej - zaśmiał się. - Poproszę trzy bukłaki wina i dzika dla Lucity - krzyknął w stronę karczmarza i za chwile otrzymał zamówione specjały. – Proszę, to dla Ciebie - uśmiechnął się szelmowsko do niej.
- Ojej naprawdę nie trzeba... - zarumieniła się i spuściła wzrok.
- No przecież widzę, że jesteś głodna, a wino i dzik to najlepsze jedzenie, jakie tu serwują - powiedział i popatrzył na nią tak, że się zarumieniła.
- Co to, czyżbym cię onieśmielał panienko? - zapytał się i puścił do niej oko.
- Nie, po prostu jest to bardzo miłe. Jeszcze nikt w tym mieście, w karczmie, nie zamówił dla mnie jedzenia i to tak dużo... Ja sama tego nie zjem...
- Pomogę Ci - i złapał najbliższy bukłak. – Wiesz, tak sobie myślę, że jak jesteś taka piękna, to już musisz mieć kogoś na oku, prawda?
- Właśnie w tym cały problem że nie. Jestem samotna i nie mam nawet, gdzie schronić głowę w czasie nocy – powiedziała, leniwie skubiąc oderwany kawałek dziczyzny.
- No coś Ty, dlaczego? - zdziwił się.
- No, jestem sierotą. Nikt mnie nie przygarnął, a nie znalazł się mężczyzna, który by mnie chciał - powiedziała, spuściła wzrok i z oczu popłynęły jej łzy. - Ja przez dłuższy czas mieszkałam z dala od ludzi, ale od kiedy już przestąpiłam bramy Redorii zrozumiałam, że tylko tu chcę dalej żyć, znaleźć dom, kochającą rodzinę, której nigdy nie miałam. I mężczyznę mych marzeń i snów. - pochyliła główkę, by ukryć płynące łzy.
- Oj, proszę nie smuć się - poklepał ją po ramieniu. - Na pewno znajdziesz tu szczęście i kogoś, kto będzie dla ciebie tym jednym jedynym - uśmiechnął się do niej pocieszająco i pomachał komuś, kto właśnie wszedł do karczmy. Był to mężczyzna, do którego wszyscy go witający, zwracali się Trag. Podszedł do ich stolika, usiadł koło Weza i zagadnął, wskazując na Lucitę:
- A ta, co beczy? I kim jest? - uniósł brwi.
- To mała elfia sierotka Luc, która szuka kogoś, kto by ją przytulił i pocieszył - powiedział Wez.
- A to nie lepiej znaleźć lub kupić sobie dom, a nie tak beczeć bez powodu? - burknął Trag, a Lucita podniosła swą zalaną łzami twarzyczkę i popatrzyła przymrużonymi oczami na rozmówcę.
- Tak się składa, dobry Panie, że mnie jak na razie nie stać na...
- Złodzieja nie stać na dom? - zaśmiał się Trag, gwałtownie jej przerywając.
Właśnie w tej chwili wpadł do karczmy wysoki elf o blond włosach, do którego obaj mężczyźni zakrzyknęli wesoło:
- Witaj Ilm, jak tam leci?
- A dobrze jak na razie nie narzekam - uścisnął im prawice i przeniósł wzrok na Lucitę, a twarz jego rozjaśnił uśmiech.
- Witam Pana, panie Ilm - powiedziała Lucita i skłoniła uprzejmie głowę. Ilm popatrzył się na swoich znajomych pytająco, a jego mina mówiła jasno, że nie zna siedzącej z nimi panienki.
- Przepraszam, nie znam panny. Czy można zapytać kimżeś jest?
- Ależ oczywiście - uśmiechnęła się. - Jestem Lucita i...
- Jestem sierotą! - dokończył za nią Trag.
- Nie prosiłam Pana o pomoc. Adwokatów nie potrzebuję - zgromiła go wzrokiem, a w jej oczach nadal lśniły dawne łzy. Ilm na chwilę wyskoczył z karczmy, bo widocznie musiał załatwić coś ważnego. Sytuację wykorzystał Trag, który oburzony jej ostrym językiem w stosunku do starszych i doświadczonych osób, chwycił w jedną rękę pobliski stół i zamachnął się na Lucitę. Dziewczyna w porę uniknęła potwornego ciosu i schowała się pod inny stół, gdy drugi roztrzaskiwał się na ścianie za nią.
- Jak śmiesz rzucać we mnie, w biedną sierotę, nie mającą z nikąd obrony i wsparcia - popatrzyła na niego smutnym wzrokiem i rozpłakała się z przerażenia połączonego z gniewem, jak małe dziecko. - Jak będziesz się tak zachowywał, to jeszcze tę karczmę rozwalisz - popatrzyła na niego znacząco.
- Dom se wybuduj, a nie becz - krzyknął na nią Trag i rzucił jej małą sakiewkę, w której coś bardzo miło zabrzęczało.
- Ja nie potrzebuję niczyjej łaski - krzyknęła do niego przez łzy, a rzuconą przez niego sakiewkę, ukryła zręcznie w swoim ekwipunku.
- Bież, bo nie lubię, jak ktoś przychodzi do karczmy i żali się na swoje życie!
- A cóż ja na to poradzę, że nie mam szczęścia - zalała się łzami, bo denerwował ją nowo poznany kompan rozmowy, który tak na nią wrzeszczał.
- Trag opanuj się, toż to biedna sierota - powiedział Wez i przytulił Lucitę do siebie. - Od niedawna tu jest i zna tu jeszcze niewielu. A ty, od razu dałeś się jej poznać z najgorszej strony.
- Bo nie lubię mazgajów! - zakrzyknął Trag i najwidoczniej, według niego, zakończył tę nużącą i denerwującą go już rozmowę. Lucita jednak, płakała dalej i myślała: "Co ja takiego zrobiłam, że on tak mnie traktuje i tak się do mnie odzywa? Przecież wcale go nie znam. Poznał mnie, dopiero tutaj i to w niezbyt ciekawej dla mnie sytuacji. Czemu on taki jest?" Chlipała, patrząc wrogo na Traga. Nie zauważyła nawet, kiedy koło nich znowu pojawił się Ilm.
- Witam znowu – zakrzyknął. - Ale czemu nasza ślicznotka, tak strasznie płacze? - zapytał troskliwie.
- A... – Trag machnął ręką - Ona...
- Cicho bądź - przerwał mu Wez. - Niech sama dziewczyna mówi!
- Dziekuję Wez - uśmiechnęła się do niego, a zwracając twarz w stronę Ilma, powiedziała - Ja jestem biedną sierotą i myślałam, że w tym mieście znajdę swoje prawdziwe przeznaczenie. Ale coraz bardziej w to wątpię – dodała, popatrując srogo na Traga. - Nigdzie nie mogę znaleźć sobie miejsca. Zaczynam czuć się niepotrzebna - westchnęła ciężko.
- Oj, nie martw się - usiadł obok niej i przytulił ją do siebie. - Jeżeli chcesz, to ja mogę Cię adoptować. Bardzo bym się ucieszył, gdybyś zechciała być moją córką. Nie mam jeszcze córki, a bardzo bym chciał. Moja żona i synowie, na pewno się ucieszą. Co ty na to? – zapytał, patrząc na nią.
- No widzisz, szczęście zaczyna się do ciebie uśmiechać. Może należy to wykorzystać - szepnął jej na ucho Wez.
- Niech sobie wreszcie dom wybuduje – powtórzył, nudząc już Lucitę, Trag.
- Ja? Córką? Twoją? - zapytała zdziwiona i zarumieniła się.
- Tak! - odpowiedział dumny z siebie Ilm. - Bardzo, ale to bardzo tego chcę. Byłabyś moją ukochaną córką, a ja bym cię wszystkiego nauczył. Też jestem złodziejem - szeroko się do niej uśmiechnął.
- Ależ z wielką, a nawet przeogromną chęcią, wstąpię do Twojej rodziny, drogi tatku - powiedziała i popatrzyła na niego pytająco, bo nie wiedziała czy może już tak do niego mówić. Ale on się tym nie przejął, a raczej potraktował to, jakby była jego córką, już od najdawniejszych lat. Pogłaskał ją po głowie i uśmiechając się powiedział:
- Dobrze, od tej pory, wszystko co moje, jest też i Twoje. Zaraz ci pomogę z tym nieszczęsnym domem i dam parę wskazówek, jeżeli chodzi o walkę z przeciwnikami i kradzieże czynione na uczciwych obywatelach Redorii - oddalił się z nią do innego stołu, zaśmiewając się.
Od tej pory jej tatuś był skarbnicą potrzebnej jej wiedzy i umiejętności. Był elfem, który godzinami mógł jej opowiadać o kochanej rodzinie i o zwyczajach panujących w mieście. Często przesiadywali do późnej nocy i omawiali swoje tajne złodziejskie plany, a towarzyszyły im przy tym pełne kufle wina. Ojciec obawiał się, że jego jedyna córka pije i to według niego dużo za dużo. Bał się, że jest nieostrożna, i że ktoś może ją niecnie wykorzystać, kiedy będzie pod wpływem alkoholu. Ale ona tłumaczyła mu wtedy ze śmiechem, że raczy się tylko czerwonym winem, które ma dobry wpływ na jej serce i na samopoczucie. Starała się, od tamtej pory, być jak najlepszą córeczką i udowodnić, że jest warta nosić, przy swoim imieniu, nazwisko rodu Mizzrim. Jej tata stał się dla niej autorytetem w dziedzinie złodziejstwa, ale przede wszystkim w walce z przeciwnikami. Jego cenne wskazówki zachowywała i wykorzystywała bardzo często, kiedy nadarzyła się ku temu okazja. Postanowiła, że za dach nad głową i pomoc w każdym trudzie życia, będzie się starała być podporą dla swojego taty, a w razie niebezpieczeństwa, będzie mu służyła swoją pomocą. Nie wiedziała jeszcze, że nie będzie musiała na to długo czekać...

IV
W lesie, niedaleko Redorii, Lucita podczas jednej ze swoich licznych wycieczek, odnalazła zaciszny i spokojny zakątek, do którego od tej pory często się wymykała, aby tam przemyśleć problemy nękające jej serce.
A miejsce to było naprawdę urokliwe. Było tu mnóstwo zieleni, która gęsto otaczała niewielkie leśne jeziorko, z którego wypływał, przypominający błękitną wstążkę, mały strumyczek, odchodzący w kierunku Redorii. Jeziorko i zieleń przylegały do skalnego zbocza, z którego wielką kaskadą spadały strugi wody w wielkim wodospadzie. Brzegi jeziorka były łagodne, a przy nich rosły białe lilie wodne. Przy skalnej ścianie, z lewej strony, zaczynały się małe wgłębienia, przypominające małe schodki. które umożliwiały przejście z jeziorka, za wody wodospadu do małej jaskini, aby schronić się przed wzrokiem zwierząt i ludzi. Woda w jeziorku była letnia, toteż w gorące dni, potrafiła przynieść ciału potrzebną mu ochłodę, z czego Lucita często korzystała. Rozglądała się wokół, sprawdzając, czy nikt jej nie podgląda, zdejmowała ubranie, które kładła na trawie blisko wody i powoli wchodziła do wody. W najgłębszym miejscu sięgała jej do pasa, więc aby cała mogła się zmoczyć i ochłodzić, musiała albo popływać, albo brodząc w jeziorku, dojść do wodospadu i poddać się tej rozkoszy, jaką sprawiała jej kaskada płynącej z góry wody.
Tak było i tego pięknego, letniego dnia. Ptaki na drzewach śpiewały, a słońce prześwitywało przez konary drzew, a odbiwszy się od gładkiej tafli jeziora, rzucało na skały olśniewające blaski i cienie. Lucita właśnie brała kąpiel pod wodospadem, kiedy usłyszała jakiś szelest i cichutkie pojękiwanie. Odwróciła się tyłem do skały, zakrywając swe niczym wyrzeźbione w marmurze piersi oraz zaczęła bacznie się rozglądać i nasłuchiwać. Szelest i pojękiwanie rozbrzmiało ponownie. Przestraszona Lucita podbiegła do brzegu, tak szybko, na ile opory wody jej na to pozwalały. Ubrała się w swoje suche rzeczy i zaczęła iść w kierunku, z którego dochodziły do niej te dziwne i niespotykane, jak dotąd odgłosy. Szła z przygotowanym do strzału łukiem, skradając się z uwagą i duszą na ramieniu, aż w odległości dziesięciu metrów od swojego zacisza, ujrzała małego, białego króliczka z czarnymi plamkami na pyszczku, który bardzo smutno popiskiwał. Schowała łuk, odetchnęła z ulgą i podeszła do królika z wyciągniętymi do niego rękoma. Okazało się, że króliczek miał wbity w swą łapkę ogromny kolec i nie mógł się poruszać, gdyż każdy ruch sprawiał mu niesamowity ból. Lucita wyjęła kolec z jego łapki i zrobiła mu mały opatrunek na bolące miejsce. Kiedy już chciała wypuścić królika, a kolec stępić, aby nie był niebezpieczny dla innych leśnych zwierząt, usłyszała nagły i przeciągły świst lecącej strzały. Uczuła jak zimny dreszcz bólu przechodzi przez całe jej ciało. Wypuściła króliczka z rąk, a sama wstała o własnych siłach i oparła się o pobliskie drzewo, aby się nie przewrócić. Oddychała ciężko, ale powoli. Odwróciła się w kierunku, z którego nadleciała strzała. Jej wzrok padł na wysokiego, ciemnowłosego elfa, który dopiero pod wpływem jej gniewnego spojrzenia opuścił łuk i podszedł do niej. W jej ręku dostrzegł kolec, a pięć metrów od niej kicającego do lasu królika. Patrzył na nią urzeczony i przerażony tym, co przed chwilą zrobił.
- Przepraszam... Naprawdę nie chciałem tego zrobić - zasmucił się. - Myślałem, że chcesz zrobić coś złego temu królikowi.
- To źle myślałeś - skrzywiła się z bólu, złapała się za brzuch i lekko zachwiała. - A mogłabym chociaż wiedzieć z kim mam przyjemność? - zapytała i popatrzyła na niego nieprzytomnymi oczami.
- Ja jestem Frorion.
Zmierzyła go wzrokiem.
- A ja Lucita Mizzrim - podkreśliła swoje nazwisko, stęknęła i osunęła się tracąc przytomność. Frorion złapał ją, chroniąc przed upadkiem i ułożył delikatnie na mchowym, miękkim kobiercu. Popatrzył na jej ciało, przesunął lekko jedną dłonią po jej brzuchu, a drugą powoli wyciągnął strzałę, tkwiącą w jej ciele. Następnie wziął ją na ręce i zaniósł do jej domu, w którym został przez cały czas potrzebny na pielęgnację rany i ochronę zdrowia poszkodowanej.
Od tamtej pory Lucita zdobyła w osobie Froriona wiernego i oddanego przyjaciela, na którego zawsze mogła liczyć. Kiedy lepiej poznała jego osobowość, zrozumiała, że jest to istota trochę zagubiona w otaczającym ją świecie. Dowiedziała się, że Frorion od dawna spotyka się ze znajomym magiem, który często zmieniając jego rasę i profesję, chciał odkryć jego prawdziwą tożsamość.

V
Życie w Redorii upływało Lucicie bardzo sympatycznie i z każdym dniem otwierała się bardziej na otaczające ja istoty. Poznawała lepiej swoją rodzinę oraz nawiązywała mnóstwo przyjacielskich więzi. Lecz jak zawsze bywa w życiu każdej żyjącej istoty, obok radości pojawiają się z czasem i smutki. I w końcu zegar przeznaczenia wybił w życiu Lucity smutne tony i nadszedł dzień, w którym to w jej rękach znalazło się życie i zdrowie kochanego ojca, a każdy jej błąd mógł zaważyć bardzo poważnie na dalszym losie rodu Mizzrim.
Lucita nigdy nie chciała wnikać w stosunki, jakie panowały pomiędzy jej adopcyjnymi rodzicami. Uważała, że sprawy tak dorosłych elfów nie powinny jej, młodej, niedoświadczonej elfki, zbytnio interesować. Oczywiście, często słyszała ich kłótnie i mocne wymiany zdań, ale postanowiła się nie wtrącać. W końcu, co ona mogła, mała, niedorosła Lucitka, zrobić w takich sytuacjach. Zaprotestować, krzyknąć, że sobie tego wszystkiego nie życzy, stanąć po jednej, bądź drugiej stronie... Czuła, że prędzej doprowadziłoby to do większej liczby kłótni w rodzinie niż do zgody. Zostawiła więc rozwiązywanie konfliktów samym rodzicom, a oni byli jej chyba za to naprawdę wdzięczni. Jednak po jednej z takich kłótni rodzice postanowili schować obrączki i na jakiś czas się rozejść, aby odpocząć. Obiecywali sobie powrót, ale Lucita nie mogła, mimo wszystko, zrozumieć takiej decyzji. Niektórzy chcieli jej wmówić, że ród Mizzrim już się rozpadł na stałe i nigdy nie będzie tak jak było wcześniej. Ale ona wierzyła, i przecież to była prawda, że dopóki uważa swojego ojca za tatę, a mamę za mamę, to nadal tworzą rodzinę. Mocno też wierzyła w to, że przyszłość przyniesie lepsze dni.
O prawdziwych powodach kłótni i rozstania dowiedziała się dopiero od taty w karczmie w parę dni po całym zajściu.
Siedziała jak zwykle nad kuflem i rozmawiała ze współbiesiadnikami na różne tematy, kiedy do karczmy wszedł jej ojciec, cały blady i z podkrążonymi oczami. Powiódł nieprzytomnym wzrokiem po karczmie i kiedy ją zobaczył, podszedł, dał jej buziaka, po czym oddalił się w samotne miejsce. Lucita nie rozumiała tego zachowania. Bardzo ją zaniepokoiło i zdenerwowało. Podeszła do taty, postawiła mu przed nosem piwo i siadając obok niego zapytała:
- Tatusiu, co się stało?
- Kochanie, no przecież wiesz... - popatrzył na nią zamglonymi oczami.
- No domyślam się. Tęsknisz za moją mamusią - skrzywiła się, bo uczuła w sercu ból rozpaczy. - Nie martw się, wszystko będzie dobrze - poklepała go po plecach.
- Oj, córeczko, chyba niestety nie. Ja zaczynam już wątpić w nadejście lepszych czasów - popatrzył na nią i pobladł jeszcze bardziej. - Ale Ty się tym nie martw Luci - przytulił ją do piersi. - Nadal masz w nas rodziców. To po prostu głupie sprzeczki pomiędzy dorosłym, które nie powinny mieć miejsca, ale rozumiesz, wystarczy kilka kufli piwa, wino, a każdy, nawet elf, przestaje nad sobą panować.
- Ale co się takiego stało? Bo jak się dopytywałam jeszcze w domu, to każde milczało jak zaklęte. Zawsze słyszałam, że elfy, wybierając swoją drugą połówkę są jej wierne i pozostają z nią na zawsze. Dlatego ta wasza decyzja tak bardzo mnie zdziwiła. Jest bardziej typowa dla ludzi niż elfów - popatrzyła mu pytająco w oczy.
- Masz rację Luci i to w zupełności - schylił głowę. - To wszystko moja wina. Najpierw pokłóciliśmy się z Shelei w domu, a później nasza kłótnia przeniosła się do karczmy. Tu przyłączyła się do niej dwójka ludzi i zaczęli mnie nękać, że się pokłóciłem z żoną. Powiedziałam, że to już nie pierwszy raz, że czasami tak bywa nawet w najlepszych małżeństwach, ale wystarcza krótki okres czasu, a wszystko wraca do normy i zapomina się o gniewie, który poruszył tak gwałtownie duszę. Lecz oni nie ustępowali i męczyli mnie, natręci, dalej. Nie wytrzymałem, wypiłem zbyt dużo z żalu, ze zgryzoty i z piękną panienką zrobiłem niemoralną scenę. Teraz tego wszystkiego strasznie żałuję, ale kto tego chce słuchać i kto w to uwierzy - posmutniał jeszcze bardziej.
- Przecież ja – zakrzyknęła. - Ja wierzę tatusiu, że żałujesz, ale chcę żebyś wiedział, że nie pochwalam twego czynu. Jak mogłeś? To mi się w głowie nie mieści. Taki silny i dorosły elf, a z sercem słabego człowieka - skarciła go srogim głosem i gniewnym wzrokiem. Ilm nic nie powiedział, tylko ze skruchą schylił głowę, ukrył ja w dłoniach i cicho zapłakał. Lucita nie chciała patrzeć na męskie łzy i pomyślała, że lepiej będzie, jeżeli zostawi tatę na chwilę samego. Odeszła więc do swoich przyjaciół, zostawiając wcześniej swoją białą, jedwabną chusteczkę.
Popijała wino i śmiała się z przyjaciółmi, ale co jakiś czas patrzyła w stronę zostawionego taty. Siedział taki samotny i smutny. Płakał gorzko. Było widać, że strasznie żałuje. Podeszła i zapytała czy wypiłby lub zjadł coś, ale pokręcił przecząco głową. Wróciła do przyjaciół i bawiła się dalej.
Po krótkim czasie do karczmy weszła jej mama. Lucita przywitała się z nią i pomyślała, że czas milczenia i nie wtrącania się w sprawy rodziców minął. Trzeba powiedzieć, co się o tym wszystkim myśli i jakoś temu wszystkiemu zaradzić.
- Mamo, tu w karczmie jest tata. Jest strasznie smutny i żałuje tego co zrobił. Może na spokojnie porozmawiacie i pogodzicie się? - zapytała. Shelei popatrzyła w jej zielone oczy i powiedziała.
- No, porozmawiać zawsze mogę, ale nie licz na to, córeczko, ze coś dobrego z tego wyniknie - popatrzyła po karczmie. – Dobrze, tylko gdzie on jest, hm?
Lucita popatrzyła w stronę stolika, gdzie go zostawiła. Faktycznie, nie było go tam. Jednak pod stołem sączyło się coś czerwonego, tworząc dużą kałużę krwi.
- Tato! - krzyknęła i podbiegła do pustego stolika, pod którym leżało ciało Ilma, krzycząc po drodze do karczmarza - Poproszę dużo, czystego płótna, byle szybko. - Karczmarz wydał potrzebne polecenie i już za chwilę Barnaba targał z zaplecza wskazany materiał opatrunkowy. Koło ciała jej taty leżał jego zakrwawiony sztylet, a jego lewa ręka już sięgała po niego. Lucita przygwoździła kolanem jego prawe ramię do podłogi, a lewą rękę złapała w przegubie. Podniósłszy sztylet, poprosiła swojego przyjaciela o odniesienie go do karczmarza. Następnie, z pomocą innych, odsunęła ławę i wyciągnęła ciało Ilma spod stołu. Oba nadgarstki miał pocięte.
- Iim! Co tobie! Powiedź, słyszysz! - podskoczyła do niego Shelei i zaczęła nim szarpać. Ilm zatoczył oczami i popatrzył w jej twarz:
- Shelei... - wyszeptał słabnącym już głosem.
- Mamo, nie ruszaj nim tak, bo resztę ducha z niego wytrząśniesz! Jak chcesz pomóc, to mów do niego, zapewnij mu komfort psychiczny - zakrzyknęła Lucita i odsunęła mamę lekko na bok.
- Tylko, że ja do karczmy wpadłam na chwilę, bo jestem umówiona i musze załatwić bardzo ważne sprawy. Przykro mi bardzo! - popatrzyła z trwogą na Ilma i wybiegła z karczmy. Lucita nie skomentowała zachowania mamy, tylko zabrała się do ratowania. Zrozumiała, że to była zwykła panika.
- Tato! Słyszysz mnie! Nie zamykaj oczu. Tato! Słyszysz? To ja, Luci. Pomogę ci. Nie zamykaj oczu – krzyczała do niego, próbując założyć mu opatrunek na obie ręce.
- Luci... nie ratuj mnie...zostaw... dobij... - wyszeptał Ilm macając okoliczną podłogę w poszukiwaniu sztyletu.
- Nawet mnie o to nie proś! Ja nie mogłabym zabić mojego ojca, nawet, jeżeli okazał się być tak słaby. Słyszysz? Nie zamykaj oczu!
- Ach, Luci... ja... - wyszeptał i stracił przytomność. Lucita podniosła jego obie nogi i oparła o pobliską ławę, po czym wróciła do opatrywania ran. Kiedy zauważała, że opatrunek przesiąka, dokładała następną warstwę. Stale kontrolowała jego czynności życiowe. Był nieprzytomny i coraz słabiej oddychał.
- Powinien już dawno odzyskać przytomność - stwierdził Frorion, który wytrwale pomagał jej w akcji ratunkowej.
- Wiesz, stracił sporo krwi i to może być powodem tak długiej nieprzytomności - stwierdziła Lucita, lekko już zdenerwowana.
- Tylko jak tak dalej pójdzie, to obawiam się, że nie obejdzie się bez pomocy kapłana - popatrzył jej w oczy. Spojrzała na niego znacząco i zaczęła badać tętno taty na jego tętnicy szyjnej. W tym samym czasie Frorion wybiegł z karczmy i po chwili wrócił w towarzystwie kapłana.
- Tato! Obudź się. Nie umieraj! Nie możesz! Masz dla kogo żyć. Dla mnie, syna, dla mojej mamy... Pomyśl o nas, tato! - Lucitę ogarnęła panika. Frorionowi ciężko było odciągnąć ją od ciała ojca, ale w końcu udało mu się zrobić miejsce dla kapłana. Zapłakaną i roztrzęsioną Lucitę otoczył ramieniem i przygarnął do siebie.
- Wszystko będzie dobrze - ucałował ją w czoło. - Nie płacz...
Kapłan ukląkł przy ciele Ilma, zamachał nad nim rękoma, szepcząc magiczne formuły i nagle wszyscy zauważyli, że jego klatka piersiowa zaczęła rytmicznie unosić się i opadać. Po chwili otworzył oczy, usiadł i powiódł nimi po zgromadzeniu, stojącym nad nim. W jego oczach wszyscy dostrzegli czerwony, złowieszczo wyglądający błysk. Czy to oznacza, że chwilowe znalezienie się w zaświatach zmieniło duszę Ilma? Możliwe.
- Tato! Nareszcie jesteś z nami - krzyknęła Lucita i zarzuciła swoje rączki na jego szyję.

Autor: Ulliana
Korekta: Saraj
komentarz[9] |

Komentarze do "Losy elfki Lucity"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.073398 sek. pg: