..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

1: Stworzenie



Niezliczone milenia minęły od czasu, gdy jeszcze wtedy, młody bóg Aphoferuth zamieszkał w wymiarze Kol-jed. Z upływem czasu nieśmiertelny byt zaczął zapełniać podległą mu przestrzeń obiektami, które uznawał za przydatne lub cieszące oko. Lecz wypełnianie pustki w jego wymiarze, nie wypełniało pustki w jego duszy. Aphoferuth zapragnął stworzyć sobie pomocników-towarzyszy. Wnet powstał legion duchów opiekuńczych, które sprawowały pieczę nad rozrastającą się krainą. Z czasem jednak i to nie wystarczało. Stworzył więc pięciu pomniejszych bogów, a duchom rozkazał budować piękne budowle oraz posągi, które mogłyby obwieścić ich przybycie. Nowi bogowie byli utworzeni na podobieństwo stworzeń zamieszkujących cudowną krainę. Cyngryf - na wzór szczura, Kordellis - małpy, Dyferius - smoka, Kaeled anioła, a Afertolis na podobieństwo demona. Przez kilka wieków młode bóstwa koegzystowały w zgodzie. Do momentu, gdy Afertolis zapytał Aphoferutha, czemu nie dał im możliwości tworzenia. Brak odpowiedzi na to pytanie zirytował młodych bogów tak bardzo, że zaczęli doszukiwać się innych niedopatrzeń. I znaleźli. Afertolis zapytał, czemu nie stworzył ich równych sobie, ale uczynił tak odmiennymi. Po tym jak nie doczekali się odpowiedzi Dyferius stwierdził, że zrobił to po to, aby on mógł nimi rządzić. Ponieważ smoki w Kol-jed uchodziły za istoty najczystsze, jego zdanie natychmiast spotkało się ze sprzeciwem pobratymców. Inni bogowie również wysnuwali równie błędne wnioski, co do woli swojego pana. Wtedy pogrążyli się w niesamowitej kłótni, a potem w nadludzkiej nienawiści. A jako że byli nieśmiertelni, poczęli zabijać istoty podobne do innych bogów. Po niespełna roku wszystkie szczury, małpy, smoki, anioły i demony leżały martwe, a budowle, opiewające ich wspaniałości, zostały zrównane z ziemią. Swym karygodnym zachowaniem wzbudzili oni Wielki gniew Aphoferutha, ale on wstrzymał się od okazywania go. Postanowił dać im nauczkę. Nie dość, że nie nakazał duchom odbudować zniszczeń, to kazał im opuścić krainę i pozostawić ją na pastwę żywiołów. Aphoferuth zesłał na krainę mrok i burze, a wszystko, co nie zostało zniszczone przez wojnę młodych bogów uległo zgniciu i rozkładowi. Po tym jak przetrzymał ich w mroku i pustce przez siedemnaście tysięcy lat, rozjaśnił niebo, a krainę na nowo zasłał zielenią. Utworzył byt, który będzie ich karał za ich przewinienia, sam oddalając się do dalszych wymiarów. Potężnej istocie na przypomnienie ich dawnego upadku nadał imię Szczuro-małpo-smoko-anioło-demon. Przez następne milenia bogowie żyli w strachu przed karą nowego strażnika krainy. Mimo nauczki nie przestali się obwiniać oraz nienawidzić. Aphoferuth obdarzył strażnika ogromną cierpliwością, ale każda kiedyś się kończy, a jako że zarówno bogowie jak i Szczuro-małpo-smoko-anioło-demon byli nieśmiertelni, więc ten moment musiał nadejść. Tym razem ich nienawiść wobec siebie sięgnęła apogeum. Tak duże ilości negatywnej energii, którą bombardowali się bogowie, spowodowały pewnego rodzaju "usterkę" w działaniu strażnika. Sprawiła ona, że stało się coś nieprzewidywalnego, coś, czego nie spodziewał się nawet Aphoferuth. Strażnik stworzył śmiertelną kobietę i zesłał ją na powierzchnię krainy. Jako że boskie narządy zmysłów były doskonałe, wszyscy bogowie wykryli z łatwością jej obecność i zebrali się wokół niej. Natychmiast rozgorzał nowy spór. „Kto będzie miał do niej prawo?” - Zapytali jednogłośnie. Gdyby nie to, że ich duszę były przepełnione nienawiścią, na pewno zasięgnęliby rady swojego ojca. Ponownie fale nienawiści spowodowały nieprzewidywalną anomalię. Sprawiły, że mimo zakazu Aphoferutha, pragnienie stało się ciałem, a każdy z nich chciał spłodzić niezliczone ilości śmiertelnych potomków, tak się więc stało. Z kobietą, jako że była istotą śmiertelną, pod wpływem tak niesamowitego aktu stwórczego, mogły stać się dwie rzeczy: mogła zaniknąć w wieczności lub odbić się w niej echem. Lecz nie stało się ani jedno, ani drugie. Ona po prostu stała się jednością wraz ze swym potomstwem. Co więcej, tym razem Aphoferuth postanowił zainterweniować. Natychmiast zniszczył strażnika, a pięciu bogów uwięził w fortecy, którą duchy opiekuńcze zbudowały specjalnie do tego celu. Mimo to, że znajdowała się w Kol-jed nikt nie potrafił jej odnaleźć. Aphoferuth pozwolił żyć pięciu powstałym ludom wśród ruin dawnych budowli oraz sypiących się posągów. Nazwali byli oni kolejno od swoich ojców Cyngryjczycy, Kordelianie, Dyferyci, Kaledianie oraz Aferlici. Teraz już jedyny bóg Aphoferuth spoglądał z zachwytem na nowych mieszkańców, powoli odzyskując nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Gdy ludy były już dość rozwinięte, a Aphoferuth nie mógł się zaliczyć do młodych bogów postanowił on, że objawi się im i wyjawi swoją boskość tak, aby zaczęli go obdarzać swoją wiarą i poświęceniem.

2: Powstanie Lectusa



Od niepamiętnych czasów duchy pragną władzy. Jak na złość mogą ją zdobyć jedynie przez obdarowanie śmiertelnika częścią własnej mocy. Teraz jeden ze złych duchów kniei przebudził się. Młody kapłan spragniony potęgi decyduje się złożyć mu hołd w zamian za siłę, której nie znalazł służąc duchom opiekuńczym lasu. Mroczna chwila nadeszła. Spod stóp nowego czempiona wypełza czarna pleśń. Każde drzewo, którego dotknie, rośnie, tworząc plątaninę ciernistych gałęzi nie do przebycia. W sercu nowego wypaczonego siedliska zagnieżdża się Lectus, który sprawi, aby te drzewa wydały zabójcze owoce.

- Jam jest Hycon! Słowo, pęd i korzeń Lectusa! Niedługo duchy opiekuńcze poczują na sobie burzę cierni.
- W prawdzie niezaprzeczalnym jest, że otrzymałeś ode mnie wielką potęgę, ale poczekaj. Wraz z lasem będzie wzrastać i twa moc. Będziesz służył mi niestrudzenie i niszczył w me imię. Zdaj się na mądrość Lectusa. Bądź cierpliwy.
- Tak wszechmocny.
- Cieszę się dziecko, że mnie rozumiesz.

Lectus aż za dobrze wiedział, co to znaczy być cierpliwym. Milenia temu został uwięziony w otchłani przez dobre duchy lasu. Przez cały ten czas planował zemstę i studiował mroczną stronę mocy natury. Ukazała się mu odwieczna siła, zawarta w każdym pędzie. Siła nie tylko życia, ale i śmierci. Gdy mijały kolejne tysiąclecia duchy opiekuńcze powoli zapominały o Lectusie, który podczas uwięzienia nie był tak potężny jak teraz. Wraz z pamięcią zanikały zaklęcia, które wiązały go w pustce. W końcu Lectus wyplątał się ze znienawidzonej klatki. Teraz jest on realnym zagrożeniem dla samego serca lasu, tym bardziej, że nikt prócz niego i Hycona nie wie o jego powrocie.


3: Agresja od wewnątrz



Noc.
Dwie zakapturzone postaci zbliżyły się do głównego kręgu pogrzebowego w mieście Gelea. Pierwsza z nich, trupio blada, podobna do wyschniętych zwłok dużo bardziej niż do człowieka podążała za drugą, wiele większą i nienaturalnie otyłą.
- Moldonie proszę cię!
Mizerna postać pociągnęła towarzysza za płaszcz swoimi kościstymi dłońmi.
Moldon odwrócił się w kierunku Kertara, ukazując swą niezwykle pulchną twarz, spojrzał na niego swoimi małymi czarnymi oczkami i odpowiedział leniwie.
- Chwileczkę mój panie.
Moldon wyciągnął sporą garść różnej maści owadów ze słoika, trzymanego w mocarnej dłoni, po czym wepchnął je sobie do ust i zaczął przeżuwać.
- Jak możesz się tak ociągać!!!
Kertar nie krył rosnącej frustracji zachowaniem Moldona. Gdyby jego ciało nie przypominało zeschniętych szczątek, na pewno byłby już cały czerwony ze wściekłości.
- Panie, nie sądzę, aby wydzieranie się w największej nekropolii największego miasta blasku miało przynieść nam jakieś konkretne korzyści. Powiedział nadal przeżuwając insekty.
- Milcz ślimaku! Nie dość, że musiałem się z tobą użerać przez całą wędrówkę z Ternac’or, to jeszcze teraz nie dajesz mi powodów, abym zostawił cię przy życiu!
Moldon przełknął posiłek i pospiesznie schował słój unikając wzroku Kertara.
- Co za gwałtowna zmiana nastroju.
Moldon obruszył ramionami, zakasał rękawy i zaczął czytać na głos inskrypcję wyrytą na połyskująco zielonym kamieniu, który wyciągnął z innego słoja z owadami.
- To miasto będzie niedługo martwe jak mieszkańcy tych grobów... Oczywiście mam na myśli ich aktualny stan.
Moldon przyzwyczaił się do osobliwości swojego pana i zignorował go nie przerywając czytania.
-Nareszcie Moldonie. Nareszcie! Nawet nie wiesz, jak kocham ten dźwięk. Ten dźwięk wydzierania zwłok dzieci matki ziemi z jej wiecznego uścisku.
Gdy Kertar mówił do siebie, Moldon ukończył zaklęcie. Po całym cmentarzu rozniósł się odgłos sypiących się płyt nagrobnych i pomników. Kertar znowu zaczął bełkotać do siebie, nerwowo przebierając palcami.
- Chodźcie do mnie! Chcę was zobaczyć!!!
Ziemia zaczęła falować, a groby rozsypały się w drobne kawałki. Widok ten wyraźnie rozradował Kertara.
- Rozkoszna masowa ekshumacja mój panie. Nieprawdaż? - Dodał Moldon znowu wyciągając z za pasa słój z insektami.
- Oczywiście. Nadszedł już czas!
Ziemia, pełna czerwi, wyrzuciła zwłoki ze wszystkich mogił na powierzchnię, usypując ogromne stosy ciał w różnym stopniu rozkładu. Kertar tylko na to czekał. Niezwłocznie wykrzyczał słowa w zakazanym języku, aby wezwać dusze podległe swojemu mrocznemu panu. Wraz ze świtem z za horyzontu wyłoniła się smoliście czarna chmura.
- Przybywajcie! Przybywajcie! Macie nową okazje, by przysłużyć się Mrocznemu Imperatorowi! Gdy chmura zbliżała się coraz bardziej, można było dostrzec, że tak na prawdę to tysiące zawodzących dusz, zbliżających się do miasta. Były to potępione duchy, poległych w walce, mrocznych legionistów. Gdy tylko zbliżyły się w pobliże kręgu pogrzebowego, zaczęły nawiedzać wykopane szczątki. Te, które były zbyt rozłożone lub brakowało im kończyn łączyły się ze sobą tworząc w niektórych przypadkach ogromne aberracje, a czasami nawet kościane kolosy czy inne monstra bliskie ideału Mrocznego Imperatora. Cała nekropolia zaczęła się poruszać niczym ohydne morze nieczystości. Moldon wyrwał ramię jednego z przechodzących nieumarłych legionistów i łapczywie zatopił w nim swoje zęby, spoglądając jak ogromna ilość ohydnych czerwi wypełza z ziemi i zmierza do kryształu Moldona. Po chwili cała armia insektów znikła wtapiając się nienaturalnie w magiczny kryształ.
X
Po chwili nieuporządkowana gromada zwłok zaczęła się ustawiać rzędami, dając niezwykle doskonały na wpół groteskowy pokaz musztry. Gdy tylko skończyli się ustawiać, Kertar nakreślił ogromny krąg na środku cmentarza i odmówił dość długą formułę. Rozległ się straszliwie głośny metaliczny pisk, a ziemia zapadła się ukazując portal do Ciemnej kuźni. Wewnątrz widać było tysiące niewolników, pracujących w niewyobrażalnym ukropie. Między nimi Wałęsali się iście piekielni dozorcy, co chwilę smagający biczami niewolników, którzy nie chcieli lub nie mogli już pracować. Z ogromnych pieców wylewał się czarny metal, z którego wykuwali broń i pancerze. Kertar dał ręką znak największemu ze strażników, który zauważył to i zaczął wykrzykiwać w dziwnym języku, sięgając niemiłosiernymi batami niewolników, którzy mieli pecha znaleźć się w zasięgu jego czterech ramion i czterech biczów. W środku zapanowało wielkie poruszenie, upodobniając miejsce do mrowiska, do którego ktoś włożył pochodnię. Po chwili niewolnicy zaczęli wtaczać ogromny, stalowy wóz po rampie, prowadzącej do portalu. Gdy skończyli jeden z dozorców ściągnął wielką połać materiału z wozu, ukazując niewyobrażalną stertę broni i pancerzy. Niewolnicy wybiegli, aby pomagać ożywionym legionistom włożyć na siebie zbroje. Cała armia miała być niedługo gotowa zniszczyć miasto od wewnątrz. Ku zmartwieniu złych magów, niemożliwy był atak z całkowitego zaskoczenia. Gwardia miejska działała dużo szybciej niż się spodziewali. Cały cmentarz był otoczony przez siły obronne miasta, co oznaczało, że już dawno zostali wysłani gońcy do innych miast, aby poinformować je o tak krytycznej sytuacji.
Kertar podszedł do wielkiego dozorcy, pilnującego czy wszyscy niewolnicy należycie wykonują rozkazy.
-Zacny dozorco kuźni! Potrzebujemy twoich machin!
Potworny dozorca roześmiał się grubym śmiechem i wpadł w euforię, co oznaczało, że właśnie ubiczował jednego z niewolników.
- TO BĘDZIE KOSZTOWAŁO!
- Nie ma sprawy wszyscy, których złapiemy są twoi.
- TO BRZMI JAK OSZCZERSTWO! DAJ MI JESZCZE POŁOWĘ ŁUPÓW!
Potwór napiął mocarne mięśnie swoich czterech ramion i uśmiechnął się do siebie, jakby stał się dla Kertara o wiele bardziej groźny.
- Nie mam zamiaru!
- NIE MASZ WYBORU! Chyba nie zrzucisz tego na wysokie koszta utrzymania tej armii.
Dodał pogardliwie spoglądając na zastępy nieumarłych wojowników.
- Zgoda, ale zatrzymam machiny…
- HMM…
- Marnujesz mój czas!
- To JA jestem dozorcą kuźni i JA mogę marnować czas każdej osoby, która coś ode MNIE chcę!
- Zatem szlachetny dozorco, czy chciałbyś dobić targu w ciągu najbliższej godziny?
Powiedział z najbardziej wymuszonym uśmiechem, na jaki było go stać.
- TO MI SIĘ PODOBA! BĘDZIESZ CZEKAŁ ILE ZECHCĘ!!!
Wytrzymałość Kertara się wyczerpała. Gwałtownie wyciągnął z pod płaszcza perłowo-białą, błyszczącą kulę i skierował rękę, w której ją trzymał, w kierunku dozorcy.
- Dosyć tej farsy! Albo dobijemy targu albo zrobię z ciebie pożywkę dla czerwi.
- NARESZCIE ZACZYNASZ ROZMAWIAĆ JAK PRAWDZIWY CZŁOWIEK INTERESU!
Po wykrzyczeniu tych słów runął na Kertara, wymachując wszystkimi czterema biczami. Kertar wyzwolił z kuli błyskawicę w kierunku dozorcy, piorun rozciął jego bok. Utrata takiej ilości krwi, która wypłynęła z rany, zabiłaby dwóch rosłych mężów, lecz jego nawet nie spowolniła. Zanim wystrzelił kolejną błyskawicę był już w zasięgu ramion przeciwnika. Jeden z biczów owinął mu się dookoła nóg, a kolejny w okolicy pasa. Próbując złapać równowagę wypuścił kulę z ręki. Szybko wymamrotał formułę czarnej magii i jego ręce zapłonęły zielonym, skrzącym się ogniem. Natychmiast zerwał z siebie bicz, okalający jego biodra, a drugą ręką pochwycił kolejny, który miał pochwycić go za szyję. Dozorca wyrwał mu z ręki strzępy palącego się bicza i pociągnął ten owinięty wokół kostek. Kertar przewrócił się, omal nie podpalając swojej szaty. Dozorca nachylił się nad nim zamachując się ostatnim biczem. Kertar szybko odtoczył się na bok zanim potwór uderzył. Dozorca znajdował się teraz bardzo blisko. Kertar został cały ochlapany przez krew nadal cieknącą z rany na boku Dozorcy. Nagle wypatrzył białą kulę i sięgnął po nią, ale potwór był szybszy i przycisnął mu stopą rękę do ziemi, tak żeby nie mógł nią poruszyć w żaden sposób. Kertar spróbował jeszcze raz wyprowadzić cios płonącą dłonią, lecz dozorca błyskawicznie pochwycił go pod nadgarstkiem w taki sposób, że magiczne płomienie mu nie zagrażały. Szybko przełożył bezbronnego maga tak, aby w jednej ręce mieć jego ręce, a w drugiej nogi. Trzecie łapsko położył na swoim boku, w celu zatamowania krwotoku. Ostatnie ramie wyciągnął w kierunku perłowej kuli. Widząc to Kertar spróbował się wyszarpać z żelaznego uścisku dozorcy, lecz nie udało mu się. Potwór potrząsnął nim jak zabawką i podniósł kulę, żeby się jej bliżej przyjrzeć.
- TERAZ BEZ SWOJEGO ŚWIECIDEŁKA JESTEŚ BEZBRONNY!
- …
- SĄDZE, ŻE JEDNAK ZGODZISZ SIĘ NA MOJE WARUNKI UMOWY! A TO NIE BĘDZIE CI JUŻ POTRZEBNE!
Dozorca jeszcze raz spojrzał na kulę, po czym zamknął na niej palce dłoni i z ścisnął z całej siły. Jego zdziwienie było ogromne, gdy zamiast odgłosu miażdżonego kamienia, usłyszał huk gromu i białe światło. Potwór zaryczał z bólu, kiedy okazało się, że ładunek wyzwolony z kuli zniszczył jego rękę. Dozorca wypuścił maga i zaczął się miotać w tumanach kurzu. Kertara trochę zamroczyło. Wstał najszybciej jak mógł. Zobaczył przed sobą dozorcę, trzymającego się za bok i kikut pozostały z wypalonej ręki. Kertar od razu zaklął swoje dłonie, żeby odeprzeć atak potwora.
- CZEKAJ! TOO BYŁA DOOBRA WALKA!
Nagle powiedział dozorca z dziwnie uśmiechniętym wyrazem twarzy, co niesamowicie zdziwiło Kertara.
- NIECH BĘDZIE! TWOJE WARUNKI SĄ UCZCIWE.
- Nie rozumiem?!
W tej chwili Kertar wypatrzył Moldona, przyglądającego się całemu zajściu. Zmierzył go wzrokiem z wielkim wyrazem niezrozumienia, na jaki mogła pozwolić sobie twarz nekromanty.
- Wiem panie.
- Powiedz mi, co wiesz ty nędzny ślimaku zanim cię zniszczę!!!
- Chciałem panu powiedzieć o dobijaniu targu z Kellraksami, ale myślałem że pan o tym wie.
- Skąd miałem wiedzieć!!! To ty dałeś mi możliwość kontaktu z Ciemną kuźnią!!!
- PANOWIE! MACHINY CZEKAJĄ!
Dozorca wskazał na wielkie machiny wyjeżdżające z portalu. Kertar i Moldon natychmiast podbiegli do nich, aby się im bliżej przyjrzeć. Spojrzeli na ogromne, stalowe skrzynie na kołach, domyślając się, że ich zamówienie jest w środku. Kilku Kellaraksów podeszło do nich i zaczęło obracać ogromnymi kołami. Po chwili ściany skrzyń zaczęły się otwierać.
- PRZEDSTAWIAM WAM DUMNIE ATLASA, PETRESA i TORNADO!
Z otwartych skrzyń, powolnym krokiem, wyszły trzy machiny wykute z czarnego metalu. Każda z nich kształtem przypominała giganta w pełnej zbroi płytowej najeżonej kolcami.
- Ogromne!!!
- NAWET TYTANY MROKU NIE MOGĄ SIĘ Z NIMI RÓWNAĆ!
- Niemożliwe!
Odkrzyknął Moldon.
- Na szczęście teraz są po naszej stronie. Kiedyś widziałem, jak podobna machina wybiła cały mroczny legion. - Powiedział z ulgą Kertar.
- Teraz możemy przełamać obronę i zniszczyć miasto, panie!
- Tak czekałem na to od dawna.
- NIE ZAPOMNIJCIE POLECIĆ MOJEJ KUŹNI SWOIM SOJUSZNIKOM.
Powiedział dozorca, znikając w portalu, który po chwili się zamknął.
- Zabawny Kellaraks z tego dozorcy. Nieprawdaż?
- Bardzo zabawny.
Kertar parsknął i odwrócił się na pięcie w kierunku maszerujących ożywieńców.
X
Z szeregu legionistów wystąpiła nieumarła kobieta w pełnym rynsztunku.
- O popleczniku Mrocznego Imperatora, jesteśmy gotowi na twoje rozkazy!
Podczas gdy generał salutował Kertarowi, Moldon nie mógł powstrzymać śmiechu. Kertar spojrzał na niego zdenerwowany.
- Co cię tak rozśmieszyło Moldonie?!
- Nic szczególnego, w końcu nie rzadko zdarza się, że legionista o najwyższym stopniu ze wszystkich obecnych, przejmuje pieczę nad ciałem kobiety… Zwłaszcza tak smakowitym.
- Jak śmiesz podgryzać mojego generała, plugawy ścierwojadzie!!!
Moldon nadał nie mógł zapanować nad swoim śmiechem.
- Poza tym, ciało nie ma znaczenia dla ożywieńca… Liczy się magia, która je porusza!
Kertar skierował się ponownie do nieruchomego tłumu. Spojrzał na generała, chwycił się za głowę i krzyknął w wielkiej frustracji po zauważeniu ogromnej dziury w podbrzuszu, którą wygryzł Moldon. Sycząc ze złości, odmówił zaklęcie, które przeniosło duszę generała w ciało rosłego męża.
- Teraz lepiej…
Jeszcze na chwilę Kertar spuścił wzrok na ziemię, potrząsnął głową i przemówił do legionistów.
- Witajcie Legioniści! Witaj o wspaniała rzezi! Powitajcie ją razem ze mną, w sposób godny naszego pana!
Tłum legionistów zapewne chciał wykrzyczeć swoją radość, lecz biorąc pod uwagę ich aktualny stan, mogli sobie pozwolić tylko na charczenie, radosne bulgotanie lub podniesienie ramion, jeżeli takowe posiadali.
X
Obrońcy miasta oddali salwę w kierunku nieumarłych, lecz nie wyrządzili im wielu szkód. Horda parła na przód, w kierunku potężnego zgrupowania templariuszy świątyni blasku. Ożywieńcy przyspieszyli kroku, gdy byli już blisko pozycji wroga. Templariusze odparli pierwszą falę bez strat. Ku ich nieszczęściu za nią podążało kolejne kilkadziesiąt.
-Widzisz Moldonie nawet elitarni rycerze blasku w końcu się zmęczą i zginą!
-Nie sądzę panie. W ich szeregach jest czarodziej.
Kertar wyszarpał lunetę z tłustych rąk Moldona, przetarł ją i spojrzał.
-Faktycznie. Najwyraźniej posiadają sprawnego uzdrowiciela. Niestety, będę musiał im pomóc.
Kertar wymamrotał pod nosem jakieś słowa, po czym błyskawicznie upodobnił się do legionisty, a w jego ręku pojawił się smoliście-czarny topór, o błyszczących krawędziach. Wmieszał się w tłum ożywieńców i pomaszerował razem z nimi.
X
Kertar był już w pierwszym szeregu. Przed chwilą zobaczył, jak templariusze poćwiartowali legionistów, którzy byli przed nim. Nadszedł czas zemsty, pomyślał.
Gdy jeden z templariuszy zamachnął się na niego, ten jednym szybkim ciosem topora otworzył jego brzuch i wydobył trzewia na zewnątrz. Wojownicy dookoła zostali zroszeni posoką. Zanim zdążyli zareagować, Kertar odciął głowę kolejnemu rycerzowi. Wtedy było dla templariuszy jasne, że mają do czynienia z groźnym przeciwnikiem. Trzech z nich szybko odwróciło się w jego stronę. Kertar krótkim gestem wskrzesił legionistę znajdującego się pod nogami jednego z templariuszy. Ten chwycił szybko miecz i dźgnął rycerza, który trzymał na nim stopę, pomiędzy płyty zbroi. Wojownik padł martwy. Jego towarzysze uderzyli na Kertara z furią. Ten odskoczył, gdy zamachnął się na niego templariusz z mieczem dwuręcznym. Drugi upadł, zbryzgany krwią, zaraz po tym, jak Kertar wyprowadził ripostę na jego cios. Przerażeni templariusze rozsunęli się, a z pomiędzy nich wystąpił sam Margeb Sornn - niezwykle sławny i waleczny mąż. Kertar, uśmiechając się szyderczo, złożył mu lekki ukłon. Widząc to, Margeb wyjął drugi miecz z pochwy i rzucił się na Kertara. Nekromanta ledwo uskoczył, aby nie zostać staranowanym. W tej chwili Sornn był do niego odwrócony plecami, lecz Kertar nie chciał kończyć walki tak szybko. Gdy tylko Margeb się odwrócił, natarł na Kertara z siłą dzikiego zwierzęcia. Nekromanta ledwo parował toporem zwinne ataki jego świętych mieczy. Po około minucie Kertar był już zmęczony obroną, więc przełożył topór do wypoczętej ręki i szybko wbił go w głowę templariusza, który chciał pomóc w walce swojemu przełożonemu. Sornn splunął na jego szczątki, co wpłynęło na Kertara dostatecznie, aby z uszanowania na jego honor dał mu szybką śmierć. W porę odsunął się, gdy Margeb wyprowadził kolejny atak. Kertar szybko wyskoczył w górę i błyskawicznie zatopił ostrze topora w ciele Sornna, przeskakując nad nim. Gdy upadł na ziemię, usłyszał za sobą skwierczący ogień. Odwrócił się i zobaczył jak ciało Margeba płonie i rozsypuje się w popiół. Jeszcze się zobaczymy… Pomyślał
X
Nekromanta wrzynał się coraz dalej w formację templariuszy, mając nadzieję, że Moldon sprawnie kieruje wojskiem w innych miejscach bitwy. W końcu wypatrzył uzdrowicielkę, która roztaczała leczące aury nad całą armią miasta blasku i skierował się ku niej. Po drodze rozciął na pół jeszcze dwóch walecznych rycerzy. Kertar wszedł do magicznego bąbla, w którym chroniła się uzdrowicielka.
- Ty! Ty nie masz prawa tu wejść! Żaden nieumarły nie przekroczyłby tej bariery!
- Racja.
Kertar uśmiechnął się i rozproszył miraż, który sprawiał, że wyglądał jak zwykły legionista. Uzdrowicielka spojrzała na niego i na jego topór.
- Topór cienia! Giń sługo Imperatora!!!
Z koniuszków jej palców wystrzeliły strumienie światła. Kertar błyskawicznie nakreślił mistyczny znak na swojej klatce piersiowej i jego skóra stała się smoliście czarna. Światło podziurawiło jego szaty, lecz zostało wchłonięte w czarną materię ciała Kertara. Uzdrowicielka wystrzeliła jeszcze kilka promieni, ale żaden nie zrobił mu krzywdy. Kertar szedł powoli. Zawsze delektował się chwilą, w której miał zabić kolejnego sługę blasku. Gdy zbliżył się do niej na odległość topora, uzdrowicielka nagle wyciągnęła cienki srebrny łańcuch i zarzuciła mu go na rękę, w której trzymał topór. Łańcuch owinął się dookoła jego ręki, a Kertar poczuł ogromny ból. Spróbował się wyszarpać, lecz jego ciało było sparaliżowane. Uzdrowicielka podeszła do niego z drwiną na twarzy.
- I co teraz nędzny ślimaku?
Kertar zignorował ją mimo to, że wyzwała go tak, jak on sam zwykł nazywać Moldona. Zamiast tego nadal koncentrował się na przełamaniu zaklęcia zawartego w łańcuchu.
- Czemu milczysz?! Zaraz zginiesz!
Uzdrowicielka wyraźnie była zdenerwowana. Musiała bardzo nienawidzić nekromantów. Kertar z ogromnym wysiłkiem wymamrotał trzy sylaby i splunął sobie na szatę.
- Żałosne! Łańcuch nie pozwoli ci rzucać zaklęć!
W miejscu gdzie spadła ślina szata zaczęła się palić.
- Plucie płonącą śliną, tylko na to cię stać? Chcesz sam się zabić?! Proszę bardzo!
Uzdrowicielka odeszła zadowolona, zostawiając go w magicznej bańce i znów zaczęła odprawiać uzdrawiające rytuały nad swoją armią.
X
Ogień rozprzestrzenił się po całej szacie Kertara, czyniąc mu ogromny ból. Nekromanta nadal nie mógł się ruszać. Kertar jeszcze raz spróbował wykrztusić z siebie formułę zaklęcia, wzmacniającego płomienie. Łańcuch na jego ramieniu zaczął się nadtapiać. Niestety, o wiele szybciej płonęło jego ciało. Kiedy zaklęcie osłabło, Kertar wzmógł płomienie, które teraz sięgały wysoko nad niego. Przypominał już gorejący szkielet. Na szczęście, w tym ogniu łańcuch szybko się stopił. Zaklęcie w nim prysło i Kertar szybko ugasił się stosownym czarem. Spostrzegł, że srebro z magicznego łańcucha wtopiło się w jego rękę. O dziwo mógł nią poruszać, a ból ustał. Uzdrowicielka była za bardzo zajęta leczeniem walczących ludzi, aby spostrzec, że za jej plecami czai się Kertar
Nekromanta sprawnym ruchem topora przeciął ją, odrąbując głowę i ramię, po czym szybko pochwycił jej ulatniającą się duszę. Sam nie wiedział, dlaczego to zrobił, ale miał wrażenie, że kogoś mu przypominała. Chwilę potem zobaczył, jak wygasają zaklęcia, które trzymały pogruchotane kości i niezasklepione rany. Połowa obrońców runęła na ziemię krzycząc z bólu i wykrwawiając się na śmierć. Wygrana w tej bitwie była już pewna.

Autor: Profanator
Korekta: Saraj
komentarz[9] |

Komentarze do "3 opowiadania"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.031167 sek. pg: