..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Endrinodel



Tylko siedział. Siedział i wspominał, a jego myśli potykały się i ślizgały. Spragnione i wyczerpane szukały tylko tej jednej, najbardziej upragnionej.
Róży...
Endrinodel...
Spójrz w me oczy, poznaj mnie...
Pamiętaj...
Endrinodel. Róża. Imię znaczące wszystko. Bo wszystko to miłość, to...
- Hej ty tam! Allenir! Ruszaj się do cholery! – Krzyknął brutalnie Kothir rozwiewając jedyny świat, w którym chciał teraz być mężczyzna. Allenir westchnął i zeskoczył z kamienia. – Ilu? – Spytał Kothir. – Jeden oddział podwudziestkę ludzi. Mają ze sobą wsparcie krasnoludów z Adahir i jednego gwardelta. Właściwie nic wielkiego. – odparł Allenir. – To ja tu jestem od szacowania czy coś wielkiego czy nie...jak chcesz to idź sobie kadetom wielkiedzić, ale nie tutaj. Tutaj jest, cholera, linia obrony i jeżeli padniemy, kto będzie królowi dupę chronił, co? – Kothir odwrócił się do pozostałych i ryknął – Na stanowiska! Przygotować się do zasadzki! Ergath! Dawaj łuki! Trueth, do mnie! Stawiaj magów na...tego...defensywę! Ruszać się, ruszać! – Kiedy generał wrzeszczał, Allenir skrył się za kamieniem. Wyciągnął z skórzanej kurty wisiorek. Był on na cienkim, srebrnym łańcuszku. Dyndał na nim mały, srebrny liść z literą „E” na środku. Był zimny w dotyku.
Ale wspomnienie było cieplejsze, niż tamten pamiętny dzień.

Było ciepło. Wręcz parno. Krasnolud powiedziałby...
- Ale, cholera jasna, gorąco – Stwierdził Gwernithar. – To, cholera jasna, źle robi na moją brodę. Wysusza się. Nienawidzę, cholera jasna, lata i , cholera jasna, misji pokojowych. Kiedy w końcu dotrzemy do Elötril? Na Gromdilla, za stary już jestem na to. –
- Wytrzymaj Gwernitharze. – Odparł Froerion – Podobno godni odznaczają się krasnoludzką cierpliwością, a ona jest jak „Kamień w wieczności zawieszony. Bez upadku, bez zrzutu, czeka na przyszłość” Trzymaj się staruszku. – Krasnolud, godny o niezwykłej cierpliwości, spojrzał na mężczyznę jadącego obok takim wzrokiem, że tamten musiał się odwrócić. Allenir jechał z tyłu przyglądając się krasnoludowi podeszłego wieku o śnieżnobiałej, nieco potarganej brodzie skrywającej pulchną twarz i lekko zakrzywiony nos w jasnobłękitnej, łuskowej zbroi, wymachującego imponująco szerokim mieczem przed twarzą wystraszonego człowieka śniadej cery i kasztanowych, lekko poznaczonych siwizną włosach w letnich szatach.
Taak...Nie ma to jak obrazić sędziwego, dumnego i upartego Gwernithara. – Przecież powiedziałem, że to żart! –
- Zamknij się! Nie rozmawiaj ze mną do czasu naszego przybycia do Elötril! Koniec, kropka, młot na kowadło! – Froerion westchnął ciężko, wstrzymał swojego gniadosza i zrównał się z Allenirem. Ten zauważył, że mag jest wściekły. Na pozór. Gryźli się zawsze, ale to chyba ich specyficzny sposób okazywania przyjaźni pomyślał. Jechali chwilę w milczeniu, po czym Froerion powzdychał parę razy i rzekł – Czy nie uważasz, że to idealny moment, żeby wpakować temu pokurczowi piorun w plecy? – Allenir już miał odpowiedzieć, a raczej przeciągnąć rozmowę milczeniem, gdy przerwało ją co innego. Pierwszy usłyszał to Froerion.
Napięcie cięciwy...
Równomierny oddech...
Skupienie...
- Zatrzymajcie się – szepnął cicho mag. Posłuchał tylko Allenir. Gwernithar nie usłyszał, albo udawał, że nie słyszy. Zatrzymało go co innego. Dwie strzały wymierzone w obie skronie, kłujące lekko skórę i stanowcze słowa – Arvel’han! Liern silv? – Spytał jasnowłosy elf, wychodząc z poszycia. Ubrany był w błękitną szatę, uzbrojony w miecz. Gwernithar wyjął powoli znak dwóch skrzyżowanych mieczy z rękojeściami przypominającymi styliska toporów na tle pióra – Dlaczego oni, cholera jasna, mają zawsze takie wejście...eee...dobra...My tu jesteśmy misja pokojowa i...eee...chcemy rozmawiać z waszym królem...rozmawiać tak, o kłapu, kłapu widzicie? O pokoju kumacie? – Sytuację uratował Froerion, podjeżdżając ze słowami – Alváe Fridrram! Entl silv senderl calv’irian iria wanndir! Entl teakil al oen kiang’lerd! Wenl ortha nen’iltr gortien spéalt átl alvieáer. – Elf skinął głową i odparł – Falln mo’en. Kiang’lerd Violothrend realva’an wartens –

Jechali przez miasto. Właściwie nie przez miasto, bo takowym na pewno nie można go było nazywać. Budynki były tak zespolone z lasem i otaczającą je przyrodą, że stały się jego integralną częścią. Ściany smukłych domostw były wykonane z pięknego, brunatnego kamienia połączonego w jedną całość, okna odbijały tęczowo światło słoneczne. Przeróżne dachy kryły oświetlone przez chochliki uliczki srebrnymi liśćmi. Był to widok niesamowity. Orszak przed nimi jechał w milczeniu równie denerwującym, co elfy zgromadzone przed pięknymi domami. Niektórzy z nich byli uzbrojeni i patrzeli twardo na nowo przybyłych. Wojna niszczy zaufanie pomyślał Allenir. Nagle usłyszeli, jak ktoś przygrywa cicho na lutni nucąc pieśń. Allenir zdołał zrozumieć tylko jedną zwrotkę:

Endrinodel meli’tan,
Endrinodel silvana!
Lo’r aön miltres!
Lo’r aön livian!

Grający elf o prawie śnieżnych włosach i jasnej cerze przerwał śpiew, przyglądając się jadącym. Z jego twarzy znikło artystyczne uniesienie. Orszak zatrzymał się przed przypominającą leśny pałac budowlą. Przywódca patrolu zsiadł z konia i podszedł do Froeriona – Falln mo’en avvel’an – Ten zwrócił się do Allenira i Gwernithara pokazując im, by zsiadli z wierzchowców, co też uczynili i cała trójka udała się za elfem w stronę ogromnej, misternie rzeźbionej bramy. U jej wejścia stały nieruchomo dwie rzeźby. Na ciche słowa elfa poruszyły się i uchyliły wrota. Za nimi, ku zdumieniu przybyszów stała już królewska gwardia odziana w zieleń i błękit. Sam król wyróżniał się jedynie kilkoma ozdobami. Był to bardzo wysoki elf o bladoszarej skórze, niebieskich oczach i wyniosłym obliczu. Violothrend rozejrzał się bystrze po przybyszach i spytał szeptem o coś komendanta. Gdy uzyskał odpowiedź zwrócił się do Froeriona – Przybywacie rozmawiać o pokoju, czyż nie? –
- Tak, mój panie – odparł Froerion, po czym ukłonił się. Allenir i Gwernithar uczynili to samo. Violothrend spojrzał wymownie na krasnoluda i rzekł – Oczekiwałem na wasze przybycie. Przybył jednak ktoś inny...ktoś, kto wyraźnie końca wojny nie chiał – Chwilową ciszę przerwał Gwernithar – Onorex Tyrxwin... sukinsyny. Wyprzedzili nas...wybacz panie –
- Jest jeszcze nadzieja. Topór Merdwerda nie opadł. Froerionie, pójdź za mną, zaś wy rozgośćcie się. Witajcie w Armmadel. Krainie elfów zniszczonej przez ciemność.

Wiedział już wtedy, że bez rozlewu krwi się nie obejdzie. Gładząc naszyjnik Allenir słyszał odgłosy przygotowań do walki oraz wrzaski Kothira, którego orognerska krew wprost wrzała. Położył naszyjnik obok siebie i związał włosy w kuc. Odruchowo ścisnął zimną rękojeść miecza. Wojna była jego rzemiosłem. Przeklętym i niechcianym rzemiosłem. Rzemiosłem, które zniszczyło to, co było dla niego najważniejsze – miłość. Wspominał dalej. Pierwsze spotkanie jego ukochanej.

Jedno można było powiedzieć o elfach – byli znakomitymi ogrodnikami. Przekonania o tym nabrał Allenir przechadzając się wśród bujnego kwiecia najpiękniejszego gatunku Przypominały mu się ogrody Edarllage. Ich miejsce zastąpiły pewnie gruzy wojny...
Usiadł na wielkim korzeniu, rzeźbionym na kształt ławki. Dostrzegł kierującą się w jego stronę postać, odzianą w zielono-białe szaty. Siedział w milczeniu, do czasu, gdy nie zobaczył, że to kobieta.
Niezwykle piękna kobieta...
Nie wiedział dlaczego, ale od razu ją rozpoznał. Niemal słyszał elfią pieśń. Róża...
Endrinodel.
Córka króla. Szła wśród kwiatów, niebieskooka o falistych, jasnych włosach. Była coraz bliżej, lecz Allenir nie mógł uczynić nawet najmniejszego ruchu. Wiedział, że bezczelnie gapi się na elfkę królewskiej krwi, na którą gapić się raczej nie wypada. Szczególnie śmiertelnikowi. Zmusił nogi do wstania z korzenia. Gdy podeszła, niezręcznie ukłonił się, mówiąc – Alváe aön arvalla
- Alváe gland sillir’an – odrzekła z uśmiechem – Aön alviárla aín glyrdyll, letrra mo’en iria wykandryn litruh – Cholera co ja powiedziałem? Elfka zaśmiała się pięknie i powiedziała we Wspólnej – Bardzo mi przykro, że twoja elfka jest chora, lecz nie do końca rozumiem, dlaczego lepiej ci we wspólnym...ozorze? – Aha. Muszę pamiętać, żeby zabić Gwernithara za naukę elfiej mowy. Pomyślał Allenir i rzekł – Wybacz pani za ten marny popis mojego języka, ale... –
- Och nie przejmuj się, Fridrram – zaśmiała się – Zapewne nazywasz się Allenir? Słyszałam o tobie od twojego przyjaciela. Nie martw się. Też nie jestem biegła w waszej mowie dlatego mówię
tak...prostacko? Nazywaj mnie Endrinodel.

Pamiętał ich rozmowę w ogrodzie, jakby siedziała obok niego. Wzdrygnął się...czy poczuł jej dotyk? Nie. To muśnięcie wspomnienia. Nie rozmawiali o wojnie. Jedynie o tym, co owa niszczy. Potem, jak gdyby znali się od dawna, rozmowy zeszły na wspomnienia, wspomnienia na zwierzenia...rozmawiali do późnego wieczora...

- Powinniśmy już wracać Allenirze – Powiedziała elfka, patrząc na ściemniające się niebo – Słusznie. Mam nadzieję, że nie nudziłem? – Skądże! Rzadko mam stosowność porozmawiać z kimś takim, jak ty. Wy ludzie macie całkiem inny pogląd na świat...
- Taak...gdzie wy znajdziecie piękno, my go nie dostrzegamy...ruszajmy już...dziękuję ci, za tę rozmowę...dzięki niej zapomniałem o wojnie.
- Ja także, Allenirze, ja także. – Odparła Endrinodel

- Dobrze, dobrze, popisałem się znajomością elfiej mowy. Co właściwie chciałeś powiedzieć?
- Że nie znam zbyt dobrze języka i czy mogłaby mówić we Wspólnej. To co kazałeś mi mówić każdemu elfowi. Dobrze, że pani Endrinodel miała poczucie humoru.
- Rzadka przywara u elfów...
- Nie zmieniaj tematu.
Allenir i Gwernithar czekali w przydzielonym im pałacowym pokoju. Krasnolud zdążył już zbić drogocenny posążek boga Llyvinhana i połamać nogę od szafki. Zapewniał, że to przypadkowo, lecz dziwnie patrzał na piękną elfią zastawę. Drzwi otworzyły się i wszedł Froerion, pogryzając ahve. Jeżeli coś pogryzał, był bardzo zdenerwowany. Usiadł szybko na wskazanym mu fotelu. – Krasnoludy będą tu za cztery, góra pięć dni. Co najmniej trzy setki. – W ciszy, jaka zapanowała, dało się słyszeć chrupanie pestek, miażdżonych pod naporem zębów zmartwionego maga. Milczenie przerwał Gwernithar. – Trzy setki...misję pokojową możemy wsadzić sobie głęboko w dupę.
- Na szczęście jest dobra strona tego wszystkiego. Nie powiedziałem, że Violothrend zwalił na nas ogrom winy. Obarczył nią Merdwerda oczywiście i obiecał rozważyć nasze prośby, o ile jego miasto nie padnie. Elfie oddziały są rozsiane po innych lasach, by nie dopuścić do ujawnienia położenia reszty twierdz. Niestety jest to błąd pozwalający nam na wystawienie jedynie osiemdziesięciu wojowników. Wiemy dobrze, że mimo wszystko krasnoludy lepiej znają się na wojnie od elfów. Zostanę, by pomóc. Potrzebne jest doświadczenie magiczne, a ja znalazłem kilku magów. Nie wiem jak z wami. Decyzja należy do was. – Allenir myślał chwilę. Krótką chwilę. Gdy stanął przed nim obraz Endrinodel, zdecydował się – Zostaję także. Bez względu na ryzyko. – Gwernithar milczał dłużej. Wydawało się, że walczy sam ze sobą. Po jakimś czasie rzekł cicho – „W czasach mroku nie bój się ręki na brata podnieść, jeśli przeciw nadziei się obraca” To były słowa prawdziwego króla krasnoludów. Khadena Du’Udûen. Nie sukinsyna Merdwerda. Jeżeli muszę skrzyżować miecz z moimi braćmi zrobię to, by walczyć o przyszłość tego, cholera jasna, świata. Nawet w tak nieistotnej potyczce. Zostaję.
- Więc ustalone. Gwernitharze dziękujemy ci. To niełatwy wybór.
- Nie robię tego dla ciebie, dupku – Mrugnął krasnolud. –To obowiązek godnego.
- Dziękuję za sprowadzenie mnie na ziemię Gwernitharze.
- Cała przyjemność po mojej stronie dupku.

Znalazła go, gdy fechtował się z powietrzem. – Wiem już o wszystkim, Allenirze.
Mężczyzna przerwał ćwiczenia, westchnął ciężko i spojrzał na nią. Z jej twarzy znikła dawna radość, zastąpiona chłodną powagą. Jednak nadal była piękna. – Słyszałam, że zostajecie, by walczyć. Powiedz mi Allenirze, dlaczego? Sam mówiłeś, że wojna jest twoją klątwą...
- Życie jest klątwą Endrinodel... – Odparł cicho. Musiał się wysilić, by nie załamał mu się głos. Podniósł miecz – To wyznacza moją ścieżkę, moje życie, moją...walkę. I to kiedyś wbije się w moje ciało. Pogodziłem się z tym. – Elfka długo na niego patrzała. Długo i chłodno. Nie mógł tego znieść. – Więc to tylko się dla ciebie liczy Allenirze? Wojna? Śmierć? Masz pewność, że tym żyjesz? Nie Allenirze...za każdym razem gdy wznosisz ostrze umierasz. Ginie w tobie, to, co ja próbowałam przywrócić...twoje serce.
- Ja...ja nigdy... – Zająknął się. Nie wiedział dlaczego, ale słowa, które dawno pragnął usłyszeć wywołały w nim gniew. – Co wiesz o moim sercu, Endrinodel? Jest przeklęte, bo należy do kogoś, kto jest nieśmiertelny! Kogoś, na kogo nie zasługuję! Jestem jedynie człowiekiem! To nigdy się nie uda! Jesteś córką króla, elfką wychwalaną w pieśniach, a ja? Ja jestem tylko żałosnym awanturnikiem, którego serce przepełnia wojna! Który przemierza świat bez celu, niby cień. Nieistotny i lotny, ginący, gdy pojawi się światło...ja...nie mogę Endrinodel...nie mogę kochać... – Czuł się okropnie. Przepełniało go obrzydzenie na myśl o tym, co rzekł, jego serce krzyczało w agonii, ale przecież...to było konieczne prawda? Nie.
Było jednak za późno.
- Więc to wszystko było iluzją? Naprawdę jesteś cieniem Allenirze. Spójrz na siebie...trzęsiesz się...jesteś żałosny! Stoi teraz przede mną pusta powłoka tego, który rozmawiał ze mną w ogrodzie, który uśmiechał się przy każdym spotkaniu...wtedy to, co teraz jest tylko martwą pustką błyszczącą stalą było czymś, co kochało...żegnaj Allenirze. Powodzenia w kroczeniu po swojej ścieżce. Lecz pamiętaj, że nikt nie poda ci ręki, gdy przewrócisz się o kamień, jakim jest twoja dusza! – Odeszła bardzo szybko. Allenir stał wśród ciszy lasu z opuszczonym mieczem. Sam. Rękojeść była zimna. Nie tak, jak łza spływająca mu z policzka.

Gdyby mógł, cofnąłby te słowa. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? Ścisnął mocno wisiorek. Usłyszał kroki i znajomy głos – Niedługo musimy zacząć – rzekł Ennar siadając obok mężczyzny. Spojrzał ukradkiem na naszyjnik w spoconej ręce Allenira. – Zobaczysz ją znowu. Nie martw się. Wojna nie będzie trwać wiecznie.
- Ale ja także... – odparł cicho Allenir chowając amulet z powrotem do kieszeni skórzanej kurty. – Musisz mieć wiarę przyjacielu. Już raz zwątpiłeś. Za drugim możesz już tego nie naprawić.
- Dzięki za wsparcie. Potrzebowałem tylko tych kilku słów. Posiedzę tu jeszcze chwilę. Postaraj się, żeby Kothirowi nie pękła jakaś żyła. Byłoby to bardzo...smutne.
- Czyżbym usłyszał sarkazm? – Ennar mrugnął do niego i odszedł. Wspomnienia powróciły jak nagły grad.

- Jesteś idiotą synu – Skarcił Allenira Gwernithar, drapiąc się w okolicach krocza. Robił to zawsze, gdy był zły. – Prawdziwym kretynem bez serca, zepsutym przez dzisiejsze czasy. Co ci strzeliło do głowy? Przejmujesz się śmiertelnością? Myślisz, że to bariera, ale miłość nie ma barier...weźmy na przykład takich geldrieli...kto by pomyślał, że może coś wyjść ze związku krasnoluda z elfem...nie patrz tak na mnie! Wiem zepsułem efekt...zostań chwilę w ciszy. Pomyśl nad tym. Jestem potrzebny przy omawianiu taktyki. – Przy wyjściu z pięknego pokoju krasnolud zatrzymał się i rzekł – Byłbym zapomniał...mam tu coś dla ciebie. Chciałem dać ci to tak dawno...lecz dupek krył to z niewiadomych powodów. – Gwernithar podszedł do marmurowej szuflady. Długo grzebał, po czym wyjął zdobiony pergamin. Wręczył go Allenirowi i wyszedł ze słowami – Jeżeli mnie nie posłuchasz, może posłuchasz tego... –
Allenir powoli rozwinął pergamin i zaczął czytać. Froerion uważał, że umiejętność ta jest niezbędna w obecnej epoce. Pismo było krótkie, bardzo ładne i równe. Gdy skończył musiał aż usiąść.

W czasach najmroczniejszych,
Gdy chłód spowija twoje serce,
Miłuj, gdyż kochać musisz, by
Pozostać tym, kim jesteś.
Nie ma bowiem nic gorszego,
Niż toczenie walki za nic.

Treanir Eyndder
Mój ojciec...
Nie wiedział co robi. Jak w transie chwycił letnią szatę i wyszedł pospiesznie z pokoju, kierując się do sali konferencyjnej, trzymając pergamin w ręku. Uchylił drzwi. Znalazł się w pomieszczeniu o wysokim sklepieniu malowanym na kształt nieba. Ściany i kolumny były wykonane z przypominających polerowane drewno surowców. Wyglądało to jak zebranie, pełne map, krzyków i podenerwowania. Słyszał urywek rozmowy - ...więc możemy zmylić ich obronę i wysłać pod zachodni mur, gdzie... – Zobaczył Froeriona wyjaśniającego coś pięciu elfom w zdobionych szatach. Złapał go za bark, mruknął przeprosiny w kierunku zdziwionych magów i wyprowadził mężczyznę ku najbliższym drzwiom. Za nimi rozciągała się przepiękna galeria, której zielone okna rzucały światło na ogromne obrazy, rzeźby oraz inne dzieła elfich rąk. Allenir zatrzymał się i rzekł do zdumionego maga, pokazując mu pergamin – Jak to wytłumaczysz? – Froerion nawet nie musiał czytać. Spojrzał na Allenira z powagą i zakłopotaniem – Gwernithar ci to dał, nieprawdaż? Posłuchaj...naprawdę chciałem ci to pokazać. Pokazać wiele innych pism...twojego ojca. Wydawałeś się dumny z tego kim jesteś, więc odkładałem tę sprawę na później...i na później...a potem już było za późno. Nie mogłem ci powiedzieć, że to, czego nienawidził i niszczył twój ojciec stało się twoją pasją. Tak Allenirze, Treanir był czuwającym. Miał w sobie także elfią krew. Nie mówiłem ci tego, to prawda...myślałem że sam się domyślisz. – Allenir stał nie mogąc wydobyć głosu. Był zszokowany, targały nim sprzeczne uczucia. Znał tylko jedno z nich: gniew. Po chwili odparł – Więc to było powodem ukrywania jakiś notatek? Od dzieciństwa pragnąłem choć kilku słów moich rodziców. Jak miałem domyślić się mojego pochodzenia jeżeli jestem...ćwierć-elfem? Nie znam nawet języka!
- Nie rań mnie Allenirze...próbowałem cię chronić, lecz sam nie wiem przed czym. Wybacz mi... – Chciał wyładować swój gniew. Wykrzyczeć magowi w twarz co myśli o jego trosce. Lecz potem przypomniała mu się Endrinodel...jej oczy...chłodne i obce. To nie wojna tocząca się wokół mnie...to wojna...we mnie. Róża miała rację. Moja dusza, moje życie, moja ścieżka jest walką. Muszę odrzucić ostrze. Skończę to. TERAZ! Spojrzał na Froeriona. I nie czuł już niczego, poza wstydem i chęcią wybaczenia. Zboczył z kamienistej ścieżki. Odrzucił ją i znalazł lepszą...miłość. – Wybaczę ci Froerionie. Myślę, że rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Bo miałeś to, co ja przed chwilą odzyskałem. Muszę cię przeprosić. I...dziękuję.
- Dokąd idziesz?
- Odrzucić ostrze przyjacielu.
- Więc wyjeżdżasz...jeśli tak...
- Nie. Zostanę by walczyć. Bo teraz mam o co.
- O co? Co odzyskałeś?
- Swoją ścieżkę.

Odnalazł ją szybko, tam, gdzie jeszcze niedawno go opuściła. Stała na niewielkiej polanie wśród ciszy drzew usypianych zbliżającą się nocą. Strzelała z pięknie rzeźbionego łuku w kierunku tarczy. Trafiała niezawodnie. – Nie tylko ja ćwiczę przed walką... – powiedział cicho Allenir. Nie spojrzała w jego stronę, jedynie chłodno odparła, przykładając strzałę do policzka – Każdy musi potrafić walczyć. Muszę poświęcić się ćwiczeniom, więc prosiłabym, byś mi nie przeszkadzał. – Wystrzeliła. Strzała trafiła niedaleko środka, obok innych. Spróbował jeszcze raz – Posłuchaj. Wybacz mi. Ja...ja musiałem zrozumieć.
- Och taak? Skąd taka nagła zmiana?
- Stąd – Wyciągnął ku niej pergamin. Powoli opuściła łuk i sięgnęła po zwój. Czytała krótko, poczym spojrzała mu w oczy. Kontynuował – To zapiski...mojego ojca. Poznałem je dopiero dzisiaj. A także moją krew. Chcę...chcę porzucić to, co jak mniemałem, było moim powołaniem. Zrozumiałem, jak zgubne jest moje życie. Gdy tylko cię ujrzałem stwierdziłem, że wszystko jest bezcelowe. Nieważne, jakie przeciwności mnie spotkają, lecz wiedz jedno...kocham cię. I to tylko się liczy. Ty jesteś moją ścieżką. – Stała chwilę w ciszy, poczym położyła łuk na ziemi i spojrzała na niego – Pocałuj mnie więc – Zrobił to. Bez najmniejszego wahania. Poczuł, że wszystko straciło dla niego sens. Odpłynął.

To była piękna noc. Pełna namiętności, wyznań i czułości. Jednak los nie pozwolił im się cieszyć długo. Właściwie bardzo krótko. Rzeczywistość jak bardzo straszna, tak szybko powraca.


- Wzywają cię panie! To ważne! – Krzyknął sługa, wybiegając pospiesznie z pokoju. Allenir wstał zamrugał oczami. Nie wiedział co się mogło stać, lecz nic nie mogło zepsuć jego humoru. Przynajmniej tak mu się wydawało. Przebrał się szybko i zbiegł do sali konferencyjnej. Zastał dziesiątki elfów odzianych w piękne kolczugi i zbroje, z przytroczonymi do pasów mieczami. Inni skrywali oblicze pod kapturami obszernych płaszczy, założywszy łuki na plecy. Błagam, niech to będą tylko ćwiczenia! Myślał gorączkowo Allenir. Znalazł Gwernithara odzianego w swoją kolczugę, z elfim, nieco przydużym hełmem i szerokim mieczem na plecach. Gdy krasnolud zauważył Allenira podszedł do niego powoli i rzekł – Nie mi owijać w bawełnę. Wojownicy Merdwerda będą tu już dziś. Z niewiadomych przyczyn znacznie przyspieszyli kroku. Zostało nam najwyżej, cholera jasna, parę godzin. Mamy przynajmniej pewność, że zmęczenie marszem przeważy szalę zwycięstwa na naszą stronę. – Jak...kiedy? – Allenir z trudem przełykał słowa. – Znajdź Froeriona. On ma twoją zbroję. Czas, byśmy zrobili coś dla tego świata, nawet wygrywając tak małą potyczkę.
- Już to mówiłeś Gwernitharze – Odparł Allenir. Poklepał krasnoluda po ramieniu i zaczął się przeciskać przez tłum elfów. Jego szata wciąż haczyła o łuski zbrój i kolczugi. W końcu zauważył Froeriona. Był ubrany w bojową togę w barwach brązu i czerwieni. Wyglądał naprawdę staro. Gdy Allenir się zbliżył, mag rzekł od razu, pokazując piękną płytową zbroję i miecz w pochwie poznaczonej runami w obcym języku – Włóż to i chodź ze mną. Ostatni raz wkrocz na pierwotną ścieżkę przyjacielu.
- Ale...Pani Endrinodel...
- Miłość nie ucieknie amorze.

Deszcz szumiał wśród okrytego cieniem chmur listowia, bębnił o zbroje ustawionych w szyku mężczyzn, wsiąkały w płaszcze łuczników. Ta niesamowita cisza...
Trwała...
Szelest natury, równomierne oddechy wojowników były jedynymi dźwiękami przebijającymi się przez kurtynę oczekiwania. Wszyscy czekali, aż zacznie się przedstawienie...jedno z tysiąca granych w teatrze życia. Lecz czym byłby ten teatr bez choćby jednego aktu? Sceny?
Wiersza?
Ich walka była jedną linijką łączącą dramat. Potyczka zamykała się w kilku słowach przeznaczenia.
Czekali.
Aktorzy wyszli na scenę.
Dało się słyszeć dziwny tupot i łomot. Marsz krasnoludów. Trzysta par nóg parło na nieznany jeszcze cel. Zaczęły się przygotowania do walki. W jednej chwili śpiew lasu został stłumiony przez głośne krzyki zbrojnych kontrolujących poczynania żołnierzy. Allenir był jednym z nich, odziany w piękną i zadziwiająco lekką zbroję barwy matowej zieleni z mieczem u boku i misternie wykonaną gizarmą. Myślał tylko o tym, gdzie jest Endrinodel. Wśród łuczników? Nie, król Violothrend nawet by o tym nie pomyślał. Ale ćwiczyła... Zapewne na wypadek konieczności obrony...nie zamartwiaj się. Mimo wszystko spocił się na całym ciele. Specjalna elfia koszula od razu zaczęła pachnieć świeżym listowiem. Łomot zdawał się coraz bliższy. Po krótkim czasie strażnik krzyknął – Omnhel Hindra! – i ciężka brama zaczęła ustępować pod naporem mechanizmu bramy. Do miasta wjechał szybko elf, zsiadł z białego ogiera i podbiegł szybko do króla, odzianego w białą, znaczoną błękitnymi symbolami łuskową zbroję i imponujący hełm tej samej barwy. Powiedział coś po cichu, po czym władca zaczął przemowę. Allenir zrozumiał, że krasnoludy nie zgodziły się na warunki pokojowe i nie obejdzie się bez walki. Król mówił o poświęceniu, o tym, że bez kropli wody nie ma życiodajnego jeziora. Zaczął przemawiać coraz szybciej i z coraz większą pasją, przez co Allenir nie rozróżniał słów, lecz coś sprawiało, że czuł to samo, co osiemdziesięciu elfów walczących o Armmadel. Wypełniała go odwaga, duma i chęć walki o wszystko, co piękne. Wiedział, że sztuka magiczna przeplata się przez słowa, ale patrząc na twarze zbrojnych wiedział, że magia nie była właściwie potrzebna. Kroki były coraz głośniejsze, głos Violothrenda także. Mówił długo, dopóki nie usłyszał dźwięku krasnoludzkiego rogu. Stali naprzeciw bram z wzniesioną bronią. Niektórzy z nich odziani byli w ciężkie togi z symbolami bóstw. Zaczęło się w stylu krasnoludów. Szybko. Barczysty i niski dowódca o czarnej jak węgiel brodzie i twarzy skrytej za rżniętym w kamieniu hełmem ryknął – Grandf Dyrfall Reagriren! – I oddział ruszył. Niemal natychmiast z poszycia wyskoczył wielki hurdgalf atakując krasnoludy. Łucznicy napięli cięciwy, lotki strzał świsnęły im koło policzków, gdy pociski zostały posłane ku nieprzyjacielowi. Większość brodaczy zdołało zakryć się okrągłymi tarczami. Ci, których rozproszyła walka z hurdgalfem, teraz pozbawionym pyska legli pod deszczem strzał. Elficcy łucznicy wypuszczali salwy pocisków. Cięciwy jęczały pod naporem ramion, strzały rozrywały powietrze. Krasnoludy zbiły się w ciasny kwadrat tworzących mur tarcz i posuwały się w stronę bram miasta. Pozostawiły po sobie ścieżkę trupów. Bardzo niewielką ścieżkę. Znaleźli się pod wrotami. Nie były żelazne, jako że elfy brzydzą się tym surowcem i używają go jedynie w sztuce wojennej, tak więc brama była wykonana z grubego marmuru, podobnego temu, z którego zbudowane były niektóre domostwa Armmadel. Krasnoludy przewidziały podobną sytuację i wysunęły z pasów obszerne młoty kamieniarskie, którymi zaczęli kruszyć surowiec. Łucznicy wychynęli za mur i szyli strzałami we wciąż okrywających się tarczami wojowników. Doskonały wzrok elfów pozwalał im trafiać nawet w najmniejsze dziury skorupy. Dały się słyszeć wrzaski bólu i gniewu, gdy pociski przebijały stopę lub bark krasnoluda. Na tyłach szybko uformowali szyk kusznicy, wypuszczając bełty w kierunku murów i kryjących się szybko pod tarczami przyjaciół. Magowie zbijali strzały, które zagrażały bezpośrednio strzelającym. Trwało to kilka chwil. Brama Zaczęła powoli ustępować pod uderzeniami krasnoludzkich młotów. Violothrend nadal zagrzewał oddział do walki. Magowie, wśród nich Froerion, próbowali umocnić ciężkie wrota. Allenir dostrzegł stojącego nieopodal Gwernithara. Podchodząc zauważył, że sędziwy krasnolud trzyma w dłoniach znak Godnych, oraz sygnet jego klanu. Usłyszał kroki i rzekł – Będę walczył Allenirze...cholera jasna, za wszystko, co ważne. Nawet za dupka. – Mężczyzna milczał. Wiedział, jak trudno krasnoludowi poświęcić honor klanu za słuszne dobro. Widział, jak w jego zielonych oczach odbija się marmurowa brama. – Jestem godnym i jako godny zabiję tych sukinsynów...Idź już synu, poradzę sobie. Dupek długo nie utrzyma bram...co?...oj żartuję. – Allenir wrócił do szeregu i zważył w dłoni gizarmę. Nadal słychać było krzyki. Bełty powaliły już ośmiu łuczników. Większość z nich, będących jedynie wspomogą, zeszli z murów i przygotowywali się do walki w zwarciu. Violothrend uznał że to odpowiednia chwila. Krzyknął do magów – Cylnn mo’en! – Znieśli szybko czary ochronne i pobiegli na tyły oddziału. Król wzniósł dwuręczny miecz i wpatrywał się w bramę. Krasnoludy klęły we wszystkich znanych im językach. Paru zaimponowało klątwą w mowie skalotów, zilvithirów i innych ras. Pęknięcie powiększyło się i przypominało już krzywą gwiazdę. Gdy ostatni młot dokończył dzieła, Violothrend opuścił miecz. Po gruzach zaczęli biegnąć brodacze, wywijając toporami. Magowie starli się jeszcze szybciej. W powietrzu syczały pociski czystej magii, grzmociły pioruny, paliły płomienie. Allenir czuł smród siarki i kurzu. Opuścił nisko gizarmę. Zdążył oszacować, że przed bramą poległo koło sześćdziesięciu krasnoludów To za mało...to nadal, cholera, za mało. Starli się. Krasnolud wyglądający jak zarośnięta dzikość uniknął ostrza gizarmy z lewej strony. Allenir tylko na to czekał. Oparł ją o miednicę i wbił boczny kolec prosto pod gardło krasnoluda. Szarpnął do siebie i wyciągnął. Przeciwnik zacharczał, kaszlnął krwią i padł na ziemię. Jucha wylała się z rozerwanego barku. Drugiego krasnoluda musiał już zablokować. Niezbyt szybko. Krępy brodacz chwycił styliskiem koniec drzewca i złamał ostrze włóczni. Allenir stracił równowagę, ledwo uchylił się przed ciosem toporzyska i wyciągnął miecz, zamachem rozcinając krasnoludowi brzuch w miejscu, gdzie kolczuga kończyła się miękkim pasem. Od wrogów został oddzielony przez grupę elfich wojowników. Dało mu to czas na obejrzenie pola bitwy. Widać było, że mimo wszystko, krasnoludy prą do przodu, walcząc zaciekle. Czarodzieje byli bezradni. Allenir zaczął się skradać do miejsca magicznych eksplozji. Jakiś krasnolud zauważył go i rzucił młotkiem prosto w obojczyk. Mężczyzna zawył bólu i starł się z brodaczem. Walka skończyła się ślizganiem na krwi krasnoluda i odrobinie własnej, cieknącej z rozciętej dłoni. Szedł dalej, ale zatrzymał się, gdy zobaczył Gwernithara. Był otoczony przez swoich pobratymców stał z wzniesionym mieczem gotowy do ataku. Jeden z krasnoludów zaryczał we Wspólnej – Zdrajco rasy! Ty i godni jesteście plamą na honorze waszych rodzin! Będziesz umierał powoli starcze!
- Jesteście zaślepieni przez tyranię Merdwerda! On chce pokoju? Ten skurwysyn uczynił, to co widzicie! Aénhvin spływa krwią i nienawiścią! Nie uznaję już was! Chciałem to zrobić już dawno...mam nadzieję, że kiedyś będziecie mieli na to szansę...i odwagę. – Mówiąc to, wyjął pierścień klanu, napluł na niego, rzucił na ziemię i skruszył butem. Kątem oka zauważył nieruchomego Allenira. Pokazał mu wzrokiem, żeby uciekał. Nie chciał posłuchać, ale oczy Gwernithara zmusiły go do dalszej wędrówki. Allenir widział jedynie, jak krasnolud wrzeszczy – GROMDIIILL! – i jakby okryty światłem opatrzności rzuca się na wrogów. Nie chciał patrzeć, jak Gwernithar pada pod ciosem dwóch pozostałych przy życiu krasnoludów, jak kręgosłup krasnoluda pęka pod naporem ostrza topora, jak łamie się miecz, symbol godnych.
Jak ginie prawdziwy krasnolud.
Trafisz do swoich niebios przyjacielu. Myślał oblewając się łzami Allenir. Zaczął biec. Wpadł na niczego nie spodziewającego się maga i rozłupał mu czaszkę. Drugi, zanim zdążył wymówić inkantację dostał mieczem w żebro, przebite serce oblało ostrze gorącą posoką. A potem Allenir zobaczył błysk i upadł z wypaloną dziurą w pancerzu. Jak przez mgłę widział zaciekle walczącego Froeriona i jakiś jeźdźców wjeżdżających do miasta z okrzykami na ustach. Dzięki bogom, rozpoznał elfi akcent. Kurtyna opadła.

Nie wiedział, w jakim sposobem po przebudzeniu leżał w wojskowym szpitalu. Rozważał różne możliwości, każdą jednak odrzucał. Nie miał też pojęcia, co stało się z Froerionem, jednak miasto Armmadel zostało uratowane. Lecz jakim kosztem? Wstał. Czas wypełnić swój obowiązek wobec ojczyzny.
Endrinodel...Różo, gdzie teraz jesteś? Uraziłem nogę o kamień, dlaczegóż nikt nie przybył, by mnie podnieść?

Wiedział, że coś pójdzie nie tak. Przygotowując zasadzkę, sami stali się jej ofiarą. Rtuel’Gardba byli szybsi. Uderzył, i natychmiast sparował kontratak. Ręka bolała go niemiłosiernie. Krew obficie ciekła ze złamanego pięścią nosa. Widział jak przez mgłę, lecz walczył. Słyszał wrzaski Kothira, próbującego zapanować nad chaosem. Allenir myślał już tylko o tym, czy spotka Gwernithara, rodzinę...Froeriona? A co z miłością? Za nią ginę. Ciosu prawie już nie poczuł. Padł na ziemię, wśród wrzasku i wojny...która w końcu się skończy. Wiedział, że spotka Endrinodel. Lecz nie na tym świecie. Tam, gdzie pisane są dramaty życia. Wszystko ucichło. Była tylko ona...
Róża...
Endrinodel...
Ujrzę cię znowu.


Ellander.
komentarz[8] |

Komentarze do "Endrinodel"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.030304 sek. pg: