..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Rozdarcie w połówce pomarańczy




Krzykliwe, kolorowe obrazy utrudniały spojrzenie na miasto. Wyświetlacz w oknie znacząco obniżał cenę pokoju. Reklamodawcy łaskawie dorzucali się do czynszu, zmuszając ludzi do oglądania swoich mózgotrzepów. Rzucił okiem na nagą kobietę wcierającą sobie w skórę sok pomarańczowy firmy Gandia. Zabawne, ci których stać było na kupno tych wszystkich rzeczy, mogli sobie też pozwolić na nie oglądanie takich pierdół. Dlatego teraz reklama została skierowana do konkretnego, biednego i niewykształconego odbiorcy. Nie trzeba chyba wspominać, że sztuce reklamiarskiej nie wyszło to na zdrowie. Jęki kobiety wzmogły się niemiłosiernie.
-Na co tam patrzysz? Chodź tu do mnie.
Odwrócił się w kierunku bezosobowej blondynki leżącej w skotłowanej pościeli. Nacisnął przycisk na pilocie i rzucił go na materac. Po jakiego grzyba wziął sobie ten hologram do towarzystwa? Usiadł na plastikowym krześle i zmierzwił krótkie brązowe włosy. Trzecia noc bez snu. Gdyby nie zestaw pigułek już by zaczynał wariować, a i teraz niewiele mu brakowało. Miał wrażenie, że cały lepi się od potu, mimo że klimatyzacja brzęczała na pełnych obrotach. Właściwie mógłby przysiąc, ze poza wydawaniem wkurzających dźwięków nie robiła nic.
Komunikator zaszamotał się na pasku, podniósł go na wysokość twarzy i włączył wizję. Pożałował tego jak tylko zobaczył na wyświetlaczu łysą głowę Geroda. Wykrzywiało ją coś co miało być w zamyśle uśmiechem, a stanowiło groteskowy skurcz losowych mięśni mimicznych. Ten stary drań jeszcze niedawno był jego wtyczką wśród wolnych strzelców, a teraz załatwiał zlecenia jemu.
-Wyglądasz jak gówno przepuszczone przez wentylator.
-Jesteś uroczy jak zawsze. Czego chcesz? - Normalnie melodyjny głos skrzypiał od nieukrywanego niezadowolenia z telefonu.
-Zobaczyć tę cizię co se ją ustawiłeś do towarzystwa. Zawsze ceniłem twój gust...
-Zgadnij jak wielką mam ochotę słuchać twoich komplementów około trzeciej nad ranem.
-Nie zrzędź, i tak wiem, że cię nie obudziłem.
-Do rzeczy.
-Może być robota, dobrze płatna, o ile doprowadzisz się do ładu. Za godzinę w Emperiorze.
-Będę.
Wchodząc pod prysznic wyobrażał sobie wszystkie najgorsze możliwe zlecenia. Mimo to był zdecydowany. O Gerodzie można było powiedzieć wiele złych rzeczy, ale miał nosa do zleceń. Jeżeli on mówił, że dobrze płatne, to nie trzeba się było się kłopotać pytaniem o liczby. Trudno to było przyznać, ale powinien być mu wdzięczny. Nie każdy byłby w stanie wyszukać robotę dla kogoś takiego jak on. Nie umiał jednak odczuwać wdzięczności wobec Geroda. Ten człowiek odpychał pozytywne emocje, jak discorap miłośników Mozarta.
Właściwie kim ja jestem? Zastanawiał się, gdy laserowy relikt przeszłego życia usuwał włosy z brody. Nazywał się Mack Lebkowicz, ale od pewnego czasu nazywali go Roninem. Zdarzyło mu się być szefem ochrony korporacji Mikaruto. Ludzie jego pokroju praktycznie nie mogą zajść wyżej. Apartamenty na ostatnich piętrach, klasa społeczna 8, uprawnienia i przywileje o których większość słyszała tylko w wywiadach z vipami przeprowadzanych dla brukowych programów. Jednak zarząd zdecydował wejść na odcisk Tecromu i trochę postepować, wprowadzając konkurencyjnego dla nich robota domowego. Jako szef ochrony miał potem tylko obronić ich główne biura przed wynajętymi oddziałami uderzeniowymi. Dziwnym trafem konfrontacja z tylko jedenastoma ludźmi ubranymi jak łachmaniarze zakończyła się całkowitą przegraną i wchłonięciem firmy przez technologicznego molocha.
Jakim cudem komandosi obeszli wszystkie zabezpieczenia i uderzyli od razu w najdelikatniejszy punkt? Z resztą to teraz nie ważne. Liczy się, że jak to w dzisiejszych czasach bywa, został z niczym. Apartamenty przejął koordynator fuzji, a on wziął tylko tyle ile uniósł. Obecnie ma rangę 1, co oznacza tylko tyle, że do nikogo nie należy i dostaje od państwa papkę zwaną szumnie jedzeniem. Raz na jakiś czas może wpaść do lekarza, żeby usłyszeć, że jest zdrowy, chociaż konował nie sprawdzi, czy tak jest naprawdę. Właściwie ci z 0 też mają trochę lepiej, bo zabicie ich jest zatargiem nie tylko z władzami, ale i właścicielem. Jego zwłokami martwiłaby się tylko policja, bo jak udowodnić, że można popełnić samobójstwo strzelając sobie z automatu w plecy? Choć miało to i swoje plusy, wiele rzeczy było dla niego tańszych... Nie ma się co oszukiwać. Jedynki chciano tylko utrzymać przy życiu, taki nowoczesny humanizm. Wielu siepaczy pozostałych po Mikaruto jakoś się zahaczyła. Co tu dużo mówić, ludzie przerobieni na maszyny do zabijania mają wzięcie. Niestety Ronin nie dałby sobie wszczepić nawet modnego obecnie ekranu holograficznego w rękę, a co dopiero przyśpiesza refleksu, soczewek na podczerwień, czy łączy neuronowych. Nie było to złe kiedy kierował innymi, ale na froncie dyskredytowało go momentalnie. Jedyne atuty, czyli AR15 i robiona na zamówienie Beretta to za mało. O doświadczeniu nikt nie chciał słyszeć. Bo jakie może mieć doświadczenie ktoś niezmodyfikowany? Hasło cyborg kiepsko się kojarzy, wiec wszyscy używają tego eufemizmu. Te czarne rozmyślania jednak powoli spływały z wodą.
Teraz wychodząc spod obleśnego prysznica czuł, że los znowu się do niego uśmiecha. Trzeba tylko pojechać do hotelu Emperior i zobaczyć, czy to nie uśmiech szaleńca trzymającego tasak za plecami. Chwycił więc garnitur z szafy i na odchodnym wystukał na barku kod soku pomarańczowego Gandii, żeby wypłukać smak taniego proszku do zębów. Na dole czekał na niego już Legas Gryfin. Szczęśliwie pojazd i ubrania udało mu się zatrzymać z poprzedniej pracy. Powinien go może sprzedać i zainwestować. Lepiej by mu się wtedy żyło, ale jakoś nie mógł. To by oznaczało ostateczne odpuszczenie sobie przeszłości, a tego nigdy nie potrafił.
Autopilot pewnie manewrował między różnymi poziomami i pasami dając mu czas, żeby przemyśleć jak Gerod znalazł kogokolwiek chętnego na jego usługi i to w dodatku w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli w mieście. Zanim się obejrzał jego pojazd usiadł delikatnie przed wejściem.
Trzeba przyznać, że obsługa robiła wrażenie. Rzadko gdzie zatrudniano jeszcze ludzi jako portierów, no ale marka zobowiązuje. Rzucił okiem na zegarek, była 3.57, punktualnie jak zawsze.
-Jestem tu umówiony, Mack Lebkowicz.
Mężczyzna gestem wywołał dyskretny ekran.
-Zgadza się, stolik 14 w morskiej sali restauracyjnej. Na lewo i prosto, na pewno pan trafi.
-Dzięki.
Wyciągnął z kieszeni sowity napiwek. Niestety, gdyby w tym garniturze i z tym wozem dał mniej mógłby zapomnieć o wszelkiej pomocy z jego strony w przyszłości, a ta mogła się jeszcze przydać. Uśmiechnął się pod nosem. Nie stracił jeszcze zawodowej czujności.
Sala morska była praktycznie pusta. Ciągle jednak działały hologramy sprawiające wrażenie, że przebywający w niej ludzie znajdują się pod wodą. Słyszał już o tej technologii, ale niewiele zmniejszyło to szok po przekroczeniu drzwi. Stolik 14 oddzielony był od reszty pomieszczenia niebieską kurtyną z trójwymiarowym wizerunkiem ośmiornicy. Częściowo była odsłonięta, pewnie żeby można było obserwować wejście.
Postura zleceniodawcy częściowo tłumaczyła tak dziwne miejsce spotkania. Osoby mocno otyłe lubią przebywać w wodzie. Fakt, że człowiek bogaty, a więc mogący przerobić swoje ciało na grecki posąg, tego nie zrobił, sprawił że Mack poczuł do niego swego rodzaju sympatię.
-Pan usiądzie, panie Lebkowicz. - Wypowiedzenie tych słów zapoczątkowało trzęsienie się wielokrotnych podbródków i ławicę bąbelków powietrza wędrujących ku sufitowi.
-Dziękuję. - Siadając spojrzał na wnękę, którą otaczało akwarium i ceramiczny stół na środku.
Gospodarz zasunął zasłonę odcinając ich od głównej sali. Z tego co dało się poznać po materiale również pod względem dźwiękowym.
-Zechce pan coś zjeść? Polecałbym węgorza w cieście.
-Nie mam nic przeciwko, choć chętniej poznałbym wpierw powód spotkania.
-Bezpośredni, jak wszyscy, choć grzeczniejszy niż inni.
-Większość moich „kolegów” po fachu jest trochę niecierpliwa przez przyspieszacze.
-Ale pan nie został zmodyfikowany.
-Owszem.
-To nie było pytanie. W przeciwieństwie do tego: Czemu?
-Z pobudek osobistych.
-Rozumiem, że nie chce pan powiedzieć. Obawiałem się tylko trochę, że jest pan jednym z tych antytechnologicznych fanatyków, albo kościelnych. Jak widać ja sam jestem mało metalowy. Są jeszcze ludzie lubiący składać się z mięsa i kości.
-Jak widać.
-Ach, nie nadwerężam już pańskiej naturalnej cierpliwości. Otóż moja firma potrzebuje człowieka, który jest w stanie zapuścić się w silne pole elektromagnetyczne, bez większych uszczerbków.
-Wysłaliście już państwo paru niemodyfikowanych techników, ale nie wrócili, więc potrzebujecie kogoś z innej branży?
-Widzę, że łapie pan w lot.
-Z tym, że tacy jak ja to towar deficytowy.
-Powiedziałbym wręcz unikalny, dlatego i zapłata będzie unikalna, nie musi pan się o nią targować.
-Kto idzie?
-Mamy dziesięcioosobowy oddział dobrze się zapowiadających młodzików. Zresztą zobaczy pan na miejscu, bo rozumiem, że jest między nami zgoda.
-Wolałbym znać szczegóły, ale podejrzewam, że nie mam na nie zbyt wielkich szans.
Zleceniodawca tylko się uśmiechnął.

Dwa dni później samolot korporacji Heligram przelatywał nad archipelagiem niewielkich wysp wśród oceanu spokojnego. Na pokładzie leciał pilot i oddział jedenastu komandosów pod dowództwem Macka Lebkowicza.
Gaża za zadanie była faktycznie unikalna. Co więcej, połowa została wypłacona z góry, jakby ewentualne zainteresowanie jego losem miało zakończyć się na spadku. Sama oferta była tak hojna, że w życiu by się nie zgodził na taką wyprawę. Oczywiście gdyby miał wybór. Siedzące obok niego dzieciaki wymieniały się wrażeniami z poprzednich akcji. Niektóre były aż na trzech, w tym dwóch treningowych. Zdawało się jakby traktowali taką płacę jako normalną w tym zawodzie i w niczym nie niepokoi ich to, że lecą nie wiadomo gdzie, niewiadomo w jakim celu. Jedynie względna wiarygodność opisanej sytuacji podtrzymywała w Roninie nadzieję, że nie jest to całkowicie samobójcza misja. W końcu po co zatrudniać najemników bez ulepszeń, jeśli nie chodzi o pole elektromagnetyczne? I po co wynajmować za grube pieniądze kolejną grupę, jeśli najpewniej i tak nie wróci? Coś jednak pozostawało nie tak.
Z głośników rozległ się głos pilota.
-Za dwie minuty lądujemy, proszę wrócić na miejsca i zapiać pasy.
W dzisiejszych czasach praca pilota praktycznie ograniczyła się do wygłaszania takich komunikatów. Nie było to aż takie złe. Latanie pasażerskie zawsze należało do bezpiecznych, a komputer stanowił już ostateczną gwarancję. A jeśli coś szło nie tak, zawsze zostawał człowiek. Rozmyślania przerwało otworzenie się drzwi. Nowoczesne stabilizatory sprawiały, że w luksusowych samolotach nie sposób było wyczuć nawet lądowania. Zapinanie pasów stało się chyba tylko rytuałem.
Na płycie lotniska przywitał ich Edmund Raczko, z tego co im powiedziano szef tej placówki. Opis się zgadzał, wysoki czterdziestolatek z bujną blond czupryną wyglądającą jak po porażeniu piorunem.
-Witajcie panowie... i panie - Poprawił się szybko na widok Seleny. Kobiety o dziwo ciągle stanowiły w tym zawodzie mniejszość. - Mam zaszczyt powitać was w badawczej placówce Tecromu...
-Tecromu? Wydawało mi się, że jesteśmy tu z ramienia Heligramu. - Mack skutecznie ukrył, że ta informacja może coś dla niego znaczyć. Na szczęście Raczko wydawał się być przygotowany na taką reakcję kogoś z grupy, wiec te słowa tym bardziej nie wydały się nikomu dziwne.
-Heligram dostał tylko zlecenie na skompletowanie nam zespołu. Dlatego też nie zostaliście poinformowani o szczegółach kontraktu. Nie zostały one tamtej firmie przedstawione. Teraz jednak zapraszam na mały pokaz, który wszystko wytłumaczy.
Jak to się dziwnie czasem plecie. Tecrom pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy kogo zatrudniał. No cóż, nie ma co wybrzydzać. W tych czasach chrześcijańska sympatia dla słabszego traciła na popularności. Gdyby w Mikaruto mieli dość sił i środków pewnie kazaliby mu przygotować atak na konkurenta. Właściwie można na to spojrzeć nawet jak na awans. Nie ma co porównywać pensji i wielkości firm. Pytanie tylko, czy lepiej być wielkim u małych, czy małym u wielkich. Choć trudno wymagać, żeby płacili tak za każde małe zadanie.
Raczko doprowadził ich do niewielkiego pokoju przystosowanego na szybko do potrzeb pokazu multimedialnego. Białe ściany i archaiczny rzutnik, jak na odprawie z XX-tego wieku. Jak się szybko okazało, staroświecka obudowa kryła maszynerię tworzącą hologramy wysokiej klasy. Zdawało się jakby siedzieli w wielkiej hali tuż przed jakimś ważnym wydarzeniem. Czuło się to w powietrzu i przyciszonych głosach pracowników. Przed nimi stała dziwna maszyna, wyglądała jak ultranowoczesna broń wycelowana w... No właśnie w co? Przypominało to trochę połówkę pomarańczy wydrążoną z miąższu i pomalowaną na czarno. Potem ktoś nacisnął czerwony przycisk i hologram zniknął.
-Nie skończyło się to wybuchem, jak można by sądzić. Tylko bardzo silnym impulsem, którego charakteru chyba możecie się państwo domyślić. - Raczko nie przerywając przeszedł przed nich. - Zabił jednego z naukowców, który akurat miał rozrusznik serca. Nawet najnowocześniejszy sprzęt okazał się bardzo wrażliwy na tak silną falę. Ludziom bez modyfikacji jednak nie szkodzi.
-Ale o czym tak naprawdę mówimy? - Odezwał się jakiś głos z tyłu. Zdaje się, że należał do dotychczasowego dowódcy jego oddziału młodych gniewnych, Milosza Ferenettiego.
-Mówimy o tym, co nazywane zostało przez nas "Rozdzieraczem tempralnym", mówimy o wielkim marzeniu ludzkości, podróży w czasie.
Reakcja na to zdanie była podobna rzuceniu granatu w tłum. Kto by się spodziewał, że dzieciaki, tak bardzo przejmują się fizyką? Przeszli większość stanów emocjonalnych od: "to niemożliwe" do: "to fantastyczne" z międzylądowaniem na: "nic mnie to nie obchodzi". Tymczasem Raczko stał wyraźnie usatysfakcjonowany. Tumult szybko sam się uspokoił.
-Otóż tak, to jest możliwe. Jest parę szczegółów ograniczających. Można podróżować tylko w tył. Kosztuje to wielkie ilości energii i nie pozwala na zbyt "dalekie" eskapady, maksymalnie rok, o ile wierzyć wyliczeniom. Ale jest możliwe. Pierwsze uruchomienie cofnęło nas o dwa lata w badaniach. Straciliśmy wszystkie dane, ale zyskaliśmy pewność, że jest to możliwe. -Za każdym razem powtarzał to z coraz większym zapałem, jakby sam siebie do tego przekonywał. - Obecnie jesteśmy po fazie testów. To znaczy w pewnym sensie.
-Co to znaczy w pewnym sensie? - Widać Ferenetti stał się już ich reprezentantem. Miał w sobie ciągle coś z dowódcy.
-Otóż pierwsi wrócili już z podróży.
-Kto?
-Wy.
Odpowiedziała głucha cisza. Dało się zauważyć, że wiele osób nie udało się przekonać, ale chcieli zobaczyć, co jeszcze do powiedzenia miał szef ośrodka.
-Byliśmy niezwykle zaskoczeni, kiedy wyszliście z maszyny trzy miesiące temu. Mieliście dla nas konkretne wytyczne. Widać zarząd zdecydował się zacząć od razu od testów - misji. Z resztą co to za decyzja, gdy dwa miesiące przed jej podjęciem wiedzą jaka będzie. Nasi naukowcy ciągle się co do tego spierają. To jednak nie zmienia faktu, że zjawisko, o którym mowa zachodzi i można z niego skorzystać.
Tym razem Mack wyrwał się z pytaniem przed młodzika, który właśnie nabierał powietrza.
-A więc mamy zaatakować siedzibę Mikaruto?
-Tak. Pozwolicie, że przedstawię Pana Macka Lebkowicza, byłego szefa ochrony korporacji Mikaruto.
Z głębi pomieszczenia nadleciał komentarz „ Kiepskiego szefa”. Wchłonięcie firmy było widać głośniejszym wydarzeniem niż się pierwotnie zdawało.
Ronin stanął na środku.
-Nie tak kiepskiego. Proszę nie zapominać, że walczę sam ze sobą, wiedząc co zrobię i znając plany zabezpieczeń. Ten atak to kaszka z mleczkiem, bo już się odbył. Wiemy, że nikt z atakujących podczas niego nie zginął, a całość zakończyła się sukcesem.
-I wchodzisz w to? - Ferenetti zdawał się mieć wątpliwości.
-Mam wybór?
Na tym skończyła się ta dyskusja. Odprowadzono ich do przygotowanych kwater i zarządzono, że mają czas wolny do jutra. Mack jednak nawet nie rozpakował swojej drobnej walizki, którą wziął z tymczasowego domu. Nie dawało mu spokoju pytanie, które sam zadał: „mam wybór?”. Miało to wyglądać trochę inaczej. Owszem, miał wejść do jakiegoś dziwnego miejsca, czy urządzenia, zobaczyć co w nim dziwnego. A teraz mają go wysłać z misją zmarnowania sobie życia, a on im pomoże. To się już w końcu zdarzyło...

Obudziło go pukanie do pokoju. Wygładził trochę ubranie. Zdaje się, że wreszcie udało mu się spokojnie zasnąć. Otworzył drzwi, kiedy za chwile same opuściłyby zawiasy. Selena uśmiechnęła się kiedy go zobaczyła, widać nie wyglądał tak źle. Zaskakujące jak kobiecą można pozostać w tym zawodzie. No i po próbie wywarzenia drzwi gołą ręką. - Pomyślał, starając się wyglądać młodziej o dwadzieścia lat, z przewidywalnym skutkiem.
-Świetnie, że pan wstał, trzeba przeprowadzić odprawę.
-Już idę.
Zamknął drzwi i usiadł na kancie drobnego stolika stojącego pod ścianą. Właściwie mimo całego szaleństwa sytuacji czuł się lepiej niż, nie przymierzając, tydzień temu. Ochlapał twarz i poszedł do pokoiku, gdzie wcześniej pokazywano im działanie Rozdzieracza. Wszyscy już tam siedzieli, zdawało się, że chyba byli już nawet po śniadaniu, o którym nikt nie raczył go poinformować. Ferenetti wstał i włączył maszynę. Przed nimi ukazały się plany budynku. Widać, że były przestarzałe. Od ich powstania Mack wprowadził parę nowych zabezpieczeń i czujników, które szybko naniósł. Nawet patrząc na bezosobowy hologram miał wrażenie, że patrzy na dom. Z Mikaruto współpracował mimo wszystko kawał czasu.
-To jak tam wejdziemy? Tego wszystkiego nie da się ominąć.
Odwrócił się od planów szukając, kto to powiedział, ale widać każdy miał na końcu języka coś podobnego. Myślenie chyba nie było mocną stroną tego oddziału.
-Wejdziemy, bo mamy kody.

-Ruszać się, ruszać, nie mamy całego dnia. Broń odbierzemy już w czasie docelowym. - Mack położył dłoń na ramieniu Ferenettiego.
-Spokojnie młody, czasu akurat mamy całkiem sporo.
Pierwsi najemnicy weszli w coś, co wyglądało dosłownie jak rozdarcie w przestrzeni. Łatwo się było domyśleć, skąd wzięła się nazwa maszyny czasu Tecromu. Wszyscy przechodzący niepewnie patrzyli na postrzępione krawędzie portalu. Trudno było im się dziwić, wyglądały, jakby miały zapoczątkować prucie się w szwach świata. Ostatni wchodził dowódca grupy. Spodziewał się świetlistego korytarza, uczucia spadania, czy choćby paru błysków, tymczasem wszystko to wyglądało jak przejście z pokoju do pokoju. Spojrzał za siebie, ale zobaczył wnętrze czarnej pomarańczy. A więc jednak, bilet w jedną stronę.
Ludzie wokół patrzyli na nich jakby byli mali, zieloni i wysiedli właśnie z latającej zastawy stołowej. Właściwie, czy nie jest to tak prawdopodobne, jak wyjście z połowy cytrusa? Mack namierzył jakiegoś chłopaka, którego imię obiło mu się o uszy.
-Berg, skocz po Raczka. Jest parę rzeczy do zrobienia i przedyskutowania.
Kierownik zjawił się w zastraszającym tempie mając na sobie jeszcze coś co zdawało się być jego piżamą. Nie prowadził chyba regularnego życia. Kto z resztą w dzisiejszych czasach prowadził? Bez słów odebrał kartkę z zakodowanymi rozkazami i oddał podwładnemu do zeskanowania. Był chyba przygotowany, że prędzej czy później, ktoś przeniesie się w czasie. A przynajmniej nie zdradzał zachowaniem zaskoczenia.
-Co jest na kartce?
-Rozkazy dotyczące naszej akcji. Wyruszamy jeszcze dziś do Aglomeracji wschodniego wybrzeża.
Edmunt przytaknął jakby właśnie to przewidywał i kazał im wydać czego tylko będą chcieli. Widać zakodowane rozkazy nie były nawet potrzebne.
Na szczęście zbrojownia była dobrze wyposażona, więc nie trzeba się będzie specjalnie gdzieś jeszcze zatrzymywać. Tylko lotnisko i dalej śmigłowcem, do wieżowca Mikaruto. Plan był przygotowany z dokładnością do najmniejszego szczegółu i przećwiczony krok po kroku w rzeczywistości wirtualnej. Bardzo trudne zadanie rozbite na poszczególne, małe cegiełki zawsze wydaje się łatwiejsze. Właściwie i tak nie było szans, żeby zawiedli. Nie zmienia to faktu, ze dwa tygodnie szlifowali wykonanie każdego punktu. Lepiej nie wiedzieć ile kosztowało tego typu opóźnienie, ale Tecrom chyba na to nie zważał. Nic z resztą dziwnego, taka technologia mogła im zapewnić krociowe zyski, jak nie lepiej.
Śmigła rozbijały powietrze. Pierwsi wisieli już na linach nad powierzchnią dachu wieżowca. Nie mogli za bardzo na nim stanąć z powodu detektorów wagowych, ale położenie się było już całkiem możliwe. Mack podczołgał się pierwszy do drzwi, żeby wprowadzić kod i otworzyć drzwi, wystarczyło wstukać „15-20-75”. Z tego co pamiętał ten moment nie został jeszcze przez nikogo wykryty. Trzeba było staranniej dobierać ludzi siedzących przed ekranami ochrony. Dopiero zniszczenie centrali komputerowej i zasilania zostało odnotowane, dopiero sama końcówka. W międzyczasie zginęło pięciu ochroniarzy: Steven, Logan, Malek, Filip i Eva. Wszyscy znajomi i wybrani przez niego.
A póki co teleskopowy wskaźnik naciskał po kolei 15-20-76. Wyświetlacz piknął na czerwono. Na dole budynku rozległa się alarmująca syrena. Wkurzony na takie zabezpieczenie strażnik nacisnął przycisk kamery, żeby zobaczyć rozpłaszczonych na dachu zamaskowanych ludzi ubranych w poszarpane stroje. Jeden właśnie wystrzelił salwę w elektroniczne oko, co zaowocowało zająknięcie alarmu i włączenie się wycia od nowa.
Ferenetti uśmiechnął się pod nosem, ale Mack już tego nie zobaczył. Kolba Seleny uderzyła go w skroń...

Zdjęli mu z głowy worek, dotąd nawet nie zdawał sobie sprawy, że go ma. Czuł tylko zawroty głowy i zaschniętą krew na policzku. Siedział w niewielkim, kiepsko oświetlonym i pewnie dźwiękoszczelnym pokoiku. Nie bał się, bać można się nieznanego, a on wiedział co się stanie. Odetną mu chirurgicznie głowę, sprawdzą, czy jest w niej coś ciekawego i wyrzucą na śmietnik, a dalej będzie pustka. Tu już nie było pewności, ale taką miał nadzieję.
Z głośnika na górze dobiegło pytanie, którego jego skołatany mózg jeszcze dobrze nie zarejestrował, ale wiedział jakie ono jest. Jakoś nie mógł uwierzyć żeby mogli chcieć wiedzieć coś innego.
-Żeby zobaczyć, czy mam wybór.
Mack obejrzał jeszcze raz taśmę z dachu. Wiedział, że teraz musi przerobić cały system zabezpieczeń. Skoro wstukiwali ten kod pewnie mieli i inne. Mimo wszystko czuł się jednak wspaniale. Żył, kwadrans po tym jak jego głowę rzucano na śmietnik i wreszcie, sam nie wiedząc czemu, czuł się wolny.


Driden Wornegon.
komentarz[16] |

Komentarze do "Rozdarcie w połówce pomarańczy"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.025022 sek. pg: