..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Rivelv - demon



Rivelv uniósł wzrok znad czyszczonej szabli. Ostrze zalśniło w padającym przez okno blasku promieni słonecznych. Siedział na łóżku w małym, zakurzonym pokoiku wyścielonym niedźwiedzią skórą. Za nim w zmiętej pościeli leżała filigranowa postać o zgrabnych, okrągłych kształtach uwydatniających się spod białej cienkiej kołderki.
Po tym jak dostał się do Viliany, sam nie mógł uwierzyć temu co się stało. Temu jak to wszystko się szybko potoczyło. Przybył tu na prośbę chłopca, pokonał czarownika i o mało nie stracił życia. A to wszystko działo się tak szybko. Za szybko. Wiedział kim jest, wiedział co musiał zrobić, wiedział że nie może zginąć.
Choć gdy czarnoksiężnik Dewiusz dźgnął go nożem, gdy upadł i wykrwawiał się na ziemi, było mu wszystko jedno. Ale udało się.. I to się teraz liczy.
Zerknął za siebie kładąc szablę na stoliku, obok sporego glinianego kubka i tacy z nadkrojonym chlebem. Spojrzał na niedokładnie przykrytą, spokojnie śpiącą dziewczynę- uosobienie ciszy. Jego ciszy. Uśmiechnął się pod nosem widząc ten niewinny wręcz obraz. Odgarnął z jej czoła kręcone kosmyki ciemnozłotych włosów, przykrył kocem aż po szyję.
Podziwiał.
Uśmiechnęła się nagle, poruszyła.
- No pięknie- powiedział cicho, prawie szepcąc.- Obudziłem cię, Mina?
Dziewczyna milczała. Uśmiechała się z zamkniętymi oczyma.
- Nie chciałem.
- Wiem że nie chciałeś, Naytrel- uśmiechnęła się szeroko ukazując szereg białych ząbków.
- To dobrze, chciałem cię tylko przykryć.
Mina wyciągnęła się pod kocem, obróciła się w jego stronę leżąc wsparła się na łokciu.
- Późno już?- zapytała.
- Prawie południe.
- Ojciec mnie nie szukał?
- Zdziwiona?
- Ahm. Rzadko zdarza się, aby jedna z jego córek wychodziła ze swojego pokoju w środku nocy, zakradała się do pokoju rannego rivelva i ....
- I została tam do południa- przerwał.- Ciekawe kiedy zauważy że cię nie ma?
Mina uśmiechnęła się.
- Jest wójtem. Jest naprawdę bardzo zajęty.- powiedziała.
- Domyślam się.
Naytrel wstał. Był na wpół nagi.
- Kiedy założyłeś spodnie?- zapytała zdziwiona.
Nie odpowiedział. Zaśmiał się.
Dziewczyna spojrzała na czarny znak wypalony na torsie rivelva, na nic nie przypominającą wypaloną skórę, sprawiającą wrażenie bardziej bolesnej rany, niż
magicznego Znaku Dharmonu. Nic nie powiedziała. Dopiero po dłuższej chwili, widząc zadowolenie rivelva zapytała:
- Co cię tak bawi?
- Nic- sięgnął po dzbanek wody stojący w rogu pokoiku.- Dziwię się sobie.
Usiadł na łóżku, ściągną serwetkę okrywającą górną część dzbanka i nalał wody do stojącego na stole glinianego kubka.
- Dziwię się sobie, Mina.
- Hm?
- Dziwię się temu, co zrobiłem. A bardziej tego, z kim.
- Co ty gadasz?!
- Nie ważne.- wypił wodę z kubka, nalał znowu.- Chcesz?
- Nie.- zmarszczyła brwi dziewczyna.- Coś dziwnie się zachowujesz, rivelvie. Wszystko jest dobrze?
- Sam nie wiem. Chyba za długo siedzę tu i nic nie robię.
- Dwa tygodnie to nie tak dużo! Musisz wyzdrowieć.
Naytrel chwycił się za brzuch. Po głębokiej ranie zadanej sztyletem pozostała tylko blizna.
- Już wyzdrowiałem.- mruknął.
Mina westchnęła.
- Jak to mówi mój ojciec, nigdy tego nie zrozumiem. Rana zniknęła po niecałym tygodniu.
- Tak. One bardzo szybko znikają, w każdym razie u mnie. Ale jeszcze szybciej przybywają. Wiesz?
- Wiem.- usiadła otulając się kocem.- Teraz pewnie powiesz, że odjedziesz?
- W końcu muszę. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie.
- To też wiem. A wrócisz?
Naytrel nie odpowiedział.
Drzwiczki do pokoiku uchyliły się z doniosłym skrzypem. Mina rozwarła szeroko swoje zielone oczy i w mgnieniu oka zniknęła pod kocem. Naytrel chwycił niepewnie szablę i ścierkę, udając że przed chwilą przerwał czyszczenie.
Drzwi zaskrzypiały przeciągle. Zza nich, bardzo powoli wychyliły się kolejno: stożek czarnego kaptura, wystające spod niego kosmyki czarnych włosów, sprytne, wyraźne niebieskie oczka i kretyński uśmieszek.
Naytrel patrzył na drzwi z niedowierzaniem. W końcu wykrztusił:
- K... Kostek?
Do pokoiku wszedł ( a raczej wskoczył) drobnej budowy mężczyzna w szerokich, ciemnoczerwonych spodniach, obcisłej, czarnej szacie z bardzo luźnymi rękawami, z czarnym, obszywanym ciemnobrązową skórą kapturem, do którego ręcznie doszyta była obdarta peleryna, sięgająca wysoko powyżej pasa, u którego miał długi puginał.
Wyglądał na sztyleciarza.
- Witaj Naytrel!- rozłożył ręce Kostek. Był nieogolony; jak zwykle zresztą.
- Co ty tu robisz?- uśmiechnął się rivelv wstając.
- Sam nie wiem szczerze mówiąc. Za Aplegate uciekł mi koń. A raczej nie koń. To był raczej osioł albo wyrośnięty pies bo nie chciał iść a jak go klepnąłem żeby jechał to narobił wrzasku i uciekł. Ot głupie stworzenie!
- Jak się tu dostałeś?
- To długa historia- kiwnął głową Kostek.- A co?
- Nic. Obiecano mi, że nie wpuszczą tu nikogo.
- Hie, hie! Mają problem! Bo ja TU jestem! Nie mów mi że się nie cieszysz?!
- Jasne, że się cieszę, chodź, usiądź, porozmawiamy.
Z drugiego kąta sali przyciągnęli spore drewniane krzesło z obijanym oparciem.
- Masz jakieś piwo? Jakieś wino, czy co?- zapytał sztyleciarz zacierając ręce i lustrując pokoik rozbieganym wzrokiem.
- Wodę źródlaną, dla drobnej odmiany.
- Heh... Choć przy wodzie nie da się zbyt dobrze pogaworzyć.- zerknął na prawo i lewo.- A od tych krasnoludzkich gówien już mi łepetyna pęka.
- Zawsze miałeś tęgą głowę, co się stało, Kostek?
- Nadal mam tęgą głowę!- oburzył się sztyleciarz- Tylko nie mam dukata na dzban piwa, ani antałek wina.
- Znowu przegrałeś wszystko w tawernie?
- Ej! Nie mów tak nigdy! Ja nie przegrywam. Ja po prostu oddaję moje pieniądze na przechowanie. W pewnym sensie, oczywiście.
- Hm?
- Nie rozumiesz? Wczoraj przegrałem z takim jednym w dziuplę kopanym krasnoludem. Dałem mu na przechowanie moje trzydzieści dukatów. Bo widzisz, gdy następnym razem z nim zagram, wygram, a on nie dość, że odda mi moje trzydzieści, to jeszcze dorzuci jakieś trzysta ze swoich!
Naytrel wypił wody.
- Prawda- powiedział.- Przy tym nie można sobie porozmawiać.
- No. A nie mówiłem ci?
- Mówiłeś.
Za plecami rivelva, spod zmiętolonego koca, wyjrzały zielone, dziewczęce oczy. Kostek wyszczerzył się wesoło, zerknął na Naytrela.
- Gołąbeczka, co?- zapytał.
- Co? A, tak. To jest Mina.
Dziewczyna wyjrzała zza koca, uśmiechnęła się niepewnie.
Kostek zrzucił kaptur. Miał kruczoczarne włosy, spięte w króciutką kitkę.
- Witam gołąbeczkę!- chwycił ją elegancko za dłoń, pocałował. Wrócił na krzesło, wychłeptał wodę z naczynia.
Mina spojrzała ze zdziwieniem na Naytrela. Rivelv wzruszył ramionami.
- To mój przyjaciel- wyjaśnił.- nazywa się Kostek.
Sztyleciarz odstawił dzban, przetarł usta rękawem i ukłonił się energicznie, o mały włos nie uderzając głową w stół.
- Dziwnych masz przyjaciół, rivelvie- powiedziała Mina.-Bardzo dziwnych.
Naytrel pokiwał głową, po czym zwrócił się do sztyleciarza:
- O co chodzi, Kostek? Przybyłeś mnie tylko odwiedzić? Czy coś się stało?
- No.
- Co „no"?
- Szczerze mówiąc, i to i to. Już niedługo zima, Naytrel.- chwycił kawał chleba i ugryzł kawałek.- Czas ruszać w drogę. Czas zarobić trochę pieniędzy na żarło i przeżyć zimę. Czas pojechać gdzieś do jakiegoś większego miasta.
Rivelv zerknął na smutną minę dziewczyny. Potem spojrzał znów na Kostka.
- Co masz na myśli? Jakieś konkretne miasto?- zapytał.
Kostek przełknął, zapił wodą.
- Talikard.
- Chcesz jechać do Talikard?
- Ahm. Szykuje się tam drobna robótka.
- Jaka?
- Powiem ci po drodze, możesz ruszać?
Naytrel znów zerknął na Minę. Unikała jego wzroku.
- Możesz?!- zapytał ponownie Kostek plując okruchami chleba.
Rivelv nie odpowiedział. Do pomieszczenia wpadł wójt, przytrzymując na głowie wymięty beret z piórkiem.
- Mości Naytrelu!- krzyczał.- Ktoś obcy jest we wsi! Ponoć ten złodziej, o którym tyle mówią! Kostek uniósł głowę znad chleba, spojrzał przed siebie okrągłymi, przestraszonymi oczyma. Naytrel zerknął na sztyleciarza, potem na wójta, na leżącą w łóżku Minę.
- Mości Naytrelu.. Co się tu.. Co ona, co oni? To znaczy..
Kostek wstał od stołu, szparko podszedł do wójta. W jednej ręce trzymał kromkę chleba, w drugiej kubek wody. Nieudolnie udając złość zaczął odwracać uwagę wójta:
- Co to ma być?! Co to ma być? Wy jeszcze się pytacie wójcie!?
- A kim ty u licha jesteś?
- Ja? Kim ja jestem? Jam jest.. Nie ważne kim jam jest!
Naytrel uśmiechnął się paskudnie, otworzył okno, dał znak Minie. Dziewczyna zabrała ubranie, wsparła się o parapet i wyskoczyła do ogródka, za oknem.
- I co to jest, wójcie!?- wrzeszczał Kostek.- Mojego przyjaciela o chlebie i wodzie trzymacie?! Co? To już lepiej w lochu by mu było! On wam dupy poratował, a wy mu wodę i chleb dajecie?!
- Ale..- zająkał się wójt.- Przecież mości Nay..
- Nie ma żadnego „ale"!
- Ależ mości Naytrel sam chciał wodę i chleb do pokoju!
Kostek zamilkł. Zmrużył jedno oko, co zazwyczaj oznaczało, że w tym momencie myśli i nie wolno mu przeszkadzać. Spojrzał na wójta podejrzliwie, odgryzł kawałek chleba i popił łykiem wody, po czym odwrócił się do ubierającego się już Naytrela.
- Naprawdę nie chciałeś wina?
- Tak- przyznał rivelv.
Kostek zdębiał, zaśmiał się z niedowierzaniem.
- Mości Naytrelu- zająkał się znowu wójt.- A gdzie moja.. To znaczy tu w łóżku leżała.. To znaczy..
- Słucham, wójcie?- rivelv zapinał klamry w butach.- Co mówicie?
- Tu była...
- Hm?
- Nie wiem.. Myślałem, że widziałem tu moją córkę.
Kostek głośno zarechotał, aż zachłysnął się pitą wodą, zakaszlał.
- Tu nikogo nie było- powiedział Naytrel z lekkim uśmieszkiem. Zapiął klamry pasów przecinających jego kamizelę. Do pochew włożył szable.
- Chmm...- chrząknął wójt poprawiając kołnierz i wydymając wargi.- Możliwe, mości Naytrelu, całkiem, całkiem możliwe. Ależ, kim jest ten tutaj, w czerń odziany osobnik?
- To Kostek, mój przyjaciel.
Sztyleciarz skłonił się w pół żując chleb.
- Kostek? Cóż za dziwne imię.
- Bo to nie jest moje prawdziwe imię- wyjaśnił Kostek podchodząc do wójta szlacheckim krokiem: dostojnie i z gracją.
- A więc jakie jest pana prawdziwe imię?
- Findariel de Bonteht- ukłonił się przypadkiem wylewając wodę na podłogę.- „Kostek" to przezwisko, jakie zyskałem w przydrożnych tawernach i zajazdach.
- Otrzymał je, bo ile razy grał w kości zawsze musiał przegrać- dodał rivelv.
- Zamknij się! Wiesz że ja tylko...
- Tak, tak. Dajesz na przechowanie.
- No właśnie.
- Nieważne- warknął Naytrel wchodząc między wójta a Kostka.- Muszę podziękować za gościnę i opuścić Vilianę.
Wójt spojrzał na niego marszcząc brwi:
- Odjeżdżasz już przyjacielu?- zapytał.
- Odjeżdżam.
- Chmm...- uśmiechnął się smutno.- Więc ruszaj. Lekkiego stepu życzę.
- Dziękuję, wójcie.- kiwnął głową rivelv i wyszedł. Wójt spuścił głowę, zerknął za nim, jak znikał w korytarzu.
- Chodź Kostek!- wrzasnął Naytrel.
Sztyleciarz w pośpiechu przeżuł kęs chleba i wyszedł, wścibsko zezując na wójta.

2.

Opuścili Vilianę późnym popołudniem. Najpierw prowadzili konie, wspinając się na wzniesienia, a gdy wioska zniknęła z pola widzenia, gdy widzieli już tylko mknące w niebo smugi szarego dymu z kominów- dosiedli koni. Naytrel jechał na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym sekielu.
- Pytałeś mnie o robótkę, pamiętasz?- zapytał sztyleciarz.
- No, mów.
- W Talikard, chcą żeby ktoś zaopiekował się córką jednego z baronów, czy jakoś tak. Pomyślałem sobie że dalibyśmy radę. Tak tylko, żeby przetrzymać zimę. Co? Naytrel?
- Jak to, zaopiekować się?
- W mieście mają problemy. Właściwie, to ten baron ma problemy, ale nie o to chodzi. Wielu najemnych chce dobrać się do tej małej i na pewno im się to uda, ale jeśli tam będziemy, to kto wie?
- Pomyślę.

*

Jechali długo, przez trawiaste równiny i stepy. Podróżowali przez pagórkowate polany i świerkowe lasy, przez łąki, wśród szumu rzek. Brodzili w szerokich, rwących potokach, przedostawali się z brzegu na brzeg, wśród tnących okolicę drobnych potoczków i wielkich, górskich rzek. Podziwiali wodospady, przy których zdarzyło im się zatrzymać, podziwiali górskie niedźwiedzie i orły.
Opuszczając te krajobrazy, wjechali w niekończący się las, na zarośnięte paprociami wąskie ścieżki i nie wydeptane dróżki. Biwakowali na małych polankach, spali nad odsłoniętym niebem. Czasem zdarzyło im się zboczyć z drogi i spędzić noc w zajeździe, których w okolicy było sporo. Jednak noc, którą zapamiętali, spędzili przy ognisku właśnie na małej polance, w niekończącym się morzu paproci, w ogromnym, nie mającym końca świerkowym lesie.




strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[12] |

Komentarze do "Rivelv - demon"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.050321 sek. pg: